Grzybobranie 2017
#1

       
       
       
Ten rok był wyjątkowo udany dla grzybiarzy. Obfite deszcze po zeszłorocznej suszy pozwoliły na rozwój grzybni. Pierwsze podgrzybki pojawiły się już w sierpniu, ale dopiero wrzesień okazał się wspaniałym miesiącem dla zbieraczy. W tym roku wyjątkowo pojawiły się czerwone kozaki, rydze, opieńki w sporych ilościach, nawet handlowano nimi na targowisku. W lasach gdzie udaję się na poszukiwania trafiły mi się maślaki, kanie, podgrzybki i prawdziwki. Moja mama znalazła siwki, parę sztuk. Nie widziała ich w lesie od lat. Po wichurach i ulewach w pierwszej połowie października zrobiło się cieplej. Nocami temperatura nie spadała ponizej 12-15 stopni. W ciepłą i słoneczną niedzielę 15 października wybrałam się na grzyby. To był wyjątkowo udany wypad, więc udokomentowałam zbiory zdjęciami  Uśmiech
Odpowiedz
#2

   
   
   
Lubię chodzić po dość niskim lesie, tam gdzie jest sucha ściółka. Mój mąż woli przedzierać się przez chaszcze i paprocie. Już na samym początku rozdzieliliśmy się. Tam gdzie jeżdzę nie ma zbieraczy, więc miałam mniejszy las dla siebie. Chodziłam brzegiem i od razu zauważyłam że właśnie na odsłoniętych miejscach są wspaniałe okazy. Grzyby rosły punktowo, rzadko kilka sztuk koło siebie. Najbardziej cieszyły oko prawdziwki, choć nie było ich wiele. Sporo kani było w trawie, na brzegu lasu i łąki, dużo podgrzybków pod gałęziami. Po wichurach połamane gałązki leżały na ściółce. Zdarzało mi się widzieć drzewa wyrwane z korzeniami. Ten las znam jak własną kieszeń więc spokojnie i metodycznie zaczęłam zapełniać koszyk.
Odpowiedz
#3

   
   

Grzyby były suche, średniej wielkości i małe, wszystkie zdrowe. Zdarzyły się duże okazy, nieco namokłe, ale takich nie zbieram. Pierwszy koszyk wypełnił się po brzegi już po godzinie. Gdy uzbierałam drugi koszyk, usiadłam koło auta i zaczęłam obierać grzyby.

   
Mąż nie wracał, więc zaczęłam się niepokoić. Próbowałam do niego zadzwonić, ale nie odbierał. Siedziałam na brzegu lasu na kocu, jadłam placek ze śliwkami upieczony specjalnie na tę okazję i zastanawiałam się co zrobię jak nie wróci Oczko  Jeśli zabłądził powinien dojść do  szosy, tylko jak odnajdzie drogę z powrotem. Już chciałam wsiąść w auto i jechać go szukać z drugiej strony kompleksu leśnego gdy pojawił się na ścieżce. Faktycznie zabłądził, gdy doszedł do drogi zorientował się gdzie jest i jakoś mnie znalazł. Zadzwonić nie mógł bo stracił zasięg. Szedł sporą odległość a zebrał jedynie koszyk grzybów. Także w rywalizacji zajęłam bezsprzecznie pierwsze miejsce. To jego zbiory.

Wypad zaliczam do bardzo udanych. Kanie zjedliśmy na kolację smażone jak kotlety a resztę ususzyłam. Małe pogrzybki zaprawiłam w zalewie z octu winnego, większe usmażyłam na maśle z cebulką. Prawdziwki i podgrzybki ususzyłam do zupy wigilijnej. Trzy kosze grzybów to sporo pracy, na szczęście mam suszarkę do grzybów i dużą zamrażarkę.
Odpowiedz
#4

Łał!!!  Mniam Ja Ci idę zazdrościć! Uwielbiam grzyby, a już kanie to szczególny rarytas...  Ok Mniam
Przepiękne zbiory, Joano!  Oklaski Oklaski Oklaski

Połóż rękę na sercu. 
Oddychaj. 
Żyj.
Odpowiedz
#5

Piękne te grzyby.Ja boję się chodzić do lasu ze wzgledu na kleszcze a uwielbiam las..
Odpowiedz
#6

Dziękuję Wam że pochwaliłyście moje zbiory Buziak

Jednorożec LeCaro  czubajki kanie u nas zwane dropy, to niezwykle smaczny grzyb.  Jest niezwykle delikatny, łatwo się kruszy, przewożę je luzem na kocyku rozłożonym na tylnym siedzeniu auta. Ogonki twarde i łykowate jak drewno zawsze wykręcam i odrzucam. Zapach kani jest bardzo charakterystyczny, lekko orzechowy, wspaniały. Te o rozwiniętych kapeluszach smażę jak kotlety, a zwinięte suszę. Susz po skruszeniu jest jak mąka, dodaję go do sosów. Jednego roku gdy zebrałam większą ilość nierozwinietych w pełni owocników zaprawiłam je w lekkiej zalewie z octu winnego. Rarytas Mniam  

Lady of Dreams w ostatnich latach niebezpieczeństwo ukąszenia przez kleszcza znacznie wzrosło. Jak byłam dzieckiem lato spędzaliśmy bawiąc się na pograniczu łąki, pola i lasu dziadków. Ubrani dość lekko i nikt z tego co wiem nie padł ofiarą kleszcza. Z drugiej strony, nie przywiązywano do tego większej wagi. Teraz jeżdzę w lasy suche, sosnowe, dość wysokie. Unikam chaszczy, jedynie mąż się zapuszcza w paprocie. Mnie, córkę, mojego męża i mamę nigdy kleszcz nie ugryzł ( jeśli tak było nic o tym nie wiemy). Wiele lat temu mój ojciec dwa razy padł ofiarą kleszcza, ale pamiętam, że wyciągał je pęsetą i jedynie przemywał miejsce ukąszenia spirytusem. Do lasu jeździmy ubrani na cebulkę dość szczelnie, długi rękaw, dżinsy, koszule, polary, kalosze. Ubrania spryskuję środkiem przeciw kleszczom firmy Bros, kupuję go w sklepie ogrodniczym. Po powrocie do domu, każdy rozbiera się do rosołu, odzież wytrzepuję na dworze i zaraz piorę. Obowiązkowa kąpiel z myciem głowy i profilaktyczne obszukiwanie. Na razie takie zabezpiecznia działają.
Odpowiedz
#7

Tak, ja też zawsze jadałam kanie w formie panierowanego kotlecika, oczywiście sam kapelusz...  Tak niam niam, przepyszne! Mniam  Niestety w okolicach gdzie jeździliśmy to rarytas, spotyka się je bardzo rzadko... a miejscowi ich nie zbierają  Bezradny może boją się że to muchomor?... A tymczasem tak łatwo kanię odróżnić od muchomora - wystarczy sprawdzić czy grzyb nie ma u podstawy "cebulki" z której to wyrastają muchomory (kanie ich nie mają) i sprawdzić czy pierścień na trzonie grzyba jest ruchomy - jeśli można go przesuwać, to jest to na 100% kania.  Tak
Moja mama z kolei wspomina że w jej dzieciństwie rarytasem były gąski - gdyby blaszkowate z zielonymi kapeluszami... same tylko kapelusze układało się do góry nogami na blasze pieca, do środka wsypując troszkę soli, która potem tak "bulgotała" podczas smażenia... podobno pyszne. Jadłaś kiedyś coś takiego? Ja nie miałam okazji, nie umiem na 100% rozpoznać tych grzybów w lesie, więc ich nie zbieram...

Co do kleszczy... dokładnie tak jak Ty Joano - spędzałam przez całe dzieciństwo i młodość co najmniej dwa miesiące na wsi, w lasach, na łąkach, w krzakach... ani ja ani nikt ze znajomych dzieci, ani z rodziny nigdy nie złapał kleszcza - no oczywiście za wyjątkiem naszych psów. Rotfl
Raz słyszałam że kuzyn podobno miał, wiele lat temu, jednego... i to wszystko.
Nie wyobrażam sobie, żebym miała zrezygnować teraz z chodzenia do lasu - który uwielbiam - tylko z powodu kleszczy. Zresztą jak już - to nie trzeba chodzić do lasu, u nas na osiedlu psy też łapią kleszcze, więc...  Oczko

Połóż rękę na sercu. 
Oddychaj. 
Żyj.
Odpowiedz
#8

 Jednorożec LeCaro kiedyś jako dziecko zbierałam gąski zielonki o których piszesz, u nas potocznie zwane zielonkami. Rosły na piaszczystych miejscach późną jesienią. Moja babcia je kisiła w kamiennym naczyniu, przepisu nie znam, smak wspominam do dziś. Podobnie kiszono gąski niekształtne u nas zwane siwkami. Parę sztuk siwek znalazła moja mama w tym roku. Gąski zielonki i gąski niekształtne wyglądaja bardzo podobnie, mają blaszki tylko różni je kolor kapelusza. Ostatnio nie ma ich w lasach do których jeżdzę. Po latach miałabym obawy czy to na pewno ten grzyb...
U nas babcia smażyła na blasze pieca pieczarki łąkowe osypane solą. Od lat nie ma ich na łąkach, więc tylko wspominam niesamowity aromat.
Podobnie jak Ty nie zbieram grzybów co do których mam wątpliwości. Na grzybach znam się dość dobrze, bo od dziecka je zbierałam. Kiedyś pod koniec podstawówki pojechałam na kolonie do Czech. Był deszczowy sierpień i w lesie zaroiło się od grzybów. Cała kolonia wraz z wychowawcami zbierała jak popadnie. Niestety nie wszyscy wiedzieli jak odróżnić grzyb dobry od trującego. Na prośbę opiekuna koloni ( znajomy rodziców), który wiedział że się znam przebierałam kosze grzybów pod kuchnią. Reszta nawlekała je na sznurki do suszenia. Czułam na sobie ogromną odpowiedzialność. Dziś sytuacja nie do pomyślenia by 14 letnia dziewczynka decydowała czy grzyby nadają się do spożycia. Część zjedzono na miejscu, resztę uszuszonych zabrano do Polski. Ofiar w ludziach nie było Rotfl
Odpowiedz
#9

Fajne grzybobranie, ja niestety nie mam cierpliwości do tego sportu Rotfl  jak się patrze na  te foty przypomniała sie   wyprawa na grzyby ze znajomym do lasu   Rotfl chcieliśmy sobie skrócić drogę przez "niby" wyschnięte bagno, w teorii przynajmniej tak wyglądało  Rotfl kombinujemy jak by tu to zrobić i...  paczymy a tu los nam zesłał  stare powalone drzewo parę merów dalej,  chwila zastanowienia i idziemy  Rotfl ja pierwszy kolega drugi , dosłownie metr przed końcem juz "prawie" na drugim brzegu kolega zrobił sobie ze mnie jaja  Rotfl  wrzeszczy do mnie żmija za nami  Rotfl  ja zamiast prosto do brzegu to skoczyłem w bok bo myślałem ze tam jest twardo, a trafiłem  prosto w...  nie wspomnę co   Rotfl i wpadłem prawie po kolana...   i sie grzebie   Rotfl on sie tarza ze smiechu juz na brzegu ze ja  nie mogę wyjść  Rotfl  Gdy już wylazłem z tej utopi zaczełem sie smiac z nim... bo zostawiłem w bagnie spodnie i buty    Rotfl nie przypuszczałem ze chodzenie po bagnach tak wciąga  Rotfl
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości