Forum Ezoteryczne Dobry Tarot

Pełna wersja: Co sprawia, że czujecie się atrakcyjne i pewne siebie?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2

Farfalla

Mam pytanie zarówno do kobiet, które kiedyś miały niską samoocenę, ale udało im się dojść do samoakceptacji, jak i do tych, które od zawsze były pewne siebie, bo tak zostały wychowane przez rodziców oraz środowisko utwierdziło ich w zdrowym poczuciu własnej wartości - jak w temacie, co sprawia, że czujecie się atrakcyjne i pewne siebie? Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach zwłaszcza wśród nastolatków, ale nie tylko, to facebook i inne tego typu portale stały się wyznacznikiem czyjejś atrakcyjności; jak ktoś ma pełno zdjęć z mnóstwem polubień i komentarzy typu "Och, jaka śliczna dziewczyna/kobieta", to znaczy, że jest popularny, lubiany i po prostu atrakcyjny, a jak ktoś nie ma konta albo ma zwykłe zdjęcia, np. z wakacji, a nie selfie ze starannie ułożonymi włosami i kilkoma warstwami makijażu, to co? Mam znajomych, którzy usuwają zdjęcia, bo dostały "tylko" kilkadziesiąt lajków, a nie ponad setkę...

Problem być może dla wielu z Was wydaje się wydumany i po prostu dziecinny, bo kobiety na forum, to w większości nie nastolatki i wiedzą, że jakieś tam zdjęcia, to po prostu zdjęcia i lepiej zająć się czymś poważnym i nie myśleć o głupotach. Właśnie dlatego do Was piszę, bo chcę usłyszeć coś mądrego od starszych ode mnie i doświadczonych ludzi. Wydaje mi się, że kwestia otrzymywania atencji od otoczenia i utwierdzania się poprzez komentarze innych o własnej atrakcyjności istniała od zawsze, ale teraz dzięki większym możliwościom, jakie daje Internet, wzrosła na szerszą skalę...

Moje pytanie brzmi na czym budować przekonanie o swojej atrakcyjności? Odnoszę się w tej chwili tylko do wyglądu, bo to z tym mam największy problem. Odnoszę sukcesy w szkole, więc jestem pracowita i mądra, mam znajomych, którzy mnie lubią, więc jestem miłą dziewczyną, mam swoje zainteresowania, więc mam ciekawą osobowość - a jak bardzo rzadko słyszę komplementy, nikt się mną nie interesuje i na tle koleżanek i ich lajków i komentarzy pod pięknymi zdjęciami, wypadam blado, to jestem atrakcyjna czy nie? Mam nadzieję, że nie pomyślicie, że jestem pusta.

Piszę przede wszystkim do kobiet, ale oczywiście mężczyźni też mogą się wypowiedzieć.

BlackSwan

Kiedyś też miałam kompleksy...mimo że zawsze podobałam się facetom i nie ważne ile akurat ważyłam a do zaakceptowania siebie trzeba moim zdaniem dojrzeć.Kobiety generalnie są próżne, uwielbiają komplementy i to gdy podobaja się innym ..im dziewczyna młodsza tym bardziej chyba jest na to łasa i w jakiś sposób kształtuje to jej wizerunek w oczach samej siebie, a to czasem bywa drogą do tragedii która wpływa na całe jej pozniejsze życie.Na czym budować przekonanie że jest sie atrakcyjnym? Otaczac sie ludzmi którzy nie są powierzchowni...zmieniać w sobie to co nam się nie podoba, spojrzeć na życie pod szerszym kątem.
Swoją drogą ten fejsbuk naprawdę popieprzył ludziom w głowach...wiele lat wzdrygałam się przed założeniem tam konta ale w końcu uległam z pewnego powodu, zreszta to nie tylko kwestia fejsa ale wszystkich portali gdzie bardzo modne jest pokazanie jaki ze mnie wygryw w życiu, jaka jestem piękna, a mało lajków czy niższa ocena...jestem do dupy.Mi już dawno temu udało się zdystansować do komplementów innych, nie zwracam na to zbytnio uwagi, wiem co mi się w sobie podoba , co mi się nie podoba...mam chęć coś zmienić ale u mnie nic nie jest ZE MUSZE, a już na pewno nie dla kogoś, wyłącznie dla samej siebie...
I pamiętaj że komplementy często nie sa szczere...i to od obu płci, niektóre kobiety są tak łase że łykają wszystko jak pelikany , i te które są łase są często bardzo podatne na robienie ich w bambuko, szczególnie przez mężczyzn Oczko
Witaj Farfallo!

Wcale nie jestes prozna, i mysle ze podeszlas do tematu w sposob bardzo dojzaly, naprawde bardzo sie ciesze, ze zobaczylam taki post napisany twoimi mlodymi paluszkami Uśmiech
Tez uwazam, ze obecnie wiele osob uzaleznia swoje samopoczucie od akceptacji otoczenia i osobiscie nie szlabym ta droga. A malo tego, jesli bedac nastolatka probowalam, najczesciej nie przynosilo mi to zbyt wiele, najczesciej sie okazywalo ze zawsze jestem od tego otoczenia inna (bo przeciez kazdy jest).

Mi osobiscie w odnalezieniu wlasnej atrakcyjnosci pomoglo przede wszystkim poznanie siebie. Tego czego chce, kim jestem, jak mysle, kiedy jest mi dobrze, kiedy jestem szczesliwa. Zarowno na poziomie duchowym jak i tym materialnym. Mysle, ze warto jest w swoich mlodszych latach wlasnie spedzic czas na takim poznaniu, a jego sciezek moze byc wiele, w zaleznosci od tego kim jestemy (podroze, ksiazki, ezoteryka, przebywanie w naturze, rozmowy z inspirujacymi ludzmi itd itp). W momencie bylam w stanie sobie powiedziec "oto ja" nabralam zdrowej milosci do siebie samej, a ta zawsze jest atrakcyjna, nie tylko dla plci przeciwnej, ale dla otoczenia. Wtedy, po przejsciu takiej przemiany, czlowiek sam z siebie mam wrazenie, ze zaczyna promieniowac miloscia, w sposob niewymuszony. Oczywiscie takie poznanie siebie nigdy sie nie konczy i napewno przede mnie jeszcze kilka odkryc, ale dopiero od niedawna czuje sie naprawde soba a mam ponad 30 lat Uśmiech

Uwazam, ze pokochanie drugiej osoby czysta miloscia, laczy sie rowniez z wiedza, zarowno z dopuszczeniem tej osoby do naszego wnetrza jak i z jej poznaniem, doglebnym. Tak wiec podobnie mysle, ze i jest z miloscia do samej siebie. Najpierw nalezy spedzic moment na poznaniu siebie, co niewiele osob mam wrazenie czyni w tych czasach.

A tak przy okazji, bedac mlodsza niz jestem, nakladalam makijaz codziennie, nie moglam wrecz bez niego wyjsc na ulice. Teraz nie czynie tego w ogole, no moze czasami, raz na ruski rok, ale dlatego ze mam ochote w istocie Uśmiech
Kiedy miałam jeszcze -naście lat jakoś nie przejmowałam się za bardzo swoim wyglądem. W sumie to mi "latało i powiewało" co ludzie myślą na ten temat.
Nie czułam potrzeby tapetowania trądziku, nie ukrywałam siniaków po wywrotkach na rowerze....
Oczywiście zawsze starałam się wyglądać ładnie, ale na moich zasadach, a nie otoczenia. Chłopcom się podobałam Buźki
Na modę też nie zwracałam uwagi, do dziś chodzę w dzwonach i w nosie mam, czy ktoś stwierdzi, że niemodna jestem...po co mi do szczęścia jego aprobata moich spodni?

Zadawałam sobie pytanie czy ze mną jest coś nie tak? Obserwowałam dziewczyny wokół mnie i czułam się innym biegunem. Nie miałam o czym z nimi rozmawiać. Interesowało mnie coś innego, inaczej spędzałam wolny czas, miałam inne priorytety, lubiłam inną muzykę Szok
Konta na Facebooku do dziś nie mam i nie rozumiem tego ciśnienia na "lajki". Czy miarą mojej wartości powinny być jakieś "lajki" w internecie? Bezradny

Dziś lepiej rozumiem, że każdy jest inny. Nie muszę gonić za aprobatą tłumu, bo on minie nie definiuje.

Farfalla

BlackSwan napisał(a):Kiedyś też miałam kompleksy...mimo że zawsze podobałam się facetom i nie ważne ile akurat ważyłam a do zaakceptowania siebie trzeba moim zdaniem dojrzeć.Kobiety generalnie są próżne, uwielbiają komplementy i to gdy podobaja się innym ..im dziewczyna młodsza tym bardziej chyba jest na to łasa i w jakiś sposób kształtuje to jej wizerunek w oczach samej siebie, a to czasem bywa drogą do tragedii która wpływa na całe jej pozniejsze życie.Na czym budować przekonanie że jest sie atrakcyjnym? Otaczac sie ludzmi którzy nie są powierzchowni...zmieniać w sobie to co nam się nie podoba, spojrzeć na życie pod szerszym kątem.
Swoją drogą ten fejsbuk naprawdę popieprzył ludziom w głowach...wiele lat wzdrygałam się przed założeniem tam konta ale w końcu uległam z pewnego powodu, zreszta to nie tylko kwestia fejsa ale wszystkich portali gdzie bardzo modne jest pokazanie jaki ze mnie wygryw w życiu, jaka jestem piękna, a mało lajków czy niższa ocena...jestem do dupy.Mi już dawno temu udało się zdystansować do komplementów innych, nie zwracam na to zbytnio uwagi, wiem co mi się w sobie podoba , co mi się nie podoba...mam chęć coś zmienić ale u mnie nic nie jest ZE MUSZE, a już na pewno nie dla kogoś, wyłącznie dla samej siebie...
I pamiętaj że komplementy często nie sa szczere...i to od obu płci, niektóre kobiety są tak łase że łykają wszystko jak pelikany , i te które są łase są często bardzo podatne na robienie ich w bambuko, szczególnie przez mężczyzn Oczko

Podoba mi się myśl, że do zaakceptowania siebie trzeba przede wszystkim dorosnąć i należy zdystansować się do komplementów, chociaż to, że nie wszystkie komplementy muszą być szczere chyba nie oznacza, że lepiej wcale ich nie słyszeć, niekoniecznie od mężczyzn, ale bliskich osób, które powinny być prawdomówne. To, że zawsze podobałaś się facetom na pewno ma jakiś wpływ, może nie najważniejszy, na Twoje samo postrzeganie, pod względem wyglądu oczywiście.

madrugada napisał(a):Witaj Farfallo!

Wcale nie jestes prozna, i mysle ze podeszlas do tematu w sposob bardzo dojzaly, naprawde bardzo sie ciesze, ze zobaczylam taki post napisany twoimi mlodymi paluszkami Uśmiech
Tez uwazam, ze obecnie wiele osob uzaleznia swoje samopoczucie od akceptacji otoczenia i osobiscie nie szlabym ta droga. A malo tego, jesli bedac nastolatka probowalam, najczesciej nie przynosilo mi to zbyt wiele, najczesciej sie okazywalo ze zawsze jestem od tego otoczenia inna (bo przeciez kazdy jest).

Mi osobiscie w odnalezieniu wlasnej atrakcyjnosci pomoglo przede wszystkim poznanie siebie. Tego czego chce, kim jestem, jak mysle, kiedy jest mi dobrze, kiedy jestem szczesliwa. Zarowno na poziomie duchowym jak i tym materialnym. Mysle, ze warto jest w swoich mlodszych latach wlasnie spedzic czas na takim poznaniu, a jego sciezek moze byc wiele, w zaleznosci od tego kim jestemy (podroze, ksiazki, ezoteryka, przebywanie w naturze, rozmowy z inspirujacymi ludzmi itd itp). W momencie bylam w stanie sobie powiedziec "oto ja" nabralam zdrowej milosci do siebie samej, a ta zawsze jest atrakcyjna, nie tylko dla plci przeciwnej, ale dla otoczenia. Wtedy, po przejsciu takiej przemiany, czlowiek sam z siebie mam wrazenie, ze zaczyna promieniowac miloscia, w sposob niewymuszony. Oczywiscie takie poznanie siebie nigdy sie nie konczy i napewno przede mnie jeszcze kilka odkryc, ale dopiero od niedawna czuje sie naprawde soba a mam ponad 30 lat Uśmiech

Uwazam, ze pokochanie drugiej osoby czysta miloscia, laczy sie rowniez z wiedza, zarowno z dopuszczeniem tej osoby do naszego wnetrza jak i z jej poznaniem, doglebnym. Tak wiec podobnie mysle, ze i jest z miloscia do samej siebie. Najpierw nalezy spedzic moment na poznaniu siebie, co niewiele osob mam wrazenie czyni w tych czasach.

A tak przy okazji, bedac mlodsza niz jestem, nakladalam makijaz codziennie, nie moglam wrecz bez niego wyjsc na ulice. Teraz nie czynie tego w ogole, no moze czasami, raz na ruski rok, ale dlatego ze mam ochote w istocie Uśmiech

Bardzo mądra wypowiedź o miłości do samej siebie i samopoznaniu, Madrugado Uśmiech Cieszę się, że to napisałaś. Kilka razy zdarzyło mi się już przeczytać, że miłość, którą darzymy siebie i otoczenie wychodzi na wierzch i sprawia, że jesteśmy bardziej atrakcyjni - samoakceptacja i pewność siebie jest sama w sobie atrakcyjna.

Zafina napisał(a):Kiedy miałam jeszcze -naście lat jakoś nie przejmowałam się za bardzo swoim wyglądem. W sumie to mi "latało i powiewało" co ludzie myślą na ten temat.
Nie czułam potrzeby tapetowania trądziku, nie ukrywałam siniaków po wywrotkach na rowerze....
Oczywiście zawsze starałam się wyglądać ładnie, ale na moich zasadach, a nie otoczenia. Chłopcom się podobałam Buźki
Na modę też nie zwracałam uwagi, do dziś chodzę w dzwonach i w nosie mam, czy ktoś stwierdzi, że niemodna jestem...po co mi do szczęścia jego aprobata moich spodni?

Zadawałam sobie pytanie czy ze mną jest coś nie tak? Obserwowałam dziewczyny wokół mnie i czułam się innym biegunem. Nie miałam o czym z nimi rozmawiać. Interesowało mnie coś innego, inaczej spędzałam wolny czas, miałam inne priorytety, lubiłam inną muzykę Szok
Konta na Facebooku do dziś nie mam i nie rozumiem tego ciśnienia na "lajki". Czy miarą mojej wartości powinny być jakieś "lajki" w internecie? Bezradny

Dziś lepiej rozumiem, że każdy jest inny. Nie muszę gonić za aprobatą tłumu, bo on minie nie definiuje.

Zafino, napisałaś czym objawia się Twoja pewność siebie, ale nie określiłaś jak doszłaś do tego stanu albo co sprawia, że myślisz tak a nie inaczej.
Aby zaakceptować siebie trzeba najpierw przede wszystkim poznać siebie.
Poznać siebie od podstaw, to jakim się jest pod powierzchnią.
Przez większość swojego życia miałam fobię społeczną, byłam zakompleksiona, szukałam aprobaty społeczeństwa.
W pewnym momencie zamknęłam się w sobie, oczywiście z wyboru. Swoje myśli skierowałam do wewnątrz.
Zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie dlaczego jest tak i tak? Dlaczego boję się ludzi? Dlaczego szukam aprobaty? Dlaczego czuję samotność? Dlaczego boję się tego i tego?
I tak przez około dwa lata żyjąc sobie normalnie, przekopywałam się wewnątrz mojego mózgu, jeśli tak to mogę nazwać. Nazywałam emocje, analizowałam sytuacje. Wciąż i wciąż zadawałam sobie pytanie 'dlaczego?' Ale nie po to by się użalać jak niektórzy ' dlaczego spotyka mnie nieszczeście?!?!?!?! ' Tylko wyglądało to tak:
- dlaczego źle się czuję w swoim ciele?
- bo uważam, że jestem mało wartościowa i brzydka
- ale dlaczego tak uważam? Co w moim dzieciństwie mogło sprawić, że się tak czuje?
- ponieważ nie zauważano mnie jako dziecko, czułam się nieakceptowana w szkole i w domu
- ale dlaczego czułaś się nieakceptowana?

Lub też

-Dlaczego tak pociągają mnie substancje psychoaktywne
- Bo je lubię
- dlaczego je lubię?
- ponieważ pozwalają mi uciec
- ale przed czym uciec?
- przed światem, przed sobą
- ale dlaczego chcesz uciec? Czego się boisz? Czego nie chcesz widzieć?
- Tego, że czuję się źle ze sobą, w swoim życiu
- a co powoduje, że źle się czujesz?

i tak dalej i tak dalej aż dochodziłam do prawdy, do prawdy o sobie samej.
I tak przerobiłam każdą dziedzinę mojego życia.
Oczywiście wspierał mnie w tym partner, który zawsze dawał mi odczuć, że jestem wyjątkowa i niesamowita.
A moją przygodę z poznaniem siebie, a później z samorozwojem zapoczątkowała seria książek Beaty Pawlikowskiej o podświadomości.

Żeby zrobić krok do przodu, czasami trzeba zrobić dwa kroki w tył. Zagłębić się w siebie, w swoje prawdziwe emocje, uczucia, nie uciekać przed nimi.

trzeba stawić czoło samemu sobie i popatrzeć w lustro (nie dosłownie) i spojrzeć na siebie, prawdziwą siebie. I drążyć i drążyć aż dokopiemy się do PRZYCZYNY (!) a nie zajmować się skutkami.
Z doświadczenia wiem, że jeśli znajdziemy przyczynę, skutek często.. z czasem sam znika.
Farfalla napisał(a):Zafino, napisałaś czym objawia się Twoja pewność siebie, ale nie określiłaś jak doszłaś do tego stanu albo co sprawia, że myślisz tak a nie inaczej
Może charakter? Może słuchałam siebie bardziej niż innych? Może wszystko na raz?
W sumie trudne pytanie i ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo żadna rewolucja we mnie nie zaszła.
Może jako rasowy introwertyk nigdy nie miałam problemu z rozmawianiem ze sobą, słuchaniem siebie, czuciem swoich potrzeb, a przy tym nie bardzo zależało mi na bieganiu za tłumem.
Wiedziałam co robię, dlaczego to robię, a tamtego nie robię...po prostu żyłam zgodnie ze sobą Ok Trudno mi powiedzieć z czego jednoznacznie to wynikało.

Farfalla

Infinity napisał(a):Aby zaakceptować siebie trzeba najpierw przede wszystkim poznać siebie.
Poznać siebie od podstaw, to jakim się jest pod powierzchnią.
Przez większość swojego życia miałam fobię społeczną, byłam zakompleksiona, szukałam aprobaty społeczeństwa.
W pewnym momencie zamknęłam się w sobie, oczywiście z wyboru. Swoje myśli skierowałam do wewnątrz.
Zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie dlaczego jest tak i tak? Dlaczego boję się ludzi? Dlaczego szukam aprobaty? Dlaczego czuję samotność? Dlaczego boję się tego i tego?
I tak przez około dwa lata żyjąc sobie normalnie, przekopywałam się wewnątrz mojego mózgu, jeśli tak to mogę nazwać. Nazywałam emocje, analizowałam sytuacje. Wciąż i wciąż zadawałam sobie pytanie 'dlaczego?' Ale nie po to by się użalać jak niektórzy ' dlaczego spotyka mnie nieszczeście?!?!?!?! ' Tylko wyglądało to tak:
- dlaczego źle się czuję w swoim ciele?
- bo uważam, że jestem mało wartościowa i brzydka
- ale dlaczego tak uważam? Co w moim dzieciństwie mogło sprawić, że się tak czuje?
- ponieważ nie zauważano mnie jako dziecko, czułam się nieakceptowana w szkole i w domu
- ale dlaczego czułaś się nieakceptowana?

Lub też

-Dlaczego tak pociągają mnie substancje psychoaktywne
- Bo je lubię
- dlaczego je lubię?
- ponieważ pozwalają mi uciec
- ale przed czym uciec?
- przed światem, przed sobą
- ale dlaczego chcesz uciec? Czego się boisz? Czego nie chcesz widzieć?
- Tego, że czuję się źle ze sobą, w swoim życiu
- a co powoduje, że źle się czujesz?

i tak dalej i tak dalej aż dochodziłam do prawdy, do prawdy o sobie samej.
I tak przerobiłam każdą dziedzinę mojego życia.
Oczywiście wspierał mnie w tym partner, który zawsze dawał mi odczuć, że jestem wyjątkowa i niesamowita.
A moją przygodę z poznaniem siebie, a później z samorozwojem zapoczątkowała seria książek Beaty Pawlikowskiej o podświadomości.

Żeby zrobić krok do przodu, czasami trzeba zrobić dwa kroki w tył. Zagłębić się w siebie, w swoje prawdziwe emocje, uczucia, nie uciekać przed nimi.

trzeba stawić czoło samemu sobie i popatrzeć w lustro (nie dosłownie) i spojrzeć na siebie, prawdziwą siebie. I drążyć i drążyć aż dokopiemy się do PRZYCZYNY (!) a nie zajmować się skutkami.
Z doświadczenia wiem, że jeśli znajdziemy przyczynę, skutek często.. z czasem sam znika.

To był bardzo mądry post. Na pewno zacznę ze sobą rozmawiać Uśmiech

Zafina napisał(a):
Farfalla napisał(a):Zafino, napisałaś czym objawia się Twoja pewność siebie, ale nie określiłaś jak doszłaś do tego stanu albo co sprawia, że myślisz tak a nie inaczej
Może charakter? Może słuchałam siebie bardziej niż innych? Może wszystko na raz?
W sumie trudne pytanie i ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo żadna rewolucja we mnie nie zaszła.
Może jako rasowy introwertyk nigdy nie miałam problemu z rozmawianiem ze sobą, słuchaniem siebie, czuciem swoich potrzeb, a przy tym nie bardzo zależało mi na bieganiu za tłumem.
Wiedziałam co robię, dlaczego to robię, a tamtego nie robię...po prostu żyłam zgodnie ze sobą Ok Trudno mi powiedzieć z czego jednoznacznie to wynikało.

Teraz rozumiem i dziękuję za Twoją odpowiedź.
Temat pewności siebie, atrakcyjność fizyczna... Też to przerabiałam, chociaż na szczęście nie przez facebooka. Wiele z tego, co mam do napisania, pojawiło się w poprzednich postach, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi te powtórki, skupiłam się po prostu na tym, co chciałam napisać od siebie Oczko

Sama mam swoje kompleksy, które wynikają ze skaz na mojej atrakcyjności Oczko Jestem raczej przeciętna i nikt nie stracił dla mnie głowy za sam wygląd.

Napisałaś Farfallo, że kilkadziesiąt lajków to jakieś minimum, a standardem dla niektórych ma być setka... Prawdziwe targowisko próżności Oczko Ale jeżeli masz faktycznie problem z budowaniem przekonania o własnej atrakcyjności, to kierunek porównywania jest najgorszym środkiem do tego. Wiem, że na pewno sama dobrze o tym wiesz – ale przypominam w ramach inspiracji Oczko Takie oglądanie profilów innych to zwykle, tak naprawdę, oglądanie siebie przez pryzmat wyglądu/osiągnięć/popularności innych. Czuję się dobrze, gdy ładnie wyjdę, czuję się źle, bo koleżanka jest ładniejsza... Napisałaś, że jak ktoś nie ma konta, postrzegany jest jako ktoś mało popularny... Popularny... co to znaczy? Czy ma to jakąś wartość...? W moim małym liceum było kilka osób, które czuły się popularne... i były popularne dla ludzi, którym dane osobowości pasowały. Mi nie pasowały i ta popularność nie miała dla mnie znaczenia.

W czasach, kiedy kończyłam liceum, bardzo modna stawała się Nasza Klasa, przez kilka następnych lat, kiedy chodziłam na studia, większość zakładała tam konta, wrzucała swoje zdjęcia, przyszła pierwsza fala na internetowy lans Lol Ludzie sami z siebie dostarczali plotek na swój temat – kto z kim kręci, kto już z kim nie jest, a jak ta nowa wygląda, a w ogóle to widziałaś? Jaką ma sesję przy aucie? Oczywiście dzisiaj skala tego jest nieporównywalna, a takie zachowania widzę pośrednio także i w moim otoczeniu... Sama nigdy nie czułam chęci, żeby zakładać sobie konto (na NK czy fejsie), a skupiając się na kwestii mojego poczucia własnej wartości – właśnie tego się najbardziej bałam w tych portalach – takiego wystawiania się do świata. Czy jestem jakimś towarem, który ktoś może sobie bezkarnie, anonimowo oglądać? Co komu do mojego życia, do tego, z kim jestem, co noszę, gdzie jeżdżę i co lubię? To jest mój wymiar wolności – wara od mojego życia Oczko Jesteś moim przyjacielem, więc wiesz o mnie wiele. A obcy ludzie? Nie obchodzi mnie. Dlaczego ja mam się prosić o akceptację innych, o jakiegoś lajka? Na co mi to – czy ktoś mnie podziwia, adoruje, czy ignoruje i ma w nosie... Do ludzi, z którymi chcę trzymać kontakt, mam telefon. Jedyne zubożenie to brak aktualnych plotek o innych.

Więc nie, nie – nie da się zbudować zdrowego poczucia własnej wartości na tego typu popularności.

Konstruktywnie, co pomaga:

- nie skupiać się na kompleksach. Jasne, są. Zwłaszcza, jeśli nasze twarze nie przypominają Natalie Portman, a ciała nie zamykają się w 90-60-90. Mimo to i tak się nie skupiać. W okresach doła, kiedy czujemy się brzydsze niż yeti, kompleksy to pierwsze, co się pcha do głowy, kiedy stajemy przed innymi ludźmi. Nagle ta nasza brzydota staje się trzecim, milczącym uczestnikiem rozmowy. Staje się wymówką każdej porażki. W ogóle zaczyna odpowiadać za wszystko i być wszystkiemu winna (jedna z moich przyjaciółek opracowała eskalację kompleksów do bardzo wysokiego poziomu – nota bene miłośniczka facebooka). Z dnia na dzień ciężko się dźwignąć z tego stanu, ale trzeba się nauczyć zapominać o tych kompleksach jak zapomina się o nieszczęśliwej miłości. Trzeba te kompleksy, poczucie własnej nieatrakcyjności w końcu zostawić za sobą, ponieważ życie nie czeka... Przestać o tym myśleć, przestać wskrzeszać w swojej głowie, po prostu zostawić, i próbować być sobą bez wstydu...

- unikać otoczenia, będącego jaskrawym tłem dla naszych kompleksów; w otoczeniu zrobionych, wypracowanych dziewczyn, przyciągających wzrok pełen zachwytu, każde odstępstwo od kanonu czyni jeszcze bardziej szarym i nijakim. Czy można czuć się dobrze, kiedy przytłacza nas nasza jaskrawa nijakość – och, bo nie mam takiego profilu jak ona, takich ust, takiej cery, takich włosów itd... Zwłaszcza jeżeli trzymam się tego grona tylko dlatego, że dziewczyny są „fajne” – nie że dla mnie, względem mnie, że się szczerze lubimy – ale są „fajne” w ogóle, a ja też chcę być „fajna”; w miarę możliwości dążyć do przebywania czy stworzenia takiego środowiska, w którym priorytety poukładane są tak, jak nam to odpowiada; oczywiście alienacja, ucieczka od grupy też nie jest wyjściem, więc jeśli się nie da – pracować nad tym, by się nie zestawiać, nie porównywać... Dodam jeszcze, że ta „jaskrawa nijakość”, o której piszę, to także kwestia indywidualnej wrażliwości: jeden z miejsca czuje się niewidzialny, na drugiego nie ma to wpływu; aczkolwiek niepewność siebie zwykle nadmierne uwrażliwia na otoczenie;

- konstruktywne znajomości i obserwacja innych; bardzo, bardzo wiele dała mi przyjaźń rozpoczęta w latach studenckich z dziewczyną, która swoją energicznością, uśmiechem, pewnością siebie mogłaby zawojować niejednego księcia Oczko Dziewczyna z dużą nadwagą, która to przecież statystycznie wpędza w nieśmiałość i podcina skrzydła. Druga moja psiapsióła (ta od kompleksów), też z nadwagą. Jedna pokazała, jak bardzo kompleksy mogą ograniczać, jak bardzo można spalać się, walcząc z nimi wbrew własnym genom, własnej fizjologii, druga, jak niewiele może to mieć do gadania, jeśli chodzi o pewność siebie. Skąd źródło jej pewności siebie...? Pewnie w tym, że tak głęboko jest i była zawsze przekonana o tym, że jest naprawdę fajna. Nie patrzyła na porażki jako na coś, co powinna sobie zarzucać. Nie, to ten czy tamten był cymbał. Oczywiście, upraszczam teraz bardzo, ale zmierzam wiadomo do czego – czar tej kobietki nie leżał w urodzie jako takiej, natomiast brak tej „urody”, rozumianej jako wpasowanie w pewien kanon, nie miał nic do gadania, jeśli chodzi o pewność siebie. Ania to w ogóle żywioł, emocjonalnie uwrażliwione rozkminy nigdy nie leżały w jej naturze, stąd też „łatwiej” było jej działać, zamiast siadać i myśleć o sobie; nasza przyjaźń oparta na przeciwieństwach wniosła wzajemnie bardzo dużo – ona uosabiała nieskrępowaną spontaniczność, ja zasady Oczko (Dopowiem tylko, kiedyś o tym wspominałam – to Ania właśnie poznała swojego przyszłego męża na ulicy – obrócili się za sobą i tak już zostali razem do dzisiaj; a jej mąż fajny, fajny... Oczko )

- rozgraniczenie między pewnością siebie, zdrowym poczuciem własnej wartości (także w kontekście wyglądu) a atrakcyjnością. Nie każdy z nas był, jest, będzie atrakcyjny. Uroda i piękno nie trafia się każdemu, niektórym uda się jakoś „doszlifować” różnymi zabiegami, a pozostaną i tacy, którzy muszą pogodzić się z określeniem „przyzwoicie wyglądasz” jako najwyższym komplementem; kiedy tak myślę o tej pewności siebie, nasuwa mi się taka refleksja – kiedy mamy 14-20 lat, zaczynamy rozpoznawać atrakcyjność – urodę – innych i własną, zaczynamy też wtedy wykształcać ocenę siebie, poczucie własnej tożsamości w oparciu o atrakcyjność, oczywiście jej zwieńczeniem jest popularność – w grupie, u płci przeciwnej. Natomiast tak naprawdę głębsze, bardziej komplementarne poczucie pewności siebie wykształcamy trochę później – tak do 3o roku życia... Mamy już za sobą również porażki, wiemy, że tu czy tam nam nie wyszło, ale w tzw. międzyczasie stajemy się dorośli, łapiemy trochę więcej dystansu do tego wszystkiego, zaczynamy oddzielać atrakcyjność, fizyczność od swojej wartości, od tego, kim jesteśmy, co osiągnęliśmy. Nie zawsze jest to proces pozytywny, ale znam sporo ludzi, którzy wcale nie klasyfikują się do grupy urodziwych, ale są pewni siebie. Mój licealny przyjaciel, który – hmm, no w moich oczach – piękny nie jest Oczko, ze spokojnego chłopaka wyrósł na czarusia i amatora kobiecych wdzięków, i kobiety to kupują... W ich oczach jest bardzo atrakcyjny, mimo że do pięknego to mu trochę brakuje.
Wraz z dojrzałością zmienia się także postrzeganie tego, co uznajemy za atrakcyjne... Mając 17, 18 lat łatwo klasyfikować urodę. Kiedy ma się lat 27, 30 – ci sami ludzie, którzy jako nastolatkowie byli jacyś tacy niepewni, tacy przeciętni, zyskują na atrakcyjności... właśnie chyba poprzez pewność siebie, dojrzalszy charakter.

Dla mnie dzisiaj własna atrakcyjność fizyczna też nie jest już taka ważna jak kiedyś – ponieważ zainteresowanie płci przeciwnej, czy jakieś ważne dla mnie znajomości – nie zostały osiągnięte dzięki niej, a przynajmniej wyłącznie dzięki niej. Szczerze współczuję dziewczynom, kobietom, dla których uroda jest wszystkim, o czym myślą, ich jedyną wartością...

Również jeśli chodzi o te pierwsze związki, budowane na wzajemnej fascynacji, zwykle skoncentrowane na urodzie właśnie... Te szkolne związki trwają często krótko, tyle ile trwa jakaś wzajemna fascynacja, „zakochanie” w czyjejś twarzy, bo coś się w niej widziało... Osoby, które przerobiły kilka szkolnych związków rzadko tak naprawdę szczerze angażowały w to swoje uczucia i emocje, te związki są tak powierzchowne jak uroda... Zwykle takie związki tworzy „najaktywniejsza” grupa, najbardziej popularnych, najbardziej „fajnych”... No i rzadko z tych przetasowań wypada coś trwalszego.

I tu znowu wracam do tego, o czym też już było w poprzednich postach – najważniejsze jest, co mamy w sobie, czym emanujemy z wewnątrz...

Osobiście uważam także, że wszystko, co pozwala nam kobietkom czuć się atrakcyjnymi, o ile nie opiera się na szkalowaniu i „niszczeniu” innych, jest ok. Makijaż, odpowiedni strój, odpowiedni sposób „sprzedania siebie”, czasem poudawanie, że jest się najbardziej pożądanym towarem na dzielni Oczko – jeżeli to sprawia, że chociaż przez chwilę czujemy się wyjątkowe, piękne – jestem za. Ponieważ ogólnie wyznaję zasadę, że zawsze – jako ludzie – gramy jakieś role, czasem bardziej narzucone, czasem bardziej wybrane: rola ucznia, matki, kochanki, przyjaciela... czasem zdrowo przetestować inne role, popróbować siebie, mimo lęku. Co z tego, że nie jestem blondynką z twarzą modelki – mogę zobaczyć, czy uda mi się być atrakcyjną dla jakiegoś otoczenia, czy ktoś zobaczy we mnie – choćby przez chwilę – obiekt fascynacji. Aczkolwiek w tej przygodzie sama stawiam jeden warunek – trzeba dobrze wiedzieć, kim się jest dla samego siebie, żeby właśnie po pierwsze nie uzależniać swojej oceny siebie od aprobaty, podziwu otoczenia, a także żeby nie traktować tych „ról” jako masek, które mają służyć ucieczce przed pokazaniem prawdziwego siebie światu czy ucieczce przed sobą. Im więcej uczestniczymy w różnych sytuacjach, również zaskakujących dla nas samych, tym lepiej możemy poznać się w różnych sytuacjach, tym większa szansa, że zyskamy również na atrakcyjności we własnych oczach.

Już tak na zakończenie powiem jeszcze, że stanowczo jestem za rozgraniczeniem tych dwóch zjawisk – urody, piękna a pewności siebie. Uroda dodaje pewności siebie, ale brak urody nie powinien nam jej odbierać. Pewność siebie jest wypadkową bardzo wielu aspektów naszej osobowości, uroda stanowi tam taki procent, jaki w istocie sami jej przyznamy. Największym wrogiem pewności siebie nie jest uroda, czy jej brak, a wewnętrzna niepewność przed byciem ocenianym, byciem widocznym, lęk przed „byciem nie takim, jak...”. Zwykle na grupę przypada jakieś 20% bardzo pewnych siebie, dominujących jednostek, pozostali mierzą się z takimi czy innymi kompleksami.


Mam nadzieję Farfallo, że uda Ci się odnaleźć ten zdrowy punkt wyznaczający rolę własnej urody w stosunku do całości Twojej osoby, a tym bardziej mam nadzieję, że kiedy się to stanie, przestanie mieć dla Ciebie znaczenie narzucone kryterium wszechobecnego lansu. Piszę z perspektywy osoby, którą niepewność siebie jak najbardziej dotyka – mimo wszystko staram się trzymać ją krótko... Niepewność bardzo uzależnia od innych ludzi, ponieważ na innych przerzucamy ocenę, kim jesteśmy, jak się mamy czuć, jak powinniśmy się zachowywać... Pewność siebie daje wolność decydowania o sobie, niezależność, odwagę chodzenia własnymi ścieżkami, a to już jest realna wartość.

Farfalla

Napisałaś bardzo dużo mądrych zdań, za co bardzo Ci dziękuję Uśmiech Zauważyłam, że moje postrzeganie siebie jest zależne od otoczenia, kiedy już ktoś mnie chwali, to często obrastam w piórka, a gdy czuję się niezauważana popadam w przygnębienie. Wiem, że to droga donikąd, bo sama powinnam być sobie źródłem pewności siebie i miłości. Mam nadzieję, że dojdę do tego stanu i zakwitnę. A kobietom, które mimo wielu widocznych defektów, jak nadwaga, potrafią być tak pewne siebie, szczerze zazdroszczę.
Przede wszystkim sprawiają to komplementy, które słyszę. Bo kiedy kobieta czuje się bardziej atrakcyjnie, jak nie słuchając komplementów? Od razy moja samoocena się podbudowuje słysząc, że ładnie wyglądam, czy też że mam ładne włosy. Nawet czasem czuje się atrakcyjnie, gdy ubiorę się w ubrania, które lubię. Uśmiech
Jeśli akceptujesz siebie, swój wygląd to i wtedy otoczenie to "widzi".
Też mam problem ze akceptacją siebie, ale zauważyłam własnie zależność im bardziej daje "na luz" akceptuje siebie tym słyszę więcej komplementów.
Uśmiech, szczery uśmiech dużo daje Uśmiech
Strój w którym czuje się zarazem wygodnie i kobieco, dobry makijaz (co nie oznacza ze musi być mocny, ma podkreślać moje naturalne piękno) do tego ulubione perfumy. To sprawia że czuje się pewna siebie i kobieca. A i najważniejsze dla mnie jest jeszcze to aby wiedzieć co się ze mna dzieje Uśmiech mam na myśli imprezy na których dziewczyny tracą kontrolę nad sobą. Trzeba we wszystkim znaleźć umiar Uśmiech
U mnie było różnie - poza domem zawsze czułam się atrakcyjna. Od kiedy skończyłam 12 lat podobają mi się moje biodra i talia. Ale w domu nawet jak w liceum ważyłam 45kg to byłam gruba, w rodzinie też - chłopaka nie znajdę bo jestem gruba Rotfl choć nie jestem i nigdy nie byłam. Moja rodzina jest paskudna i miewałam przez to dziwne myśli, odchudzanie do niedowagi. Ale poza domem czułam się dobrze. Zawsze mnie podrywano i komplementowano i w pewnym momencie ja już sama nie wiedziałam czy jestem ładna czy nie.
Teraz jak jestem dorosła od jakegoś czasu wiem, że moja rodzina ma coś z głową - pewnie przez to, że to rodzina kobiet bez biustu i bez bioder (tak, jestem inna niż oni, jestem też ruda a nikt z nich nie).
Najlepiej się czuję na koturnach i w sukienkach. Ze spodni mam tylko narciarskie. Najważniejsze to uśmiech, proste plecy i po prostu widzenie, że każdy się ogląda Rotfl
Mam świadomość swoich mocnych stron i je eksponuje. Poza tym otrzymywałem wiele sygnałów od ludzi, że jestem całkiem w porządku. Staram się także dbać o swój wygląd, uprawiam sport, sporo czytam, mogę rozmawiać na wiele tematów, mam jakieś tak osiągnięcia na swoim koncie itp. Generalnie nie czuję się gorszy od innych.
Kiedyś byłam szarą, zakompleksioną myszą. Miałam nadwagę i wstydziłam się swojego wyglądu. To co sprawiło, że czuję atrakcyjna i pewna siebie to uprawianie sportu i sukcesy z tym związane. Dzięki wysiłkowi fizycznemu pozbyłam się nadwagi i poprawiłam wygląd, choć jeszcze do ideału mi brakuje. Jednak ciężki trening poprawia charakter. Poznaje się swoje mocne i słabe strony. Jest super motywacją pobijanie własnych rekordów. Wysiłek fizyczny to porządna dawka endorfin. Po tym czułam się jak na haju. Chciałam góry przenosić, problemy znikały. Więc dbam o ten stan aby trwał jak najdłużej. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak podczas treningów. Polecam wszystkim.
Ja miałam kompleksy jak każdy niestety ?ale teraz już się zestarzalam i jest zupełnie inaczej, robię co chce, nie słucham żadnych "życzliwych" rad i nie przejmuję się niczyja opinia, aczkolwiek słucham wszystkich i przyjmuję krytykę zwłaszcza jeśli jest konstruktywna. Jeśli coś pomoże mi się stać "lepszym" człowiekiem (wg mojej opinii) przyjmuje to. Ogólnie rozumiem dobrze innych ludzi, jestem tolerancyjna, każdy ma prawo mieć o mnie taka opinie jaka chce. Nic nie muszę nikomu udowadniać, żyje sobie jak chce, jestem szczera ze sobą. ????
Wszyscy mają kompleksy, większe, mniejsze czy nawet nieuświadomione z powodu braku punktu odniesienia, czego ten kompleks dotyczy Uśmiech
Ale ważne jest by zrozumieć czemu one mają służyć...
Pracy nad sobą
To one sprawiają że, gruby chce być chudy, brzydki ładnym a niewykształcony uczonym
Każdy kto mówi że pozbył się kompleksów to znaczy że wykonał kupę dobrej roboty Uśmiech Uśmiech
Nauczył się asertywności, postrzegania piękna wielowymiarowo, włożył wysiłek w kształtowanie ciała i osobowości Uśmiech

Także kochajmy kompleksy bo czasami tak szybko odchodzą
Samodzielne pokonanie kompleksów to jest wyższa szkoła jazdy... więc nawet jeśli ktoś mówi "miałem kompleksy, ale je pokonałem", to bardzo często nie jest prawda - czasem po prostu te kompleksy "zaleczył", ładnie przyklajstrował, zasłonił czymś atrakcyjniejszym... ale w najmniej spodziewanym momencie one wyskoczą i zrobią mu kuku - na przykład w postaci depresji. Ja porównałabym kompleksy do opryszczki - niby nic nie widać na co dzień, ale wystarczy że masz gorszy czas, obniżoną odporność... i ona atakuje. 
Dlatego jeżeli ktoś kiedykolwiek miał jakiekolwiek większe kompleksy, to już przez całe życie musi się pilnować... a jeśli chce je naprawdę wyleczyć, to musi iść do psychoterapeuty i sięgnąć do źródła, zastanowić się nad tym skąd one się wzięły i wyrwać je z korzeniami. Cudów nie ma. Bezradny
(20-05-2016, 15:13)Farfalla napisał(a): [ -> ]Mam pytanie zarówno do kobiet, które kiedyś miały niską samoocenę, ale udało im się dojść do samoakceptacji, jak i do tych, które od zawsze były pewne siebie, bo tak zostały wychowane przez rodziców oraz środowisko utwierdziło ich w zdrowym poczuciu własnej wartości - jak w temacie, co sprawia, że czujecie się atrakcyjne i pewne siebie? Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach zwłaszcza wśród nastolatków, ale nie tylko, to facebook i inne tego typu portale stały się wyznacznikiem czyjejś atrakcyjności; jak ktoś ma pełno zdjęć z mnóstwem polubień i komentarzy typu "Och, jaka śliczna dziewczyna/kobieta", to znaczy, że jest popularny, lubiany i po prostu atrakcyjny, a jak ktoś nie ma konta albo ma zwykłe zdjęcia, np. z wakacji, a nie selfie ze starannie ułożonymi włosami i kilkoma warstwami makijażu, to co? Mam znajomych, którzy usuwają zdjęcia, bo dostały "tylko" kilkadziesiąt lajków, a nie ponad setkę...

Problem być może dla wielu z Was wydaje się wydumany i po prostu dziecinny, bo kobiety na forum, to w większości nie nastolatki i wiedzą, że jakieś tam zdjęcia, to po prostu zdjęcia i lepiej zająć się czymś poważnym i nie myśleć o głupotach. Właśnie dlatego do Was piszę, bo chcę usłyszeć coś mądrego od starszych ode mnie i doświadczonych ludzi. Wydaje mi się, że kwestia otrzymywania atencji od otoczenia i utwierdzania się poprzez komentarze innych o własnej atrakcyjności istniała od zawsze, ale teraz dzięki większym możliwościom, jakie daje Internet, wzrosła na szerszą skalę...

Moje pytanie brzmi na czym budować przekonanie o swojej atrakcyjności? Odnoszę się w tej chwili tylko do wyglądu, bo to z tym mam największy problem. Odnoszę sukcesy w szkole, więc jestem pracowita i mądra, mam znajomych, którzy mnie lubią, więc jestem miłą dziewczyną, mam swoje zainteresowania, więc mam ciekawą osobowość - a jak bardzo rzadko słyszę komplementy, nikt się mną nie interesuje i na tle koleżanek i ich lajków i komentarzy pod pięknymi zdjęciami, wypadam blado, to jestem atrakcyjna czy nie? Mam nadzieję, że nie pomyślicie, że jestem pusta.

Piszę przede wszystkim do kobiet, ale oczywiście mężczyźni też mogą się wypowiedzieć.

Jesteś wyjątkowa, wrażliwa .Wyglądu ocenić nie mogę bo nie mam Twego zdjęcia ale ujął mnie Twój post i wzruszył. Twoje piękno wylewa się w sposobie w jakim piszesz i nie musisz , zapewniam, obawiaC się o swoją atrakcyjność.
(17-03-2018, 21:17)Jednorożec LeCaro napisał(a): [ -> ]Samodzielne pokonanie kompleksów to jest wyższa szkoła jazdy... więc nawet jeśli ktoś mówi "miałem kompleksy, ale je pokonałem", to bardzo często nie jest prawda - czasem po prostu te kompleksy "zaleczył", ładnie przyklajstrował, zasłonił czymś atrakcyjniejszym... ale w najmniej spodziewanym momencie one wyskoczą i zrobią mu kuku - na przykład w postaci depresji. Ja porównałabym kompleksy do opryszczki - niby nic nie widać na co dzień, ale wystarczy że masz gorszy czas, obniżoną odporność... i ona atakuje. 
Dlatego jeżeli ktoś kiedykolwiek miał jakiekolwiek większe kompleksy, to już przez całe życie musi się pilnować... a jeśli chce je naprawdę wyleczyć, to musi iść do psychoterapeuty i sięgnąć do źródła, zastanowić się nad tym skąd one się wzięły i wyrwać je z korzeniami. Cudów nie ma. Bezradny

To prawda co piszesz LeCaro Uśmiech ale mysle, ze to tez zależy z czego wynikają te kompleksy. Czasem zdarza się tak, że otoczenie podcina nam skrzydła ciągłym narzucaniem swoich racji i krytyka, jest toksycznie i wtedy, gdy uda nam się wyrwać i stosować w zyciu zasadę zdrowego egoizmu i asertywnego stawiania granic istnieje spora szansa na stałą poprawę samopoczucia Uśmiech
Obraz samej siebie tworzymy całe życie. Ale nie możemy się sugerować lajkami pod zdjęciem,bo koleżanka ma ich więcej.Nie tędy droga.O wyglad zawsze mozna zadbać. Zmiana fryzury ,fajne ciuchy, makijaż,uśmiech na twarzy działaja cuda.Znam kobiety które są ładne a mają okropne kompleksy , ale to siedzi w ich głowie.Kompleksy rujnują nas ,powoduja że zapadamy sie w sobie, wyolbrzymiamy sprawy które są błahe a tak naprawde jest inaczej. Ale znam też kobiety powiem tak nieatrakcyjne a mają przystojnych facetów.Ale są pewne siebie wygadane usmiechniete . I chyba tu tkwi sekret. W tej pewnosci siebie, akceptacji siebie taką jaką jestem ,wtedy otoczenie odbiera nas pozytywnie.Nie musimy się każdemu podobać.
Stron: 1 2