Śmierć - czym jest ... ?
#1

W te wyjątkowe, Wielkanocne Święta ( 2018 r. ) - pozwolę sobie napisać  coś innego  ( założyć nietypowy temat ) .

Podobno - na śmierć nikt nie jest przygotowany
Przecież wszyscy umrzemy, wcześniej , czy później.

Śmierć - wiąż jest dla nas tematem tabu. Ludzie się jej boją.
Wierzący niby wiedzą, że po tej drugiej stronie coś jest, że wszyscy się tam spotkamy. Ale zderzenie ze śmiercią zawsze jest szokiem.
Świadomość, że ktoś jeszcze przed chwilą chodził, mówił, a nagle jest martwym, zimnym ciałem – wstrząsa nami.
Nikt nigdy nie jest przygotowany na śmierć bliskiej osoby, nawet jeśli ta długo chorowała – mówi Marta Drzewiecka, właścicielka sieci zakładów pogrzebowych i krematorium Gloria we Wrocławiu.
Jej opowieści o śmierci i o tym, jak żegnają odchodzących bliskich Polacy, wysłuchała Edyta Brzozowska.

Ciało człowieka spala się w godzinę. Popiół, który zostaje po każdym z nas waży około dwóch kilogramów i mieści się w niewielkiej urnie
Najbardziej przeżywam, kiedy muszę zorganizować pochówek dziecka. Zawsze wtedy płaczę. Niby to nieprofesjonalne, ale trudno się powstrzymać
Obcowanie ze zmarłymi nauczyło mnie jednej ważnej rzeczy: trzeba się cieszyć każdą chwilą i czerpać z życia ile się da.

Zorganizowałam ponad szesnaście tysięcy pogrzebów.

Ze zmarłymi obcuję codziennie. Są tuż obok, w chłodni za ścianą mojego biura.
Każda lodówka, w której leży zmarły, ma zainstalowaną od wewnątrz klamkę.
Tak na wszelki wypadek, w razie gdyby nieboszczyk cudem ożył i chciał wyjść. Ale w mojej firmie jeszcze nigdy się to nie zdarzyło.

Doglądam zmarłych, aby wiedzieć jakie zabiegi przy nich wykonać: o czym poinformować rodzinę, przed czym ją uprzedzić. Nie boję się nieżywych, przyzwyczaiłam się do nich. Muszę przecież przygotować ich do pożegnania z bliskimi.
Z martwym ciałem cudów zrobić się nie da.

Po śmierci ciało jest myte w specjalnej sali. Jest tam stół oraz prysznic do mycia zmarłego. Osobno są chłodnie i pokój, w którym robimy nieboszczykom makijaż, ubieramy zwłoki.

Ciało człowieka po śmierci się zmienia i cudów zrobić się z nim nie da. Zależy na co człowiek umarł.
Rany po śmierci oczywiście już się nie goją, więc jeśli zmarły wcześniej przeszedł operację, to szwów nie da się całkiem ukryć. Jeśli chorował na nowotwór, to po twarzy widać umęczenie chorobą i chemią, którą go leczono.

Niektóre kosmetyki są tylko dla zmarłych. Puder ma specjalny skład i konsystencję musu, który daje się łatwo rozprowadzić po zimnej skórze. Podkład wyrównujący nakładamy gąbką, żeby na twarzy nie było cieni i plam, żeby skóra nie była blada. Róż, szminki, lakiery do paznokci kupujemy w zwykłych drogeriach, mamy sprawdzone marki.

Jeśli ktoś sobie życzy, wykonujemy makijaż kolorowy. Ale przeważnie odradzamy. Kobieta, która za życia mocno się malowała jaskrawymi cieniami i pomadką, po śmierci w takim makijażu wyglądałaby groteskowo.

Nieraz sam makijaż nie wystarcza. Jeśli ktoś umarł nagle i leżał długo twarzą do podłoża, wtedy cała krew, która już nie krąży, zbiera się w najniższym miejscu ciała. Tworzą się plamy opadowe i twarz staje się sina albo granatowo-purpurowa. Wtedy nakładamy specjalne okłady, żeby ją wybielić. Dopiero potem robimy makijaż.

Bliscy często przynoszą zdjęcie osoby zmarłej z lat młodości i chcą, żeby tak wyglądała w trumnie. Tłumaczę, że to się nie uda. Czasem rodzina chce, żeby pięknie uczesać mamę czy babcię.
Ale fryzury eleganckiej kobiety, jaką była za życia, nie da się odtworzyć na nieboszczce. Bo jej włosy też nie żyją. Nie da się ich nakręcić lokówką ani na wałki, trudno je ufarbować. Mamy fryzjera, który podejmuje się ułożenia włosów, ale efekt jest nietrwały.

Ludzie często wkładają do trumny różne przedmioty: okulary, fotografię, papierosy, piersióweczkę.
Komfort ostatniego obcowania.

Zdarza się, że bliscy sami chcą krewnego przygotować do złożenia w trumnie. Uprzedzam wtedy, że wcześniej musimy zabezpieczyć naturalne otwory ciała specjalnymi preparatami, granulkami. W momencie, kiedy ciało przestaje funkcjonować, może pociec krew która już nie krzepnie, wydostają się płyny ustrojowe. Zależy mi, żeby rodzina miała komfort ostatniego obcowania z bliskim bez przykrych niespodzianek.

Często zdarzają się osoby zaniedbane. Pamiętam, jak przywieziono nam ciało starszego pana. Był brudny, zarośnięty, z długimi paznokciami. Tak go przygotowaliśmy do pożegnania z bliskimi, że wyglądał zupełnie inaczej. Elegancki, ogolony, w garniturze.
Rodzina poznała go dopiero po tatuażu na przedramieniu.

