Bajki, przypowieści i inne mądrości
#23

żyj tak aby śmierć przychodząc po ciebie miała wyrzuty sumienia..
MUśmiech
Odpowiedz
#24

to jest super Ok

Kwiatek
Odpowiedz
#25

Weź mnie, jakim jestem.
Pod murami starego kościoła leżał kloszard. Zniszczona twarz ledwo przebijała zza kotary długich, tłustych włosów i nieokiełznanego zarostu. Nieumyty, nieogolony, cały w podartych łachmanach skrył się za kurtyną brudu i smrodu przed żądną sensacji publiką. Jedynie stare, kartonowe pudełko, w które czasem ktoś wrzucił drobną monetę, zdawało się być jego jedynym łącznikiem ze światem.

Właśnie organy zabrzmiały pieśń na wyjście i tłum wiernych zaczął wylewać się ze świątyni. Wyszła również starsza, nobliwa pani, z eleganckim kapelusikiem na głowie, z gustownie dobraną do całości czerwoną torebką. Przełamując obrzydzenie podeszła do kloszarda, wrzuciła drobną monetę do pudełka i powiedziała z głęboką troską:

- Proszę pana, tak nie wolno! Musi pan się umyć, ubrać, znaleźć pracę, przestać pić. Tak nie można żyć! Nie wstyd panu?

Kloszard spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem, po chwili namysłu nabrał haust powietrza, ale zamiast do płuc, skierował go do żołądka, po czym wyrzucił to z siebie z donośnym na cały przykościelny plac beknięciem. Niewybredny gest jak podmuch eksplozji odrzucił starszą panią na kilka metrów.

- Świnia! – zawołała, nie kryjąc oburzenia, po czym odwróciła się zgorszona na pięcie, poprawiła czerwoną torebkę na ramieniu i poszła swoją drogą, burcząc coś pod nosem. A w ślad za nią podążył chrapliwy rechot rozbawionego swoim dowcipem kloszarda.



Nad brzegiem stawu, pod dużym drzewem zasiało się małe drzewko. Maleństwo było niskie i swoim wzrokiem nie sięgało daleko przed siebie. A rozumiało tyle, co mogło zobaczyć. A duże drzewo właśnie co wzrosło ponad okoliczne wzgórza i ujrzało to, co do tej pory było skryte przed jego wzrokiem, łapczywie wpatrując się w nowe odkrycie. Pochyliło się wtedy nad małym drzewkiem i powiedziało:

- Hej, maleństwo, wyciągnij się wyżej tu, gdzie ja sięgam. Stąd jest świetny widok i można lepiej zrozumieć rzeczy. Dalej, pośpiesz się, wzrośnijże tu do mnie, jak przystało na porządne drzewo!

Ale maleństwo nie słuchało. Rozglądało się na boki chłonąc to, co widziało i poznając to, co było w zasięgu jego oczu. W swojej mądrości nie dało namówić się, by udawać kogoś innego. Bo nie można chwycić drzewka za jego czubek i pociągnąć na siłę ku górze nawet najszczytniejszymi ideami, bo można je wyrwać. Nie można też podlać sztucznym nawozem nakazów i przykazań, bo nie wyrośnie w prawdzie. Musi tylko widzieć słońce i wzrastać ku niemu w takt swojego własnego zegara, krok za krokiem poznawać nową perspektywę. Ale duże drzewo tego nie rozumiało. Zachłyśnięte rozległością swojego horyzontu uznało, że to jest właściwe miejsce każdego. Trudno było mu się pogodzić, że nie wszystkie drzewa są tak samo wysokie. Oburzone przyczesało dużą gałęzią burzę liści w swojej koronie i poprawiło zsuwającą się czerwoną torebkę.

Ale spokojnie. Duże drzewo też jeszcze rośnie. Kiedyś będzie tak wysokie, że zrozumie, że natura rzeczy ma swoje nienaruszalne tempo. I że całe piękno leży właśnie we wzrastaniu. Wtedy inaczej spojrzy na to małe drzewko, może nawet zgarnie całą rosę osiadłą na swoich liściach i z czułością podleje nią maleństwo. Albo wrzuci piątaka do starego, kartonowego pudełka szepcząc „pokój tobie”.

jestem-w-drodze.blog.pl
Odpowiedz
#26

Każdy ma rozdział w swoim życiu,którego nie czyta na głos”.
Autor nieznany
MUśmiech
Odpowiedz
#27

"Moja dusza, jak i twoja, jest rozległa, ekspansywna, nieograniczona oraz zawsze swiadoma jednosci ze wszystkimi innymi istotami. Nie jestem od niej oddzielony; ona zawiera w sobie moje ciało i energie-całość mojej świadomości. A jednak jest czymś wiecej niż ja sam, podobnie jak słońce jest czyms więcej niż jego pojedynczy promień. Moja i twoja dusza oraz tak naprawdę wszystkie inne dusze sa zbudowane z energii bezwarunkowej miłości".

R. Schwartz "Dar duszy"
namaste
MUśmiech
Odpowiedz
#28

„Ceń każdego. Jeśli kogoś nie możesz cenić, pozwól mu odejść ze swojego życia.”

- Babaji z Haidakhan’u
Odpowiedz
#29

* z cyklu : przypowiesci duchowe

Przypowieśc o ```wartosci`` kazdego z nas ..

``

Prawdziwa wartość

- Przyszedłem do ciebie, mistrzu, bo mam ogromny osobisty problem. Czuję się tak mało dowartościowany, że wpadłem w depresję
i nic mi się nie chce robić. Wszyscy mną pomiatają.
Ciągle słyszę, że do niczego się nie nadaję,
że nic mi dobrze nie wychodzi,
że nic nie potrafię i jestem beznadziejny.
Jak mam postępować, żeby to zmienić?
Co mam zrobić, żeby ludzie mnie szanowali? – użalał się uczeń – Mówiłeś mi, że jestem zdolny i mądry, że będę „kimś”,
ale to okazało się kłamstwem.

Mistrz był czymś wyraźnie zajęty i nie patrząc na niego, powiedział:

- Daj mi dzisiaj spokój, młodzieńcze.
Jestem bardzo zajęty swoimi sprawami i nie mogę ci pomoc.
Najpierw muszę dać sobie radę z własnym problemem.

- No, widzisz, ty też mnie ignorujesz – zauważył uczeń.

- Przyjdź może trochę później… - zastanowił się mistrz i dodał:
– A może zechciałbyś mi pomóc? Mógłbym wtedy szybciej rozwiązać swój problem, i zająłbym się twoją sprawą

- Oczywiście, mistrzu – niepewnie odpowiedział młodzieniec
obawiając się, że nie podoła zadaniu, a jednocześnie czując ponowne odrzucenie z powodu odsunięcia jego potrzeb na później.

- Mam do spłacenia dług. Do jutra muszę oddać jednego dukata – ciągnął dalej mistrz – a nie mam pieniędzy. To jest mój problem.

- Ja też nie mam i ci nie pożyczę – wtrącił szybko uczeń.

- No cóż, trudno. Ale możesz mi pomóc inaczej – powiedział mędrzec. Zdjął przy tym pierścień z małego palca lewej dłoni i podał go młodzieńcowi, mówiąc: - Weź konia ze stajni i pojedź na targ.
Sprzedaj ten pierścień.
Pamiętaj jednak, abyś wytargował za niego możliwie jak najwięcej,
i nie zgadzaj się na cenę poniżej jednego dukata.
Tyle tylko mam oddać. Jedź i szybko wracaj z pieniędzmi.

Młodzieniec wziął pierścień, wskoczył na konia i pojechał na targ. Sprawa była tak prosta, że dziwiło go, iż mistrz nie może sobie z tym poradzić.

Na targu od razu zaczął oferować pierścień przy pierwszym napotkanym straganie. Handlarz patrzył i słuchał z zainteresowaniem do momentu, gdy uczeń wymienił cenę.
Wtedy machnął lekceważąco ręką i odesłał go dalej.
Inni kupcy reagowali podobnie.
Kiedy tylko dowiadywali się, że chce sprzedać pierścień za dukata, wybuchali śmiechem, a niektórzy odchodzili.
Najwięcej, ile młodzieniec mógł uzyskać to dwadzieścia pięć miedziaków.

Pewien stary kupiec, zapewne z litości, był na tyle miły,
że podjął się trudu wyjaśnienia mu, iż jeden dukat ma o wiele większą wartość niż jego pierścień.
Ale kończąc swój wywód, też się uśmiechał.
Ktoś inny chcąc mu pomóc, zaoferował jednego srebrnika i worek ryżu, jednak młodzieniec, pamiętając pouczenia mistrza, nie przyjął oferowanej zapłaty. W miarę upływu czasu był coraz bardziej załamany. Zadanie wydało się nie do wykonania.

Zaproponował kupno pierścienia chyba ponad stu kupcom, ale na nic. Przygnębiony i zupełnie załamany swoim niepowodzeniem wsiadł na konia i odjechał. Dużo by dał za to, aby móc ofiarować mistrzowi dukata i uwolnić go od jego zmartwienia.
Wtedy mógłby otrzymać radę i pomoc dla siebie.
Podjechał pod chatę i wszedł do środka.

Mistrzu – powiedział – przykro mi bardzo, ale nie zdołałem uzyskać za pierścień żądanej przez ciebie sumy.
Odwiedziłem prawie stu handlarzy i kupców.
Najwięcej co mi oferowano, nie przekraczało wartości dwóch czy trzech srebrników.
Ale wiesz co?
Stopniowo traciłem zapał i nie przekonywałem kupców wystarczająco dobrze.
Przecież to nie jest uczciwe i wręcz niemoralne.
Jak można kogoś oszukiwać i żądać tak dużo?
Mówić, że pierścień jest wart więcej, żądać za niego całego dukata, skoro wszyscy uważają inaczej?

- To co powiedziałeś, jest bardzo mądre i bardzo ważne, młody przyjacielu – odparł mistrz, uśmiechając się.
– Rzeczywiście, powinniśmy najpierw poznać prawdziwą wartość pierścienia. Wsiądź jeszcze raz na konia i pojedź do starego jubilera na końcu miasta. Nikt lepiej niż on nie wyceni pierścienia.
Powiedz, że ja cię przysyłam i że chcę sprzedać ten pierścień.
Zapytaj go, ile jest wart i ile ci może zapłacić.
Ale nie zważaj na jego propozycję kupna.
Wróć z powrotem z pierścieniem.

Młodzieniec, bardzo niechętnie wsiadł z powrotem na konia i pojechał. Stary jubiler starannie badał klejnot w świetle oliwnej lampy,
patrzył na niego przez lupę, ważył pierścień na wadze i coś liczył na kartce papieru. Odłożył lupę i powiedział:
- Młodzieńcze, powiedz mistrzowi, że jeśli zależy mu na tym, abym od razu kupił pierścień, to nie mogę dać mu więcej jak siedemdziesiąt osiem dukatów.

- Siedemdziesiąt osiem dukatów?! – wykrzyknął młodzieniec, nie mogąc opanować zdziwienia. Reakcję tę jubiler chyba źle odczytał, bo szybko dodał:

- Tak, wiem że to mało. Z czasem moglibyśmy znaleźć dobrego kupca
i dostać za niego około dziewięćdziesięciu… stu – poprawił się – dukatów. No, ale jeśli to pilne, to dzisiaj tylko tyle.

Młodzieniec był rozentuzjazmowany. Pędził na łeb na szyję do mistrza, by podzielić się z nim dobrą nowiną.

- Usiądź – powiedział spokojnie mistrz, wysłuchawszy go najpierw uważnie i ponownie nasuwając pierścień na mały palec lewej dłoni.
– Ty również jesteś jak ten pierścień.

Jesteś skarbem, cennym klejnotem, jedynym w swoim rodzaju.
Twoją wartość może oszacować tylko prawdziwy ekspert.
Dlaczego wymagasz od życia, aby Twą prawdziwą wartość odkrył obojętnie kto?

Dlaczego budujesz własną wartość na podstawie opinii kogoś,
kto się na tym nie zna?

``

Pamiętaj, zawsze szukaj eksperta.`
Odpowiedz
#30

Podobno los zsyła nam tylko takie problemy, z którymi możemy sobie poradzić . Więc... albo sobie poradzisz, albo... to nie jest twój problem Hura
MUśmiech
Odpowiedz
#31

Człowiek, który nie wierzył w miłość
Chciałbym opowiedzieć teraz bardzo starą przypowieść o człowieku, który nie wierzył w miłość. Był to zwyczajny człowiek, taki jak ty lub ja, wyróżniał się jednak sposobem myślenia. Sądził, że miłość nie istnieje. Nieraz próbował ją odnaleźć. Przyglądał się ludziom wokół siebie. Stracił mnóstwo czasu, sporą część życia poszukując miłości, po to tylko, by stwierdzić, że nie istnieje.
Gdziekolwiek był, rozpowiadał na prawo i lewo, że miłość jest wyłącznie wymysłem poetów, wynalazkiem religii, która posługuje się nią do manipulowania słabymi umysłami, do zdobywania nad nimi kontroli i wymuszania wiary. Mawiał, że wiara nie jest niczym rzeczywistym i dlatego żaden człowiek jej nie odnajdzie, nawet jeśli usilnie jej poszukuje.
Człowiek ten był bardzo inteligentny i przekonujący. Przeczytał mnóstwo książek, zgłębiał wiedzę w najlepszych uniwersytetach i stał się szanowanym naukowcem. Potrafił przemawiać w każdym miejscu przed dowolną publicznością, zawsze z miażdżącą logiką. Propagował pogląd, że miłość jest jak narkotyk, wprawia w krótkotrwały uzależniający błogostan. Można się bowiem chorobliwie uzależnić od miłości. A co się stanie, jeśli zakochany nie dostanie swojej codziennej dawki miłości, tak jak narkoman potrzebujący swojej codziennej działki?
Udowadniał, że większość relacji między kochankami przypomina związek narkomana z dealerem. Ten, kto pożąda bardziej, przypomina nałogowca, a ten, komu mniej zależy, postępuje jak dealer. Kochanek, który ma mniejszą potrzebę miłości, kontroluje cały związek. Mechanizm zjawiska jest bardzo jasny i łatwy do prześledzenia, ponieważ w związku niemal zawsze jest ten, kto kocha bardziej, i ten, kto pozwala się kochać i tylko wykorzystuje tego drugiego, kto daje jej lub jemu całe serce. Pojąwszy, w jaki sposób ci dwoje sobą manipulują, na czym polegają wszystkie ich akcje i reakcje, zauważymy, że są niczym narkoman i dealer.
Uzależniony, czyli ten, kto jest w potrzebie, żyje w ciągłym strachu, że mógłby nie dostać następnej dawki miłości czy narkotyku. Myśli: „Co zrobię, gdy mnie zostawi?" Z kolei lęk wywołuje zaborczość. „To moje!" Uzależniony staje się bardzo zazdrosny i wymagający ze strachu, że nie dostanie następnej dawki. Dealer kontroluje i manipuluje tym, kto potrzebuje narkotyku, podając mu większe czy mniejsze dawki lub w ogóle odcinając mu dostawę. Ten, kto jest w większej potrzebie, poddaje się całkowicie, podporządkowuje, gotów jest zrobić wszystko, byle uniknąć odrzucenia.
Tymczasem nasz bohater nie ustawał w objaśnianiu wszystkim dookoła, dlaczego miłość nie istnieje: „To, co ludzie nazywają miłością, jest tylko związkiem opartym na strachu i kontroli, wykorzystywaniu przewagi. A gdzie szacunek? Gdzie wreszcie miłość, o której tyle mówią? Nie ma miłości. Młodzi ludzie przed obliczem Boga, rodziny i przyjaciół składają sobie nawzajem mnóstwo obietnic: pozostać ze sobą na zawsze, kochać się i szanować, być razem na dobre i na złe. Obiecują miłość i poważanie i jeszcze wiele innych rzeczy. Najbardziej zdumiewające jest to, że naprawdę wierzą w te obietnice. Ale zaraz po ślubie, tydzień później, miesiąc czy kilka miesięcy, okazuje się, że nie dotrzymują żadnej z nich.
To, co widzimy w małżeństwie, to walka o władzę, o to, kto kim będzie rządził. Kto będzie dealerem, a kto uzależnionym. Kilka miesięcy później widać, że szacunek, jaki sobie przysięgali, ulotnił się. Widzimy urazy, emocjonalne toksyny, zauważymy, jak ranią się nawzajem, stopniowo, dzień po dniu, jak to narasta coraz bardziej, aż w końcu nawet nie wiedzą, kiedy miłość się kończy. Pozostają ze sobą, ponieważ boją się samotności, opinii innych ludzi, a także wyroków swoich własnych wewnętrznych sędziów. Ale czyż to jest miłość?"
Mężczyzna zwykł dowodzić, że widywał wiele starych małżeństw o trzydziesto-, czterdzieste-, pięćdziesięcioletnim stażu, które szczyciły się tym, że przeżyły razem te wszystkie lata. Ale kiedy mówią o swoim związku, wcześniej czy później padają słowa: „Wytrwaliśmy w małżeństwie". To oznacza, że jedno z nich podporządkowało się drugiemu. W pewnym momencie na przykład ona się poddała i postanowiła przetrzymać cierpienie. Ten, kto miał silniejszą wolę i mniejszą potrzebę bycia z tym drugim, wygrał wojnę. Ale gdzież jest ten płomień, który nazywają miłością? Traktują się przecież nawzajem jak swoją własność: „Ona jest moja", „On jest mój".
Człowiek ciągnął dalej. Rozprawiał o wszystkich powodach, dla których wierzył, że miłość nie istnieje, i gorąco przekonywał: „Ja już przeszedłem przez to wszystko. Nikomu więcej nie pozwolę manipulować moim umysłem i w imię miłości rządzić moim życiem". Jego argumenty były całkiem logiczne, toteż przekonał wielu ludzi, że miłość nie istnieje.
Pewnego dnia spacerował po parku i tam, na ławeczce, zobaczył piękną kobietę, która płakała. Jej płacz wzbudził w nim ciekawość. Usiadł obok i spytał, czy mógłby jej w czymś pomóc. Zainteresował się, dlaczego płacze. Jakież było jego zdumienie, kiedy odpowiedziała, że płacze, bo miłość nie istnieje. „To zdumiewające! - zawołał. - Kobieta, która wierzy, że miłość nie istnieje?!" Oczywiście zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej.
„Dlaczego mówisz, że miłość nie istnieje?" - spytał.
„To długa historia - odparła. - Wyszłam za mąż bardzo młodo i byłam pełna miłości, wszystkich tych złudzeń, nadziei, że będę dzielić życie z moim mężczyzną. Przysięgliśmy sobie lojalność, szacunek i poważanie i stworzyliśmy rodzinę. Ale wkrótce wszystko się zmieniło. Byłam oddaną żoną, troszczącą się o dom i dzieci. Mój mąż robił karierę, a sukces i opinia innych ludzi stały się dla niego ważniejsze od rodziny. Stracił szacunek do mnie, a ja do niego. Raniliśmy się nawzajem i pewnym momencie zrozumiałam, że go nie kocham, a on nie kocha mnie.
Ale dzieci potrzebowały ojca i to było moje usprawiedliwienie i powód, żeby zostać i zrobić wszystko dla utrzymania rodziny. Teraz dzieci dorosły i odeszły. Nie mam już wymówki, żeby z nim zostać. Nie ma między nami szacunku, nie ma czułości, nawet uprzejmości. Na domiar złego wiem, że nawet jeśli znajdę kogoś innego, historia się powtórzy, ponieważ miłość nie istnieje. Nie ma więc sensu szukać czegoś, co nie istnieje. Dlatego płaczę".
Świetnie rozumiejąc rozterki swej rozmówczyni, objął ją i powiedział: „Masz rację. Miłość nie istnieje. Szukamy miłości, otwieramy serca, pozwalamy dominować drugiej osobie tylko po to, by znaleźć egoizm. To boli, nawet jeśli sądzimy, że nie damy się zranić. Nieważne, jak wiele mamy za sobą związków. To samo powtarza się za każdym razem. Po cóż więc szukać miłości?"
Byli do siebie tak podobni, że zaprzyjaźnili się. To był wspaniały związek. Szanowali się i nigdy nawet nie próbowali się poniżać. Uszczęśliwiało ich wszystko, co robili razem. Nie było w nich zawiści i zazdrości, nie było przymusu ani zaborczości. Ich związek stawał się coraz pełniejszy. Uwielbiali być ze sobą, ponieważ każde spotkanie oznaczało świetną zabawę, a kiedy się rozstawali - tęsknili do siebie.
Pewnego dnia mężczyznę, gdy był poza domem, naszła przedziwna myśl. „A może - rozmyślał - to, co czuję do niej, to miłość? Jest to tak inne od tego, co czułem kiedykolwiek przedtem! To nie jest to, o czym mówią poeci, ani to, co głosi religia, ponieważ nie jestem za nią odpowiedzialny. Niczego od niej nie biorę, nie potrzebuję opieki z jej strony, nie muszę winić jej za moje niepowodzenia ani przerzucać na nią swoich nieszczęść. Po prostu dobrze nam razem, lubimy się nawzajem. Szanuję jej sposób myślenia i odczuwania. Ani trochę mi nie ciąży, nie muszę się o nią martwić.

Szczęście nigdy nie przychodzi z zewnątrz.

Nie czuję zazdrości, kiedy jest z innymi ludźmi, nie czuję zawiści, kiedy odnosi jakiś sukces. Może miłość jednak istnieje, tylko nie jest taka, jak nam się wydawało?"
Ledwie się doczekał powrotu do domu, by z nią porozmawiać i zwierzyć się ze swych szalonych myśli. Gdy tylko zaczął mówić, rzekła: „Wiem, co chcesz powiedzieć. Już dawno temu też naszły mnie takie myśli, ale nie chciałam się nimi z tobą dzielić, bo wiem, że nie wierzysz w miłość. Miłość chyba istnieje, tylko jest czym innym, niż sądziliśmy".
Postanowili zostać kochankami i zamieszkać razem, i ku ich zdumieniu nic się nie zmieniło. Nadal się szanowali, pomagali sobie nawzajem i byli coraz bardziej zakochani. Każde głupstwo sprawiało, że czuli się szczęśliwi.
Serce mężczyzny wypełniło tyle miłości, że pewnej nocy zdarzył się wielki cud. Patrzył na gwiazdy i odnalazł najpiękniejszą. Jego miłość była tak wielka, że gwiazda spłynęła z nieba wprost w jego otwarte dłonie. Potem stał się drugi cud: jego dusza połączyła się z gwiazdą. Był niewymownie szczęśliwy i ledwie mógł się doczekać, kiedy pobiegnie do kobiety i złoży gwiazdę w jej dłoniach, aby dowieść swojej miłości. Wręczył jej gwiazdę, lecz kobieta zawahała się. Choć był to ledwie moment zwątpienia, gwiazda ześliznęła się między palcami, upadła i potłukła się na milion drobnych kawałeczków.
Teraz stary człowiek znów przemierza świat, przysięgając, że miłość nie istnieje. I jest stara piękna kobieta, która czeka w domu na mężczyznę, roniąc łzy za rajem, który miała w dłoniach i który straciła przez jeden krótki moment zwątpienia. Tak się kończy historia o człowieku, który nie wierzył w miłość.
Lecz kto popełnił błąd? Co poszło nie tak? Błąd leżał po stronie mężczyzny, ponieważ myślał, że może dać kobiecie swoje szczęście. I mylił się, składając je w jej rękach. Szczęście bowiem nigdy nie przychodzi z zewnątrz. Był szczęśliwy miłością, która pochodziła od niego. I ona była szczęśliwa z powodu miłości, która z niej emanowała. Jednak kiedy powierzył jej swoje szczęście, potłukła gwiazdę, bo nie mogła za nią odpowiadać.
To nieważne, jak bardzo go kochała, nie mogła go uszczęśliwić, ponieważ nie wiedziała, co jest w jego głowie. Nie mogła poznać jego oczekiwań, ponieważ nie mogła poznać jego snów.

Kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza i jest rezultatem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzialny.
Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowiedzialności za własne szczęście.


Jeśli swoje szczęście złożysz w dłoniach drugiej osoby, ona wcześniej czy później je potłucze. Jeśli dasz jej swoje szczęście, może je odrzucić. Natomiast kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza i jest rezultatem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzialny. Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowiedzialności za własne szczęście, tymczasem pierwsze, co robimy podczas ślubu w kościele, to wymiana obrączek. Kładziemy gwiazdę na cudzej dłoni, spodziewając się, że partner nas uszczęśliwi. Nie ma znaczenia, jak bardzo kogoś kochasz i tak nigdy nie będziesz taki, jakim chciałby cię widzieć twój partner. To błąd, który większość z nas popełnia na początku każdego związku. Budujemy poczucie szczęścia w oparciu o partnera, a szczęście nie na tym polega. Składamy obietnice, których nie możemy dotrzymać i z góry skazujemy się na niepowodzenie.

Urywek powyższy pochodzi z książki Don Miguel Ruiz - "Ścieżka Miłości"
Odpowiedz
#32

...tak, niestety to gorzka prawda. Miłość to najczęściej nieziszczalne wyobrażenia przywiązanego ego. To chęc posiadania na własnośc drugiego człowieka, to oczekiwania, to obarczenie odpowiedzialnościa za własne szczęscie.
Alternatywą jest tzw miłośc bezwarunkowa, nieprzywiązana, love supreme. Ale niestety nie dla wszystkich dostępna, wymaga odpowiednio wysokich wibracji i jest możliwa jedynie na określonym stopniu rozwoju duchowego...To akceptacja drugiej osoby bez chęci jej ulepszania, poprawiania, zamykania na klucz, to wolnośc od lęku, przywiązań, schematów...
MUśmiech
Odpowiedz
#33

Lepszy jaki jest niż żaden, ale przynajmniej mamy kogoś na kogo można zrzucić odpowiedzialność za własne niepowodzenia, niespełnione oczekiwania
Odpowiedz
#34

No... tradycyjnie Dobani
MUśmiech
Odpowiedz
#35

Wszystko minie! - powiedział rozum.
Wszystkie rany się zagoją! - wyszeptało serce.
Zaczniemy żyć od nowa! - ucieszyła się dusza.
No, no... - pomyślała pamięć z ironicznym uśmieszkiem.
Buziak
Odpowiedz
#36

Przebaczenie jest drogą do szczęścia i spokoju...

Podobno człowiek jest najbardziej wrażliwym stworzeniem na świecie. Nie wiem, czy to prawda, ale rzeczywiście jesteśmy istotami bardzo podatnymi na zranienie. Wystarczy niewielki uraz, aby pojawił się bolesny siniak czy rana, której zagojenie się wymaga sporo czasu. Czasami pamiątką po takim wydarzeniu pozostaje blizna, widoczna jeszcze przez wiele miesięcy. Ale człowiek jest podatny nie tylko na urazy fizyczne; nasza sfera psychiczno–duchowa, odróżniająca nas od zwierząt, jest jeszcze delikatniejsza. I dlatego w tej sferze tak łatwo jest nas zranić.
Chyba każdy doświadczył kiedyś odrzucenia,obojętności kogoś, kto był dla nas ważny, czy wykorzystania pod pozorem dobrych intencji. Wiemy, jak bardzo to boli — i że ból ten obecny jest jeszcze po wielu latach. Jeśli nawet nie odczuwamy go na co dzień i myślimy, że to już przeszłość, odzywa się niespodziewanie, kiedy wydarza się coś przypominającego tamtą sytuację, albo nawet bez powodu — gdy na przykład budzimy się w nocy.
Ktoś traktował nas życzliwie, stopniowo zaczynaliśmy mu ufać i odsłaniać się przed nim, zachowywać się swobodnie w jego towarzystwie, przedstawiać mu nasze prawdziwe myśli i poglądy bez strachu o jego reakcję, mówić mu o naszych uczuciach, wierząc, że nas akceptuje... a wtedy ta osoba nagle odsuwała się od nas, zaczynała nas unikać.
Takie urazy latami gromadzą się w psychice. Niektóre z nich pamiętamy, inne nie — ale żaden z nich nie znika bez śladu. Trwają w podświadomości w postaci lęków, blokad emocjonalnych, mechanizmów obronnych i utrwalonych sposobów reagowania, niszcząc nasze samopoczucie i relacje z ludźmi...
A jednak, jeśli ktoś nas zranił, to nie możemy zakładać, że zrobił to świadomie. Często nam się tak wydaje, bo odczuwamy gniew, gorycz i ból — ale mimo wszystko osoby, które krzywdzą innych rozmyślnie, zdarzają się rzadko.
Niestety krzywdy mają tendencję do powielania się. Zupełnie jak w Starym Testamencie, kiedy Bóg mówi Mojżeszowi, że będzie mścił grzechy na trzecim i czwartym pokoleniu. Ale w rzeczywistości to nie Bóg mści grzechy — bo Bóg nie karze niewinnych, nie stosuje odpowiedzialności zbiorowej — tylko rany powstałe na skutek grzechów przenoszą się z pokolenia na pokolenie.
Ludzie, których miłość została zraniona, ranią innych — czasami specjalnie, żeby się w jakiś sposób odegrać, zemścić, a czasami nieświadomie, gdyż z powodu nie zaleczonych urazów reagują lękiem, agresją, podejrzliwością. Są zniewoleni przez urazy, więc taki też obraz innych osób sobie tworzą, a następnie traktują je jako agresorów i krzywdzicieli, chociaż nic im one nie zawiniły. Powstaje efekt samospełniającej się przepowiedni, gdyż „zaatakowane” w ten sposób osoby najczęściej zaczynają zachowywać się tak, jak się od nich „oczekuje”. A zranione niesprawiedliwą oceną, mogą z kolei z lękiem i podejrzliwością podchodzić do kolejnych osób... Tak tworzy się łańcuch zranień.
Inny powód to nieświadome powtarzanie we własnym życiu wzorców zachowań wyniesionych z rodzinnego domu. Wiadomo, że przemoc stosują najczęściej ludzie, którzy sami jej doznali w dzieciństwie. Mimo że obiecują sobie, że stworzona przez nich rodzina będzie wolna od przemocy, nieświadome, utrwalone wzorce zachowań okazują się silniejsze.
Wracając do języka teologicznego, można więc powiedzieć, że nasze grzechy ranią nie tylko nas samych, lecz także inne osoby (najbardziej najbliższe, bo one są „najbliżej”oczko.gif , a my z kolei ponosimy bolesne skutki cudzych grzechów. Czy istnieje wyjście z tego zaklętego kręgu? Tak — trzeba przecinać łańcuchy krzywd. Trzeba starać się uwalniać od naszych zranień, choć jest to bardzo trudne, i próbować ochraniać innych ludzi przed ich skutkami, tak żeby ich z kolei nie ranić.

PRZEBACZENIE

Dlatego tak ważne jest przebaczenie, bo tylko ono umożliwia zerwanie związków z bolesną przeszłością. Dopóki nie przebaczymy osobie, która nas zraniła, nie zdołamy naprawdę uwolnić się od doznanej krzywdy. Temat będzie powracał, nawet jeśli na co dzień uda nam się go wyprzeć ze świadomości. Oczywiście nie jest to łatwe. Nie wystarczy powiedzieć „Od dziś przebaczam Iksińskiemu”. Przebaczenie, zwłaszcza w przypadku dużych krzywd, jest długotrwałym procesem, który wymaga sporej pracy nad uczuciami i kosztuje czasem wiele cierpienia. Ale za to przynosi ogromną ulgę, spokój wewnętrzny i pogodę ducha.
Będzie nam łatwiej zaakceptować drugiego człowieka wraz z jego niedoskonałością i błędami, zawinionymi lub nie, jeśli będziemy pamiętać, że sami też często potrzebujemy cudzego przebaczenia.
Dostrzeżenie ran, które zadajemy innym osobom, jest znacznie trudniejsze niż w odwrotną stronę i często nam się wydaje, że nie ponosimy żadnej winy. Jeśli jednak spróbujemy „wyjść z siebie” i zaczniemy analizować nasze zachowania i motywy z punktu widzenia innych ludzi, odkryjemy, ile jest w nas egoizmu i wad, i jak uciążliwi potrafimy być dla otoczenia. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, bo mechanizmy obronne, takie jak racjonalizacja i wypieranie, dbały, abyśmy nie utracili pozytywnego obrazu siebie we własnych oczach... Przypowieść z Ewangelii o człowieku, który chciał wyjąć źdźbło z oka drugiego, a nie dostrzegał belki we własnym, ma silne podstawy psychologiczne...

Przebaczenie jest najtrudniejszą miłością.
Albert Schweitzer

Przebaczanie jest przywróceniem sobie wolności, jest kluczem w naszym ręku od własnej celi więziennej.
prymas Stefan Wyszyński
Odpowiedz
#37

... sądzę, że przebaczenie jest DAREM. To , co możemy sami, to ewentualnie spróbować zapomnieć, albo jakoś racjonalizować bardziej lub mniej metafizycznie, usiłując pozbyć się dręczącego bólu. Najczęściej takie "pseudowybaczanie" polega na zepchnięciu w niepamięć negatywnego doswiadczenia i wytworzeniu bezpiecznej gardy, za którą będzie się chowało serce. Podobne sytuacje już się nie powtórzą - nie dlatego, że to " przepracowaliśmy", tylko dlatego, że system wczesnego ostrzegania uruchomił w nas odpowiednie mechanizmy unikania potencjalnych zagrożeń.
Samo słowo "wybaczanie" - niesie energię nigdy nie kończącego się procesu. Wybaczanie to jak czytanie, pisanie, śpiewanie. Tia... czytał, ale nie przeczytał, pisał, ale nie napisał, wybaczał, ale nie wybaczył. Dlatego modlę się o DAR...
MUśmiech
Odpowiedz
#38

Bajka o lenistwie:
Po śmierci Juan znalazł się w pięknym miejscu. Zawsze marzyl o wygodach i pięknych krajobarazach. Podeszla do neigo postac ubrana na biało.
-Możesz robić,na co masz ochotę - powiedziała - Jeść, oddawać się przyjemnością, uciechom.
Zachwycony Juan zrobił wszystko o czym marzył za życia. Przez wiele lat oddawal się przyjemnościom w końcu zaczął szukać osoby ubranej na bialo.
- Zrobiłem juz wszystko co chciałem - powiedział = Teraz chciałbym popracować, aby poczuć się użytecznym.
= Przykro mi - powiedzial osoba w bieli - Tego własnie nie mogę ci zapewnić. Tutaj się nie pracuje.
- mam się nudzic całą wieczność ?! Wolałbym tysiąc razy bardziej w byc w piekle !
Osoba ubrana na bialo zbliżyła się do niego i spytała cicho:
-A jak myślisz - gdzie jesteś?
Odpowiedz
#39

Dobre! Rotfl
Odpowiedz
#40

Uwaga MOCNE

Okruszyny

Oddawałam po kawałku od dziecka. Poczucie ważności, moc stanowienia, własne zdanie, pragnienia, marzenia, ochoty i ochotki, małe uśmiechy i znużenia. Oddawałam wszystko, rok za rokiem; brali jak swoje, aż zostały tylko okruszyny.
Byłam pusta. Pusta w środku.
Wtedy poczułam po raz pierwszy, że jestem przezroczysta. Patrzyli przeze mnie jak przez sklepową szybę; nie było nic do wzięcia. Stałam oniemiała pośrodku życia i widziałam, jak ptaki zlatują z nieba i dziobią to, co zostało. Stałam tak, aż obudził się we mnie krzyk i powstała w środku awantura, co szarpnęła mną całą. Jak wicher rozniosła się po domu, zataczała kręgi i porywała sprzęty. Zmiatałam wszystko na swojej drodze, dzika i nieokiełznana niczym ulewa, co przyszła za późno.
Zaczęłam odbierać. Kawałek po kawałku. Poczucie ważności, moc stanowienia, własne zdanie, pragnienia, marzenia, ochoty i ochotki. Wydzierałam przemocą, zabierałam siłą, jeśli nie chcieli oddać po dobroci.
Ile było złorzeczenia! Ile oskarżeń o egoizm, brak litości, znieczulicę, brak sumienia. Ilu odwróciło się na pięcie i odeszło na zawsze? Nie zliczę, braknie mi palców.
A ja zbierałam kawałek po kawałku, jak puzzle z tysiąca elementów. To, co moje, oddzielałam od tego, co cudze. Ziarno osobno, plewy z boku.
Aż zostały tylko okruszyny. Rzuciłam ptakom, patrzyłam jak jedzą. Odwróciłam się i poszłam swoją drogą. Kiedy mijałam witrynę - zobaczyłam cień. Nie, nie byłam już przezroczysta.

"Bajki o życiu" M. Dawid -Mróz, ilustracja D. Klimczak
Więcej bajek:
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.manufaktura-radosci.blogspot.com/search/label/Bajki%20niekoniecznie%20dla%20dzieci">http://www.manufaktura-radosci.blogspot ... a%20dzieci</a><!-- m -->
Odpowiedz
#41

Ognisko i Podróżny

Podróżny wędrował poprzez smętny i bezpłodny step. Skąd szedł? O tym wiedzieli tylko on i wiatr. Dokąd? Tego nie wiedział nikt. Zastygłym, niewidzącym wzrokiem patrzył przed siebie, ufając swoim nogom, które niosły go przez życie tak, jak przez ten step. Nie pamiętał ile dni i nocy już wędrował. Czas, niekiedy tak szybko przeciekający między palcami zdarzań, zatrzymał się jak kamienny głaz w trakcie jego monotonnego bytowania.
Szczególnie ciężko ciągnęły się w nieskończoność noce Podróżnego. Chłód i obojętność otaczającego świata tworzyły jego dach nad głową. Samotność służyła mu za poduszkę, tęsknota przykrywała go po gardło swoją sierocą kołdrą.
Pewnego razu, moszcząc sobie kolejne miejsce na nocleg pod starym, pokaleczonym przez pioruny drzewem, Podróżny zauważył resztki czegoś, co kiedyś było ogniskiem. Przykryte grubą warstwą popiołu węgielki leżały sobie na kupce i były tak samo obojętne wobec Podróżnego, jak reszta świata.
W głowie Podróżnego przemknęła jakaś myśl, a raczej – krótkie wspomnienie czegoś ciepłego, płomiennego, czegoś, co kiedyś miał szczęście posiadać i czego teraz tak bardzo potrzebował. Podróżny westchnął, zwinął się w kłębek i zapadł w kolejny bezbarwny sen.
Tymczasem wewnątrz czegoś, co niegdyś było Ogniskiem – drgnęło życie. Węgielki zadymiły, słychać było ciche potrzaskiwania, pokazały się maluteńkie, nieśmiałe płomyki, które szybko okrzepły i rosły wzdłuż i wszerz. Wkrótce Ognisko paliło się już całkiem pokaźnie, dając światło i ciepło. Fale stepowego powietrza nabrały smaku i zapachu, otuliły, ogrzały i dopieściły Podróżnego. Stopniowo jego ciało, naciągnięte jak zamarznięta sprężyna, wyprostowało się, rozluźniło i wróciło do wygodnej pozycji relaksu. Złagodniały rysy twarzy i coś na kształt uśmiechu pojawiło się na sennych wargach Podróżnego. Uspokoił się jego oddech, umożliwiając mu pierwszy od dłuższego czasu głęboki i dający wypoczynek sen.
Nadszedł świt. Podróżny niechętnie otworzył oczy i zrozumiał, że jego życie się zmieniło. Pomimo, że step był ten sam, że słońce i wiatr również były takie jak wczoraj – ale coś jednak uległo przemianie. Przeciągnął się i jego dłoń znalazła się w pobliżu Ogniska. Najpierw przestraszył się ciepła, ale potem przestał rozmyślać czemu Ognisko się pali. Skoro zapłonęło, to należy to wykorzystać.
Od tego momentu życie Podróżnego nabrało sensu i porządku. W dzień Podróżny oddalał się i spędzał jak najwięcej czasu na łonie natury. Zdobywał pożywienie i wracał do Ogniska. Ognisko zaś, podczas nieobecności swojego towarzysza, było osamotnione i czuło się nieswojo. Gdy Podróżny długo nie wracał – wydawało mu się, że znów zamienia się w popielisko. Podczas takich chwil Podróżny dorzucał leniwie do Ogniska kilka gałązek, a ono – czując odrobinę zainteresowania – trzeszczało tymi suchymi ochłapami, zamieniając je na węgielki, wesoło podrzucane przez dłonie-płomienie.
Ognisko szczególnie cieszyło się z nadejścia nocy, wówczas miało Podróżnego całkowicie w swoim posiadaniu, rozgrzewało jego plecy i uśmiechniętą twarz. Czasem, w przypływie wszystkich swoich płomiennych uczuć, Ognisko łaskotało Podróżnego po czole i policzkach wyjątkowo delikatnymi palcami i natychmiast cofało się w obawie, że go poparzy. Każde z nich było szczęśliwe: jedno – oddając ciepło, a drugie – przyjmując go łaskawie.
Czasami jednak Podróżny miał wrażenie, że Ognisko rozpala się nie na żarty.
- Irytujesz mnie tym swoim ciepłem! - mawiał wtedy zdenerwowany.
A następnie biegł do najbliższego źródła, nabierał wody w usta i zalewał nią Ognisko, które natychmiast się kurczyło, chowając swoje węgielki głęboko pod popiół.
Pewnego dnia Podróżny był w wyjątkowo podłym nastroju, a Ognisko – jak na złość – rozhulało się na dobre: ciskało w Podróżnego iskry, żeby go nieco rozśmieszyć; grzało do nieprzytomności, aż Podróżny odskakiwał w tył. Dwukrotnie biegał do źródła, by przywołać Ognisko do porządku. Wreszcie płomień skrył się pod warstwą popiołu, a Podróżny z ulgą mościł sobie nocleg. I wtedy zdarzyło się nieprzewidywalne. Ognisko bez opamiętania wytoczyło ze swojego wnętrza ostatni niedopalony węgielek. Być może chciało życzyć Podróżnemu dobrej nocy, a może chciało go uspokoić.
- Nie bój się, nic złego nie zrobiłeś, jeszcze się tlę, - szepnęło Ognisko.
To była ostatnia kropla, która przepełniła kielich goryczy i cierpliwości Podróżnego.
- Mam cię serdecznie dość!!! – krzyknął z całych sił i splunął ze złością w Ognisko, prosto na jego ostatni żarzący się węgielek.
Ognisko syknęło z bólu, skurczyło się i zamieniło w martwy szary popiół.
Rano Podróżny długo i bezskutecznie – krzycząc i płacząc i klnąc – próbował tchnąć w Ognisko życie.
Im dłużej dmuchał, tym bardziej jego głowa, ubranie i całe ciało pokrywały się szarym obojętnym popiołem.
Wkrótce cała jego nieruchoma figura zastygła nad popieliskiem niczym swoisty pomnik.
Pomnik Ogniska.

Autor: Po Pierwsze Ludzie (Fb)
Odpowiedz
#42

Głos Wewnętrzny

"Był sobie Głos Wewnętrzny. Należał do pewnej bardzo romantycznej dziewczyny, która natchniona piękna legendą, postanowiła znaleźć sobie swoją Drugą Połowę. Tego właśnie jej brakowało do pełni szczęścia.
Dawno już postanowiła, że kiedy spotka swoją Połowę, to poświęci jej życie i na całym świecie będą tylko we dwoje i nic nie będzie im więcej potrzebne – przecież są Połówkami jednej całości! Taka była romantyczna ta dziewczyna.
Wkrótce poznała ciekawego chłopaka. Pięknie ją adorował, śpiewał piosenki i grał jej na gitarze, chodził z nią na romantyczne spacery i do kawiarni. A po jakimś czasie się oświadczył. Dziewczyna była zachwycona. Teraz, gdy spotkała swoją Połowę, jej szczęście było pełne i czekało ją romantyczne życie.
- Nie spiesz się, - szepnął Głos Wewnętrzny. – Bądź ostrożniejsza.
Ale jaka tam ostrożność, kiedy obok jest twoja Połowa! Dziewczyna wyszła za mąż i poświęciła życie urządzaniu rodzinnego gniazdka. Nie potrzebowała już koleżanek, nie potrzebowała, szczerze mówiąc, nikogo i niczego. Porzuciła swoje pasje, swoje rozrywki, ponieważ wszystko zastąpiła jej druga Połowa.
Mogłoby się wydawać, że jej marzenie się spełniło i pozostało tylko żyć długo i szczęśliwie. Ale… Wkrótce wyszło na jaw, że młody mąż oddaje się miłości nie tylko z dziewczyną, ale też z wieloma innymi kobietami. Nie ma w tym nic dobrego, ale taki już był.
- Uciekajmy! - szepnął Głos Wewnętrzny.
- Nie, nie będziemy uciekać, - zaprotestowała dziewczyna. – Przecież to moja Połowa, innej mieć nie będę. Spotkaliśmy się w całym wszechświecie, tylko my, żeby stać się jednością. Urodzę mu dziecko i się opamięta.
Jednak dziewczyna znów się pomyliła. Płacz dziecka irytował Połowę. Mąż coraz częściej uciekał z domu, zostawiając ją samą ze wszystkimi problemami i sprawami. Dziewczyna coraz bardziej się złościła i obrażała.
- Ciągle nie dorósł do roli głowy rodziny, - podpowiadał dziewczynie Głos Wewnętrzny.
- Co to znaczy „nie dorósł”??? Musi! Przecież jestem jego Połową, to znaczy, że mam pełne prawo żądać! – protestowała kobieta.
Protestowała więc, przekonywała, tłumaczyła i błagała. Ale mąż w wyniku tych długich rozmów całkiem wpadał w marazm i coraz częściej znikał z domu – do kolegów, do garażu, do swoich rodziców…
- Nie przeginaj, - radził Głos Wewnętrzny. – Skoro tak się stało, to zacznij żyć własnym życiem! Znajdź sobie zajęcie, zadzwoń do koleżanek!
- Jak to „własne życie”??? – dziwiła się kobieta. – Nie mogę mieć „własnego” życia, przecież jesteśmy Połówkami!!! Mamy teraz wspólne życie!
Pewnego pięknego dnia to ich wspólne życie się zawaliło, ponieważ mąż odszedł. Na zawsze. Do innej kobiety.
Oczywiście, dla porzuconej Połówki to była katastrofa. Koniec świata. Taki cios! Od kogo??? Od własnej Połówki!!!
Kobieta się rozejrzała i odkryła, że nie ma nic. Ani przyjaciół, ani pasji (przecież jej pasją była tylko jej Połowa). Ani pełni szczęścia – przecież szczęście było na pół, a teraz połowa szczęścia odeszła razem z Połową.
- Jak to tak? – kobieta tkwiła w ogromnym, bolesnym zdumieniu. – Czy Połówki tak postępują? Rozpołówkowują się? To nieuczciwe! Co ja mam teraz robić?
- Pewnie wypełnić swoje życie własnym szczęściem, - zaproponował Głos Wewnętrzny. – Żeby od nikogo nie zależało.
- A gdzieś ty był wcześniej??? – zapytała kobieta z pretensją w głosie. – Gdybyś mi w porę coś podpowiedział, to bym teraz tak nie cierpiała!
- Podpowiadałem. - westchnął Głos Wewnętrzny. – Nie słyszałaś mnie. Człowiek słyszy tylko to, co chce słyszeć, resztę puszcza mimo uszu. Nawet jeśli to jego własny Głos Wewnętrzny.
- Powiedz mi, gdzie popełniłam błąd? Pewnie przegapiłam coś na samym początku i ten mężczyzna nie był wcale moją drugą Połową?
- Wszystko jest proste. Ten, kogo sobie wybierzesz na Towarzysza Życia, ten będzie twoją Połową, - wytłumaczył jej Głos Wewnętrzny. – A potem zaczyna się życie, ze wszystkimi zawartymi w nim radościami i goryczami, zyskami i stratami… Wspólna podróż! Po prostu musisz pamiętać, że twoja Połowa to nie jesteś ty, a ty – to nie jest ktoś inny. Każdy jest sam sobie, ale podróżujecie wspólnie i w jednym kierunku. To jest właśnie pełnia szczęścia".

Na motywach opowiadania I.Sieminoj. Przekład I.Z.
Odpowiedz
#43

Po Pierwsze Ludzie

Love 2.0. Reinstall

Helpdesk: Słucham pana.
Klient: Eeeeeee…… po namyśle i wątpliwościach postanowiłem ponownie zainstalować „Miłość”. Może pan mi pomóc?
- Mogę. Jeśli jest pan przygotowany, to możemy zacząć od razu.
- Nie bardzo się znam na tym całym procesie… ale myślę, że jestem gotów. Od czego mam zacząć?
- Proszę otworzyć „Serce”. Wie pan. Gdzie jest „Serce”?
- Wiem. Ale czy mogę instalować „Miłość”, jeśli aktywne są inne programy?
- Jakie?
- Eeee… mam otwarty program „Urazy z przeszłości”, „Niska samoocena” oraz „Rozczarowania i Zgorzknienie”.
- Z „Urazami z przeszłości” nie powinno być kłopotów. Miłość stopniowo wyrzuci je z pamięci operacyjnej, żeby nie blokowały innych programów, ale zachowa ten program w postaci plików czasowych. „Miłość” również z czasem odinstaluje „Niską Samoocenę” i zainstaluje „Wyższą Samoocenę”, ale musi pan usunąć „Rozczarowania i Zgorzknienie”, ponieważ kompletnie nie są kompatybilne z „Miłością” i będą blokować instalację.
- Ale ja nie wiem jak mam usunąć. Powie mi pan?
- Proszę w panelu głównym odszukać „Wybaczenie” i klikać tak długo, aż wszystkie pliki „Rozczarowania i Zgorzknienie” znikną.
- OK, zrobione. O, „Miłość” sama zaczęła się instalować… To normalne?
- Tak, ale proszę pamiętać, że ma pan tylko program demo. Upgrade jest możliwy dopiero po zainstalowaniu dodatku „Inne Serca”.
- Cholera! Pojawił się komunikat: „Error! Program nie współpracuje z niektórymi programami”. Co to znaczy?
- Proszę się nie martwić, to nie jest błąd instalacji. To znaczy, że „Miłość” już zaczęła współpracować z zewnętrznymi elementami, ale jeszcze nie została załadowana do folderu „Moje Serce”. Musi pan najpierw pokochać siebie.
- To co mam teraz zrobić?
- Proszę kliknąć na ikonkę „Samoakceptacja”, a następnie otworzyć pliki „Autowybaczenie”, „Moje zalety” oraz „Akceptacja moich wad”.
- OK. Zrobiłem.
- A teraz proszę to przekopiować do „Moje Serce”, a system sam usunie niekompatybilne pliki. Musi pan tylko osobiście odinstalować „Samokrytykę” w panelu sterowania i nigdy więcej jej nie instalować.
- Zrobione! „Moje Serce” ściąga nowe pliki, instaluje się „Uśmiech” i „Równowaga”. Zawsze tak szybko idzie?
- Nie zawsze. Czasem ściąga się znacznie dłużej. Czyli „Miłość” została zainstalowana? Mały szczegół: „Miłość” to bezpłatny program w wersji demo. Pełna wersja programu jest dostępna po obdarowaniu innych.

©Po Pierwsze Ludzie
Odpowiedz
#44

Bruno Ferrero - "Najpiękniejsze serce"
"Pewien młodzieniec chwalił się że ma najpiękniejsze serce w dolinie. Chwalił się nim na rynku i zebrał się ogromny tłum by je podziwiać bowiem było w swym kształcie perfekcyjne. Nie miało żadnej skazy, było przepiękne, gładkie i błyszczące. Biło bardzo żywo. Chłopak krzyczał na cały głos że nikt nie ma piękniejszego serca od niego i wszyscy mu potakiwali bowiem jego serce było idealne. Jednak w pewnym momencie jakiś strzec z tłumu krzyknął: Dlaczego twierdzisz że twoje serce jest najpiękniejsze skoro moje jest o wiele piękniejsze od twojego. Młodzieniec bardzo się zdziwił słysząc te słowa a potem spojrzał na serce starca i się zaśmiał. Serce starca biło bardzo żywo, być może nawet żywiej od serca młodzieńca ale było to serce poorane rozlicznymi bruzdami, serce w którym było wiele brakujących kawałków. Wiele tez w nim było kawałków które do tegoż serca nie pasowały. Było to serce brzydkie które w żaden sposób nie mogło się równać z nieskazitelnym sercem młodzieńca. Chłopak zapytał się dlaczego starzec uważa że jego serce jest piękniejsze skoro wszyscy widzą, że nie jest ono nawet w części tak piękne jak jego własne serce. Wtedy starzec rzekł, że w życiu nie zamieniłby tego serca na serce młodzieńca. Powiedział też aby młodzieniec spojrzał na jego serce i wskazując na blizny rzekł. Widzisz te blizny i brakujące kawałki. Nie ma ich tu dlatego, że ofiarowałem je z miłości dla wielu osób a niesie to ryzyko bo często się zdarza, że sami ofiarowujemy uczucie dla innych , ale oni nie dają nam nic w zamian. Stąd te blizny bo choć dałem im cześć swojego serca, oni nie dali mi nic. Jeśli natomiast spojrzysz uważnie dostrzeżesz, że wiele kawałków do mojego serca niezupełnie pasuje. Są to kawałki serca innych, które oni mi ofiarowali i które znalazły stałe miejsce w moim sercu. Dlatego moje serce jest piękniejsze od twojego. Natomiast te bruzdy, które widzisz zrobili ludzie nieczuli, ludzie, którzy mnie zranili. Wtedy młodzieniec spojrzał na starca, zrozumiał i zapłakał. Potem wziął kawałek swojego przepięknego serca i ofiarował go starcowi, a starzec zrobił to samo. Padli sobie w ramiona i rozpłakali się po czym odeszli razem w wielkiej przyjaźni. Młodzieniec włożył część serca starca do swojego serca w miejsce brakującego kawałka który dał starcowi. Ten nowy kawałek pasował tam, choć nie idealnie, co zmąciło doskonałą harmonię serca młodzieńca. Nigdy jednak wcześniej serce młodzieńca nie było tak piękne jak w tym momencie i młodzieniec dopiero teraz to zrozumiał.
Pracuj tak, jakbyś nigdy nie potrzebował pieniędzy,
tańcz tak jakby nikt na ciebie nie patrzył
i zawsze kochaj tak jakbyś nigdy wcześniej nie kochał.
źródło: <!-- m --><a class="postlink" href="http://adonai.pl/opowiadania/milosc/?id=15">http://adonai.pl/opowiadania/milosc/?id=15</a><!-- m -->
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości