Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 20-10-2011
PORANNE PRELUDIUM
Jeszcze cicho, jeszcze szaro i mgliście,
jeszcze drżą krople rosy na liściach,
jeszcze wiatr przyczajony śpi w trawach,
jeszcze milczą w szuwarach i żaby.
Jeszcze słońce drzemie chmurą spowite,
różowiejąc nieśmiało przed świtem.
Jeszcze ptaki nie wszczęły swych treli,
aby śpiewem doniosłym weselić.
Jeszcze hamak pajęczyny się chwieje,
co ją wczoraj tkacz dziergał misternie;
nie dostrzegły i muchy zasadzki
z lepkiej przędzy uwitej znienacka.
Łąką płyną gdzieś niemrawe motyle,
poruszając żaglami leniwie,
kołysane na falach zieleni
z każdą chwilą – jaśniejszą w odcieniu.
Niecierpliwy wiatr zaczyna już dyszeć,
lekko pieszcząc gałęzi klawisze.
Wszystko tkwi w słodkim oczekiwaniu
na radosne preludium – świtanie...
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.goldenline.pl/forum/415642/wiersze-na-przebudzenie-z-zyczeniami-milego-dnia">http://www.goldenline.pl/forum/415642/w ... ilego-dnia</a><!-- m -->
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Rani - 31-10-2011
Był sobie pewien mężczyzna, który co ranka kupował gazetę od drugiego mężczyzny, który gazety sprzedawał. Pewnego ranka, jak codzień mężczyzna kupił gazetę od drugiego mężczyzny, tym razem jednak wybrał się tam ze swoim przyjacielem.
- Dlaczego kupujesz gazetę od tego mężczyzny?!! Wykrzyczał zaskoczony przyjaciel.
Mężczyzna spojrzał na niego z pytającą miną.
- Dlaczego codziennie kupujesz gazetę od kogoś, kto jest dla ciebie tak opryskliwy i niemiły? Zapytał raz jeszcze przyjaciel.
- A dlaczego nie? Odpowiedział zdziwony wrecz mężczyzna.
- Ja tam nie chodzę co ranka po jego dobry humor, po jego aprobate czy też akceptację. Ja tam chodzę po gazetę. Dlaczego miałbym oddać kontrole nad tym gdzie kupuję co ranka gazetę komuś kogo kompletnie nie znam? Dlaczego ktoś kto sprzedaje mi tylko gazetę, ma podjąć za mnie decyzje o tym jak będzie wyglądał mój dzień?
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 31-10-2011
Zaduszki
kręte alejki wiodące przez ziemię
znaczone krzyżami
poświata płomieni wypełnia
ogrom ciemności
i cisza zmieszana z zadumą
otwiera jak klucz grobowe milczenie
spotkanie dwóch światów,
które są tak odległe
jednak bliskie bo związane
z człowiekiem
to życie
to jedność
to zaduszki
Ks. Piotr A. Faliński
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Helge - 02-11-2011
ciekawy artykuł "Aby nasza obecność przywróciła nadzieję", czyli jak nieinwazyjnie i bardziej skutecznie pomagać:
http://ciekawnik.pl/rozwoj-osobisty/220-aby-nasza-obecnosc-przywrocila-nadzieje
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Tarofides - 02-11-2011
Ciekawy, wygląda na to, że intuicyjnie się narzucamy z pomocą, a to nie najlepsze rozwiązanie.
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 04-12-2011
Rozmowa z wiatrem
O czym śpiewasz pod moim oknem?
O tym, że hulam po polach i moknę,
że przeganiam mgły nad polami,
że psocę i żartuję z chmurami...
I jeszcze o czym?
O tym, że pani jesień dostojnie już kroczy,
w malachitowej sukience do ziemi
i że się zakochałem w tej pięknej jesieni...
Do stóp rzucam jej liście oliwkowo-płowe,
kąpię drobniutkie stopy w rosie kryształowej,
rumieńcem jabłek witam jej uśmiech z bursztynu,
stroję ją w najczerwieńsze kiście jarzębiny,
barwnym płaszczem otulam przed zimnem
i deszczem
i szepczę jej do ucha kolorowe wiersze...
Pozwól, że moje okno otwarte zostanie,
chcę cię wpuścić do domu i twoje śpiewanie.
Renata Strug
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 06-12-2011
Święty Mikołaj
- Co teraz z nim będzie. Jak on sobie poradzi z tym wielkim majątkiem, który odziedziczył po śmierci swoich rodziców. Należy mu pomóc. Zająć się jego sprawami.
Tak mówiono na przyjęciu, jakie odbyło się po pogrzebie rodziców Mikołaja. Zebrani krewni i przyjaciele domu mieli swoje racje. Mikołaj, chłopiec jedynak, syn bogatych rodziców, utalentowany, zdolny, pilny, pracowity, był bardzo nieśmiały. Całe dnie spędzał ze swoimi nauczycielami. Nie wychodził z domu, nie licząc spacerów po obszernym ogrodzie pałacowym. Żył odcięty od środowiska, zamknięty w świecie nauki. Wystarczali mu najbliżsi, rodzice. Unikał obcych ludzi. Trudność dla niego stanowiło nawet wyjście na ulicę. Gwar ulicy go męczył. Ciążył mu wzrok ciekawskich przechodniów.
Podziękował swoim krewnym za ofiarowaną mu pomoc. Nawet nie dlatego, żeby sam chciał się zajmować prowadzeniem tego ogromnego majątku, którego stal się właścicielem. Ale nie chciał nowych ludzi u siebie. Został w świecie swoich książek, studiów. Umysł szeroki, typowy intelektualista. Troskę nad ziemią, nad majątkiem powierzył zarządcy, który już lata całe pracował u jego rodziców. Pozostawił również starą służbę. Był wśród niej kamerdyner, który był zarazem lokajem podającym mu do stołu. Nie był to zresztą tylko sługa czy też kamerdyner, ale prawie domownik.
Opiekował się nim od dziecka. Stary gaduła, który wiedział o wszystkim, co się dzieje w mieście - jedyny kontakt Mikołaja ze światem zewnętrznym.
Czas płynął. W sposobie życia Mikołaja nic się nie zmieniało: pogrążony w księgach czytał, pisał. Aż któregoś dnia, nie wiadomo właściwie dlaczego, zainteresowała go relacja starego sługi. Miasto żyło nowym dramatem. Historia prawie naiwna, jak z kiepskiego romansu, gdyby nie to, że prawdziwa. Jest dziewczyna, którą pokochał chłopiec. I ona go pokochała. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ona jest biedna, a on jest bogaty. I jego rodzice sprzeciwiają się temu małżeństwu. Ona nie ma wiana, nie ma co wnieść w przyszły swój dom. Była to historia jak głos z zaświata, kontrastujący z tym, czym sam żył. Przyszła natarczywa refleksja: Mam wszystko, czego chcę. Gdzieś obok mnie rozgrywa się tragedia ludzka, spowodowana takim prozaicznym faktem jak brak pieniędzy.
Suma potrzebna dziewczynie była dość znaczna. Nie wiedział jeszcze, co zrobi, ale zaczął myśleć, jak zaradzić tej biedzie. Przy następnym posiłku, tak prawie od niechcenia, dowiedział się od starego sługi o adres dziewczyny. Budował plan działania jakby wbrew sobie, bo nie wiedział, czy starczy mu odwagi, aby go zrealizować. Aż wreszcie poszedł, aby zobaczyć przynajmniej, jak wygląda dom tej biednej dziewczyny. Idąc ulicą dopiero po chwili spostrzegł się, że wcale nie przeszkadzają mu ludzie, że jakoś znikła jego poprzednia nieśmiałość. Po prostu szukał ulicy i domu, gdzie ktoś żyje i cierpi.
To był dom poza miastem. Nic nie wskazywało, że tam ma miejsce jakaś tragedia. Bielały wesoło w słońcu ściany. Stanął w dość znacznej odległości, w cieniu drzewa, oparł się o jego pień. Spod zesuniętego na oczy kaptura patrzył. W ogródku kwitły kwiaty, na grządkach zieleniły się warzywa. Było spokojnie, czysto, schludnie. Nic się nie działo. Przysiadł. Udawał człowieka, który zmęczony zasypia w ciężkim upale dnia. Na drodze ruch był niewielki. Czasem przeszedł wieśniak, poganiający swojego osła. Grupa kobiet wracała z pola. Dzieci bawiły się w jakieś tam swoje gry. Nagle drgnął. Z domu wyszła dziewczyna. To chyba ona - pomyślał. W ręce miała naczynie z bielizną. Rozwieszała ją powoli na rozciągniętych sznurach. Po chwili na drodze pojawił się jeździec. Przed domem ściągnął konia lejcami, zeskoczył. Dziewczyna już zdążyła postawić naczynie z bielizną na ziemi. Biegła w jego kierunku ocierając mokre ręce o fartuch. Powitanie w uśmiechach i łzach radości. Cała wpatrzona i wsłuchana w niego. Wybuchła gorąca rozmowa. Krótkie zdania. Słowa wyrywane sobie nawzajem. I ręce, ręce szukające siebie. I dłonie, dłonie - kwiaty stulone i rozwarte. Jakby cały świat przestał dla nich istnieć. Nagle ich radość się skończyła. Dziewczyna rozpłakała się. Chłopiec usiłował ją pocieszyć. Głaskał po głowie jak dziecko. Potem jej ucieczka do domu i odjazd chłopca. Scena była skończona.
Mikołaj wrócił do swojego domu. Zajrzał do skarbca. Nigdy się nim dotąd zbytnio nie interesował. Przypuszczał, że dysponuje kwotą, która mogłaby stanowić wiano dla tej dziewczyny. I tak też było. Zawinął pieniądze w kawałek sukna. Przewiązał sznurem. Doczekał nocy. Jeszcze wytrzymał aż dom się uciszy, aż pogasną wszystkie światła. Wsadził zawiniątko pod pachę, okręcił się czarną opończą, wsunął kaptur na głowę, otworzył drzwi od swego pokoju, zszedł na palcach po schodach. Starał się całą tę wyprawę traktować jak zabawę, jak grę, ale serce mu się tłukło, nie spodziewał się, że się tak przejmie. Wyszedł na ulicę. Dawno nie wychodził o tej porze do miasta. Świecił księżyc. Było pusto. Już prawie we wszystkich domach czerniły się prostokąty okien. Szedł szybko, nerwowo. Zdawało mu się, że jest ze wszystkich stron widzialny w tej srebrnej poświacie księżyca. Wykorzystywał cienie budynków i drzew. Szybko przebiegał odcinki nie ocienione. Dłużyła mu się ta droga tym bardziej, że wciąż musiał sprawdzać, czy nie pobłądził. To, co w dzień nie przedstawiało dla niego trudności, teraz w nocy było obce, nieprzyjazne, mylące. Był spocony, gdy doszedł na miejsce. Schronił się w cieniu znajomego drzewa. Dom stał w pełnym blasku księżyca. Zdawało mu się, że jest niemożliwe podejść w takiej sytuacji do okna. Już nasuwała mu się myśl, żeby zrezygnować, poczekać na nów, albo na noc pochmurną. Ale znowu stanęła mu przed oczami scena sprzed kilku godzin, scena z płaczącą dziewczyną. Nie, nie mogę pozwolić, by ona tak cierpiała. Odepchnął się od pnia drzewa, do którego przylgnął, przebył błyskawicznie drogę dzielącą go od domku. Nie potrzebował nawet wspinać się do okna, były nisko osadzone - on był dostatecznie wysoki. Zajrzał do wnętrza izby. Okno na szczęście było tylko przysłonięte kotarą. Odsunął ją. Miał po raz drugi szczęście: łóżko dziewczyny było w zasięgu jego ręki. Przechylił się. Nie bardzo widział miejsce, gdzie by mógł umieścić zawiniątko z pieniędzmi. Delikatnie wsunął je pod poduszkę, na której spoczywała głowa dziewczyny. Jeszcze rozejrzał się do tyłu, czy nikt go nie obserwuje. Ale ulice były puste, pełne blasku księżyca. Oderwał się od parapetu okna i wrócił szybkim krokiem do domu.
Na drugi dzień już przy śniadaniu dowiedział się o wszystkim, co się stało w nocy. Dziewczyna, gdy tylko odkryła skarb pod poduszką, nie omieszkała podzielić się swoją radością z sąsiadami. To już wystarczyło, by natychmiast dowiedziało się o tym całe miasto. Byli tacy, co wątpili. Ci nadmieniali, że może te pieniądze zostały ukradzione, ale ta ewentualność szybko upadła, bo po prostu nie było nikogo okradzionego. Poniektóre niewiasty twierdziły, że był to na pewno anioł z nieba. Nie miały co do tego żadnych wątpliwości. Reszta snuła różne przypuszczenia, choć one wiodły donikąd. Ale przecież to wszystko nieważne, co ludzie mówią. Najważniejsza jest radość dziewczyny, no i chłopca. Tego wszystkiego Mikołaj słuchał przy śniadaniu, zalewany potokiem słów swojego służącego. Myślał sobie, że chyba po raz pierwszy w swoim życiu jest naprawdę bardzo szczęśliwy. Służący informował jeszcze swojego pana, że rodzice chłopca zgadzają się na ślub, tym bardziej, że dopatrują się w tym ręki Boga samego.
- A ty jak myślisz, kto to może być? Ze starego sługi opadła maska wesołka, poczciwego bajdury i dał odpowiedź jakby już na to pytanie był przygotowany od dawna.
- Myślę, że to nie żaden anioł. To po prostu człowiek, który wypełnia to, czego Pan Jezus uczył - żeby to, co czynimy dla drugich, czynić naprawdę dla nich, a nie dla siebie. Ludzie tego nie rozumieją. Tak jak nie rozumieli i wtedy. I dlatego tak ich dziwi, że ktoś potrafi się na to zdobyć.
Następne dnie wyciszyły sensację. Przyszły kolejne sprawy, kłopoty i radości miasta. Opowiadał o nich stary gaduła - wiedząc, że w ten sposób jest w stanie rozruszać swego pana. Spośród tych informacji wypłynęła niespodzianie kolejna ludzka tragedia: dzieci sieroty. Zmarła matka, jedyna żywicielka pięciorga dzieci. Drobiazg jeszcze. Najstarsza dziewczynka piętnastoletnia. Reszta za małe, by móc pracować. Opiekują się wspólnie sobą. Zresztą tak jak i wtedy, gdy żyła matka, która pracowała na ich utrzymanie.
- Ale przecież muszą z czegoś żyć? Czy mają krewnych?
- Właśnie ci zastanawiają się, co mają z tym drobiazgiem zrobić. Chcieli je pozabierać pomiędzy siebie, ale dzieci nie chcą się rozdzielić. Najstarsze będzie pracowało, może i chłopiec drugi z kolei także. Za dużo nie zarobią, a tu idzie zima, potrzeba ciepłego odzienia, obuwia, zapasów.
Mikołaj słuchał tego opowiadania. Widział swoją pomoc jako nieodzowną. Ale sytuacja była już skomplikowana. Tu już pieniądze nie wystarczą. Trzeba tym dzieciom dostarczyć gotowych przedmiotów. Jeszcze jakby mimochodem zapytał, gdzie to się wszystko dzieje.
Poszedł tam tego samego dnia. Było to na przedmieściu. W pobliżu, prawie naprzeciw, stała gospoda. Zasiadł w kącie. W gospodzie było pustawo. Chłopiec sprzątał. Zaczepił go:
- Od dawna tu pracujesz?
- Nie, panie, od niedawna.
- Skąd ty jesteś?
- O, z tamtego domu. A więc udało się. To był ten chłopiec, to był ten dom.
- Mama pozwala ci pracować?
Twarz chłopca zszarzała, w oczach stanęły łzy.
- Mama mi umarła.
- Masz rodzeństwo?
- Tak.
Mikołaj wyciągnął srebrny pieniądz.
- Idź i kup im słodycze.
- Ale ja pracuję.
- Ja cię wytłumaczę przed gospodarzem.
Chłopiec uwinął się szybko. Zaraz też do gospody wpadła trójka dzieci, żeby podziękować nieznanemu dobrodziejowi za figi, orzechy, migdały. Notował w pamięci pilnie ich wzrost.
W międzyczasie nadszedł gospodarz, zadowolony, że trafił się bogaty gość. Przysiadł się do stołu i opowiadał o nieszczęściu. Nie był zdziwiony tym drobnym upominkiem, jaki dzieci otrzymały.
- Często się zdarza, że przychodzi ktoś, żeby jakiś grosz złożyć tym dzieciom. Tak to na początku bywa, gorzej będzie potem, gdy ludzie przyzwyczają się, gdy zapomną.
Mikołaj już tego wszystkiego nie potrzebował słuchać. Chciał wyjść jak najprędzej.
- Dobrze, że chociaż teraz o nich pamiętają - odpowiedział.
- Muszę waszej miłości coś powiedzieć: dobrze, że ludzie rozczulili się nad tym pięciorgiem sierot, ale mało to równie biednych dzieci? Popatrzcie proszę choćby na tę ulicę, na to, co tu się dzieje.
Mikołaj musiał przyznać rację oberżyście. Pod wpływem jego słów jakby przejrzał. Dopiero teraz zobaczył nędzę tamtejszych dzieci. Patrzył na wielkie, obskurne domy czynszowe, na małe, walące się rudery. Zobaczył dzieci bawiące się na ulicy - brudne, byle jak ubrane, obtargane, wygłodzone, chude, szare. Posłyszał głos oberżysty:
- To dzieci pozostawione samym sobie. Rodzice - drobni rzemieślnicy, wyrobnicy, pracujący u kogoś od świtu do nocy. Mikołaj miał już gotowy plan w głowie. Pojechał na następny dzień. Wziął ze sobą juczne zwierzę. Nie brał żadnego sługi. Zdecydował się na miasto, gdzie był pewny, że go nie rozpoznają. Nakupił ciepłej odzieży. Wybierał starannie, przypominając sobie dzieci, dla których robi zakupy. Potem jeszcze jedzenie. Nie zapomniał o zabawkach, o łakociach. Wpadły mu w oko okrągłe placuszki słodkie, po które szczególnie łapczywie wyciągały ręce dzieci.
Wrócił po dwóch dniach nocą do domu, zmęczony, ale szczęśliwy. Tylko teraz już nie było tak łatwo z dostarczeniem dzieciom tych skarbów. Znowu nie chciał brać służby do pomocy, bo nie chciał nikogo wtajemniczać w to, co robi. Wybrał noc chmurną, bezksiężycową. Worek z podarkami zarzucił na plecy. Przykrył się opończą. Udało mu się niepostrzeżenie dojść na miejsce. Wkładał pospiesznie paczki do okien. Nie mógł się zabrać^ze wszystkim naraz. Był przygotowany na to, że gdy dzieci jeszcze w nocy odkryją przyniesione dary i narobią hałasu, będzie musiał zrezygnować z kontynuowania swej akcji w tej dzielnicy. Ale nie, gdy wrócił po raz drugi, zastał wszystko tak, jak było za pierwszym razem. Pracował ciężko całą noc. Prawie aż do świtu roznosił podarunki i powracał do swego domu po następną partię. Był umęczony do granic możliwości. Nad ranem rzucił się na posłanie i spał do południa.
Na wybuch sensacji nie trzeba było długo czekać. Już przy obiedzie jego sługa zasypał go wszelkimi możliwymi wiadomościami, plotkami, które zebrał po mieście. A więc jednak anioł - mówili jedni, a więc... kto to może być - pytali drudzy.
Na drugi dzień wezwał swojego zarządcę, pytał o finanse. Pieniądze były, choć nie tak wiele. Bo zainwestowano w gospodarstwa. W zimowe zapasy, w zasiewy. Zażądał wszystkich, które były.
- Jaśnie panie, jeśli mi wolno spytać, ale przecież jeszcze są te w skarbcu podręcznym.
- Już ich nie ma.
Siedział znowu za stołem w jakiejś kolejnej oberży, na kolejnym przedmieściu. Popijał drobnymi łykami wino, zagryzał migdały, orzechy, zamawiał jakieś drobiazgi u usłużnego gospodarza, patrzył, notował w pamięci domy, dzieci. Stwierdzał po raz któryś, że właściwie wszystkie dzieci są tu biedne, wychudzone, byle jak ubrane, marznące w pochmurny, słotny czas. Dziękował Bogu, że przy okazji szukania pięciu sierot odkrył świat biednych ludzi, biednych dzieci.
Znowu roznosił podarki dla dzieci w kolejnej biednej dzielnicy.
Tymczasem w mieście już wrzało. To już nie była zabawa. To już była nieposkromiona ciekawość, kto to jest ten nieznajomy, względnie kto są ci dobrodzieje. Co poniektórzy usiłowali zsumować rozdawane podarki, przeliczać je na pieniądze. Wychodziły z tego zawrotne sumy. Kogo stać na takie wydatki?
Miasto przeżywało jakby jakieś wielkie rekolekcje. Z tego tylko niektórzy zdali sobie sprawę - z tej zmiany, która się dokonywała w duszach ludzkich. A dokonywała się właśnie pod wpływem tych bezinteresownych darów rozdawanych tak hojnie biednym dzieciom. Zaczęto dostrzegać biedne rodziny, pomagać im, obdarowywać je. Również biednych, starych ludzi, chorych i cierpiących.
Tymczasem pieniądze Mikołaja skończyły się szybciej niż sam przypuszczał. Jego kolejna wyprawa po zakupy pochłonęła prawie wszystkie oszczędności. Mikołaj zażądał od swojego gospodarza pieniędzy.
- Już nie mamy więcej.
- A więc proszę sprzedawać grunt.
- Tak, ale to potrwa.
- Weź pożyczkę.
- Wysokie procenty.
- Bierz na wysokie procenty. Dużo, dużo. I oszczędzaj bardziej: Ja nie muszę jeść wykwintnie jak dotąd. Nie zakupuj dla mnie żadnych nowych szat.
Miał już opracowany system: najpierw dość długa obserwacja kolejnej dzielnicy, potem roznoszenie nocne. Wiedział, że może sobie pozwolić tylko na jedną noc. W następną już ludzie czyhali na niego. Wobec tego zmieniał dzielnice. Przerzucał się z jednego końca miasta na drugi. Pracował jak nigdy w życiu: ciągłe wyprawy po zakupy, nocne powroty z podróży, potem z kolei roznoszenie prezentów, ciągłe napięcie nerwów, wytężona uwaga odbiły się na jego wyglądzie. Schudł i był wyraźnie zmęczony. Obiecywał sobie, że odpocznie, że powróci do swoich książek, jak tylko w jakiś sposób zabezpieczy dzieci na zimę.
Tymczasem wśród nobliwych mieszczan, wśród arystokracji miasta rozchodziły się, coraz to bardziej nieprawdopodobne plotki o Mikołaju. Szeptano, mówiono, głoszono, że ten dotąd spokojny i zrównoważony człowiek popadł w jakąś namiętność. Żyje rozpustnie albo oddaje się jakimś hazardowym grom. Jego nocne wyjazdy już nie były tajemnicą. Jego wygląd niewątpliwie świadczy, że ten człowiek jest na dnie upadku. Dowodem na to jest zresztą nie tylko jego wygląd, ale fakt, że wyprzedaje swoje ziemie, zaciąga długi na wysokie procenty. Trwoni majątek, który odziedziczył po swoich, godnej pamięci, przodkach.
Zdecydowano się wobec tego ratować Mikołaja. W tak rzadko dotąd odwiedzanym domu pojawili się krewni i przyjaciele rodziny Mikołaja. Musiał ich przyjmować, wysłuchiwać rad, wykręcać się od natrętnych pytań. Niecierpliwiła go ta strata czasu. Jego goście wreszcie orzekli, że Mikołaj stanowi rzadki przypadek zatwardziałości serca i jest nie do nawrócenia. Jedynym wyjściem jest się odciąć od niego, ostrzegać innych przed Kontaktem z nim. Tylko ta droga może przyprowadzić Mikołaja do opamiętania. I modlić się za niego.
Z czasem plotki o Mikołaju, które powtarzano w salonach pałaców i bogatych izbach mieszczańskich kamienic, wyszły na ulicę, pomiędzy gawiedź miejską. Opowiadano sobie nieprawdopodobne bzdury o potworze Mikołaju, diable wcielonym, opętanym, obłąkanym, nie mogącym spać, tłukącym się po nocach w swoim ogromnym pałacu.
Dochodziły te wieści do Mikołaja. Donosił mu o nich również stary sługa, ale w bardzo złagodzonej formie. Mówił od siebie niby mimochodem, że Pana Jezusa ludzie zabili, choć tyle dobrego im uczynił.
A tymczasem Mikołaj miał inne, cięższe kłopoty. Bywało, że o mało co a zostałby odkryty. Stał się jeszcze bardziej ostrożny, uważał na każde kolejne pociągnięcie.
Równocześnie miasto wciąż szumiało wiadomościami o Aniele Dobroci. Dla dzieci obdarowanych - radość, dla ich rodziców - pomoc. Dobry nieznajomy - anioł z nieba, jak upierali się niektórzy - stał się kimś bliskim w ich życiu. Byli i tacy, którzy go już widzieli w "kapuzie, z garbem worka na plecach.
Matki groziły nieposłusznym dzieciom:
- Jak będziesz niegrzeczny, nie przyjdzie do ciebie święty. Nie dostaniesz nic. Tylko dzieci grzeczne obdarowuje Pan Bóg. Niegrzeczne porwie diabeł do zamku, zamknie w lochu, wychłoszcze rózgą.
Ale to nie była prawda. Obdarowywani byli wszyscy, wcześniej czy później.
Aż się stało. Aż doszło do katastrofy. Zatupotała ulica odgłosami kroków. Rzucił się w drugą stronę. Stamtąd też słychać było kroki, rozległy się wołania:
- Tu jest! Mamy go!
Pozostawała ostatnia uliczka, ale i stamtąd nadbiegły głosy. Nie było wyjścia. W mroku ujrzał wielką bramę budynku. Pchnął ją. Na szczęście była otwarta. Wpadł w nią. Pusta, wielka sień zabrzmiała echem pościgu. Wiódł rękami po ścianie. Natrafił na drzwi. Na szczęście też otwarte. Wpadł, zatrzasnął drzwi za sobą. Znalazł się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Znowu gwałtowne poszukiwanie kolejnych drzwi: otwarte, nacisnął klamkę, wpadł do oświetlonego pomieszczenia. Oślepiony światłem stanął, oparł się o drzwi, dyszał ciężko, rozglądał się po wnętrzu. Wielka biblioteka, przy biurku stary, siwy człowiek patrzący na niego ze zdziwieniem. Jakby skądś go sobie przypominał. Sam nie wiedział skąd. Nadsłuchiwał pilnie. Trzasnęły drzwi. Zadudniły kroki ścigających. Podbiegł do starego człowieka:
- Ukryj mnie.
- O, Mikołaj. Dużo ja tu słyszę o tobie.
Teraz dopiero zobaczył, że to jest biskup. Teraz sobie dopiero uświadomił, że wpadł do rezydencji biskupa. Ludzie byli tuż za drzwiami. Kroki, krzyki, rozległo się pukanie. Nieśmiałe, ale stanowcze. Przypadł do nóg biskupa. Schował się za jego biurko. Otworzyły się drzwi. W nich ukazał się stłoczony tłum ludzi. Ucichli. Ktoś zapytał:
- Czy ksiądz biskup widział człowieka w czarnej opończy? Mikołaj schowany za biurkiem czekał na odpowiedź jak na wyrok śmierci.
- O kogo pytacie? O szatana z zamku?
- Nie. O człowieka, który od miesięcy obdarowuje nasze biedne dzieci podarunkami.
- Ach, to chodzi wam o tego -jak go nazywacie - Anioła Dobroci.
- Tak. Właśnie napotkaliśmy go, w czarnej opończy, z kapturem na głowie, z workiem na plecach.
- To macie go tutaj. Biskup schylił się:
- Wstawaj, wstawaj. Nie ma rady.
Mikołaj z oporami dźwignął się na nogi. Z ramion zsunął mu się prawie pusty worek. Zapomniał o tym, że wciąż go miał na sobie. Na podłogę potoczyły się z niego bułeczki, tak dobrze znane dzieciom całego miasta.
- Mikołaj! - ktoś zakrzyknął.
- Mikołaj - powtórzył ktoś drugi.
Jeszcze nie dowierzając podchodzili do niego, by się przekonać, czy to naprawdę on. Przyglądali się, jeszcze wciąż niepewnie, jego pelerynie, kapuzie, jego workowi i jemu samemu, który zawstydzony i zmieszany, ze spuszczoną głową i ze spuszczonymi oczami stał pod ścianą. To ten, o którym bezlitosna plotka głosiła, że rozpustnik, hazardzista, utracjusz, który marnotrawi majątek swoich rodziców, który niegodny jest nosić imię swoich zacnych rodziców.
Tej scenie przyglądał się w milczeniu stary biskup. Aż wreszcie zabrał głos. Uśmiechnięty, pogodny zaczął: - Moi drodzy, szukałem długo następcy, bo wiem, że już jestem stary. Chcę odpocząć. Wreszcie go znalazłem. Macie mojego następcę, będzie waszym biskupem - powiedział, wskazując na Mikołaja.
ks. M. Maliński
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 18-12-2011
Wigilia w lesie
I drzewa mają swą wigilię...
W najkrótszy dzień Bożego roku,
Gdy błękitnieje śnieg o zmroku:
W okiściach, jak olbrzymie lilie,
Białe smreczki, sosny, jodły,
Z zapartym tchem wsłuchane w ciszę,
Snują zadumy jakieś mnisze
Rozpamiętując święte modły.
Las niemy jest jak tajemnica,
Milczący jak oczekiwanie,
Bo coś się dzieje, coś się stanie,
Coś wyśni się, wyjawi lica.
Chat izbom posłał las choinki,
Któż jemu w darze dziw przyniesie
Śnieg jeno spadł na drzewa w lesie,
Dłoniom gałęzi w upominki.
Las drży w napięciu i nadziei,
Niekiedy srebrne sfruną puchy
I polatują jak snu duchy...
Wtem bić przestało serce kniei,
Bo z pierwszą gwiazdą niebo rozłogów,
A z gęstwiny, rozgarniając zieleń,
Wynurza głowę pyszny jeleń
Z świeczkami na rosochach rogów...
L. Staff
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 18-12-2011
Mały srebrzystowłosy anioł
Mały anioł o srebrnych włosach miał kłopoty. Był tak niegrzeczny, że Święty Piotr wezwał go do siebie. - Podejdź tutaj nicponiu - powiedział. - Coś mi się zdaje, że nie rozumiesz, że u nas w Niebie każdy ma coś do roboty, zwłaszcza teraz, w święta. Każdy z nas musi uszczęśliwić kogoś na Ziemi. - Święty Piotr spojrzał surowo i dodał: "Jednak ty byłeś tak leniwy, że nie możesz u nas zostać. Leć na Ziemię i spraw, żeby ktoś był szczęśliwy. Dopiero wtedy będziesz mógł wrócić do Nieba".
I oto mały anioł znalazł się za bramą niebios. Zastanawiał się, co właściwie ma począć. Sfrunął na Ziemię, gdzie wszystko było pokryte miękkim, puszystym śniegiem. Aniołkowi było bardzo zimno w cieniutkiej koszulce. Pierwszą istotą, jaką napotkał, był zając, który grzecznie powiedział: "Dzień dobry!" Mały anioł chciał właśnie odpowiedzieć, gdy wtem usłyszał stukot kopyt i dźwięk dzwonka u sań. To był Święty Mikołaj jadący swoimi saniami.
Kiedy Święty Mikołaj dostrzegł małego anioła, zatrzymał sanie i zapytał: "Co ty tu robisz na Ziemi?" Anioł spuścił ze wstydu głowę i przyznał się, że był w Niebie niegrzeczny i leniwy.
- Aha, leniwy - powiedział Święty Mikołaj. - No to chodź ze mną, pomożesz mi dzisiaj w nocy. Wsiadaj do sań!
No i Święty Mikołaj zabrał małego anioła do sań i pojechali. Jechali dość długo, aż sanie raptownie zatrzymały się. Święty Mikołaj jadący swoimi saniami
Potem opróżnił swój worek, w którym były choinkowe ozdoby, i anielskie włosy.
- Może zechciałbyś mi pomóc przy ubieraniu choinek? - zapytał Święty Mikołaj.
- Och, chętnie - odpowiedział radośnie mały anioł.
- Cieszę się - powiedział Święty Mikołaj. - Ponieważ jestem wyższy od ciebie, będę ubierał choinkę od góry, a ty od dołu.
No i Święty Mikołaj i aniołek razem ubierali drzewka, zawiesili też na nich małe prezenty.
Wkrótce wszystkie ozdoby i anielskie włosy znalazły się na choince. Święty Mikołaj ruszył w dalszą drogę, aby przywieźć większe prezenty, obiecał też małemu aniołowi, że go zabierze po powrocie. Wtedy aniołek odkrył, że jedno maleńkie drzewko nie zostało jeszcze przystrojone. Co robić? Nagle wpadł na wspaniały pomysł! Miał przecież złote gwiazdki na swojej koszulce! Pozrywał je i zawiesił na gałęziach drzewka. Co by tu jeszcze dołożyć? Ależ oczywiście! Pasemka swoich cudownych srebrzystych włosów! Ustroił nimi drzewko - a kiedy już skończył, wyglądało naprawdę pięknie. Nawet zwierzęta wyszły z lasu, by je podziwiać!
Święty Mikołaj wrócił, a gdy zobaczył, czego dokonał mały anioł, bardzo go chwalił. - To był wspaniały pomysł - rzekł. - Teraz musimy wszystkie drzewka zawieźć do wioski. Może znajdzie się tam ktoś, kto weźmie twoją choinkę.
Potem Święty Mikołaj wraz z małym aniołem wsiedli do sań i ruszyli przez zaśnieżone pola. W oddali pojawiły się migocące światła domów.
Święty Mikołaj wjechał saniami na plac pośrodku wsi i rozdawał prezenty. Anioł zwijał się i pomagał jak umiał najlepiej. Przyszła wreszcie kolej i na choinkę tak pięknie przyozdobioną jego własnymi srebrnymi włosami i gwiazdkami z jego koszulki. Wziął drzewko i poniósł je w dół ulicy, do domku, gdzie mieszkało troje dzieci. Dzieci właśnie pomagały mamie myć naczynia, kiedy anioł cichutko, na paluszkach wślizgnął się do domu, postawił choinkę i położył pod nią prezenty.
Wymknął się z domu, podfrunął pod okno i zajrzał do środka. Widział, jak dzieci wyszły z kuchni, zobaczyły choinkę, a potem uszczęśliwione radośnie śpiewały i tańczyły wokół drzewka. Krzyczały: "Jaka piękna!" i "Kto ją nam przyniósł?"
Anioł uśmiechnął się - był szczęśliwy. Pośpieszył do Świętego Mikołaja.
- Czy mogę cię dokądś zawieźć - zapytał Święty Mikołaj.
-Tak, bardzo proszę - odpowiedział aniołek. - Zawieź mnie, proszę, do lasu, tam gdzie cię spotkałem. Muszę wracać do Nieba.
- Dobrze - powiedział Święty Mikołaj i ściągnął lejce. - Bardzo dziękuję ci za pomoc. Postaram się, aby Święty Piotr dowiedział się o tym.
- Bardzo dziękuję! Do widzenia! - zawołał mały anioł i znikł w ciemnościach nocy.
Kiedy mały anioł wrócił do Nieba, Święty Piotr oczekiwał go w bramie. Popatrzył srogo i powiedział z wyrzutem: "Co ty z siebie zrobiłeś? Spójrz na swoje włosy! A gdzie podziały się twoje złote gwiazdki?"
Gdy mu aniołek opowiedział, co stało się z jego włosami i złotymi gwiazdkami, Święty Piotr bardzo się ucieszył. - Właściwie teraz możesz wrócić do Nieba! - orzekł.
Święty Piotr był tak uradowany postępkiem małego anioła, że podarował mu nowe złote gwiazdki. Starsze anioły przyszyły mu je do koszulki. A srebrne włosy wkrótce przecież odrosną!
Fragment książki "Wesołe Boże Narodzenie"
Źródło: <!-- m --><a class="postlink" href="http://www.zosia.piasta.pl/swieta/maly-aniol.htm">http://www.zosia.piasta.pl/swieta/maly-aniol.htm</a><!-- m -->
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 20-12-2011
Anielska opowieść
"Dreeeeam, dream, dream, dream".
Muzyka brzmiała z daleka jak małe srebrne dzwoneczki. Ogromne białe płatki śniegu tańczyły w powietrzu - wirując z wdziękiem jak baletnice z najlepszego musicalu. Zatrzymując się na moment w świetle ulicznych lamp jak modelki w świetle fleszy fotografów, całując nosy i policzki przechodniów, zmęczone, miękko opadały w dół. Ciepłe światła dekoracji Bożonarodzeniowych migotały w wystawach sklepowych. Stare miasto wyglądało jak kartonowy teatr! Och, jak cudownie, wdychałam całą sobą tę unikatową atmosferę świąt.
Wieczorem przed snem pomyślałam, że jednak cieszę się, że biuro, w którym pracuję, przeniesiono w okolice Starego Miasta. Przypomniało mi się, że marzyłam kiedyś o tym, żeby pracować na Starym Mieście, otoczona starymi murami, pomiędzy kościołami, które przeżyły już tak wiele. Takie małe, dziecinne, zapomniane, marzenie. O którym oczywiście zapomniałam i nie szukałam pracy szczególnie w tym miejscu.
A teraz zdumienie. Pan Bóg pamiętał o takim małym marzeniu? Zdumienie, że jednak to prawda: my śpimy, a w trakcie naszego snu, Pan Bóg spełnia nasze marzenia. Nawet te najmniejsze. Kimże jestem, że o nich pamięta?
Myślałam o tym, kładąc się spać....
Nagle poczułam, że ktoś mnie budzi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Anioła siedzącego obok mnie.
- Przyszedłem aby odpowiedzieć na twoje pytania - powiedział.
Wziął mnie za rękę i zaprowadził do okna:
- Spójrz w górę.
Spojrzałam... a w górze było czarne niebo pełne świetlistych gwiazd.
- Widzisz gwiazdy? - kontynuował - to właśnie ludzkie marzenia i życzenia. Ludzie marzą, mają głowy pełne snów. Kładą się spać, a te marzenia są w nich, krążą nad ich głowami. A wtedy my, Anioły, w samym środku nocy przychodzimy do ludzi, aby zebrać te marzenia. I umieszczamy je na niebie!!. To jest cała tajemnica!! Zbieramy wszystkie marzenia, nawet te najmniejsze. Pan Bóg powtarza nam: "ludzkie marzenia to bardzo cenny wymiar ludzkiego życia. Dlatego uważajcie i bądźcie bardzo ostrożni. Nie pozwólcie, aby jakiekolwiek marzenie zostało upuszczone".
Przerwał i spojrzał na mnie. Wpatrywałam się w niego, a on uśmiechnął się.
- Ale. Musisz pamiętać. Jest jeden warunek. Jeden bardzo ważny warunek. Tylko jeśli ten warunek jest spełniony, jesteśmy w stanie zebrać marzenia. Jest to możliwe...
Usiadł na parapecie i patrzył na mnie uważnie.
-.... Jest to możliwe tylko wtedy, gdy marzenie zostało powierzone Panu Bogu.
- Co to znaczy? - zdziwiłam się.
- To jest proste. Wystarczy, że przed snem powiesz Panu, że oddajesz Jemu swoje marzenia i poprosisz, aby On się nimi zaopiekował.
- To rzeczywiście proste! - znowu byłam zdziwiona, tym razem, że to takie proste.
- Wydaje się to rzeczywiście proste - powiedział Anioł, ale wyglądał trochę smutno - Ale w praktyce... nie zawsze jest to takie łatwe. Są ludzie, którzy nie wierzą w Boga, nawet o Nim nie myślą, więc nie ma szans, aby oddali Bogu swoje marzenia. Inni znowu nie chcą oddać Panu Bogu swoich marzeń. Boją się, że je stracą na zawsze. Trzymają je w sobie i nie wiedzą, że przez to nie mogą być one spełnione. Inni znowu zupełnie przestali marzyć, gdy dorośli. I to wszystko jest dla nas, Aniołów, bardzo smutne.
Westchnął. Chciałam go objąć i pocieszyć, ale bałam się ruszyć, żeby nie zniknął. Na szczęście za moment znowu się uśmiechał.
- Jednak mamy również powody do radości. Wiele, wiele ludzi marzy i powierza Bogu swoje marzenia. A my zbieramy te powierzone Bogu marzenia i wieszamy na nieboskłonie. I w tym momencie marzenia staja się częścią świata - od tej pory nigdy już nie zgina.
A Pan Bóg... On nigdy nie zapomina o waszych marzeniach i wie dokładnie, które gwiazdy są czyje.
Uwielbia przechadzać się po niebie pomiędzy nimi. Ogląda je i cieszy się każdą gwiazdą, nawet jeśli jest bardzo mała i niezdarna, i świeci bardzo niepewnie. Cieszy się, bo każda gwiazda jest wyrazem zaufania człowieka do Boga.
- No, dobrze - przerwałam - ale czy Pan Bóg spełni każde marzenie? Znam ludzi, którzy marzyli i ich marzenia nie spełniły się. No tak, mówiłeś, że mogły być marzenia nie powierzone Bogu. Ale jeśli są powierzone, czy zawsze są spełniane?
- Masz rację. Ludzie mają też czasem marzenia, które nie zawsze są dobre dla nich. Oni sami nie zawsze to wiedzą, bo tylko Bóg jest Tym, Który Wie Wszystko. Ale ludzie, którzy ufają Bogu, wiedzą też, że On zweryfikuje ich marzenia, używając swojej Mądrości, Dobroci i Miłości. I to On decyduje, które marzenia mają zostać na zawsze na niebie - i świecić Blaskiem Gwiazd Zaufania (a cieszy się nimi, jak wszystkimi innymi), a które mają zostać spełnione i kiedy jest Czas ich spełnienia. Które gwiazdy mają zostać połączone, a które rozdzielone. Które muszą być ociosane, które muszą nauczyć się większej pokory, a którym trzeba dodać odwagi. Tutaj my Anioły mamy dużo pracy. To nasza rola przekonać Nieśmiałego Marzyciela, że bez jego działania, Bóg sam nie może wiele zdziałać. Bóg z każdego snu wyciąga tę dobrą cząstkę, łączy ją z inną i w tym sensie każde marzenie, nawet jeśli jest bardzo niedobre w filozofii Bożej, zostaje przemienione w Dobro w momencie, gdy zostanie powierzone Panu Bogu.
Rozumiesz więc, co znaczy, że możesz spać, a marzenia się spełniają? Tylko trzeba je mieć. I mieć je w Panu. Każdy może ich mieć tyle, ile tylko zapragnie. Pan Bóg raczej smuci się ich brakiem, niż nadmiarem. I wiesz co, powiem tylko tobie, że twój zbiór gwiazd jest ostatnio bardzo mały. Pan Bóg nie za bardzo ma z czego wybierać. Czy coś się stało?
Ach, muszę lecieć. - zerwał się nagle, nie czekając na moją odpowiedź. - Wiesz, za parę dni obchodzimy Urodziny Naszego Pana i z tej okazji przygotowujemy Program Niespodzianek dla Ziemi i na nasze przyjęcie w niebie. Mamy skrzydła pełne roboty!! Pomyśl o tym co powiedziałem, a ja wrócę pewnej nocy, by odpowiedzieć na twoje dalsze pytania.
Wstał i ....zniknął. Po minucie zobaczyłam go za oknem, wiszącego w powietrzu. Zapukał w okno i powiedział (nie wiem, jak to się stało, że słyszałam jego łagodny cichy głos, ale słyszałam).
- Zapomniałem powiedzieć!. To okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Bardzo ważny czas dla ludzi, w którym to czasie pojawia się szczególnie dużo marzeń i życzeń. Pamiętaj! Gdy w czasie świąt będziecie składać sobie nawzajem życzenia, wieszajcie te marzenia od razu na niebie! To bardzo pomoże nam w pracy!
Pomachał mi i odleciał.
A mi nasunęło się jeszcze jedno pytanie.... a może niedowierzanie....
Czy my, dorośli, mamy rzeczywiście tak beztrosko marzyć jak dzieci?
Ale jego już nie było, aby odpowiedzieć na moje pytanie.
Zostałam tak z oczami utkwionymi w niebo, myśląc o gwiazdozbiorze własnych marzeń.
Po długiej chwili.... położyłam się dalej spać. Postanowiłam mieć wiele marzeń i ogarnęło mnie silne nieodparte przeczucie, że coś pozytywnego wydarzy się wkrótce.
Źródło: <!-- m --><a class="postlink" href="http://prosperita.edu.pl/anioly3.html">http://prosperita.edu.pl/anioly3.html</a><!-- m -->
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc - Doria - 20-12-2011
A dziś znalazłm to:
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 17-02-2012
Było to daleko stąd na pewnej farmie. Któregoś dnia osioł farmera wpadł do głębokiej studni. Zwierzę krzyczało żałośnie godzinami, podczas gdy farmer zastanawiał się, co zrobić. W końcu farmer zdecydował. Zwierzę było stare, a studnię i tak trzeba było zasypać. Nie warto było wyciągać z niej osła.
Zwołał wszystkich swoich sąsiadów do pomocy. Wzięli łopaty i zaczęli zasypywać studnię śmieciami i ziemią. Z początku osioł zorientował się, co się dzieje i zaczął krzyczeć przerażony. Nagle, ku zdumieniu wszystkich, osioł uspokoił się. Kilka łopat później farmer zajrzał do studni. Zdumiał się tym, co zobaczył. Za każdym razem, gdy kolejna porcja śmieci spadała na ośli grzbiet, ten robił coś niesamowitego. Otrząsał się i wspinał o krok ku górze. W miarę, jak sąsiedzi farmera sypali śmieci i ziemię na zwierzę, ono otrzepywało się i wspinało o kolejny krok. Niebawem wszyscy ze zdumieniem zobaczyli, jak osioł przeskakuje krawędź studni i szczęśliwy, oddala się truchtem!
Życie będzie zasypywać cię śmieciami, każdym rodzajem brudów. Sposób, aby wydostać się z dołka, to otrząsnąć się i zrobić krok w górę.
Każdy z naszych kłopotów to jeden stopień ku wolności...
/z netu, autor nieznany/
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Miriam - 17-02-2012
Twój czas
Życie to dar czasu. Czasu ziemskiego, czasu na posiadanie ciała, osobowości, na doświadczanie tysięcy pięknych oraz trudnych chwil zwanych egzystencją. W istocie, to, jak spędzisz swój czas, stanowi o jakości twego życia.
Dlatego też ważne jest to, co robisz ze swoim czasem. Istnieje różnica między wykorzystywaniem go w celu nakarmienia twej duszy, a bezmyślnym marnotrawieniem go. U schyłku życia przekonasz się, czy dobrze się bawiłeś, czy też zmarnotrawiłeś czas i chciałbyś mieć go więcej.
Zatroszcz się więc o swój czas, o ten drogocenny, wspaniały dar i traktuj go jak skarb, bo nim jest. Dziś sercem, umysłem zaplanuj, co dokładnie chcesz zrobić z każdą godziną, która jest ci dana.
(Daphne Rose Kingma)
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 23-02-2012
Bajka o dobroci
Gdzieś daleko stąd, za górami, za lasami, za siedmioma jeziorami, wśród pól i łąk, znajdowało się małe miasteczko.
W miasteczku, w malutkiej chatce mieszkała pewna bardzo stara kobieta. Miała chyba ze sto lat. Była znana ze swej mądrości. Ludzie często przychodzili do niej po radę, a ona chętnie pomagała w rozwiązywaniu problemów. Pewnego dnia zjawił się u niej ośmioletni, rezolutny chłopiec o imieniu Antoś. Był on synem ubogiego krawca. Matki nie miał, bo jak był młodszy, to aniołowie zabrali jej duszę do nieba.
- Babuleńko. Przychodzę do ciebie z pytaniem, co mam zrobić, żeby pomóc mojemu biednemu ojcu? On szyje ubrania, ale ostatnio coraz gorzej nam się wiedzie. Ludzie nie zamawiają ubrań. Ledwo wiążemy koniec z końcem.
- Chłopcze, mam dla ciebie jedną radę: pomagaj innym, wtedy inni będą pomagali tobie. Dobro zawsze wraca do człowieka.
Te słowa wcale nie pomogły Antosiowi. Zdenerwowany podziękował staruszce za radę i udał się w drogę powrotną do domu. Gdy szedł przez las, usłyszał cichy głosik, wzywający pomocy. Dobiegał gdzieś zza drzew. Rozejrzał się dookoła i zobaczył dół. To stamtąd było słychać głos. Spojrzał w dół i zobaczył tam jeża.
- Pomóż mi chłopczyku, wpadłem tutaj i nie mogę się wydostać – rzekł jeż.
Antoś niewiele się namyślając zdjął z szyi szalik i podał jeżowi, mówiąc:
- Pójdź w górę po tym szaliku.
Jeż posłuchał i już po chwili był przy Antosiu.
- Dziękuję ci za pomoc. Jak tylko będę mógł, odwdzięczę się.
Chłopiec poszedł dalej swoją drogą, aż doszedł do rzeki. Znów usłyszał wołanie o pomoc. W wodzie zobaczył tonący worek. Stamtąd wzywano pomocy. Antoś szybko wskoczył do wody i wydobył worek na ziemię. Okazało się, że w worku znajdował się kot, którego zły właściciel chciał się pozbyć.
- Dziękuje ci chłopcze. Odwdzięczę ci się w przyszłości – powiedział krótko kot i zniknął wśród traw.
W końcu chłopiec dotarł do domu. Ojciec zdziwił się, dlaczego ubrania Antosia były mokre.
- Ratowałem kota – odpowiedział chłopiec.
- Przebierz się w suche rzeczy, przeziębisz się, wtedy dopiero będzie problem. Dziś na obiad -zupa fasolowa. Jedz szybko. Ja muszę uszyć ubranie dla pewnej damy, która tu przyszła podczas twojej nieobecności. Zażyczyła sobie bogato zdobioną suknię. Uszycie takiej będzie bardzo czasochłonne. Zwłaszcza że muszę ją uszyć w tydzień. To była córka króla – księżniczka Gertruda. Musi być zadowolona z tej sukni. Zagroziła, że jak jej nie uszyje w tak krótkim czasie, to będę musiał zamknąć mój zakład. A wtedy chyba pomrzemy z głodu… - powiedział krawiec i łzy pociekły mu po policzkach.
- Nie płacz ojcze. Jakoś sobie poradzimy.
Przez cały tydzień krawiec pracował nad suknią dla księżniczki. Niestety wkrótce skończyły mu się tkaniny. Nie stać go było na zakup nowych, a suknię musiał dokończyć.
Antoś siedział przed domem i myślał, jak mógłby pomóc ojcu. Nagle ujrzał jeża.
- Chłopcze, czemu masz taką smutną minę? – zapytał jeż.
- Mój ojciec musi dokończyć szycie sukni dla księżniczki, ale zabrakło mu tkaniny.
- Wiem, jak mogę ci pomóc. W lesie mieszkają jedwabniki. Utkają dla twojego ojca tkaniny. Przyjdę tu jeszcze wieczorem..
Jeż wyruszył w stronę lasu. Wrócił po zachodzie słońca. Niósł na kolcach paczkę.
- Chłopcze, masz tutaj paczkę z tkaninami. Ty pomogłeś mnie, więc teraz ja pomogę tobie.
Antoś wziął od jeża paczkę, rozpakował i ujrzał najpiękniejsze, jedwabne, różnokolorowe tkaniny. Podziękował uprzejmie jeżowi i pobiegł do ojca, aby pokazać ten cudowny podarunek.
- Antosiu! To najładniejsze materiały, jakie kiedykolwiek widziałem. Skąd je masz?
- Dostałem w prezencie za okazaną pomoc.
Stary krawiec zaniósł materiały do pracowni i krzyknął:
- O nie! Suknia!
Okazało się, że myszy pogryzły to, co dotychczas krawiec uszył. Miał co prawda nowe materiały, ale jak tu się pozbyć myszy?
Na pomoc nie wiadomo skąd, przyszedł kot, którego Antoś uratował. Wyłapał wszystkie myszy, jakie były w domu
Krawiec w spokoju dokończył suknię. Następnego dnia przyszła księżniczka. Suknia tak jej się spodobała, że zaprosiła krawca do zamku i mianowała nadwornym krawcem królewskim. Od tej pory ani mały Antoś, ani stary krawiec nie zaznali już biedy.
Staruszka miała rację – pomyślał Antoś. - Jak się komuś pomaga, to dobro zawsze wraca do człowieka. Postanowił pójść podziękować starowince za radę, ale kiedy zapukał do drzwi jej maleńkiej chatki, nikt mu nie otworzył…
Małgorzata Nowacka
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 23-02-2012
Budda i bandyta
Pewnego razu zagroził Buddzie śmiercią bandyta zwany Angulimal. „Bądź zatem łaskaw spełnić moje ostatnie życzenie” , powiedział Budda. „Odetnij tę gałąź z tego drzewa.”
Jedno cięcie mieczem i było zrobione! „Co teraz?” zapytał bandyta. „Teraz spróbuj przyłożyć tę gałąź, żeby nie było śladu odcięcia.” Bandyta roześmiał się. „Musisz być szalony, jeśli uważasz, że ktokolwiek może to zrobić.”
„Wprost przeciwnie, to ty jesteś szalony, jeśli sądzisz, że jesteś potężny, bo możesz ranić i niszczyć. To jest zadanie dla dzieci. Wielcy wiedzą jak tworzyć i leczyć."
/Anthony DeMello/
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Miriam - 23-02-2012
Cytat dnia
Są ludzie, którzy nie zauważają małego szczęścia, ponieważ daremnie czekają na duże.
Pearl Buck
amerykańska pisarka, noblistka
Mamy więcej niż myślimy, że mamy.
Stara żebraczka dowiedziała się, że do świątyni, przed którą żebrała od początku swojego życia, ma przybyć Budda. Bardzo się ucieszyła. Liczyła na to, że współczujący Budda da jej dużą jałmużnę. Tego dnia zajęła swoje zwykłe miejsce i zmobilizowała cały żebraczy kunszt.
Gdy Budda wychodził ze świątyni, wyciągnęła dramatycznie ręce i zawołała: O, współczujący Buddo, jestem biedną, starą żebraczką, niczego nie mam, proszę, daj mi jałmużnę. Ku jej zaskoczeniu Budda wcale nie sięgnął do kieszeni, tylko patrzył na nią z ciepłym uśmiechem i milczał.
Pomyślała, że nie usłyszał, więc zawołała głośniej: O, współczujący Buddo, jestem biedną żebraczką, moja matka była żebraczką, moja babka była żebraczką, prababka była żebraczką, niczego nie mam, proszę, daj mi jałmużnę! Ale i tym razem ręka Buddy nie powędrowała w stronę kieszeni.
Czy nie słyszysz, o co cię proszę? – zapytała zniecierpliwiona żebraczka. Słyszę – odpowiedział Budda – ale mam dla ciebie inną propozycję. Jaką – zapytała, tym razem zaciekawiona. – Ty mi coś daj – odparł Budda. Żebraczka osłupiała: Ja mam ci coś dać?! Przecież to ja jestem żebraczką, a ty jeste współczującym Buddą, to ty jesteś od dawania. Nie, nie, ty mi coś daj – nalegał Budda, uśmiechając się promiennie.
Żebraczka wpadła w furię: Ja tu żebrzę od dzieciństwa, niczego nie mam, moja matka, babka i prababka były żebraczkami, czego ty ode mnie chcesz?! Nie mam ci nic do dania, dlatego przecież jestem żebraczką! Na to Budda: Szkoda, że się tak przy tym upierasz. Ale i tak możesz mi coś dać. – Co takiego? – warknęła żebraczka. – Możesz odmówić wzięcia jałmużny – odparł Budda, po czym szybko się oddalił.
Każdy z nas, nawet jeśli niczego nie dostał, gdy sięgnie głęboko w siebie, odkryje, że ma bardzo dużo do dania.
[Przypowieść buddyjska]
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 23-02-2012
Wszyscy chyba znamy Małego Księcia, wspaniałą książkę pióra Antoine`a de Saint-Exupery`ego. To fantastyczna, baśniowa opowieść, która jest jednocześnie niecodzienną bajką dla dzieci i pobudzającą do rozważań książką dla dorosłych. O wiele mniej ludzi czytało pozostałe pisma Saint-Exupery`ego, inne jego powieści i nowele.
Saint-Exupery był pilotem myśliwca. W czasie drugiej wojny światowej walczył na przeciw nazistom i poległ w boju. Przedtem brał udział w wojnie domowej w Hiszpanii przeciw faszystom i na podstawie tamtych przeżyć napisał fascynującą opowieść pod tytułem "Uśmiech" (Le Sourire). Nią właśnie chciałbym się z wami podzielić. Nie jest do końca pewne, czy to opowiadanie autobiograficzne, czy fikcyjne. Ja pragnę wierzyć, że to pierwsze.
Saint-Exupery opowiada, jak został pochwycony przez wroga i wrzucony do więziennej celi. Z pogardliwych spojrzeń strażników i brutalnego sposobu, w jaki go traktowali, wywnioskował, że zostanie następnego dnia stracony. Taki jest początek "Uśmiechu". Resztę opowiem własnymi słowami.
"Byłem przekonany, że mają mnie zabić. Ta myśl doprowadzała mnie do szaleństwa. Nerwowo zacząłem szarpać się po kieszeniach, by sprawdzić, czy może jakiś papieros nie uszedł uwagi przeszukujących mnie żołnierzy. Rzeczywiście, znalazł się jeden. Tak bardzo trzęsły mi się ręce, że prawie nie mogłem trafić do ust. I tak zresztą nie miałem zapałek - zabrali mi je podczas rewizji.
Zerknąłem przez kratę na strażnika. Nie patrzył na mnie. W końcu, nie patrzy się na trupa, prawda? Zawołałem do niego: "" Czy ma pan ogień, per favor?""
Obejrzał się w moją stronę, wzruszył ramionami i podszedł, by zapalić mojego papierosa.
Gdy znalazł się tuż przy mnie i zapalił zapałkę, jego spojrzenie mimowolnie spotkało się z moim. Uśmiechnąłem się. Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem. Może ze zdenerwowania, a może dlatego, że gdy jest się bardzo blisko kogoś, trudno się nie uśmiechać.
W każdym razie, uśmiechnąłem się. W tej samej chwili jakby iskra przyjaźni przeskoczyła przepaść między naszymi sercami, naszymi ludzkimi duszami. Wiem, że tego nie chciał, ale się uśmiechnął. Mój uśmiech wywołał uśmiech na jego ustach. Zapalił mi papierosa, ale się nie odsunął. Stał nadal blisko, patrząc mi w oczy i uśmiechając się.
"Ma pan dzieci?" - zapytał. "Mam, mam. Niech pan patrzy". Wyjąłem portfel i nerwowo wygrzebałem z niego zdjęcia mojej rodziny. On też wyciągnął zdjęcia swoich ninos i zaczął rozprawiać o planach i nadziejach, jakie z nimi wiązał. Nagle oczy zaszły mi łzami.
Powiedziałem, jak bardzo obawiam się, że nigdy już nie ujrzę swojej rodziny, nigdy nie zobaczę, jak dorastają moje dzieci. Łzy zakręciły się także w jego oczach.
Nagle bez słowa, odkluczył drzwi mojej celi i cichaczem mnie z niej wyprowadził. Wyprowadził mnie z więzienia i ukradkiem, bocznymi drogami, z miasta. Tutaj, przy rogatkach, uwolnił mnie, a sam, nie odezwawszy się ani słowem, zawrócił. Moje życie uratował uśmiech".
Właśnie - uśmiech. Nie udawany, spontaniczny, naturalny odruch łączący ludzi. Często opowiadam tę historię u siebie w pracy, by przypomnieć kolegom, że za wszelkimi murami, którymi się otaczamy, by się chronić, za wszelkimi stanowiskami, tytułami, stopniami naukowymi, za naszym statusem społecznym, za naszym pragnieniem, by postrzegano nas w taki, a nie inny sposób, za tym wszystkim kryje się nasze najprawdziwsze, autentyczne "ja", którego nie wahałbym się nazwać "duszą". Jestem dogłębnie przekonany, że gdyby właśnie ta cząstka ciebie i ta cząstka mnie potrafiły się rozpoznać, nie bylibyśmy nigdy wrogami, nie umielibyśmy nienawidzić ani zazdrościć, ani bać się. Niestety, z przykrością trzeba stwierdzić, że mury, które z taką pieczołowitością budujemy przez całe życie, odsuwają nas i izolują od innych, uniemożliwiając prawdziwy kontakt. Saint-Exupery opowiada o tej magicznej chwili, gdy dwie nieznajome dusze nieoczekiwanie się rozpoznają.
Przytrafiło mi się już kilka takich cudownych chwil. Moment zakochania, na przykład. Albo widok niemowlaka. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego zawsze uśmiechamy się, patrząc na takie maleństwo?
Może właśnie dlatego, że widzimy kogoś nie obwarowanego jeszcze murami obronnymi, kogoś, kto śmieje się do nas szczerze i otwarcie. A wówczas nasza niemowlęca dusza uśmiecha się pełna tęsknoty...
Hanoch McCarty
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 03-05-2012
Historia pewnego ołówka
Chłopiec patrzył, jak babcia pisze list. W pewnej chwili zapytał:
– Piszesz o tym, co ci się przydarzyło? A może o mnie?
Babcia przerwała pisanie, uśmiechnęła się i odpowiedziała:
– To prawda, piszę o tobie, ale ważniejsze od tego, co piszę, jest ołówek, którym piszę. Chcę ci go dać, gdy dorośniesz.
Chłopiec z zaciekawieniem spojrzał na ołówek, ale nie zauważył w nim nic szczególnego.
– Przecież on niczym się nie różni od innych ołówków, które widziałem!
– Wszystko zależy od tego, jak na niego spojrzysz. Wiąże się z nim pięć ważnych cech i jeśli je będziesz odpowiednio pielęgnował, zawsze będziesz żył w zgodzie ze światem.
Pierwsza cecha: możesz dokonać wielkich rzeczy, ale nigdy nie zapominaj, że istnieje dłoń, która kieruje twoimi krokami. Ta dłoń to Bóg i to On prowadzi cię zgodnie ze swoją wolą.
Druga cecha: czasem muszę przerwać pisanie i użyć temperówki. Ołówek trochę z tego powodu ucierpi, ale potem będzie miał ostrzejszą końcówkę. Dlatego naucz się znosić cierpienie, bo dzięki niemu wyrośniesz na dobrego człowieka.
Trzecia cecha: używając ołówka, zawsze możemy poprawić błąd za pomocą gumki. Zapamiętaj, że poprawianie nie jest niczym złym, przeciwnie, jest bardzo ważne, bo gwarantuje uczciwe postępowanie.
Czwarta cecha: w ołówku nieważna jest drewniana otoczka, ale grafit w środku. Dlatego zawsze wsłuchuj się w to, co dzieje się w tobie.
Wreszcie piąta cecha: ołówek zawsze pozostawia ślad. Pamiętaj, że wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego, co robisz.
Paulo Coelho - „Być jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005”
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 03-05-2012
Wskazówki, jak chodzić po górach
Znajdź górę, na którą chcesz wejść: nie sugeruj się opiniami tych, którzy mówią, że „tamta wygląda piękniej” lub „ta jest o wiele łatwiejsza”. Stracisz wiele energii i siły, by osiągnąć swój cel, jesteś jedyną osobą odpowiedzialną za to, co robisz, więc musisz być tego pewien.
Zastanów się, jak do niej dotrzeć: bardzo często góra podziwiana z oddali wydaje się piękna, interesująca, zapowiada wyzwania. Jednak co się dzieje, kiedy próbujemy się do niej zbliżyć? Nie prowadzi tam żadna droga, a ciebie od celu dzieli las. To, co proste na mapie, w rzeczywistości okazuje się trudne. Dlatego wypróbuj wszystkie ścieżki, aż kiedyś staniesz przed szczytem, który chciałeś zdobyć.
Ucz się od ludzi, którzy zdobyli szczyt: niezależnie od tego, jak bardzo jesteś przekonany o swej niepowtarzalności, zawsze znajdzie się ktoś, kto wcześniej miał podobne marzenia. Zostawił ślady, które ułatwią ci drogę: porzucony sznur, wydeptaną ścieżkę, złamane gałęzie. To twoja wspinaczka, twoja odpowiedzialność, ale nie zapominaj, że cudze doświadczenie jest pomocne.
Zagrożenia widziane z bliska można pokonać: kiedy zaczynasz wspinaczkę swych marzeń, rozglądaj się. Są przepaści, niewidoczne szczeliny. Są kamienie tak wygładzone przez deszcz, że stają się śliskie jak lód. Jeżeli jednak wiesz, gdzie postawić stopę, zauważysz pułapki i ich unikniesz.
Podziwiaj zmieniający się krajobraz. Oczywiście, trzeba pamiętać o celu wspinaczki – zdobyć szczyt. Jednak w miarę podchodzenia widzisz coraz więcej. Dlatego czasem warto się zatrzymać, by podziwiać widoki, z każdym pokonanym metrem możesz spojrzeć trochę dalej. Wykorzystaj to, by odkryć rzeczy, których dotąd nie rozumiałeś.
Szanuj swoje ciało: tylko ten zdoła wejść na szczyt, kto poświęca ciału należytą uwagę. Dostajesz od życia tyle czasu, ile trzeba, dlatego idź, nie wymagając od siebie rzeczy niemożliwych. Jeśli pójdziesz za szybko, zmęczysz się i staniesz w pół drogi. Jeżeli zaś pójdziesz za wolno, nadejdzie noc i zgubisz drogę. Podziwiaj widoki, pij źródlaną wodę, korzystaj z owoców, którymi tak hojnie obdarza cię natura, ale idź naprzód.
Szanuj swą duszę: nie powtarzaj sobie ciągle: „uda mi się”. Twoja dusza dobrze o tym wie, potrzebuje tylko czasu, by dorosnąć, opanować horyzont, dosięgnąć nieba. Obsesja nie ułatwia znalezienia celu i odbiera przyjemność wspinaczki. Ale uwaga! Nie powtarzaj sobie również: „to trudniejsze, niż myślałem”, dlatego że szybko stracisz wewnętrzną siłę.
Przygotuj się na to, że musisz przejść o kilometr więcej: dojście na szczyt trwa zawsze dłużej, niż myślimy. Nie daj się zwieść, przyjdzie moment, gdy uznasz, że jesteś już blisko, a jeszcze będziesz miał przed sobą szmat drogi. Jeżeli jednak podjąłeś się wspinaczki, nie będzie
to żadną przeszkodą.
Ciesz się, gdy wejdziesz na szczyt: płacz, klaszcz, krzycz na wszystkie strony świata, pozwól, by hulający wiatr (na górze zawsze wieje) oczyścił twój umysł, ochłodził spocone i zmęczone stopy, otwórz szeroko oczy, otrzep z kurzu serce. Jakie to wspaniałe, że to, co było ledwie snem, odległą wizją, teraz stanowi część twego życia. Udało się!
Złóż przyrzeczenie: wykorzystaj to, że odkryłeś w sobie siłę, której dotąd nie znałeś, i powiedz sobie, że od tej chwili będziesz z niej korzystał do końca swoich dni. A najlepiej obiecaj sobie, że odkryjesz inną górę, i zacznij nową przygodę.
Opowiedz swoją historię: tak, opowiedz swoją historię. Daj przykład. Powiedz o tym jak największej liczbie osób, dzięki czemu one także odnajdą w sobie odwagę i staną przed własną górą.
Paulo Coelho - „Być jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005”
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 06-05-2012
Bajka
Pielgrzymująca do Santiago Maria Emilia Voss opowiedziała mi następującą historię:
Około 250 roku przed naszą erą w Chinach pewien książę z prowincji Ching-Zda miał wkrótce zostać cesarzem, lecz zgodnie z prawem musiał się najpierw ożenić.
Sprawa dotyczyła przyszłej cesarzowej, więc książę musiał znaleźć dziewczynę, której mógłby ślepo zawiać. Idąc za radą mędrca, zebrał wszystkie panny z prowincji, by wybrać tę najwłaściwszą.
Pewna stara kobieta, która przez lata służyła na dworze, słysząc o przygotowaniach przed audiencją, szczerze się zasmuciła. Jej córka od lat skrycie kochała się w księciu.
Kiedy jednak przyszła do domu i opowiedziała, co się szykuje, ze zdziwieniem usłyszała od córki, że ona też chce wystąpić.
Przerażona zapytała:
– Córko, po co ci to? Będą tam tylko najpiękniejsze i najbogatsze dworki. Wybij sobie z głowy ten pomysł! Wiem, że cierpisz, ale nie zamieniaj bólu w szaleństwo!
Córka odparła:
– Droga matko, nie cierpię i na pewno nie jestem szalona. Wiem, że nigdy nie zostanę wybrana, ale to jedyna możliwość, bym przez chwilę była blisko księcia. Dzięki temu będę szczęśliwa, choć wiem, że czeka mnie inny los.
Wieczorem, gdy dziewczyna przybyła do pałacu, zebrały się tam już wszystkie najpiękniejsze dworki w najwykwintniejszych szatach i najpiękniejszych klejnotach, gotowe zaciekle walczyć o wygraną.
Książę, otoczony swoim dworem, oznajmił:
– Każda z was otrzyma nasionko. Ta, która w ciągu sześciu miesięcy wyhoduje najpiękniejszy kwiat, zostanie przyszłą cesarzową Chin.
Dziewczyna zasadziła swoje ziarenko w doniczce. Nie znała się na ogrodnictwie, ale dbała o nie z wielkim oddaniem. Postawiła doniczkę na słońcu i pilnowała, żeby ziemia była stale wilgotna. Wierzyła, że jeśli piękno kwiatu dorówna jej miłości, nie musi się o nic martwić.
Minęły trzy miesiące i nic. Dziewczyna chwytała się różnych sposobów, radziła się rolników i wieśniaków, którzy znali najrozmaitsze metody upraw – wszystko na próżno. Każdy dzień oddalał ją od spełnienia marzeń, choć jej miłość nie słabła.
Po sześciu miesiącach w doniczce nadal nic nie wyrosło. Dziewczyna nie miała się czym pochwalić, lecz wierzyła w swoje poświęcenie i oddanie, które okazywała przez cały czas. Oznajmiła więc matce, że w wyznaczonym dniu o wyznaczonej godzinie zjawi się w pałacu. Wiedziała, że to ostatnie spotkanie z ukochanym, i za nic w świecie nie chciała stracić okazji.
Nadszedł dzień audiencji. Dziewczyna przyszła z doniczką bez rośliny i zobaczyła, że wszystkie pozostałe panny wypełniły zadanie. Jeden kwiat był piękniejszy od drugiego, każdy w innym kształcie i kolorze.
Nadeszła wreszcie oczekiwana chwila. Wszedł książę, uważnie i długo przyglądał się każdej dziewczynie. Kiedy obejrzał wszystkie, ogłosił swój werdykt, wskazując córkę służącej jako swoją przyszłą żonę.
Podniósł się krzyk, że wybrał tę, która nie zdołała wyhodować rośliny.
Książę ze spokojem uzasadnił swój wybór:
- Ona jedna wyhodowała kwiat, który czyni ją godną tronu cesarzowej, kwiat uczciwości. Wszystkie nasiona, które wam wręczyłem, były jałowe i z żadnego nie mogło nic wyrosnąć.
Paulo Coelho - „Być jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005”
Re: Dla ducha i pokrzepieniu serc -
Natka - 12-05-2012
Uwierzyć w rzeczy niemożliwe
William Blake w jednym ze swoich utworów pisze: „To, co dziś jest rzeczywistością,
wczoraj było nierealnym marzeniem”. Dlatego mamy samoloty, loty kosmiczne, komputer, na
którym wystukuję ten tekst, itd. W słynnym arcydziele Lewisa Carrola Alicja w krainie
czarów jest dialog pomiędzy główną bohaterką a Królową, która właśnie powiedziała coś
niezwykłego.
- Nie wierzę ci - mówi Alicja.
- Nie wierzysz? - powtarza ze smutkiem Królowa. - Spróbuj jeszcze raz, weź głęboki
oddech, zamknij oczy i uwierz.
Alicja śmieje się:
- Nie warto próbować. Tylko głupcy wierzą, że rzeczy niemożliwe mogą zdarzyć się
naprawdę.
- Myślę, że po prostu brakuje ci doświadczenia - odpowiada Królowa. - Gdy byłam w
twoim wieku, ćwiczyłam przynajmniej pół godziny dziennie. Zaraz po porannej kawie
próbowałam wyobrazić sobie pięć lub sześć niemożliwych rzeczy, z którymi mogłabym się
zetknąć. Dziś widzę, że większość tego, co sobie wyobrażałam, stało się rzeczywistością.
Dzięki temu zostałam królową.
Życie wciąż woła do nas: „Uwierz!”. Wiara, że w każdej chwili może wydarzyć się
cud, potrzebna jest po to, by odczuwać radość, ale także po to, by czuć się bezpiecznie, żeby
usprawiedliwić swoje istnienie. W dzisiejszych czasach większość ludzi nie wierzy, że można
zwalczyć biedę, żyć w sprawiedliwym społeczeństwie, ograniczyć narastające z każdym
dniem waśnie religijne.
Większość ludzi pod byle pretekstem unika wyzwania. Konformizm, dojrzałość,
strach przed ośmieszeniem, poczucie bezsilności. Widzimy, jak osoby wokół nas dotyka
niesprawiedliwość, i milczymy. „Nie będę wdawał się w byle sprzeczkę” - tłumaczymy.
Taka postawa to tchórzostwo. Kto rozwija się duchowo, ma wewnętrzny kodeks
moralny, którym się kieruje. Bóg zawsze usłyszy głos człowieka przeciwstawiającego się złu.
Często jednak spotykamy się z następującym komentarzem: „Całe życie wierzę w
marzenia, staram się walczyć z niesprawiedliwością, ale zawsze kończy się to
rozczarowaniem”.
Wojownik światła wie, że warto toczyć z góry przegrane bitwy, dlatego nie obawia się
rozczarowań. Zna wartość swego oręża i siłę miłości. Bez wahania odwraca się od ludzi,
których nie stać na podejmowanie decyzji, którzy próbują innych obarczyć
odpowiedzialnością za zło tego świata.
Jeśli ktoś nie walczy z niesprawiedliwością - nawet gdyby przekraczało to jego siły -
nigdy nie odnajdzie swej drogi.
Arash Hejazi przysłał mi kiedyś list, w którym pisał:
„Dziś szedłem ulicą i złapała mnie straszliwa ulewa... Dzięki Bogu miałem ze sobą
parasol i płaszcz. Były jednak w samochodzie, który stał zaparkowany gdzieś daleko. Kiedy
po nie biegłem, pomyślałem, że oto dostałem od Boga jakiś znak. Zawsze mamy coś
zawczasu przygotowanego na wypadek burzy, którą może zgotować nam życie, ale zwykle
trzymamy te przydatne rzeczy schowane głęboko w sercu. Tracimy czas, próbując je znaleźć,
a gdy wreszcie je odnajdujemy, okazuje się, że żywioł zdołał nas pokonać”.
Bądźmy więc zawsze gotowi, w przeciwnym razie albo stracimy szansę, albo
przegramy bitwę.
Paulo Coelho - „Być jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005”
Zdjecia z Wilna -
Miriam - 08-10-2012
Od piątku do dzisiaj byłam w Wilnie . Po drodze do domu zajechałam do Trok. Dzieciństwo , młodość i wiek średni spędziłam w Wilnie. Od śmierci mego ojca nie byłam tam 15 lat. Zrobiłam sobie taką podroż sentymentalną. Chciałam przede wszystkim odwiedzić Ostra Bramę , by tam przed obrazem Matki Boskiej ostrobramskiej pomodlić się min. o swoje zdrowie. Wkleję parę zdjęć . Niestety nie sa dobrej jakości . Padał deszcz i mój aparat, też mi szwankował.
To jest Brama Ostrobramska . Na górze wizerunek Matki Boskiej.
To sa schody po których pielgrzymi wchodzą do kaplicy . Często na kolanach .
Obraz i wota .
Uliczka od od Ostrej Bramy nocą.