Trudno przygotować do pogrzebu człowieka, który ginie w wypadku. Jego ciało jest często zmasakrowane. Dodatkowo zawsze pozszywane po sekcji. Rekonstruujemy to zdeformowane ciało, twarz. Dziś są takie narzędzia i materiały, które to umożliwiają. Wszystko potrafimy odtworzyć: ucho, nos, rękę.

Zdarza się, że balsamujemy ciała. Pozbawiamy je wtedy płynów ustrojowych, krwi i zastępujemy chemiczną mieszaniną, którą się wpompowuje. Dzięki chemii ciało nie gnije, a skóra wygląda różowo, naturalnie. Jest dość drogi zabieg. Do tej pory robiliśmy go na prośbę rodzin obcokrajowców, którzy zmarli w Polsce.

Nieraz rodziny nie chcą, żeby cokolwiek robić z ciałami zmarłych, bo zwłoki i tak zaraz zostaną spalone. Ale identyfikacja osoby przed kremacją i tak zawsze musi się odbyć. Takie są przepisy.
Zawsze wtedy radzę, żeby mimo wszystko przygotować ciało do ostatniego spotkania z bliskimi w sali pożegnań, a nie w chłodni. Bo już samo wejście do niej i widok trzydziestu lodówek z nieboszczykami w środku są dostatecznie traumatyczne. I wysuwające się na tacy ciało osoby najbliższej, zapakowane w worek sanitarny, może być szokiem. Lepiej sobie takiego pożegnania oszczędzić.

Bywa i tak, że ciała nie można okazać rodzinie. Czasem zmarłego odnaleziono po długim czasie i proces rozkładu był na takim etapie, że widok jest wstrząsający, a zapach nieprzyjemny. Odradzam wtedy pożegnanie w otwartej trumnie. W takich przypadkach proponuję obserwowanie wprowadzenia trumny do kremacji w specjalnym pokoju z oknem.
Ciało człowieka pali się godzinę.

Długo zabiegałam, aby mieć w firmie krematorium. Jest bardzo nowoczesne, sterowane komputerowo. Ciało człowieka spala się w godzinę. Ale nie całe. Czaszka oraz kości udowe są grube i mimo ogromnej temperatury w piecu, nie spalają się do końca. Trzeba je rozdrobnić w specjalnym młynku. Popiół, który zostaje po każdym z nas waży około dwóch kilogramów i mieści się w niewielkiej urnie.

Najbardziej przeżywam, kiedy muszę zorganizować pochówek dziecka. Zawsze wtedy płaczę. Niby to nieprofesjonalne, ale trudno się powstrzymać. Ale też kiedy przychodzi babuleńka i opowiada o swoim zmarłym mężu: jakim był dobrym człowiekiem – to wtedy płaczemy obie.
Cieszmy się każdą chwilą

Ja i moi pracownicy jesteśmy pierwszymi osobami przyjmującymi żal, smutek, czasem pretensje ludzi, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że właśnie zmarł ktoś bliski. Niekiedy to osoby zupełnie samotne i ze swego bólu mogą się zwierzyć tylko nam. Jest mi miło, kiedy rodziny żegnające zmarłych dziękują mi, że ich mama czy babcia w trumnie wyglądała spokojnie.
Tak jakby spała. Dla rodziny, bliskich to ważne. Oznacza, że już nie boli, cierpienie się skończyło.

Przez lata pracy - powiedziała Marta Drzewiecka - wysłucham wielu pasjonujących historii z życia zmarłych, które byłyby świetnym scenariuszem dla setki filmów.
A obcowanie ze zmarłymi nauczyło mnie jednej ważnej rzeczy:
Trzeba się cieszyć każdą chwilą i czerpać z życia, ile się da.

Źródło: Onet
Marta Drzewiecka

Mikesz
Odpowiedz
#2

[Obrazek: YRUdkA4.png]

Oswajanie śmierci, czyli jak się dawniej umierało w domu...

Zanim zmarły opuścił swój dom, trzy razy uderzano trumną w próg na znak pożegnania, wypowiadając przy tym słowa: "Duszo opuść te progi, przez które przeszły twoje nogi". Rozstanie z ziemskim padołem miały ułatwić także inne obrzędy, które współcześnie żyjącym mogą wydawać się dziwne i niezrozumiałe. Są jakby ze świata, do którego - na własne życzenie - nie mamy już wstępu.

Umieranie w szpitalu, korzystanie z usług zakładu pogrzebowego, odstawianie trumny do chłodni albo do krematorium to dzisiaj już właściwie norma. Wizja towarzyszenia umierającemu w domowych warunkach u wielu budzi strach, a może nawet niesmak. Umieranie uchodzi za nieestetyczne, nieprzystające do obecnych czasów. Nie jest również tak oswojone jak dawniej.

W ludowej tradycji pożegnanie z umierającym było naturalnym i uroczystym wydarzeniem w życiu rodziny. Towarzyszyło mu wiele obrzędów i wierzeń. Przestrzeganie takich zwyczajów miało z jednej strony zapewnić umierającemu spokojne przejście do innego świata, a z drugiej - wypędzić śmierć i uchronić przed nią pozostających na tym świecie.

Nie płakać. Słuchać, czy pies wyje
Ostatnie chwile życia upływały zwykle na pojednaniu z Bogiem i bliskimi. Do umierającego wzywano księdza, który po spowiedzi udzielał mu komunii i sakramentu namaszczenia chorych. W ręce rozstającego się z życiem wkładano zapaloną gromnicę, której światło miało oświecać duszy drogę do nieba. Obok czuwała rodzina, znajomi i sąsiedzi. Aby nie zatrzymywać umierającego i nie przedłużać jego cierpienia, starano się powstrzymać od płaczu i rozpaczy. Długi zgon miał bowiem świadczyć o tym, że umierający miał coś na sumieniu albo nawet był pod wpływem sił nieczystych. Aby dusza szybciej rozdzieliła się z ciałem, dzwoniono dzwonkiem dla konających, otwierano okna i drzwi. Jeśli i to nie pomogło, zabierano umierającemu spod głowy poduszkę.
Zbliżającą się śmierć mieszkańcy wsi zauważali po reakcji zwierząt - pies wył, koń kopał dołek, w klepisku chałupy pojawiał się kopiec kreta. Jako zapowiedź śmierci traktowano także spadające nagle przedmioty i pękające bez przyczyny lustra.

Zatrzymany zegar, zasłonięte lustro
Aby sprawdzić, czy nastąpił zgon, do ust zmarłego przykładano lusterko i czekano, czy pojawi się na nim para. Zegar zatrzymywano na godzinie śmierci, lustra zasłaniano czarnym materiałem lub odwracano do ściany, by dusza się w nim nie przejrzała i nie zechciała zostać w domu. Śmieci nie wymiatano z chałupy, jedynie zagarniano pod trumnę, by "nie wymieść jeszcze kogoś z rodziny".
Myciem i ubieraniem zmarłego zajmowały się zwykle jego dzieci, przy czym córki przygotowywały do pogrzebu matkę, a synowie ojca. Wodę, którą obmywano ciało, wylewano w niedostępnym miejscu, by nie wszedł w nią ani człowiek, ani zwierzę.

Unikano patrzenia w oczy nieboszczyka, by nie sprowadzić śmierci na siebie. Zmarłemu zamykano oczy, a na powiekach układano monety, które później trzeba było włożyć do trumny tak jak różaniec, obrazek ze świętym patronem, modlitewnik, a czasem jego ulubione przedmioty. Pod głowę wkładano zioła poświęcone w dniu Matki Boskiej Zielnej. Ręce składano dopiero w trumnie, żeby się nie rozsunęły, bo to zapowiadało kolejne pogrzeby w tym samym domu. Zanim jednak trumnę przywieziono, nieboszczyk spoczywał na desce ułożonej na krzesłach.
O śmierci trzeba było powiadomić nie tylko krewnych i sąsiadów, ale także zwierzęta w zagrodzie i pszczoły w ulach, mówiąc im, że mają nowego gospodarza.

Trzy razy trumną o próg
Zmarły pozostawał w domu nie dłużej niż trzy dni. W tym czasie nie wolno było nieboszczyka zostawić w domu samego, a w pomieszczeniu z nim musiało palić się światło. U wezgłowia trumny stawiano po obu stronach świece. Przy otwartej trumnie odbywało się czuwanie, któremu przewodniczył tzw. śpiewak. Prowadził on modlitwy i i intonował pieśni. W czuwaniu nie brały udziału kobiety ciężarne, a jeśli były takie w najbliższej rodzinie, to nie mogły spojrzeć na twarz umarłego. Dzień pogrzebu poprzedzała tzw. "pusta noc" z modlitwą i śpiewaniem. Wieko trumny zamykały osoby spoza rodziny, by zmarły nie zabrał ze sobą kogoś z bliskich. Wcześniej odbywało się pożegnanie i pokropienie ciała wodą święconą.

Podczas wyprowadzenia trumny otwierano wszystkie drzwi i przewracano krzesła, na których leżała trumna. Wszystko po to, by śmierć wyniosła się z domu a zmarły nie wrócił do swoich. Ostatnim, symbolicznym momentem było trzykrotne uderzenie trumną w próg. Zmarły żegnał się słowami "Pokój temu domowi" lub "zostańcie z Bogiem", które w jego imieniu wypowiadał prowadzący kondukt pogrzebowy, a potem ruszał w swą ostatnia drogę.

Sól przeciwko "wychodzeniu" z grobu zmarłego
Trumnę wieziono do kościoła na wozie zaprzęgniętym w konie. Nie mogły to być jednak klacze, by zmarły nie zabrał im płodności. Woźnica nie używał bata, żeby nie uderzyć duszy. Kondukt pogrzebowy zatrzymywał się przy "krzyżu na rozstajnych drogach" lub przy pierwszej kapliczce przy wejściu do wsi. Śpiewak żegnał wtedy zmarłego w imieniu całej społeczności i prosił zgromadzonych o wybaczenie nieboszczykowi wszystkich jego win.
Na cmentarzu ciało chowano głową na wschód. Trumna i grób były posypywanie solą, co miało zapobiec "wychodzeniu" zmarłego. Bliscy wrzucali do grobu garść ziemi, aby nie ciążyła ona zmarłemu.
Po pogrzebie sprzątano dom, ustawiano poprzewracane krzesła, odsłaniano lustra i okna, uruchamiano zegar. W Małopolsce i w Łódzkiem wywracano wóz, którym wieziono trumnę.
W domu zmarłego organizowano stypę, czyli posiłek dla najbliższej rodziny, przyjaciół i sąsiadów.
Ludzie wierzyli, że po śmierci dusza przebywa na ziemi jeszcze 40 dni - tyle ile Jezus do chwili Wniebowstąpienia. Ponieważ w tym czasie zmarły nawiedzał miejsca związane z jego życiem, nie zmieniano niczego w ich otoczeniu. By przekonać się, czy dusza odwiedza dom, bliscy rozsypywali na podłodze w izbie popiół, a nad ranem sprawdzali, czy są na nim pozostawione ślady.
Taka obrzędowość, w której oprócz wiary było też sporo ludowych przesądów, wynikała z szacunku, jakim darzono człowieka i z powagi śmierci. Umieraniu towarzyszyła podniosła atmosfera, którą wzmacniał drobiazgowo przestrzegany rytuał. Uczestnicy pożegnania mieli świadomość, że biorą udział w spektaklu na pograniczu dwóch światów, w którym sami także odegrają kiedyś główną rolę.

http://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news...Id,1544170
Odpowiedz
#3

[Obrazek: Ur9tH6h.jpg]

Śmierć i jej zwiastuny w dawnych wierzeniach ludowych...

Śmierć towarzyszy ludziom od momentu narodzin. Jako zjawisko nieodwracalne i ostateczne zazwyczaj wzbudza lęk i niepokój. Jednak w przeszłości, zwłaszcza na wsi była wydarzeniem, które miało swój głęboki sens. Związane w nią obrzędy i rytuały zbliżały zarówno rodzinę, jak i bliskich oraz dalszych sąsiadów. Śmierć obligowała do szczególnych zachowań, okazywania smutku, powagi, współczucia, szacunku, a także pomocy i wparcia moralnego dla dotkniętej nieszczęściem rodziny.

Dawne wierzenia i baśnie ludowe głosiły, że śmierć ukazuje się ludziom w ostatniej godzinie ich życia. Podchodzi do łóżka umierającego i wpatruje się w niego, póki ten nie umrze. Jeśli stanie u wezgłowia - chory ma jeszcze szansę na odroczenie wyroku, jeśli w nogach – jego żywot na ziemskim padole można uznać za zakończony. Powszechna była też świadomość nieuchronności tego zdarzenia. Śmierć przychodziła po każdego bez względu na pochodzenie, stopień zamożności czy wykształcenie.

Wyobrażenia ludowe o ludzkiej postaci śmierci koncentrują się głównie wokół wizerunku kościotrupa z kosą, lub też kobiety z kosą. W niektórych regionach wierzono, że przybiera ona wizerunek zwyczajnej, nikomu nie znanej, wiejskiej niewiasty, której nagłe pojawienie się we wsi zawsze wróżyło czyjeś rychłe odejście. Śmierć zawsze przybywała ze świata zewnętrznego, jednak, aby przedostać się do ludzkiej rzeczywistości musiała przekroczyć pewną granicę, którą najczęściej była woda. Do tego celu potrzebowała pomocy żywej osoby – mężczyzny, który przenosił ją przez nieosiągalne dla niej progi. Zapłatą za tę przysługę była obietnica długiego życia lub umowa dotycząca wyrokowania o losach chorego.

Zwiastuny śmierci
W dawnej tradycji ludowej, w zależności od regionu, funkcjonowały pewne sygnały oznaczające zbliżającą się śmierć. Wiele z nich miało silny związek z przyrodą. Wierzono, że wyjący pies, który ma głowę skierowaną ku ziemi widzi śmierć. Podobnie interpretowano niepokój koni w gospodarstwie, pojawiające się w pobliżu domostwa kretowiska czy nocne nawoływania puszczyka i sowy. Oznak rychłego odejścia z ziemskiego padołu dopatrywano się także w zaprzęgu konnym wiozącym księdza do chorego. Jeśli konie ciągnące powóz były niespokojne, konający nie miał już szans na powrót do zdrowia. Z kolei, gdy karawan ze zmarłym zatrzymał się na jakiś czas przed danym obejściem, wróżyło to zgon jednego z domowników.
W wierzeniach ludowych życie człowieka porównywano do roślin, dlatego nagłe więdnięcie kwiatów czy usychanie drzew uznawano za zły omen. Również w zjawiskach atmosferycznych doszukiwano się oznak zbliżającej się śmierci – spadająca z nieba gwiazda była kojarzona z odejściem osoby, której była przypisana. Dym gasnącej gromnicy podczas sakramentu chorych, unoszący się ku górze, zwiastował szybki powrót do zdrowia, a opadający w dół, wskazywał na zbliżającą się śmierć. Zgaśnięcie płomienia świecy podczas mszy żałobnej oznaczało bliski zgon kolejnego członka rodziny.
Wiele symboli zapowiadających śmierć było związanych z nietypowymi wydarzeniami w życiu codziennym. Tajemnicze dźwięki, hałasy w domu i obejściu – płacz słyszany w nocy, pukanie w okna i ściany, trzaskanie drzwi, skrzypienie podłóg, spadanie naczyń z półek, obrazów ze ścian, pękanie luster, szyb, wazonów – wszystkie te znaki były kojarzone z nadchodzącym nieszczęściem.

Ludowe zwyczaje pośmiertne
Powszechnie wierzono, że tylko śmierć we własnym domu, w obecności najbliższych członków rodziny była godna. Natomiast zgon w innym miejscu naruszał majestat tego wydarzenia oraz zakłócał porządek zwyczajów i ceremonii z nim związanych. Odwiedzanie ciężko chorych i konających, czuwanie przy zmarłych i udział w uroczystościach pogrzebowych należało do obowiązków ostatniej posługi. Uważano, że przy śmiertelnym łożu stoją anioł i diabeł i targują się o duszę umierającego człowieka. Długa i ciężka agonia była uznawana za następstwo grzesznego życia, niewyrównanych rachunków z Bogiem i ludźmi, lub przekleństwa złych czarów, zadanych uroków i innych diabelskich zakusów.

Konającemu wkładano do rąk zapaloną i poświęconą w kościele gromnicę – symbol pojednania z Bogiem i światłości wiekuistej. Wyciągano mu spod głowy poduszki i zdejmowano pierzynę. Powszechny był bowiem przesąd, że pióra i puch nie pozwalają umrzeć, ponieważ chory nie chce zrezygnować z ziemskich wygód. Wierzono także, że pióra mogą się stać schronieniem dla opuszczającej ciało duszy, ewentualnie utrudniać jej powrót do martwego ciała. Z tego samego powodu poduszka znajdująca się w trumnie nigdy nie była wypełniona pierzem tylko trocinami. Z innych praktyk ułatwiających odejście z ziemskiego padołu stosowano także: przykrywanie ciała częścią ślubnej garderoby lub płócienną płachtą, którą wcześniej okrywano innego nieboszczyka, układanie ciała na klepisku lub gołych deskach oraz wyciąganie chorego z łóżka, by mógł bosymi stopami dotknąć podłogi, wierząc, że w zetknięciu z nią nogi stracą siłę, która jeszcze trzyma go przy życiu. W izbie, w której leżał umierający otwierano szeroko okna, a niekiedy wybijano nawet otwór w suficie nad łóżkiem, aby uchodząca z ciała dusza mogła bez przeszkód ulecieć w zaświaty.
Jeśli śmierć nastąpiła w nocy obyczaj nakazywał zbudzenie wszystkich domowników, a także obecnych w gospodarstwie zwierząt, ponieważ podczas snu błąkające się dusze mogły podążyć za zmarłym. Uważano też, że sen w pobliżu zwłok może wywołać śmiertelną chorobę.
Przygotowaniem ciała do pochówku zajmowała się zazwyczaj starsza, doświadczona osoba, która przy pomocy sąsiadów myła i ubierała zmarłego. Bliższa i dalsza rodzina nie dotykała zwłok, ponieważ wierzono, że zmarły może pociągnąć ich ze sobą na tamten świat. W całej Polsce zabobonnie obawiano się otwartych oczu i spojrzenia nieboszczyka, który mógł wypatrzeć kolejną ofiarę, dlatego bardzo ważnym zabiegiem było ich zamknięcie. Dodatkowo na powiekach kładziono monety, kamyki lub skorupy glinianych naczyń. Równie starannie zamykano zmarłemu usta, aby dusza nie mogła wrócić do ciała.
Zwyczaje i przesądy pogrzebowe dotyczyły także stroju. Powszechnie znanym i stosowanym ubiorem trumiennym była długa biała lniana koszula oraz płachta płócienna, tzw. całun. Zalecano, aby wszystkie elementy stroju były uszyte z nowego materiału, pozbawione dziur, aby nie spowodować „dziury w rodzinie”, czyli śmierci jednego z jej członków oraz supełków i szwów, aby nie uwięzić duszy i nie uwierać zmarłego w grobie. Pod koniec XIX wieku zmarłych zaczęto ubierać w odświętne ubrania, najczęściej nowe. Dziewczęta i młodych chłopców, narzeczonych i nowożeńców odziewano w stroje ślubne lub ubrania drużby weselnej. Zmarłym pannom rozpuszczano włosy i zakładano białe suknie, natomiast kobietom zamężnym wyjmowano z uszu kolczyki, aby „nie czepiały się ich w grobie” oraz zdejmowano obrączki, „żeby nie pociągnęły do grobu małżonka”.

Do trumny wkładano ziele poświęcone na Boże Ciało lub w Święto Matki Boskiej Zielnej, aby uchronić zmarłego przed diabelskimi zakusami i przeprowadzić go bezpiecznie na tamten świat. Czasami do trumny wkładano chleb, aby zmarły mógł się posilić w drodze do wieczności oraz drobne przedmioty, które lubił za życia: fajkę, tabakierkę, przybory do szycia, karty do gry, a nawet butelkę wódki, aby nie musiał wracać i upominać się o nie.

W domu, gdzie nastąpiła śmierć, a zwłaszcza w pomieszczeniu, w którym znajdowała się trumna, przykrywano lustra, aby na tafli lustrzanej nie utrwaliło się odbicie zmarłego i zatrzymywano zegary, aby zmarłemu – dla którego czas ziemski dobiegł już końca – nie zakłócać ciszy i spokoju. Zasłaniano też okna, ponieważ powszechny był wówczas przesąd, że jeśli ktoś zajrzy przez okno i zobaczy nieboszczyka niebawem sam umrze. Z izby, w której złożone było ciało, usuwano wszelkie jadło i napoje, aby nie uległy skażeniu, a także wynoszono wszelkie poświęcone zioła, aby nie straciły swej mocy. Do dnia pogrzebu nie wykonywano też niektórych prac domowych, a przede wszystkim nie przygotowywano posiłków i nie czerpano wody ze studni. Zabronione było też szycie, przędzenie, zamiatanie i mielenie w żarnach.

Wśród ludowych rytuałów związanych ze śmiercią funkcjonowały też takie, które miały zapobiegać powrotowi zmarłego na ziemię. W związku z tym w niektórych regionach wsypywano do trumny mak, aby zmarły zajął się liczeniem ziarenek i nie myślał o powrocie do świata żywych, odwracano sprzęty domowe, aby uniemożliwić duszy powrót do martwego ciała oraz otwierano okna, drzwi, szafy, aby dusza bez przeszkód mogła opuścić ten świat. Mężczyźni, którzy wynosili trumnę z domu, na znak pożegnania, trzy razy uderzali nogą o próg.
 
Przygotowania do pogrzebu
Gdy wszystkie przygotowania zostały już zakończone przystępowano do kolejnych pośmiertnych ceremonii: nawiedzenia zmarłego i czuwania przy zwłokach przez trzy doby, zwanego pustymi nocami. W całej Polsce wierzono, że dusza zmarłego nie od razu odchodzi ze świata, lecz do dnia pogrzebu przebywa w okolicy ciała, szukając właściwej drogi w zaświaty. Niekiedy doznaje pokusy i wraca do martwego ciała, które nie zostanie wskrzeszone, ale przeobraża się w najbardziej przerażającą i groźną istotę – żywego trupa, upiora. Wierzono, że modlitwa i nocne czuwanie ułatwia zmarłemu spokojne odejście do wieczności.
Podczas czuwania pocieszano rodzinę, rozmawiano o chorobie nieboszczyka, jego ostatnich godzinach życia, wychwalano jego zalety. Obyczaj zabraniał bowiem źle mówić o zmarłych, nawet o tych, którzy nie zapisali się dobrze w ludzkiej pamięci. Należało wybaczyć i zapomnieć o urazach, aby w momencie własnej śmierci doświadczyć miłosierdzia Bożego i odpuszczenia grzechów. Uważano, że nieboszczyk słysząc pochwały na swój temat odejdzie zadowolony i nie będzie straszyć zza grobu. Podczas nocnych czuwań przy trumnie paliły się świece. Pilnowano, aby nikt z modlących się nie zasnął, ponieważ wierzono, że podczas snu dusza może na krótki czas wyjść z ciała i jeśli spotka się z duszą nieboszczyka musi opuścić świat żywych.

Nieodłączną częścią pośmiertnych i pogrzebowych celebracji było opłakiwanie zmarłych. Rytualnych aktów rozpaczy oczekiwano przede wszystkim od kobiet spokrewnionych z nieboszczykiem, od wdów, córek, sióstr, a także od wynajętych płaczek, które w wielu regionach jeszcze na przełomie XIX i XX wieku za pieniądze, żywność, len i wełnę, opłakiwały zmarłego oraz uczestniczyły w nocnym czuwaniu. Według polskich wierzeń ludowych płacz i modlitwa żywych sprawiają, że pokuta zmarłego nie będzie zbyt sroga i szybko doświadczy on odkupienia. Obyczaj ten miał jednak pewne ograniczenia. Nie wolno było płakać podczas agonii, bo to mogło wydłużyć mękę konającego, jak również podczas szycia ubioru do trumny, ponieważ mokry strój byłby niewygodny dla nieboszczyka. Uważano też, że skrapianie łzami i tulenie do siebie garderoby po zmarłym może wywołać chorobę, a nawet śmierć. Zarówno zwyczaj opłakiwania, jak i wszelkie zakazy dotyczące tych praktyk miały ułatwić nieśmiertelnej duszy spokojne odejście w zaświaty i zapewnić jej wiekuisty spokój.
 
Ostatnie pożegnanie

Trzeciego dnia po zgonie następowała chwila ostatecznego pożegnania ze zmarłym. Żałobnicy podchodzili do trumny by po raz ostatni spojrzeć na bliską osobę. Trumnę zamykali mężczyźni niespokrewnieni z nieboszczykiem, po czym zabijano ją drewnianymi kołkami i wynoszono z domu, zawsze nogami do przodu, aby zmarły nie powracał i nie straszył. Z tego samego powodu przewracano stołki, na których stała trumna. Na progu domostwa, przy bramie, na granicy posiadłości układano ostre narzędzia i nad ich ostrzem przenoszono trumnę, symbolicznie odcinając zmarłemu drogę powrotu. Nad każdym przekraczanym progiem stukano trumną w futrynę, niekiedy kreślono nią znak krzyża. Trzykrotnie stukano też we wrota i drzwi kuźni, by zmarły mógł pożegnać się ze swoim domostwem. Czynność ta była też magicznym sposobem na zapobieganie wszelkim nieszczęściom i chorobom, które w następstwie śmierci mogły przez długi czas spotykać domowników i gospodarstwo.
Kiedy kondukt żałobny ruszał na cmentarz, o koła wozu rozbijano naczynie w wodą, w której myto nieboszczyka i trzykrotnie wstrzymywano konie na znak żałoby i pożegnania. Do ciągnięcia karawanu nigdy nie wykorzystywano koni należących do zmarłego gospodarza. Nie zaprzęgano też klaczy i krów. Wiejskie kondukty żałobne zatrzymywały się zwykle na rozstajach dróg, przy krzyżach przydrożnych, kapliczkach lub innych miejscach granicznych. Obyczaj nakazywał, by mieszkańcy wsi przynajmniej do tych miejsc odprowadzali zmarłego współziomka.
We współczesnej symbolice kościelnej do dziś funkcjonują niektóre relikty tradycyjnych praktyk pogrzebowych sięgające zamierzchłych czasów. Jedną z nich jest sypanie garści ziemi na trumnę, najpierw przez kapłana, a później przez innych żałobników. Według powszechnie znanych wierzeń ludowych jest to chwila, gdy dusza unosi się nad trumną i odlatuje w zaświaty. W tym momencie zmarły traci wszelki kontakt ze swatem doczesnym. Jego ciało łączy się z ziemią, która powoli obraca go w proch.
Ostatnim aktem uroczystości pogrzebowych była stypa. Zebranych przy stole gości podejmowano wódką i rozmaitymi potrawami, których rodzaj i liczba zależały od tradycji domowej i regionalnej oraz od zasobności danej rodziny. Pierwsze krople alkoholu zawsze należało strzasnąć na podłogę. Była to ofiara składana zmarłemu. Wśród innych zwyczajów karmienia dusz, celebrowanych zwłaszcza w północnej części naszego kraju, można jeszcze wymienić pozostawianie nieuporządkowanych stołów po zakończeniu stypy oraz wynoszenie resztek potraw na rozstaje dróg.

http://rme.cbr.net.pl/index.php/archiwum...h-ludowych
Odpowiedz
#4

Czy istnieje Bóg? Jeśli modlisz się do Boga, chcesz z nim porozmawiać, zadajesz mu pytania, i Ci nie odpowiada to znaczy, że Boga nie ma, a jak Go słyszysz, to czas udać się do psychiatry Uśmiech
Odpowiedz
#5

Jak czytam wszystkie te artykuły to mnie ciarki na plecach przechodzą. Niby należy się cieszyć każdą chwilą, a większość z nas spędza swój żywot w pracy, nie mając czasu dla rodziny...

Poczytaj na temat skutecznego kremu na zmarszczki: https://mialenia.pl/blog/nawilzajacy-kre...-wybierac/
Odpowiedz
#6

Śmierć jest uwolnieniem . Stanowi przejście do innego wymiaru. Nie należy się jej bać.
Odpowiedz
#7

Jeśli ktoś jest ciekawy czym jest śmierć lub jak ona wygląda to wstawiam taki mini-wykład

MISTYCYZM 28 - ŚMIERĆ

Warto też moim zdaniem posłuchać innych filmików z tej serii.
Odpowiedz
#8

Smierć jest tylko i wyłącznie zdarzeniem dotyczącym formy cielesnej, bo dusza sama w sobie żyje w wielu wcieleniach i kiedy jedno wcielenia się kończy, kolejne się zaczyna. Każda dusza ma do przebycia swoją wędrówkę i zasiedla kolejne wcielenie w momencie narodzin... ale jak ktoś jest zainteresowany to polecam zapoznać się z książką Dziecięce dusze https://www.czarymary.pl/p_976886_dzieci...ightingale, dzięki niej można się dowiedzieć więcej na ten temat i wyczytać, że z takimi duszami które mają zasiedlić dane wcielenie również jest możliwość nawiązania kontaktu.
Odpowiedz
#9

Zbliżają  się Święta ... i " Mikołaj"  i " Gwiazdka"  i Wigilia  ...

Wkrótce  będą prezenty i życzenia pod choinką wśród najbliższych ...

Tak się zastanawiam ... Doskonale pamiętam ...
Kiedyś , będąc dzieckiem w ten szczególny czas -  otrzymywałem różne podarunki z tej okazji.
Najpierw były pluszowe misie, żołnierzyki, samochodziki na resorach, potem klocki lego ... wrotki i nawet magnetofon kasetowy ...

Dzisiaj jestem sam ( l. 59 ).
Moi rodzice odeszli ok. 25 lat temu.

Jutro  na " Mikołaja " otrzymam...  - sztuczną szczękę od dentysty ...
Tak...  (  stomatolog - protetyk - 7 grudnia ) .
I nie ma się z czego śmiać ... a może właśnie trzeba się zaśmiać... ? - Uśmiech 

Życie to swoista tragikomedia.

Przemija zbyt szybko
Jest niesprawiedliwe

Czym jest śmierć ... ?
Jest przemijaniem
Jest końcem naszej obecnej egzystencji
Jest cierpieniem -
Lękiem przed nieznanym -
Jest ciągłym  pytaniem nad sensem ludzkiego życia

I wciąż szukaniem miłości.

Pozdrawiam - Myśli 

Mikesz
Odpowiedz
#10

A mnie bliskie jest podejście Epikura: Nie warto bać się śmierci, bo kiedy jesteśmy, jej nie ma. A kiedy jest ona - nas już nie ma.

PS  Bardzo lubię cmentarze
Odpowiedz
#11

(05-12-2021, 19:39)Mikesz napisał(a):  Zbliżają  się Święta ... i " Mikołaj"  i " Gwiazdka"  i Wigilia  ...

Wkrótce  będą prezenty i życzenia pod choinką wśród najbliższych ...

Tak się zastanawiam ... Doskonale pamiętam ...
Kiedyś , będąc dzieckiem w ten szczególny czas -  otrzymywałem różne podarunki z tej okazji.
Najpierw były pluszowe misie, żołnierzyki, samochodziki na resorach,  potem klocki lego ... wrotki i nawet magnetofon kasetowy ...

Dzisiaj jestem sam ( l. 59 ).
Moi rodzice odeszli ok. 25 lat temu.

Jutro  na " Mikołaja " otrzymam...  - sztuczną szczękę od dentysty ...
Tak...  (  stomatolog - protetyk - 7 grudnia ) .
I nie ma się z czego śmiać ... a może właśnie trzeba się zaśmiać... ? - Uśmiech 

A czy to Ci sprawi przyjemność, poprawi samopoczucie? Jeśli tak, to jest to właśnie sedno udanego prezentu: obojętnie czy dajemy go sobie sami, czy dają nam go inni - chodzi o przyjemność z otrzymania czegoś... więc nieważne na jakim etapie życia jesteśmy i czy daje nam to ktoś inny, czy dajemy to sobie sami. Oczko

Życie to swoista tragikomedia.

Przemija zbyt szybko
Jest niesprawiedliwe

Co to znaczy - niesprawiedliwe? Czy każdy ma dostać w życiu to samo?... Myśli 
Proponuję przyjrzenie się jak ciężkie jest życie innych stworzeń poza człowiekiem - ile czasu muszą one poświęcić na zdobycie pożywienia, znalezienie bezpiecznego ciepłego miejsca do spania, obronienie się przed wrogami zagrażającemu życiu... a w końcu jak szybko ich życie przemija i się kończy, i jak bardzo zależne jest od wielu czynników na które współczesny człowiek nawet nie zwraca uwagi. Inne stworzenia nie wiedzą co będzie się działo za kilka godzin, a cóż dopiero za kilka dni czy tygodni... więc nie wybiegają myślami tak daleko jak my - ludzie - ...kiedy siedzimy sobie na kanapie i myślimy o tym co by sobie tu dobrego zjeść na kolację, i jak nasze życie będzie wyglądać jutro, za miesiąc, rok, za 5 albo 10 lat. Bo możliwości mamy mnóstwo, i nie zastanawiamy się już nad tym, czy nie zmarzniemy w nocy, czy coś nas nie zaatakuje, czy będziemy mieć co do jedzenia itd. ... w zamian wymyślamy sobie inne problemy.


Czym jest śmierć ... ?
Jest przemijaniem
Jest końcem naszej obecnej egzystencji
Jest cierpieniem -
Lękiem przed nieznanym -
Jest ciągłym  pytaniem nad sensem ludzkiego życia

I wciąż szukaniem miłości.

Pozdrawiam - Myśli 

Mikesz

To nieprawda. Wszystko o czym piszesz jest częścią życia a nie śmierci. Póki człowiek odczuwa, myśli, kocha, cieszy się, cierpi - to wie że żyje. Emocje, uczucia, pragnienia określają nasze życie tu, na Ziemi. Natomiast śmierć jest końcem życia i końcem naszych ziemskich emocji - po prostu.
Odpowiedz
#12

Mikesz

To przykre co piszesz, jest w tym pewien smutek, związany z przemijaniem, jakby brutalność tego, że godzimy się na życie, na przemijanie. A dlaczego?
Znalazłam kiedyś taki cytat: "Śmierć jest łatwa, prosta, życie jest trudniejsze"

W ciągu ostatnich 5 lat pochowałam cztery najbliższe mi osoby, w tym mamę i brata. Śmierć "oswoiłam". Nie wiem co jest po śmierci, wierzę w niebo, w Boga, choć czasami kłócę się na taką kolej rzeczy, na to, że moje życie jest trudniejsze bo musiałam pożegnać bliskich, zorganizować pogrzeb, przeżyć to i żyć dalej. Nie boję się śmierci, bo rzeczywiście życie jest trudniejsze. Może jest nam łatwiej gdy jesteśmy młodzi, zdrowi, silni, piękni i nie dostajemy takich prezentów mikołajkowych jak Ty?

Biegam wieczorami, widzę czasem kobiety chodzące, spacerujące, patrzę jak dbają o siebie, zdrowie, formę mimo upływu lat. Ale czas nas zmienia, odbiera siłę, urodę, skazuje na konieczność szukania wsparcia, pomocy - to taka walka z wiatrakami na czas, bo przecież starzejemy się od kiedy się urodzimy i od dnia narodzin przemijamy. Godzimy się na przemijanie, bo co nam zostaje? Na koniec życia, już pomarszczeni, słabi, chorzy chcemy kogoś obok, wsparcia, ramienia? Ale czy tak powinno być?

Kiedyś myślałam, że rozumiem ludzi, którzy walczą o eutanazję. Bo po co "przeciągać" na siłę życie, które nie daje satysfakcji, jest wegetacją, życiem z dnia na dzień? Ale teraz myślę, że jest coś więcej: dar życia, którego wyzwaniem jest żyć. Tak zwyczajnie. To znacznie trudniejsze. Tak niewiele trzeba by umrzeć. Jako dziennikarz pisałam o ludziach, spotykałam ich, byłam świadkiem wielu tragicznych wydarzeń, znam historie ludzi, którzy sami sobie to życie odebrali, zakończyli wtedy, gdy uznali to za słuszne. Tak, wybrali, ale czy to nie jest przegrana?
Nawet gdy nikogo nie mamy, nawet dostając na mikołajki protezę do zębów, za którą sami płacimy - może warto cieszyć się, że stać Cię na nią? Wiele osób nie ma nawet tyle. Godne życie jest warte docenienia. Siła, praca, możliwości do tego by zarobić na własne utrzymanie, na codzienne potrzeby, dom, jedzenie - jakie to prozaiczne, takie potrzeby "niskiego rzędu" jak u Maslowa, ale co znaczy życie gdy nie stać nas nawet na to, gdy zdrowie lub okoliczności życia nie pozwalają na to?

Może myślę naiwnie, może dlatego, ze jestem młoda, zaradna, nie muszę myśleć o starości (jeszcze)? Ale myślę często o śmierci. Dla mnie życie nie powinno być czekaniem na przemijanie, na to aż nadejdzie. Choć w okresie świątecznym często myślimy o tych, których nie ma obok...

A co do miłości to ma ona różne oblicza. Kochając siebie otwierasz się na świat i ludzi. Także akceptując siebie. Samotność a bycie samym to różnica - popatrz na to w ten sposób. Jesteś sam, ale czy samotny? Niekoniecznie tak musi być.
Co czeka za rogiem?
To jest w życiu najpiękniejsze, że nie wiemy. Nie wiemy czy zła wiadomość, czy... niespodzianka? Uśmiech

P.S. Ja na mikołajki "zrobiłam" sobie prezent w postaci nowej trasy do biegania, która właśnie poznaję. Bo chce być zdrowa, dbać o formę. Nie chce nic materialnego. Wzięłam 3. dawkę szczepionki na Covid i cieszę się, że już lepiej się czuję. To niewiele, ale jednak bardzo dużo jak na prezent Uśmiech
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości