Forum Ezoteryczne Dobry Tarot
Coś dla ducha i ku pokrzepieniu serc - Wersja do druku

+- Forum Ezoteryczne Dobry Tarot (https://dobrytarot.pl)
+-- Dział: Tarotowa Społeczność (https://dobrytarot.pl/forumdisplay.php?fid=28)
+--- Dział: Coś dla ducha (https://dobrytarot.pl/forumdisplay.php?fid=77)
+---- Dział: Nasza twórczość (https://dobrytarot.pl/forumdisplay.php?fid=68)
+----- Dział: Proza - pamiętniki, opowiadania... (https://dobrytarot.pl/forumdisplay.php?fid=157)
+----- Wątek: Coś dla ducha i ku pokrzepieniu serc (/showthread.php?tid=21)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Rudalila - 16-12-2010

To sliczne, Natko! Vanessa rowniez. Uwielbiam ja.


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 16-12-2010

Miło mi, że spodobało się. Rotfl


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Miriam - 16-12-2010

Bardzo ładne opowiadanie Natko Uśmiech


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 16-12-2010

:o same głaski dzisiaj dostaję Rotfl


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Miriam - 16-12-2010

Cytat dnia
Musimy żeglować czasem z wiatrem, czasem pod wiatr, ale żeglować, nie dryfować ani stawać na kotwicy.

Oliver Wendell Holmes

pisarz amerykański


[Obrazek: angeli038.gif]
Dawaj to, co masz, czym jesteś.
Dawaj przedmioty, ale nade wszystko dawaj siebie,
swoją opiekę, swoją pomoc, swoje współczucie.
Dawaj póki czas, póki masz co dawać,
póki masz rzeczy, póki masz siły,
póki stać cię na serdeczną troskę,
na współczucie, na uśmiech i radość.
Dawaj swoją pomoc, dawaj siebie samego

póki cię jeszcze trochę jest.

(Ks. Mieczysław Maliński)

<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=tnwewwP1RBk">http://www.youtube.com/watch?v=tnwewwP1RBk</a><!-- m -->


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 17-12-2010

Opowiadanie wigilijne
"Tylko pamiętaj: musisz być szczególnie grzeczny w czasie Adwentu,
bo inaczej nie narodzi się dla ciebie Pan Jezus ".

Janek pamiętał o tym dobrze, ale nie wiedział, co to znaczy.
Wstydził się zresztą, że taki jest niemądry i nie śmiał nikogo pytać.
Bo co to znaczy, że Pan Jezus nie narodzi się dla mnie.
Jak się narodzi, to się narodzi dla wszystkich.
Zresztą co to znaczy, że się narodzi?
Przecież raz już się narodził.
Czy można się drugi raz narodzić?
A może naprawdę tylko wtedy się dowiem, kiedy będę szczególnie grzeczny?

I w gruncie rzeczy starał się być grzeczny w Adwencie.
Najpierw, jak rokrocznie, czekał na przyjście świętego Mikołaja.
Prawdę mówiąc nie wiedział, jak to jest z tym świętym Mikołajem.
Kiedyś w szkole nieopatrznie wyrwało mu się jakieś takie zdanie o świętym Mikołaju. Kolega, którego bardzo nie lubił, i który Janka
też nie lubił, i przezywał go "ślamazara", zaczął wykrzykiwać:
- Patrzcie, jeszcze jeden, co wierzy w świętego Mikołaja.

Zresztą już wcześniej o tym mówili inni koledzy, że to nie żaden
święty z nieba przychodzi z podarkami, tylko rodzice je podkładają.
Na wszelki wypadek spytał mamy:
- Mamo, czy przyjdzie do ciebie święty Mikołaj?
- Nie. Święty Mikołaj przychodzi do dzieci. Tylko czasem przychodzi
do starszych.
- To do ciebie też nie przyjdzie?
- Nie.
Janek zmarkotniał. Po chwili zapytał:
- A co chciałabyś dostać od świętego Mikołaja?
Mama nie wiedziała.
- No powiedz co. Może chusteczki do nosa. Ja mam takie piękne.
Pamiętasz, w tamtym roku otrzymałem od babci na imieniny.
Ale ich nie używałem, bo mi było żal. A tobie się bardzo podobały. Dobrze?
- Dobrze - odpowiedziała mama.
- Tylko jak to zrobimy? Bo ty nie możesz o tym wcześniej wiedzieć.
Wobec tego podłożę ci pod poduszkę, a tobie będzie wolno tam dopiero zaglądnąć w nocy. Dobrze?
- Dobrze - mama się zgodziła.
- No a tatuś? Żeby mu nie było smutno. To może ja dla niego kupię skarpetki i tak samo zrobię.

W wieczór świętego Mikołaja Janek przyrzekał sobie, że nie będzie spał.
Że musi przekonać się, czy to święty Mikołaj przychodzi, czy nie.
Czytał jeszcze długo w łóżku, aż go mama upomniała.
Zgasił światło, ale starał się czuwać. Początkowo nawet nie był śpiący.
Potem jednak oczy same mu się zamykały.
Walczył całym wysiłkiem woli, aby nie zasnąć.
Nawet przez chwilę palcami przytrzymywał powieki.
Specjalnie, żeby się rozbudzić, przypominał sobie rozmaite śmieszne historie, ale nic nie pomagało. Wreszcie powiedział sobie:
"Zdrzemnę się na małą chwilkę. Tylko na moment".

Zbudził się w głębi nocy. W pierwszej chwili nie wiedział dlaczego,
ale zaraz przypomniał sobie, że miał czuwać, bo chciał zobaczyć świętego Mikołaja. "Czy tylko on nie przyszedł wtedy, kiedy spałem?" Pocieszał się, że niemożliwe. "Przecież to była tylko chwilka".
W tak krótkim czasie święty Mikołaj nie mógł przyjść. A może jednak? Sięgnął ręką pod poduszkę. Uspokojony stwierdził, że nie ma tam nic. Ale posłyszał jakiś delikatny szelest papieru nad głową.
Sięgnął tam i namacał paczkę. Serce zaczęło mu się tłuc z wrażenia. Usiadł na łóżku, paczkę położył przed sobą na kołdrze i zaczął powoli, możliwie najciszej rozwiązywać sznurek. Ale nie bardzo sobie mógł z tym poradzić. Chciał jak najprędzej dostać się do środka, zaczął szamotać się z węzełkiem i wtedy obudziła się siostra.

Tym lepiej, bo już nie trzeba było siedzieć w ciemności.
Można było zaświecić lampkę nocną. Po cichutku, żeby nie zbudzić rodziców, wygrzebał się z łóżka, uklęknął na krześle,
paczkę położył na stole i zabrał się do rozpakowywania.
Siostra naśladowała go dokładnie. Też wyszła z łóżeczka,
też uklękła na krześle. Spostrzegł, jak swoim zwyczajem z przejęcia wysunęła języczek, przygryzła zębami i rozwijała powolutku,
uważnie papier, aby nie szeleścić. Ale na nic to się nie :zdało.

Nagle drzwi otworzyły się i wpadła do pokoju mama w nocnej koszuli. Porwała go w objęcia mówiąc:
- I do mnie przyszedł święty Mikołaj, popatrz, co mi przyniósł.
Pokazała mu chusteczki do nosa. Potem przyszedł tatuś, przytulił go i pokazał mu skarpety, które on wieczorem podłożył tatusiowi pod poduszkę. Chociaż naprawdę Janek nie był już taki pewny,
czy to były te same, które on kupił, czy też "świętomikołajowe" - podobne wątpliwości miał odnośnie chusteczek mamy.
Ale nie było czasu na namyślanie się, bo mama zaraz wsadziła z powrotem jego i siostrę do łóżka.

Poprawiła, jak to miała w zwyczaju, kołdrę koło szyi i przy nogach "żeby nie wiało", pocałowała, go, zrobiła mu krzyżyk na czole, zgasiła światło, powiedziała:
- Śpijcie już, śpijcie, bo jutro szkoła - i wyszła po cichu wraz z tatą.

Długo nie mógł usnąć. Jeszcze chwilę szeptali sobie z siostrą
rozmaite piękne-rzeczy. Potem ona zasnęła.
Usłyszał jej głęboki, regularny oddech.
Wobec tego patrzył w ciemność i myślał sobie, że chyba bardziej się cieszy z tego, że sprawił mamie i tatusiowi radość, niż z tego,
co on sam otrzymał. A właściwie to było i tak, i tak:
cieszył się ż tego jednego iż tego drugiego.

Potem jakoś samo przyszło mu na myśl, że pastuszkowie i trzej królowie też musieli się cieszyć, gdy złożyli Panu Jezusowi dar.
Jeszcze wpatrywał się tak po swojemu w ciemność przymrużonymi oczami, widział sznury kolorowych koralików zbiegających z góry
na dół i migających wszystkimi barwami, i zasnął.

Po Mikołaju jak co roku zaczęło się przygotowywanie do
Bożego Narodzenia. Wieczorami, gdy tylko była jakaś godzina wolna, gdy odrobione były wszystkie zadania i wykonane to,
co do niego należało w domu, Janek wyciągał wraz z siostrą
pudła z zabawkami z ozdobami choinkowymi i zabierał się do roboty.
Po kolei, pudło za pudłem.
Po otworzeniu każdego z nich okazywało się, jak wiele jest do zrobienia. Chociaż poprzedniego roku bardzo uważnie zdejmował zabawki z drzewka i z pomocą mamy wkładał do pudła,
to jednak były one bardzo zniszczone.

Wobec tego na nowo robił wydmuszki i malował na nich twarze pajaców, od góry dolepiał im szpiczaste czapki, a od dołu brody. Wycinał z kolorowego papieru pawie oka,
robił jeże wbijając w korek szpilki z ponawlekanymi koralikami,
a co najważniejsze - wiązał łańcuchy.
I to rozmaite: ze słomek i z bibuły, ale najmilsze, najprostsze i najtrwalsze były zawsze te same "prawdziwe" łańcuchy sklejane z wąskich pasków kolorowego papieru.
Na koniec trzeba było złocić orzechy, powbijać patyczki,
przywiązać niteczki. Robota była długa i na pozór uciąźliwa. Przynajmniej tak się mamie zdawało, bo niejednokrotnie przypominała i nakazywała, aby zaprzestać tej pracy.

Ale Janek dziwił się mamie, że tego nie rozumie.
Przecież przygotowywanie zabawek na drzewko to była czysta
radość i on sam najchętniej codziennie siedziałby wieczorami nad tymi kolorowymi i migocącymi cudownościami.
Jeżeli tę robotę odkładał na koniec swoich zajęć to tylko dlatego,
że wiedział, że najpierw trzeba było wykonać swoje codzienne obowiązki.

Pamiętał dobrze to, co mu mama powiedziała na początku Adwentu: "Jak będziesz niegrzeczny, to się nie narodzi dla ciebie Pan Jezus". Wobec tego starał się być grzeczny.
Gdy już wszystkie zabawki były przygotowane, posegregowane, powkładane do nowych, świeżych pudeł, zabrał się do najprzyjemniejszej roboty: do odnowienia szopki.
Odwinięta z papierów, w które była w ubiegłym roku zapakowana, okazała się do niczego: gwiazda była pogięta, szybki podarte,
a pasterze i święty Józef byli trochę osmoleni.
Jeżeli co, to mogła tylko zostać Matka Boska i Dzieciątko Jezus.
Wobec tego trzeba się było postarać o nową słomę na dach
i wreszcie zelektryfikować stajnię - jeżeli nie na transformator,
to przynajmniej na baterie - bo świecić świeczkami w tych czasach,
to już wstyd.

Tymczasem na ulicach coraz bardziej rozkręcał się świąteczny ruch.
Na wystawach były rozmaite święte mikołaje z długimi brodami i krótkimi, ubrane w niebieskie szaty albo czerwone,
aniołowie jak prawdziwi, gałęzie jodły z bańkami, świeczkami,
prezenty poowijane w kolorowe opakowania, przewiązane
błyszczącymi wstążeczkami, przygotowane tak, żeby tylko przyjść, kupić i podłożyć pod choinkę.

Wszystkie napisy mówiły o zbliżających się świętach.
Popołudniami nawet trudno było wejść do sklepów, bo tylu ludzi wchodziło i wychodziło, przepychało się i potrącało spieszyło się,
by zdążyć nie wiadomo gdzie i po co.
Na placach wyrosły kolorowe stragany, gdzie sprzedawano włosy anielskie, gwiazdy, rozmaite cukierki. Wreszcie pojawiły się obok straganów choinki świerkowe, jodłowe, małe, malutkie i całkiem duże. Te lubił najbardziej. Gdy tylko wychodził po zakupy, korzystał z każdej okazji, by podejść do nich, dotknąć ich gałęzi.

"Co to znaczy, że Pan Jezus ma się dla mnie narodzić?"
Ta myśl towarzyszyła mu wciąż wtedy, gdy patrzył na wystawy świąteczne, na ludzi spieszących się.
Na koniec tatuś przyniósł do domu choinkę. Uprosili go wraz z siostrą, żeby choinkę postawić tymczasem w ich pokoju.
Stała piękna, zielona, pachnąca lasem i żywicą, i czekała, tak jak on, na święta. Nawet wtedy, gdy już zgasło światło i trzeba było spać, chociaż nie można było jej widzieć w ciemności, dobrze mu było z nią.

Aż przyszedł dzień wigilijny. Dom był pełen zapachów rozmaitych zup, ciast, pieczeni. Tylko nie wiadomo dlaczego od samego rana było wszystko w pośpiechu i na wszystko za późno, choć do wieczora była cała masa czasu.

Mama co chwila ostrzegała, że trzeba z nią obchodzić się ostrożnie,
bo może im obojgu urządzić, lanie, a jak dzieci w Wigilię dostaną lanie, to będą je dostawały cały rok.
Przypominała, że diabeł dzisiaj wszystko robi, żeby ludzi zezłościć,
bo chce popsuć święta.

I mimo to doszło do tego, przed czym mama ostrzegała, doszło do awantury. Oczywiście przez siostrę, którą Janek musiał lekko ukarać. Ona uderzyła w ryk, jak zwykle nie wiadomo o co.
Faktycznie zaczęła jej lecieć krew z nosa, ale przecież nic wielkiego
się nie stało. W to niepotrzebnie wmieszała się mama.
Janek usiłował spokojnie mamie wytłumaczyć, jak było z siostrą od początku do końca, wtedy mama upomniała go, żeby na nią nie krzyczał, bo nie ma prawa podnosić na nią głosu.
W to z kolei wkroczył najzupełniej niepotrzebnie tata,
zaczął krzyczeć, żeby Janek natychmiast przeprosił mamę.
Nie chciał słyszeć żadnych wyjaśnień. Krzyczał tylko bez przerwy:
- Przeproś, bo dostaniesz lanie!

Nie dochodziło do niego zupełnie to, co Janek wciąż powtarzał,
że chętnie przeprosi mamę, jak tylko będzie wiedział za co.
No i oczywiście wszystko skończyło się wielkim laniem.
Janek wrzeszczał wniebogłosy i to wcale nie dlatego, żeby go bardzo bolało, tylko uważał, że dzieje mu się krzywda, bo na lanie nie zasłużył. Potem musiał chwilę stać w kącie, a co najgorsze, mama się na niego obraziła i nie chciała się do niego odzywać, chociaż on próbował na wszystkie sposoby. Wobec tego Janek też się na mamę obraził.

- Jeżeli mama się nie chce odzywać, to nie musi, ale on do mamy też nie będzie mówił nic. Może milczeć, tak jak mama, i udawać,
że mamy nie dostrzega, tak samo jak ona jego.

- A więc było gorzej niż źle i to w dodatku w taki dzień.

Najbardziej był wściekły na siostrę, która naraz stała się ta dobra, najukochańsza i do tego pokrzywdzona. Do pasji doprowadzało go to, że chciała spełniać rolę pośrednika między nim a mamą.

Tak już zostało do samego wieczora. Namyślał się, czy by nie pójść z domu, żeby nie zasiadać przy stole wigilijnym.
"Może wtedy by sobie przypomnieli o mnie".
Ale właściwie nie bardzo miał gdzie iść.
U wszystkich kolegów była też na pewno Wigilia i byłoby to dla nich niezręczne, gdyby on do nich przyszedł.
Wtedy zresztą z pewnością zainteresowaliby się nim rodzice jego kolegów, dzwoniliby do taty Janka.
Nie, to nie miało sensu.
Po ulicach nie chciało mu się spacerować.
Był przed południem po zakupy i zmarzł porządnie.

Do Wigilii, tak jak w roku poprzednim, ubrał się w najlepsze ubranie, zawiązał sobie, bez pomocy mamy, najpiękniejszy krawat.
Węzeł nie był z pewnością tak zawiązany, jak być powinien,
ale w końcu to nie było ważne i Janek postanowił, że nie odezwie się do nikogo ani słowem.
Patrzył na pozór obojętnie, jak mama przygotowywała stół.
Najchętniej by jej pomógł, gdyby powiedziała chociaż słowo.
Nawet nie musiałaby prosić, tylko mogłaby polecić,
żeby zrobił to albo tamto, ale jak nie, to nie.

Stał i przyglądał się. Było jak co roku. Mama rozsunęła najpierw stół, potem na środku umieściła trochę siana, przykryła stół najpiękniejszym białym obrusem, jaki tylko był w domu.
Z kolei na obrusie, w miejscu gdzie leżało siano, położyła opłatek.
Ten widok zawsze, co roku, go wzruszał, bo wiedział, co to znaczy: opłatki oznaczają Pana Jezusa, który się narodził na sianie.
Ale teraz stał obojętny i patrzył zimny jak głaz.

Potem mama rozkładała talerze z pomocą siostry, która
podlizywała się mamie jak mogła i była taka uprzejma, że aż się niedobrze robiło z tych słodkości.
Gwiazdka na pewno już dawno zaświeciła na ciemnym niebie,
ale jakoś nikt nie pamiętał, by wyglądać przez okno.
On pamiętał, ale też nie wypatrywał jej.
Gdy wieczerza była gotowa, podeszli wszyscy do stołu.
Na koniec podszedł i Janek. Tata i mama uklękli -przy stole, ta smarkata też uklękła. Uklęknął i on z ociąganiem.
Tego bal się najbardziej. Tatą zaczął się modlić na głos, potem wszyscy wstali, tata wziął Ewangelię i zaczął czytać o tym,
jak to tam wtedy było. Słuchał tego, co znał prawie na pamięć
i było mu bardzo smutno.
Tak długo czekał na te święta, tak myślał, że może dla niego
Pan Jezus się też narodzi, a tymczasem wszystko się pokiełbasiło
i to przez tę głupią srokę.

Gdy tatuś skończył czytać, odłożył Ewangelię, schylił się nad stołem, wziął opłatek, podszedł do mamy, zaczął do niej coś mówić.
Janek już nie bardzo słyszał, co tam tatuś mówi, tylko patrzył na mamę. Mama najpierw się uśmiechała, ale najwyraźniej z dużym zażenowaniem, a potem do uśmiechu zaczęły dołączać się łzy. Popatrzył na tatę. On był też bardzo wzruszony, ucałował mamę najpierw w rękę, potem 'w buzię.

Janek wiedział, że kolej na niego.
Zrozumiał, że dopiero teraz przychodzi moment najgorszy.
Tymczasem nagle znalazł się w objęciach mamy i poczuł jak wszystko tamto, co było w jego duszy twarde jak skała, znikło.
Zrobiło mu się bardzo żal, że był taki niedobry dla mamy,
przytulił się do niej i zaczął płakać jak malutkie dziecko.
Słyszał tylko jak przez mgłę słowa mamy: "ty głuptasku" i życzenia jakieś: "żeby był grzeczny i żeby się dobrze uczył".
Czuł, że mama wciąż głaszcze go po głowie i najchętniej trwałby
tak przytulony do mamy, bo mu było dobrze, a oprócz tego wstydził się: bo jak tu pokazać swoją zapłakaną twarz tatusiowi i siostrze.

Ale już znalazł się w ramionach taty, który się tak zachował,
jakby niczego nie zauważył, poklepał go po plecach
i powiedział jak zwykle:
- Żebyś był dzielnym człowiekiem i żebym ja się nie musiał za ciebie wstydzić.
Janek wciąż miał jeszcze mokre oczy i trudno mu było złapać oddech. Na szczęście przyszła kolej na siostrę, która była zaryczana jeszcze bardziej niż on sam i nie musiał się przed nią niczego wstydzić.

Wreszcie trzeba było zasiąść do stołu.
Wszyscy udawali, że są bardzo zajęci jedzeniem zupy.
Tata nawet pochwalił, że świetna zupa grzybowa, mama z uśmiechem przetykanym łzami odpowiedziała, że to nie świetna zupa grzybowa, najwyżej jest to świetny barszcz, wszyscy się śmiali i udawali,
że to ze śmiechu wycierają łzy i było już wszystko bardzo dobrze. Potem było jeszcze jedno danie i jeszcze jedno, i jeszcze jedno - trudno było je zliczyć.
Nawet już nie bardzo mógł jeść, ale jadł dalej, choćby dlatego,
by ukryć wzruszenie, które wciąż jeszcze nim wstrząsało.
Wreszcie pojawił się kompot z suszonych śliwek i to był koniec.

Wtedy tata powiedział:
- Janek, baw się w kościelnego i zapal świece.
Wobec tego zaczął zapalać świeczki.
Tata zgasił światło i zaczęło się kolędowanie.
Janek wziął śpiewnik z kolędami i śpiewał jedną za drugą alfabetem
po kolei, które tylko melodie pamiętał. Siostrzyczka się do niego przytuliła i usiłowała mu wtórować fałszując na wszystkie strony. Całemu śpiewaniu przewodziła mama, która miała śliczny głos.
Tata włączał się tylko od czasu do czasu.

Tak mógłby siedzieć do samego rana i kolędować,
ale mama stwierdziła, że już pora spać i że jeszcze moment,
a Janek z siostrą pospadają z krzeseł jak gruszki z wierzby,
bo im tak lecą głowy. Chociaż to nie była prawda, chętnie poszedł się myć, bo jednak w gruncie rzeczy spać mu się chciało.
Za chwilę był już w łóżku, które na początku było zimne,
pachniało krochmalem i świeżością jak nigdy w ciągu roku.

Mama oświadczyła, że Janek z siostrą zostaną w domu,
a ona z tatą pójdzie na pasterkę.
W międzyczasie zrobi tylko porządek w kuchni.

Leżał w łóżku i przez uchylone drzwi patrzył na choinkę błyskającą w ciemnościach wszystkimi swoimi wspaniałościami.
Było mu dobrze jak nigdy w życiu, tak dobrze, że najchętniej
by umarł ze szczęścia. Przymrużył oczy, jak to miał zwyczaj robić.

Kolorowe paciorki mrowiły się z góry na dół coraz bardziej,
coraz szybciej, wreszcie tyle ich było, że aż stały się całkiem białe -
to już nie były paciorki, tylko zawierucha, która wokół niego się kłębiła. Szedł w niej po omacku, ale wcale się nie bał.
Chociaż płatki śniegu wirowały wokół niego, wcale nie czuł ani zimna, ani wiatru, ani śniegu na twarzy, było mu dobrze i ciepło.
Szedł wciąż naprzód i nie obawiał się, że zbłądzi.
Jeszcze mu tego nikt nie mówił, ani on sobie sam też nie, ale wiedział, że idzie do Jezusa, który się narodził w stajni.

Nagle znalazł się na drodze w lesie.
Las był podobny do parku, gdzie w lecie bawił się, a w zimie chodził czasem z mamą i siostrą na sanki. Były podobne drzewa i krzaki,
tylko wszystkie przysypane grubą warstwą śniegu.
Chociaż wiedział, że jest noc, to jednak było jasno - chyba od
księżyca - a śnieg się skrzył jak diamenty.

Nagle znalazł się na skraju jakiejś polany.
W głębi niej zobaczył stajenkę. Była podobna do tej, którą budował
w czasie Adwentu. Strzecha przywalona śniegiem;
nad nią gwiazda z wielkim ogonem.
Światło, które padało przez otwarte drzwi i okna,
oświecało krzaki i drzewa stojące w pobliżu.
Nagle znalazł się wewnątrz szopki.
Klęczał na podłodze stajni.
Obok siebie spostrzegł klęczącego tatusia i mamusię oraz siostrę, którzy uśmiechali się do niego.
Poczuł się tak samo szczęśliwy jak w czasie Wigilii przy składaniu życzeń. Wtedy przypomniał sobie to, co mama mu powiedziała na samym początku Adwentu, że gdy będzie grzeczny, to Pan Jezus narodzi się dla niego.

"Czy Jezus narodził się dla mnie także?"

Poczuł, że musi spojrzeć w żłobek.

"Jezus tam na pewno jest. Tylko czy ja Go zobaczę?" - przeniknął go głęboki niepokój.

Ale przecież powinien zobaczyć.
"Przecież przeprosiłem mamę, tatę i siostrę.
Przecież starałem się być grzeczny podczas Adwentu".

Pełen determinacji zdecydował się.
Z oczami pełnymi łez podniósł głowę - i ujrzał.

Na sianku przykrytym białą chustą leżało Dzieciątko.

- ks. M. Maliński

<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=CD1RJtYd1lA">http://www.youtube.com/watch?v=CD1RJtYd1lA</a><!-- m -->
Pozdrawiam świątecznie. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 18-12-2010

Wartość

- Proszę tu nie stać i nie tracić ze mną czasu.
Niewiele we mnie dobrego, jestem obrzydliwa dla wszystkich
i dla siebie samej!

Młoda dziewczyna była rozdrażniona.
Spotkała proboszcza, który zapraszał ją na spotkania grupy młodzieży, i ze złością i goryczą wyrzucała z siebie wszystko,
co jej się nie podobało w sobie samej:

- Jestem przyziemna i nieciekawa, mam nieznośny charakter,
zadzieram ze wszystkimi, nikt naprawdę nie chce mnie znać,
jestem zazdrosna o moje przyjaciółki i w rodzinie gram wszystkim
na nerwach. Co ja jeszcze robię na tym świecie?

Proboszcz popatrzył na nią, a po chwili milczenia powiedział:

- Czy wiesz, że masz wspaniałe, zielone oczy?

Dziewczyna umilkła, zaskoczona. Został postawiony pierwszy krok.

Pewna kobieta miała ohydną narzutę na łóżko.
Kupiła ją w sklepie z artykułami używanymi, płacąc dwadzieścia złotych, była wtedy w trudnej sytuacji finansowej.
Każdego dnia, gdy ścieliła łóżko, z wyrazem niesmaku rozciągała narzutę.

Pewnego dnia, wertując znaleziony przypadkiem
katalog sprzedaży wysyłkowej, spostrzegła taką samą narzutę, firmowaną podpisem znanego stylisty wnętrz.
Kosztowała tysiąc dwieście złotych!
Gdy tylko odkryła cenę narzuty, nabrała ona dla niej zupełnie innej wartości.

Cokolwiek myślisz o sobie, w oczach Boga masz najwyższą wartość.

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak ważne jest to, że istnieją.

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak wiele znaczy sam ich widok.

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
ile radości sprawia ich przyjazny uśmiech.

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jakim dobrem jest ich bliskość.

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
o ile bylibyśmy biedniejsi bez nich.

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
że są darem niebios.

Mogliby wiedzieć, gdybyśmy im to powiedzieli.

- Bruno Ferrero

<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=0FVolXtnG8E">http://www.youtube.com/watch?v=0FVolXtnG8E</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - nadzieja_aa - 18-12-2010

Natko - piękne wpisy -czytam je z przyjemnością wielką Uśmiech pozdrawiam -


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 18-12-2010

Dzięki za głaski Rotfl . Robię to dla Was, ale również ... dla siebie. Pozdrawiam.


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Miriam - 18-12-2010

A zatem równik mam poza sobą! Okazuje się, że można tu dotrzeć rowerem... jeśli się tylko naprawdę tego pragnie.

Kazimierz Nowak

podróżnik, przebył samotnie kontynent afrykański z północy na południe i z powrotem


[Obrazek: globe044.gif]

Ludzkie krzyże
Był człowiek, który narzekał na swoje życie Skarżył się, że jest mu ciężko,bo mieszkanie niewygodne, za ciemne, za ciasne,
że dochody za małe, że jego rówieśnicy,
którzy podobne szkoły ukończyli, zarabiają daleko więcej niż on.
Mówił, że innym jest łatwiej żyć,że lepiej dają sobie radę ze złymi ludźmi,
z trudnymi okolicznościami, że im wszystko układa się korzystnie, a jemu jest źle i to z roku na rok coraz gorzej.
Twierdził, że gdyby się urodził kilkadziesiąt lat wcześniejalbo kilkadziesiąt lat później,to wtedy na pewno byłoby wszystko inaczej.
Chodził wciąż smutny, skwaszony, zniechęcony.Razu pewnego, gdy spał, śniło mu się, że ktoś go budzi.
Otworzył oczy i zobaczył postać stojącą koło jego łóżka.Chociaż nigdy Anioła nie spotkał, wiedział, że to jest Anioł.
Nie czul w sobie żadnego lęku Anioł stał nad nim, jakby czekając na jego przebudzenie.
A gdy spostrzegł, że on już nie śpi,łagodnym zapraszającym ruchem dał mu znak, aby wstał:
- Wstań proszę - powiedział.
Człowiek ów, wcale tym nie zdziwiony, podniósł się z łóżka.
Stanął obok tajemniczego gościa. Popatrzył pytająco na niego.
A wtedy Anioł z uśmiechem powiedział:
- Pójdź, proszę, ze mną.
Człowiek spytał go nieśmiało:
- Dokąd chcesz, żebyśmy poszli?
- Zaraz zobaczysz - odpowiedział Anioł.
Podążył więc za nim.
Anioł wiódł go przez jego mieszkanie wyprowadził go na klatkę schodowąi zaczął wstępować po schodach na górę.
Człowiek wciąż nie wiedział, dokąd idąi co to ma wszystko znaczyć, ale nie śmiał pytać.
Był tylko pewny, że to chodzi o jakąś bardzo ważną sprawę,która go bezpośrednio dotyczy.
Postępował w milczeniu za Aniołem coraz bardziej ciekawy,dokąd wiedzie go ten wysłannik Boga.
Szli długo po schodach, aż stanęli przed drzwiami.
W pierwszej chwili nie mógł zorientować się,dokąd drzwi prowadzą, ale za moment poznał, że;to drzwi wiodące na jego strych.
Anioł otworzył drzwi i weszli do wnętrza.
Wtedy człowiek zobaczył, że to wcale nie jest strych jego domu.
To była wielka sala, pod której ścianami stały nagromadzone krzyże - tysiące, dziesiątki tysięcy, nieprzeliczona ilość;
krzyże były różne, dziwne: ogromne, małe i całkiem maleńkie,
proste i ozdobne, ze złota i z drewna, malowane, heblowane, wysadzane drogimi kamieniami i całkiem zwyczajne, cięte z brzozy. Przyglądał się uważnie tym krzyżom.
Każdy z nich był inny.
Czasem zdawało mu się, że znalazł dwa identyczne,ale później zauważał, że tak nie jest,że różnią się pomiędzy sobą przynajmniej jakimś szczegółem.
Po chwili człowiek przełamując nieśmiałość spytał Anioła:
- Skąd tu tyle krzyży? Po co tu stoją? Do kogo należą?
Usłyszał jego głos:
- To są ludzkie krzyże.
- Ludzkie krzyże? - powtórzył człowiek, niewiele z tego rozumiejąc.
- Każdy musi jakiś nieść - mówił dalej Anioł.
- Ach tak. Teraz rozumiem, dlaczego tyle tych krzyży
i dlaczego każdy z nich jest inny. Ale po co przyszliśmy tutaj?
Anioł o odpowiedział:
- Pan Bóg polecił mi, abym ciebie tu przyprowadził.
- Pan Bóg? - zdziwił się ów człowiek. - Dlaczego?
- Narzekasz na swój krzyż. Mówisz, że ci bardzo ciężko z nim iść.
Bóg zezwolił, abyś tu przyszedł i wybrał sobie inny krzyż jaki tylko zechcesz, i żebyś z tym nowym krzyżem szedł dalejprzez życie nie narzekając.
Człowiek słuchał tego, co Anioł mówił,prawie nie wierząc swoim uszom.
W końcu powiedział:
- Czyż to jest możliwe, żeby Wielki Bóg chciał się zajmować takim człowiekiem jak ja?
- Pan Bóg naprawdę przysłał mnie do ciebie - potwierdził Anioł.
- Będę mógł wybrać krzyż taki, jaki tylko zechcę? - spytał wciąż jeszcze nieufny.
- Tak. Naprawdę - powtórzył Anioł jego słowa.
- Możesz wybrać taki krzyż, jaki tylko zechcesz.
- I będę mógł z nim iść przez całe życie? - pytał człowiek,chcąc się upewnić.
- Tak. Będziesz mógł iść z nim, jeżeli tylko zechcesz,
przez całe Twoje życie - Odpowiedział mu Anioł.
Człowiek wiedział już, który krzyż wybierze. Piękny, złoty krzyż przyciągał jego wzrok od pierwszej chwili.
Pomyślał: "Wreszcie będę miał wspaniałe życie".
Spytał nieśmiało Anioła wskazując na ten krzyż:
- Czy mogę go wziąć? Anioł skinął głową:
- Tak.
Uradowany człowiek podbiegł do upatrzonego krzyża,objął go mocno, aby go włożyć na swoje ramiona, ale nadaremnie.
Nie potrafił go nawet, ruszyć.
Krzyż był bardzo ciężki.
Mimo to człowiek nie chciał z niego zrezygnować.
Wytężył wszystkie siły.
Nic nie pomogło.
Krzyż nawet nie drgnął.
Zaskoczony tym i rozczarowany powiedział do Anioła:
- Za ciężki.
- Spróbuj znaleźć inny, który będzie lepszy dla ciebie -powiedział spokojnie Anioł.
Człowiek rozejrzał się po sali i skierował w stronę innego krzyża, również złotego, choć nie tak dużego .który też wcześniej już spostrzegł.
Krzyż ten był wysadzany wspaniałymi kamieniami,ozdobiony wyszukanym ornamentem.
Podszedł do niego, z trudem położył go sobie na ramiona.
Zrobił z nim parę kroków i przekonał się,
że niestety ten też jest za ciężki,
a poza tym dokuczliwie gniotą go w ramiona te wspaniałe ozdoby
i drogie kamienie, które go tak zachwycały.
Odezwał się trochę do siebie, trochę do Anioła:
- Jest niemożliwe, żebym mógł z nim iść dłuższy czas.
- Znajdziesz na pewno krzyż bardziej dla ciebie odpowiedni.
Tylko nie zniechęcaj się - pocieszył go Anioł.
Człowiek rozglądnął się w poszukiwaniu
i po chwili podszedł do krzyża też złotego, który był o wiele mniejszy. Faktycznie, był on również o wiele lżejszy, ale za krótki.
Gdy ułożył go sobie na ramionach i zaczął z nim iść,krzyż ten tłukł go po nogach i plątał mu krok.
Odłożył go na miejsce.
Wziął inny krzyż, ale ten mu też nie odpowiadał.
Potem spróbował nieść inny i znowu inny.
Coraz bardziej nerwowo, już nie chodził,ale biegał po tej ogromnej sali szukając krzyża dla siebie.
Czas płynął, a on wybierał i wybierał bez końca.
Wciąż nie mógł znaleźć krzyża, z którego byłby zadowolony.
Bo były za długie albo za krótkie, za ciężkie,albo zbyt uciskały go ozdoby,
albo po prostu nie podobały mu się w kształcie lub kolorze.
Już zdawało mu się, że nie zdecyduje się na żaden,że nie znajdzie dla siebie odpowiedniego.
Przyszło mu nawet do głowy,że może przez zapomnienie czy przeoczenienie zrobiono stosownego krzyża dla niego.
I gdy był na skraju rozpaczy, że będzie musiał wziąć krzyż jaki bądź, pierwszy lepszy, wtedy wreszcie znalazł taki,
który był odpowiedni dla niego.
Wszystko mu się w nim podobało: i ciężar, i długość, kolor, ozdoby. Wszystko było takie, jak chciał.
Był świetny, najlepszy.
Uszczęśliwiony podszedł z tym krzyżem do Anioła i powiedział:
- Znalazłem.
- Cieszę się, że znalazłeś - odrzekł Anioł.
Człowiek ów, jakby z obawy, by mu tego krzyża nie odebrano, powtórzył:
- Tak, ten mi odpowiada. Proszę cię, pozwól mi z tym krzyżem iść przez całe życie.
Anioł uśmiechnął się tajemniczo:
- Dobrze a potem dodał - A czy ty wiesz, że to jest twój krzyż? Człowiek patrzył z niepokojem na Anioła nie rozumiejąc, o co chodzi. Wreszcie zapytał:
- Nie wiem, o czym mówisz? Wtedy Anioł powiedział mu wyraźnie:
- Ten krzyż, który znalazłeś, to jest twój krzyż.
To jest ten sam, który od początku życia
niesiesz na swoich ramionach.

ks. M. Maliński
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=Hkh3O54ZB7k">http://www.youtube.com/watch?v=Hkh3O54ZB7k</a><!-- m -->


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 19-12-2010

Odkryłem inny świat..
List 22-letniego włoskiego chłopca, który uległ wypadkowi.
List jest skierowany do jego rówieśników na całym świecie.

"Jestem dwudziestodwuletnim chłopcem.
Leżę w szpitalu i przyszło mi do głowy, by napisać do Ciebie kilka słów... mam nadzieję, że masz trochę czasu by przeczytać ten list.

Mam na imię Marek, mam długie włosy.
Jestem jednym z wielu chłopców, jakich widziałeś pędzących na motorze z dużą prędkością. Może mnie widziałeś, lecz ja nie miałem czasu, aby spojrzeć na Ciebie, gdyż śpieszyłem się.
Czerwone światło na skrzyżowaniu nic mi nie mówiło,
najważniejsze dla mnie było pędzić.

Jednego dnia wpadłem pod samochód, chciałem go wyprzedzić,
lecz nie udało się: nic nie pamiętam, co się stało...
Znalazłem się w szpitalu bez jednej ręki i bez jednej nogi.
Przez godzinę, a może dwie, próbowałem myślami przekonać się,
że to tylko sen... na próżno.
Teraz to jest moją rzeczywistością:
nie mam jednej ręki i brakuje mi jednej nogi...

Dziwne!
Teraz, kiedy powinienem być smutny, czuję wewnątrz wielki pokój.
W tym wielkim zdenerwowaniu zauważyłem, że mam życie...,
którego nigdy nie dowartościowałem.

Drogi Przyjacielu, dopiero teraz zauważyłem, że żyję.
Kiedy byłem na dyskotece wydawało mi się tylko, że żyję,
w rzeczywistości nie żyłem; byłem jak zabawka:
skakałem, krzyczałem do słów piosenki, podczas,
gdy światła oślepiały moje oczy.

Dzisiaj widzę słońce i dziękuję Stwórcy za moje oczy:
są od 22 lat jak je mam i nigdy tego nie zauważyłem;
odkryłem świat, w którym żyłem, a którego nie znałem.

Odkryłem inny świat, świat cierpienia;
och, jakie rzeczy widzę w szpitalu!
Lecz teraz odczuwam we mnie wielki pokój.
Dzisiaj otarłem łzy chłopcu, który stracił swoją mamę,
i wziąłem w ramiona chore dziecko,
podarowałem uśmiech staruszkowi, który był sam.

Wiesz, wyznam Ci, że jak nigdy, czuje potrzebę by kochać,
śpiewać, dziękować Panu za cudowne życie, jakim mnie obdarzył.

Jeśli otrzymasz ten list, chciałbym prosić Cię o jedną rzecz:
Ty masz jeszcze dwie ręce i dwie nogi, masz całe ciało... prawda?

Zauważyłeś, że żyjesz?
Gdzie prowadzą Cię nogi?
Co czynią Twoje ręce?

Szczęściarz z Ciebie, jeśli Twoje nogi prowadzą Cię,
by odwiedzać tych, którzy są samotni;
szczęściarz z Ciebie, jeśli Twoje ręce ocierają łzy.

Mam nadzieję, że także i Ty możesz widzieć świat nowymi oczyma. Życzę Ci największego szczęścia w świecie.

Cześć!

Marek
22 lata

z netu
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=JigNf_b5T7A&feature=related">http://www.youtube.com/watch?v=JigNf_b5 ... re=related</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Miriam - 19-12-2010

Cytat dnia
Niezależnie od tego,czy jesteś szczęśliwy czy smutny,pamiętaj,że "I to przeminie".
W ten sposób zapanujesz nad swoimi nastrojami,zamiast byc ich sługa.
Osho

[Obrazek: images?q=tbn:ANd9GcQQpPpQvKssQmciRlil-wc...2IMvYSv0fw]

Pewien rozczarowany ,zyciem krol poprosił mistyka sufi o pierścień..Miał on uczynic go radosnym ,kiedy czuł sie nieszczęsliwy.
Gdyby jednak spojrzał na niego ,będąc szczęsliwym,ogarnęłaby go fala smutku.
W rzeczywistości władca pragnął posiąść sztuke panowania nad własnymi nastrojami.
Mistyk sufi miał pierścień z napisem wyrytym poniżej drogocennego kamienia .Kiedy mędrzec przekazywał go królowi ,powiedział:
"Mozesz go miec panie,musisz wszakże spełnic jeden warunek.Wolno ci na niego spojrzec jedynie wówczas,gdy wszystko bedzie stracone.
W przeciwnym razie klejnot utraci swą moc".
Krol posłuchał polecenia ,Kilka lat później jego kraj został napadnięty przez wrogów i władca musiał uciekac,aby ratowac zycie.
Uciekając ,dotarł na krawędź otchłani,W tym momęcie spojrzał na pierścień i przeczytał,
"I to przeminie"

<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=NaXHJSVx5qU">http://www.youtube.com/watch?v=NaXHJSVx5qU</a><!-- m -->


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 20-12-2010

SKĄD SIĘ WZIĘŁA GWIAZDA BETLEJEMSKA? – OPOWIADANIE

W Meksyku jest zwyczaj, że w wigilię Bożego Narodzenia każdy przynosi Dzieciątku podarunek. Tak, jak przed dwoma tysiącami lat uczynili pasterze przychodząc do betlejemskiej stajenki. Prezenty są bardzo różne, zależnie od zamożności ludzi. A ponieważ większość Meksykanów jest uboga, więc i podarki są skromne. Czasem jest to kilka jajek, kura, kawa, czy garść prosa. Tym, którym lepiej się powodzi przynoszą poncha – peleryny noszone przez miejscowych lub pieniądze. Później te dary otrzymują najbiedniejsi, wdowy sieroty i bezrobotni. Dzięki temu wielu biedaków może radośniej przeżywać święta.
Sześcioletni Pedro pochodził z ubogiej rodziny, mieszkającej na przedmieściach Veracruz. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy ojciec chłopca stracił pracę. Bywało tak, że dzieci głodne kładły się spać. Od czasu do czasu tata znajdował dorywczą pracę przy rozładunku statków, ale to nie wystarczało na utrzymanie rodziny. Tuz przed świętami, Ania, roczna siostrzyczka Pedra zachorowała i trzeba było wezwać lekarza. Przez to skończyły się zaoszczędzone na święta pieniądze, bo lekarstwa były bardzo drogie.
- Co ja w tym roku dam Dzieciątku – martwił się chłopiec. – Maria plecie z kolorowych nitek serwetkę, a ja niewiele jeszcze potrafię.
- Nie martw się synku, podarujesz Dzieciątku modlitwę, na pewno bardzo się ucieszy, to przecież największy dar – pocieszała go mama.
- Ale tego nie widać. Dzieci pomyślą sobie, że nic nie przyniosłem.
- To nic, że inni tego nie zobaczą, najważniejsze, że Dzieciątko usłyszy twoją modlitwę i pobłogosławi ci.
- To dobrze. Umiem już „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Poproszę Marię, to nauczy mnie jakiejś specjalnej modlitwy – uradowało się dziecko.
- Możesz pomodlić się własnymi słowami – tłumaczyła mama.

Nadeszła wigilia. Cała rodzina wybrała się do kościoła na pasterkę. Kościół był pełen ludzi, tak, że wiele osób stało na zewnątrz i Petro też. Przez okno dojrzał żłóbek i Dzieciątko okryte kolorowym ponchem. Po mszy św. ludzie składali dary. Pedro wciąż klęczał na zewnątrz. Odmówił już wszystkie znane modlitwy.
- Nie umiem już nic na pamięć – powiedział w pewnej chwili – ale chcę Ci powiedzieć Dzieciątko, że bardzo Cię kocham. Nic nie przyniosłem Ci na urodziny, bo u nas bieda. Ofiaruję Ci modlitwę. Mamusia powiedziała, że będziesz bardzo ucieszony.
Wtem zobaczył, że w miejscu gdzie klęczał leży niezwykle przepiękny kwiat. Takiego nigdy nie widział. Wziął go w ręce i zaniósł Dzieciątku. Spełniło się jego największe marzenie – podarował Panu Jezusowi aż dwa upominki, ten niewidzialny czyli modlitwę i kwiat. Nazwano go potem gwiazdą betlejemską, ponieważ jego korona przypomina ramiona gwiazdy. Wiele lat później amerykański ambasador w Meksyku o nazwisku Ponisett zawiózł krzew tego kwiatu do Stanów Zjednoczonych. Nazwano go tam ponisettią.

autor nieznany z netu
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=ds6oTHYmqRc&feature=fvw">http://www.youtube.com/watch?v=ds6oTHYmqRc&feature=fvw</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Miriam - 21-12-2010

Cytat dnia
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.

Henry Ford

przemysłowiec amerykański, założyciel Ford Motor Company

[Obrazek: images?q=tbn:ANd9GcSQ1zmwq7M64VnImUXduqo...1GKabLWHcQ]

Dwa domki

Mały domek, położony u podnóża wzgórza, był zrobiony cały z soli.
W domku tym żyli: mężczyzna z soli i kobieta z cukru.
Bywały dni, w których się kochali, i bywały dni, w których się nie cierpieli.
Jednego dnia pokłócili się niesamowicie.
Mężczyzna chwycił gruby kij z soli i wyrzucił kobietę.
Krzyczał jak opętany: - Idź i zbuduj sobie dom z cegły!
Kobieta odeszła płacząc, ale niezbyt mocno, ponieważ jej cukrowe policzki mogłyby się rozpłynąć.
Zbudowała sobie domek z cegieł niedaleko od domku z soli.
Był to bardzo wdzięczny domek, z ukwieconymi balkonami, kamiennym kominem - ale kobieta była smutna.
Myślała dniem i nocą o mężczyźnie z soli.
Pewnego dnia zdecydowała się.
Poszła do słonego domku i zapukała do drzwi. Poprosiła człowieka o odrobinę soli do zupy.
Mężczyzna złapał swój gruby kij z soli i przegonił kobietę: - Idź stąd natychmiast, bo będzie z tobą źle!
Kobieta wróciła do swego domku płacząc, ale nie za wiele, żeby nie rozpuścić swoich policzków z cukru.
Niebo, wielkie i litościwe, obserwowało całe to zajście, wzruszyło się i też zaczęło płakać.
Zaczął padać deszcz. Deszcz ulewny.
Mały domek z soli zaczął się rozpuszczać. Mężczyzna szybciutko pobiegł do domku z cegieł.
Zapukał w okno: - Pozwól mi wejść, proszę, albo ten deszcz całego mnie rozpuści.
- Ha, ha! Skończyło się święto! - triumfowała kobieta. - Ty odmówiłeś mi odrobiny soli, teraz radź sobie sam!
Ale mężczyźnie udało się delikatnymi, uprzejmymi słowami wzruszyć kobietę, która zlitowała się i otwarła drzwi.
Rzucili się w ramiona jedno drugiemu i ucałowali się długim, słodko-słonym pocałunkiem.
A ponieważ człowiek z soli był mocno przemoczony, przykleił się do kobiety z cukru.
Trzeba było sporo czasu na wyschnięcie i odzyskanie swobody.
Od tamtego czasu człowiek z soli ma usta z cukru, a kobieta z cukru ma usta słone.

I więcej już się nie kłócą.
Bruno Ferrero

To właśnie różnice stwarzają przecudne bogactwo miłości.

"W życiu istnieje tylko jedno wielkie szczęście: kochać i być kochanym"

<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=3N6e4Y_j6M4">http://www.youtube.com/watch?v=3N6e4Y_j6M4</a><!-- m -->


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 21-12-2010

Dzień jeden z wielu
- Popatrz mamo! - wykrzyknęła Marta, siedmioletnia dziewczynka.
- Już już! - wymamrotała nerwowo kobieta,
prowadząc samochód i myśląc o wielu rzeczach ,
które czekały w domu.

Potem była kolacja, telewizja, kąpiel, rozmowy telefoniczne,
aż nadeszła godzina, by położyć się spać.
- Marto, już czas iść do łóżka! - A ona skierowała się biegiem na schody. Padająca ze zmęczenia mama dała jej buzi,
odmówiła z nią modlitwy i poprawiła kołderkę.

- Mamo, zapomniałam dać ci jedną rzecz!
- Dasz mi ją rano - odpowiedziała mama,
ale ona przekrzywiła główkę.
- Ale potem, rano, nie będziesz miała czasu! - zaprotestowała.
- Znajdę go, nie martw się - odrzekła mama,
jakby trochę się broniąc
- Dobranoc! - dodała i zamknęła zdecydowanie drzwi.

Ale nie potrafiła zapomnieć zawiedzionych oczek Marty.
Wróciła do pokoju dziewczynki,
starając się nie hałasować.
Dostrzegła, że ściskała ona w rączce strzępki papieru.
Zbliżyła się i delikatnie rozchyliła dłoń Marty.
Dziewczynka podarła na drobne kawałeczki
wielkie czerwone serce,
z zapisanym na nim wierszem o tytule
"dlaczego kocham moją mamę".

Z wielką uwagą mama pozbierała wszystkie kawałeczki
i spróbowała otworzyć kartkę.
Ułożone w końcu puzzle pozwoliły odczytać to,
co napisała Marta:

"Dlaczego kocham moją mamę.
Nawet jeśli dużo pracujesz
i masz tysiąc rzeczy do zrobienia,
znajdziesz zawsze czas,
aby pobawić się ze mną.
Kocham cię, mamo,
ponieważ jestem dla ciebie
najważniejszą częścią dnia."

Te słowa zapadły jej w serce.
Dziesięć minut później powróciła do pokoju dziewczynki,
niosąc srebrną tacę z dwiema filiżankami czekolady
i dwoma kawałkami tortu.

Pogłaskała delikatnie pulchną buzię Marty.
- Co się stało? Spytała dziewczynka,
zdziwiona tą nocną wizytą.
- To dla ciebie, ponieważ jesteś najważniejszą częścią
mojego dnia!

Dziewczynka uśmiechnęła się, i wypiwszy połowę czekolady,
z powrotem zasnęła.

A kto jest najważniejszą częścią twojego dnia?

- Bruno Ferrero
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=xqbQHeo-xag&feature=related">http://www.youtube.com/watch?v=xqbQHeo- ... re=related</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 22-12-2010

Dlaczego jest tak, jak jest?
Pewnego dnia pan Reynolds, nauczyciel angielskiego w liceum, wręczył uczniom listę myśli czy stwierdzeń ułożonych przez innych uczniów i polecił napisać wypracowanie, które byłoby rozwinięciem którejś z tych wypowiedzi. Pewna siedemnastoletnia licealistka zaczynała zastanawiać się nad wieloma sprawami, więc wybrała zdanie: "Zastanawiam się, dlaczego jest tak, jak jest".

Tego wieczoru napisała w formie wypracowania różne dręczące ją pytania, które dotyczyły życia. Zdawała sobie sprawę, że na wiele z nich trudno znaleźć odpowiedź, a na inne - być może nie ma jej wcale. Kiedy oddawała swoją pracę, obawiała się, że nie wykonała w pełni zadania, nie odpowiedziała bowiem na pytanie: "Dlaczego jest tak, jak jest?" Nie miała odpowiedzi. Wypisała tylko pytania.

Następnego dnia pan Reynolds wywołał ją na środek klasy i kazał przeczytać na głos wypracowanie. Sam usiadł z tyłu. Klasa uciszyła się, kiedy dziewczyna zaczęła czytać:

"Mamo, tato.... dlaczego?
Mamusiu, dlaczego trawa jest zielona, a niebo błękitne?
Dlaczego pająk ma pajęczynę, a nie domek?
Tatusiu, dlaczego nie mogę bawić się narzędziami?
Panie profesorze, dlaczego muszę czytać?
Mamo, dlaczego nie mogę umalować się na tańce?
Tato, dlaczego nie mogę zostać do północy? Inni mogą.
Mamo, dlaczego mnie nienawidzisz?
Tato, dlaczego nie podobam się chłopakom?
Dlaczego muszę być taka chuda?
Dlaczego muszę nosić okulary i aparat na zęby?
Dlaczego muszę mieć szesnaście lat?
Mamo, dlaczego muszę zdać maturę?
Tato, dlaczego muszę dorosnąć?
Mamo, tato, dlaczego muszę wyjechać?
Mamo, dlaczego nie piszesz częściej?
Tato, dlaczego tęsknię za dawnymi koleżankami?
Tato, dlaczego mnie tak kochasz?
Tato, dlaczego mnie rozpieszczasz? Twoja córeczka dorasta.
Mamo, dlaczego mnie nie odwiedzasz?
Mamo, dlaczego tak trudno znaleźć nowych przyjaciół?
Tato, dlaczego tęsknię za domem?
Tato, dlaczego serce mi wali, kiedy on mi patrzy w oczy?
Mamo, dlaczego drżą mi kolana, kiedy słyszę jego głos?
Mamo, dlaczego być zakochanym to najwspanialsze uczucie na świecie?
Tatusiu, dlaczego nie lubisz, żeby nazywać cię "dziadzia"?
Mamo, dlaczego paluszki mojego dziecka tak mocno zaciskają się na moich?
Mamo, dlaczego one muszą rosnąć?
Tato, dlaczego one muszą odejść?
Mamo, tato, dlaczego musieliście mnie opuścić? Potrzebuję was.
Dlaczego moja młodość przeszła obok?
Dlaczego na mojej twarzy widać ślady każdego uśmiechu,
którym kiedyś obdarzyłam przyjaciół lub nieznajomych?
Dlaczego moje włosy mają srebrny połysk?
Dlaczego drżą mi ręce, kiedy zrywam kwiat?
Boże, dlaczego róże są czerwone?"

Kiedy skończyła czytać, zerknęła w stronę pana Reynoldsa i zobaczyła, że po policzku wolno spływa mu łza. Wtedy zrozumiała, że życie nie zawsze polega na odpowiedziach, jakie dostajemy, ale także na pytaniach, które zadajemy.

Anonim z netu
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=baUbsxorJEQ">http://www.youtube.com/watch?v=baUbsxorJEQ</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Miriam - 23-12-2010

Cytat dnia
Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi.

kard. Stefan Wyszyński


[Obrazek: images?q=tbn:ANd9GcTIVdIebLCZENV0uxzZCpR...PxaJXg4LjQ]

Grota
Sztuka Kościoła wschodniego zawsze umiejscawiała scenę Bożego Narodzenia w skalnej grocie. W Betlejem już w czasach apostolskich pokazywano grotę narodzin. Ewangelie apokryficzne informują o tym, że Jezus narodził się w grocie. Grota jest obrazem matczynego łona. Łono Maryi wskazuje na łono i serce ziemi. Człowieczeństwo Boga rozpoczyna się zstąpieniem Jezusa w głębię ziemi, do ciemności groty. Kiedy Bóg narodził się z matczynego łona ziemi, cały kosmos został przemieniony i napełniony życiem i siłą. Ziemia została zapłodniona poprzez kosmos. Ciemność, jaka cechuje grotę, została rozjaśniona światłem Bożego Dzieciątka. W pewnej pieśni na Boże Narodzenie napisanej przez Romanosa Melodego (490-560) tajemnica ta została tak opisana: „Panna porodziła dzisiaj Ponadnaturalnego, a ziemia proponuje grotę Niedostępnemu". Ojcowie Kościoła porównali ciało Panny w grocie do ogrodu Eden. Z Niej wyrosło drzewo życia, na którym rośnie Boży Owoc, z którego możemy jeść i nie musimy umrzeć tak jak Adam. Malowidła z przedstawieniem narodzin Jezusa w grocie nawiązują zapewne do narodzin w grotach mitycznych bóstw antycznych. Tak narodzili się w grocie Zeus, Dionizos i Mitra. Grecy w jaskini upatrywali też obraz Bożego oddalenia, do którego Chrystus wnosi Boskie światło. Groty były niebezpiecznymi miejscami, opanowanymi przez demony. Kiedy Chrystus, Światłość, wchodzi do takiej groty, wtedy zostaje ona przemieniona- jak pisano w greckich legendach — w miejsce, w którym wytryska uzdrawiające źródło.

Gdy medytuję narodziny Jezusa w grocie, wtedy ważne sadła mnie dwa aspekty. Po pierwsze, w Boże Narodzenie ja sam mogę wejść do groty. Boże Narodzenie to uroczystość macierzyńska, święto domu rodzinnego i bezpieczeństwa. Mogę sobie wyobrazić, że Jezus narodzi się we mnie, gdy modląc się i medytując przebywam w grocie. Grota to dla mnie znak, że otulony jestem zbawczą i miłującą obecnością Boga. Modlitwa jest dla mnie między innymi, także zdrową metodą na regresję. Wracam do groty. Tam się narodziłem. Tam nikt nie chce niczego ode mnie. Tam mogę się uspokoić, położyć, odprężyć. Tam mogę być naturalny, taki, jaki jestem, bez obawy, że ktoś ciągle mnie krytykuje, bez stawianych mi przez kogoś żądań. Naturalnie, nie powinienem zawsze przebywać w grocie. Muszę ponownie z niej wyjść, by zająć właściwe stanowisko w stosunku do życia. Jednak bardzo ważne jest, by od czasu do czasu powrócić do groty i tam wypocząć w matczynym łonie Boga. Bóg powoła mnie wtedy ponownie, jak to uczynił z Eliaszem: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!" (l Kri 19,11). Na górze wieje chłodny wiatr. Tam Bóg ma dla nas misję, abyśmy wyszli do świata, by głosić Boga.

Drugi aspekt to ten, że we mnie samym jest grota, matczyne łono, w którym pragnie narodzić się Chrystus. We mnie jest przestrzeń, w której jestem u siebie, w której mogę wypoczywać, ponieważ tam mieszka we mnie Bóg, Tajemnica,. U siebie można być tylko tam, gdzie mieszka tajemnica. W grocie mego serca doświadczam domu rodzinnego, ponieważ we mnie samym mieszka Chrystus. Co więcej, przygotowuję wpierw moją grotę tak, by nadawała się do mieszkania. W jaskini, jak pokazują nam legendy, mogą też przebywać smoki, niebezpieczne węże i lwy, demony i duchy zmarłych. Kiedy Chrystus narodzi się w grocie mego serca, przepędzi z niej wszystkie smoki i węże. Ustąpią demony. Zostaną pozbawione władzy martwe duchy, to znaczy, duchy, które prowadzą mnie nie do życia, lecz do śmierci. Nie zbawione duchy może kilkusetletniej historii mojej rodziny rozejdą się albo znikną.

Maryjne miejsca pielgrzymkowe powstawały często wokół groty lub jaskini. W Lourdes pielgrzymi czerpią wodę z groty, w której Bernadetta zobaczyła Bożą Matkę. W tej historii i w tych wyobrażeniach istnieje zapewne wiele tęsknot i wpływów religii matriarchalnych. Tkwi w nich przekonanie, że ziemia jest naszą ojczyzną, że nas karmi; wydobywa się z niej święta woda, która nas oczyszcza i ożywia. Pobożność ludowa świadomie wniosła matriarchalne cechy do chrześcijaństwa. Niektórzy puryści odbierają je jako pogańskie. Jednak dzisiaj jesteśmy raczej wdzięczni, że chrześcijaństwo nie pozostało czysto patriarchalne, lecz w Maryi i w wielu świętych grotach i jaskiniach zachowało także matriarchalne tęsknoty. Chrystus, który narodził się w grocie, wypełnił to, co przeczuwano w kultach matriarchalnych. We wnętrzu ziemi Chrystus narodził się z Kobiety, by uświęcić cały kosmos, by zapłodnić ziemię i uczynić z niej naszą ojczyznę.

Anselm Grün „Boże Narodzenie"

<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=caXvdD19Eu8">http://www.youtube.com/watch?v=caXvdD19Eu8</a><!-- m -->


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 24-12-2010

"Drzewo podarunków"
"Dając, otrzymujemy" - św. Franciszek z Asyżu

Byłam samotną matką czworga małych dzieci i pracowałam za minimalne wynagrodzenie. Zawsze brakowało nam pieniędzy, ale mieliśmy dach nad głową, jedzenie na stole i ubrania na grzbiecie. Nie było to zbyt wiele, ale nam wystarczało. Moje dzieci wyznały, iż w tamtych czasach nie miały pojęcia, że jesteśmy biedni. Myślały po prostu, że ich mama jest oszczędna. Zawsze byłam i jestem z tego zadowolona.

Był czas świąt Bożego Narodzenia i chociaż nie mieliśmy pieniędzy na wiele prezentów, postanowiliśmy, że uczcimy je w kościele, na spotkaniach z rodziną i przyjaciółmi oraz wyprawach do centrum, gdzie paliły się kolorowe gwiazdkowe światełka. Zaplanowaliśmy również świąteczny obiad i udekorowanie domu.

Najwięcej radości sprawiały dzieciom bożonarodzeniowe zakupy w centrum handlowym. Rozmawiały o tym całymi tygodniami, pytając dziadków i siebie nawzajem o wymarzone podarunki na Gwiazdkę. Byłam tym przerażona.
Zaoszczędziłam na prezenty tylko sto dwadzieścia dolarów, które musieliśmy podzielić między naszą piątkę.

Nadszedł wreszcie ten wielki dzień. Wstaliśmy bardzo wcześnie. Wręczyłam każdemu dziecku czek na dwadzieścia dolarów i przypomniałam, że mają szukać prezentów w granicach czterech dolarów. Rozeszliśmy się po sklepach. Dałam im dwie godziny na zakupy, a potem mieliśmy się spotkać przy wystawie ze Świętym Mikołajem.

Gdy w świątecznych nastrojach wracaliśmy samochodem do domu, śmialiśmy się i przekomarzaliśmy na temat zakupionych podarków. Tylko moja młodsza córka, ośmioletnia Ginger, była zadziwiająco spokojna i milcząca. Zauważyłam, że jedynym rezultatem jej świątecznych zakupów jest mała, płaska torebka. Była na tyle przezroczysta, że zdołałam dostrzec kilka czekoladowych batoników; batoników po pięćdziesiąt centów za sztukę! Byłam strasznie zła!
Miałam ochotę nakrzyczeć na nią i zapytać, co zrobiła z tymi dwudziestoma dolarami, które jej dałam. Nie odezwałam się jednak do końca podróży. W domu wezwałam ją do siebie i zamknęłam drzwi sypialni. Byłam gotowa się znowu rozzłościć ale najpierw zapytałam ją o pieniądze. Oto co mi odpowiedziała:

- Rozglądałam się dookoła i zastanawiałam się co kupić. Wtedy zatrzymałam się przy "Drzewie podarunków" Armii Zbawienia i zaczęłam czytać kartki z życzeniami, które tam wisiały. Jedna kartka była od małej dziewczynki, miała cztery latka a na Gwiazdkę chciała tylko lalkę z ubrankami i grzebykiem. No więc zerwałam tę kartkę, kupiłam lalkę i grzebyk a potem zaniosłam je na stoisko Armii Zbawienia. Reszta, która mi pozostała starczyła tylko na czekoladowe batoniki - ciągnęła Ginger: - Ale my mamy przecież tak wiele, a ta dziewczynka nie ma niczego.

Nigdy nie czułam się taka bogata, jak tamtego dnia.

Kathleen Dixon
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=lQEv6OPsvfY&feature=related">http://www.youtube.com/watch?v=lQEv6OPs ... re=related</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Miriam - 26-12-2010

Cytat dnia
Pamiętanie o tym, że kiedyś umrzesz jest najlepszym sposobem jaki znam na uniknięcie myślenia o tym, że masz cokolwiek do stracenia. Już teraz jesteś nagi. Nie ma powodu, dla którego nie powinieneś żyć tak, jak nakazuje ci serce.

Steve Jobs

amerykański informatyk, współzałożyciel i prezes firmy Apple Inc.

[Obrazek: bn05.gif]

ZAWSZE WTEDY, JEST BOŻE NARODZENIE

Zawsze, ilekroć uśmiechasz się
do swojego brata i wyciągasz
do niego ręce, jest Boże
Narodzenie.

Zawsze, kiedy milkniesz,
aby wysłuchać, jest
Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rezygnujesz z
zasad, które jak żelazna
obręcz uciskają ludzi w ich
samotności, jest Boże
Narodzenie.

Zawsze, kiedy dajesz
odrobinę nadziei „więźniom”,
tym, którzy są przytłoczeni
ciężarem fizycznego, moralnego
i duchowego ubóstwa, jest
Boże Narodzenie.

Zawsze, kiedy rozpoznajesz w
pokorze, jak bardzo znikome
są twoje możliwości i jak wielka
jest twoja słabość, jest
Boże Narodzenie.

Zawsze, ilekroć pozwolisz
by Bóg pokochał innych
przez ciebie,

Zawsze wtedy, jest Boże Narodzenie
Matka Teresa z Kalkuty

<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=SPSlmBl6OsQ">http://www.youtube.com/watch?v=SPSlmBl6OsQ</a><!-- m -->


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 26-12-2010

Dlaczego jest święto Bożego Narodzenia?
Dlaczego jest święto Bożego Narodzenia?
Dlaczego wpatrujemy się w gwiazdę na niebie?
Dlaczego śpiewamy kolędy?

Dlatego, żeby się uczyć miłości do Pana Jezusa.
Dlatego, żeby podawać sobie ręce.
Dlatego, żeby się uśmiechać do siebie.
Dlatego, żeby sobie przebaczać.

ks. Jan Twardowski
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=VORK61qgieM">http://www.youtube.com/watch?v=VORK61qgieM</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 28-12-2010

Lunch z Bogiem
Był sobie raz mały chłopiec,
który bardzo chciał spotkać Boga.
Dobrze wiedział, że do miejsca, gdzie mieszka Bóg,
prowadzi długa droga, zapakował więc
do swojej walizeczki sporo herbatników,
sześć butelek napoju korzennego i ruszył w drogę.

Kiedy przeszedł jakieś trzy skrzyżowania,
spotkał starą kobietę.
Staruszka siedziała sobie w parku i obserwowała gołębie.
Chłopiec usiadł obok niej i otworzył walizkę.
Już miał pociągnąć spory łyk napoju, gdy spostrzegł,
że staruszka wygląda na głodną,
więc poczęstował ją herbatnikiem.

Kobieta przyjęła go z wdzięcznością
i uśmiechnęła się do chłopca.
Jej uśmiech był tak piękny,
że chłopiec chciał go ujrzeć jeszcze raz,
więc zaproponował jej butelkę napoju.
Staruszka uśmiechnęła się ponownie,
a chłopczyk był zachwycony!

Siedzieli tak przez całe popołudnie,
jedząc i uśmiechając się do siebie,
choć nie padło ani jedno słowo.
Kiedy zaczął zapadać zmrok,
chłopiec poczuł, że jest bardzo zmęczony,
i podniósł się z ławki z zamiarem odejścia.
Nie zdążył jednak zrobić więcej niż kilka kroków,
gdy nagle odwrócił się, podbiegł do staruszki i uściskał ją,
a ona obdarzyła go swoim najpiękniejszym uśmiechem.

Gdy chłopiec przekroczył próg swojego domu,
jego matkę zdziwił wyraz szczególnej radości
malujący się na twarzy dziecka.
- Co takiego dziś robiłeś, że jesteś taki szczęśliwy? - spytała.
- Jadłem lunch z Bogiem - odpowiedział
i zanim zdążyła zareagować, dodał:
- Wiesz co? Bóg ma najpiękniejszy uśmiech,
jaki kiedykolwiek widziałem!

Tymczasem staruszka, również promieniejąca radością,
wróciła do domu. Wyraz spokoju, który rozświetlał jej twarz,
zastanowił jej syna do tego stopnia, że zapytał:
- Mamo, co dziś robiłaś, że jesteś taka szczęśliwa?
- Jadłam w parku ciasteczka z Bogiem. -
I zanim jej syn zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała:
- Wiesz co? Jest znacznie młodszy niż sądziłem.

z netu
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=mkZgHbySojM&feature=related">http://www.youtube.com/watch?v=mkZgHbyS ... re=related</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka


Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Natka - 29-12-2010

W oczekiwaniu na Nowy Rok...

Co lubi styczeń...?
Styczeń jest wyjątkowy,
ponieważ żegna stary rok
i wita szampanem nowy
stawiając pierwszy krok...

Lubi tańce, bale, kuligi,
gdy w karnawale zdobywa
nowe dla siebie minuty
patrząc jak roku przybywa...

Sylwestra licznie celebruje
kłaniając się przy tym nisko,
a pola śniegiem posypuje,
by było biało oraz czysto...

Anielsko głaszcze chmury,
lub łapie słońce w słowach,
nawlekając przyjaźni sznury,
by karmić nadzieją serca...

Aleksandra Baltissen
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.youtube.com/watch?v=eOA0cvVSL5c">http://www.youtube.com/watch?v=eOA0cvVSL5c</a><!-- m -->
Pozdrawiam. Natka