Bajki, przypowieści i inne mądrości
#25

Weź mnie, jakim jestem.
Pod murami starego kościoła leżał kloszard. Zniszczona twarz ledwo przebijała zza kotary długich, tłustych włosów i nieokiełznanego zarostu. Nieumyty, nieogolony, cały w podartych łachmanach skrył się za kurtyną brudu i smrodu przed żądną sensacji publiką. Jedynie stare, kartonowe pudełko, w które czasem ktoś wrzucił drobną monetę, zdawało się być jego jedynym łącznikiem ze światem.

Właśnie organy zabrzmiały pieśń na wyjście i tłum wiernych zaczął wylewać się ze świątyni. Wyszła również starsza, nobliwa pani, z eleganckim kapelusikiem na głowie, z gustownie dobraną do całości czerwoną torebką. Przełamując obrzydzenie podeszła do kloszarda, wrzuciła drobną monetę do pudełka i powiedziała z głęboką troską:

- Proszę pana, tak nie wolno! Musi pan się umyć, ubrać, znaleźć pracę, przestać pić. Tak nie można żyć! Nie wstyd panu?

Kloszard spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem, po chwili namysłu nabrał haust powietrza, ale zamiast do płuc, skierował go do żołądka, po czym wyrzucił to z siebie z donośnym na cały przykościelny plac beknięciem. Niewybredny gest jak podmuch eksplozji odrzucił starszą panią na kilka metrów.

- Świnia! – zawołała, nie kryjąc oburzenia, po czym odwróciła się zgorszona na pięcie, poprawiła czerwoną torebkę na ramieniu i poszła swoją drogą, burcząc coś pod nosem. A w ślad za nią podążył chrapliwy rechot rozbawionego swoim dowcipem kloszarda.



Nad brzegiem stawu, pod dużym drzewem zasiało się małe drzewko. Maleństwo było niskie i swoim wzrokiem nie sięgało daleko przed siebie. A rozumiało tyle, co mogło zobaczyć. A duże drzewo właśnie co wzrosło ponad okoliczne wzgórza i ujrzało to, co do tej pory było skryte przed jego wzrokiem, łapczywie wpatrując się w nowe odkrycie. Pochyliło się wtedy nad małym drzewkiem i powiedziało:

- Hej, maleństwo, wyciągnij się wyżej tu, gdzie ja sięgam. Stąd jest świetny widok i można lepiej zrozumieć rzeczy. Dalej, pośpiesz się, wzrośnijże tu do mnie, jak przystało na porządne drzewo!

Ale maleństwo nie słuchało. Rozglądało się na boki chłonąc to, co widziało i poznając to, co było w zasięgu jego oczu. W swojej mądrości nie dało namówić się, by udawać kogoś innego. Bo nie można chwycić drzewka za jego czubek i pociągnąć na siłę ku górze nawet najszczytniejszymi ideami, bo można je wyrwać. Nie można też podlać sztucznym nawozem nakazów i przykazań, bo nie wyrośnie w prawdzie. Musi tylko widzieć słońce i wzrastać ku niemu w takt swojego własnego zegara, krok za krokiem poznawać nową perspektywę. Ale duże drzewo tego nie rozumiało. Zachłyśnięte rozległością swojego horyzontu uznało, że to jest właściwe miejsce każdego. Trudno było mu się pogodzić, że nie wszystkie drzewa są tak samo wysokie. Oburzone przyczesało dużą gałęzią burzę liści w swojej koronie i poprawiło zsuwającą się czerwoną torebkę.

Ale spokojnie. Duże drzewo też jeszcze rośnie. Kiedyś będzie tak wysokie, że zrozumie, że natura rzeczy ma swoje nienaruszalne tempo. I że całe piękno leży właśnie we wzrastaniu. Wtedy inaczej spojrzy na to małe drzewko, może nawet zgarnie całą rosę osiadłą na swoich liściach i z czułością podleje nią maleństwo. Albo wrzuci piątaka do starego, kartonowego pudełka szepcząc „pokój tobie”.

jestem-w-drodze.blog.pl
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości