05-05-2012, 23:02
[ATTACHMENT NOT FOUND]
Dawno temu, kiedy nie było jeszcze wielkich miast , kiedy ziemię pokrywały lasy i łąki, w ponurym zamczysku mieszkał dziedzic z synem.
Zły to był człowiek.
Polował na zwierzynę w lasach nie z braku jedzenia, tylko z przyjemności a i na ludzi napadał też.
Mówią, że hersztem bandy jakowejś był.
Nocą się zjeżdżali podobni jemu zbóje, bawili się głośno, pili i skarby złupione liczyli.
Syn dziedzica był inny, delikatny, spokojny i cichy.
Z książką się włóczył po łąkach, ptaszków słuchał i kwiaty oglądał.
Niewydarzony taki.
Nie lubił go ojciec, oj nie.
Był w zamku bratanek dziedzica i ten się panu złemu podobał.
Z przyjemnością zabijał zwierzęta, dręczył wszystkich dookoła.
Taki sam zły był jak jego wuj.
Śmiali się oba z Bratka bo tak nazywał się syn dziedzicowy i dokuczali mu jak mogli.
Ciężko się żyło wieśniakom pod rządami pana.
I niewiele dawało, że Bratek ludzi pocieszał, czasami i woreczek dukatów rzucił.
Ludzie płakali, zęby zaciskali i skarżyli się dobrym leśnym bogom.
I trwało by tak niezmiennie, gdyby nie burza, która przyszła tego sądnego dnia i wszystko się zmieniło.
Dnia tego wuj z bratankiem pijani wjechali do wsi, zabijali ze śmiechem chłopską trzodę.
Podpalili stogi na polu.
Wieśniakom zagroził głód.
Siwowłosy starzec przypadł do nóg konia dziedzicowego... zmiłuj się Panie, toż my z głodu zginiemy... ale dziedzic roześmiał się złośliwie i uderzył z całej siły batem wieśniaka.
Potem podpalił jego ubogą chałupę.
Wtem nadbiegł Bratek.
Ojcze dlaczego jesteś nieludzki?! - zawołał, ale ojciec staranował biednego chłopca i pogalopował dalej.
Bratek upadł i nie podniósł się więcej.
Wtem zagrzmiało w oddali, zerwał się wicher, ciemno się zrobiło jak w nocy.
Pioruny biły raz za razem w zamczysko.
Ludzie przytuleni do siebie patrzyli ze strachem na nawałnicę.
Najstarsi mieszkańcy nie pamiętali takiego szaleństwa natury.
Kiedy burza ucichła i słońce wyjrzało nieśmiało za chmur... nie było już zamku, ani złego dziedzica z bratankiem.
Zapadli się pod ziemię, tylko konie samotnie stały pod lasem.
Chłopi ustawili w tym miejscu kapliczkę i pochowali biednego Bratka obok.
A na drugi dzień ze zdumieniem ujrzeli całą polanę i świeżą mogiłę porośniętą cudnymi kolorowymi, delikatnymi jak skrzydło motyla, pachnącymi kwiateczkami, które bratkami nazwali.
źródło
Dawno temu, kiedy nie było jeszcze wielkich miast , kiedy ziemię pokrywały lasy i łąki, w ponurym zamczysku mieszkał dziedzic z synem.
Zły to był człowiek.
Polował na zwierzynę w lasach nie z braku jedzenia, tylko z przyjemności a i na ludzi napadał też.
Mówią, że hersztem bandy jakowejś był.
Nocą się zjeżdżali podobni jemu zbóje, bawili się głośno, pili i skarby złupione liczyli.
Syn dziedzica był inny, delikatny, spokojny i cichy.
Z książką się włóczył po łąkach, ptaszków słuchał i kwiaty oglądał.
Niewydarzony taki.
Nie lubił go ojciec, oj nie.
Był w zamku bratanek dziedzica i ten się panu złemu podobał.
Z przyjemnością zabijał zwierzęta, dręczył wszystkich dookoła.
Taki sam zły był jak jego wuj.
Śmiali się oba z Bratka bo tak nazywał się syn dziedzicowy i dokuczali mu jak mogli.
Ciężko się żyło wieśniakom pod rządami pana.
I niewiele dawało, że Bratek ludzi pocieszał, czasami i woreczek dukatów rzucił.
Ludzie płakali, zęby zaciskali i skarżyli się dobrym leśnym bogom.
I trwało by tak niezmiennie, gdyby nie burza, która przyszła tego sądnego dnia i wszystko się zmieniło.
Dnia tego wuj z bratankiem pijani wjechali do wsi, zabijali ze śmiechem chłopską trzodę.
Podpalili stogi na polu.
Wieśniakom zagroził głód.
Siwowłosy starzec przypadł do nóg konia dziedzicowego... zmiłuj się Panie, toż my z głodu zginiemy... ale dziedzic roześmiał się złośliwie i uderzył z całej siły batem wieśniaka.
Potem podpalił jego ubogą chałupę.
Wtem nadbiegł Bratek.
Ojcze dlaczego jesteś nieludzki?! - zawołał, ale ojciec staranował biednego chłopca i pogalopował dalej.
Bratek upadł i nie podniósł się więcej.
Wtem zagrzmiało w oddali, zerwał się wicher, ciemno się zrobiło jak w nocy.
Pioruny biły raz za razem w zamczysko.
Ludzie przytuleni do siebie patrzyli ze strachem na nawałnicę.
Najstarsi mieszkańcy nie pamiętali takiego szaleństwa natury.
Kiedy burza ucichła i słońce wyjrzało nieśmiało za chmur... nie było już zamku, ani złego dziedzica z bratankiem.
Zapadli się pod ziemię, tylko konie samotnie stały pod lasem.
Chłopi ustawili w tym miejscu kapliczkę i pochowali biednego Bratka obok.
A na drugi dzień ze zdumieniem ujrzeli całą polanę i świeżą mogiłę porośniętą cudnymi kolorowymi, delikatnymi jak skrzydło motyla, pachnącymi kwiateczkami, które bratkami nazwali.
źródło