O czarownicach
#1

[Obrazek: 1119Nougatine122510409882_art.gif&t=1]

Kilka słów o czarownicach - historia


Etymologia słowa "wiedźma" (wcześniej "wiedma") jest jasna – wiedźma oznacza osobę wiedzącą; tę, która wie. Mianem wiedźm, czarownic i czarowników od zarania dziejów, w niemalże wszystkich kulturach świata, określano osoby zajmujące się uzdrawianiem, wróżeniem, przepowiadaniem przyszłości i czarowaniem – czy też tym, co podówczas za czary uznawano

Można przypuszczać, że w kulturze europejskiej czarownice były początkowo kobietami poważanymi, z racji niezwykłych umiejętności jakimi dysponowały i jakie im przypisywano. Szacunek do wiedźm mieszał się oczywiście z zabobonnym lękiem i z niego też po części się brał. Czarownice tolerowano przez niemal całe średniowiecze, co najwyżej starano się ich unikać bądź też chronić się przed nimi na różne sposoby (na przykład wieszając nad drzwiami domostwa skórę głowy albo pysk wilka). Jednakże w przypadkach koniecznych (choroba, poród i tym podobne) ludzie zawsze znajdowali do nich drogę. Mówiło się przecież o chodzeniu "do mądrej", "do baby" - w poszukiwaniu pomocy i rady na nękające kłopoty.
Sytuacja uległa zmianie dopiero w późnym średniowieczu. W 1484 roku papież Innocenty VIII wydał bullę "Summis desiderantes", nakazującą pomoc inkwizycji w ściganiu podejrzanych o rzucanie uroków i karanie ich śmiercią, a dwa lata później ukazał się słynny "Młot na czarownice". Świat nagle zaludnił się wiedźmami, które od tamtego czasu zaczęto utożsamiać tylko i wyłącznie ze złem. Prześladowano je za wywoływanie burz gradowych, za sprowadzanie suszy lub ulew i wylewanie rzek, powodowanie klęski nieurodzaju oraz plag chorób bądź przeróżnych szkodników, no i przede wszystkim za konszachty z diabłem. Poza tym, że potrafiły leczyć, zajmowały się głównie szkodzeniem zdrowiu, sprowadzaniem na ludzi chorób, a nawet śmierci. Na sąsiadów i ich inwentarz rzucały niebezpieczne uroki, bądź to w celu osiągnięcia korzyści, bądź to z zemsty za doznane zniewagi czy krzywdy. Umiały sprowadzić na człowieka opętanie poprzez rzucenie tak zwanego "złego spojrzenia". Były w stanie "zadać" komuś miłość i z równym powodzeniem ją "odebrać". Wiedźma pomagająca przy porodzie potrafiła pod nieuwagę matki odprawić nad dzieckiem szkodliwe czary, prowadzące do nieszczęścia – niemowlę umierało niedługo po urodzeniu.
Wierzono, że czarownice spotykają się na sabatach, na które przylatują na miotłach i ożogach (między innymi w Polsce), na łopatach (na Litwie), w stępie - misie, w której ongi kruszono ziarno na kaszę (na Rusi) - albo też na grzbietach przypadkowo schwytanych wilkołaków. Według jednych wiedźmy przed odlotem nacierały się maścią z tłuszczu dziecka (najlepiej nie ochrzczonego), gałązek topolowych i sadzy; według innych - maścią z węża, jaszczurki, wróblich i przepiórczych piór oraz z żabiego skrzeku. Najprostszym sposobem miało być ponoć nasmarowanie trzonka miotły tłuszczem dziecka, a następnie uwiązanie z jednej strony nietoperza, a z drugiej kreta. Sabaty odbywały się zazwyczaj raz lub dwa razy w tygodniu, ale tak zwany Wielki Sabat przypadał raz do roku. Na zachodzie Europy miał on odbywać się 30 kwietnia w Noc Walpurgi (owa Walpurga nie była, jak mogłoby się wydawać, żadną wiedźmą, tylko świętą), a w krajach słowiańskich w wigilię świętego Jana, noc przed 24 czerwca.
Czarownice widziano zazwyczaj w kobietach starych (choć nie tylko i nie zawsze), chudych i brzydkich; niekiedy przydawano im żelazne nogi i zęby (zwłaszcza na wschodzie Europy). Posiadając umiejętność odprawiania czarów i zaklęć, potrafiły metamorfować w młode niewiasty, bądź też przybierać postać dowolnie wybranych zwierząt. Osoby, które podejrzewano o czary często rekrutowały się spośród najbiedniejszych wieśniaczek, często kalek, osób chorych psychicznie, bądź też spośród zielarek, znachorek, odludków, stroniących od ludzi, kobiet samotnych i tajemniczych - jednym słowem odstających od ogólnie przyjętych norm społecznych. Wizerunek wiedźmy noszącej czarny spiczasty kapelusz pochodzi z Irlandii; nasze rodzime czarownice nie dysponowały takim atrybutem, pozostając przy miotłach, ewentualnie czarnych kotach, sowach, nietoperzach i kretach.

PŁONĄCE STOSY

Wydanie przez Kościół katolicki w 906 roku dokumentu zwanego "Canon episcopi" nie zapowiadało wydarzeń, które miały miejsce już kilka wieków później – wielkich europejskich (i nie tylko) polowań na czarownice. Rzeczony dokument uznawał magiczne praktyki za urojenia, natomiast ludzi uprawiających rzekomą magię nakazywał wypędzać z miejsc, w których zamieszkiwali (nie było mowy o karze śmierci). "Canon Episcopi" odprawianie guseł traktował jako przestępstwo, ale nie jako herezję, ponieważ zakładał, że loty czarownic i ich sabaty to nieszkodliwe dla osób postronnych wytwory wyobraźni. (Swojego czasu spotkałam się z teorią, iż fakt, że w czasach średniowiecza ludność masowo obserwowała zjawiska typu przelatujące na miotłach wiedźmy tudzież biegające po lasach wilkołaki, spowodowany był niczym innym, jak tylko częstym spożywaniem przez rzeczoną ludność sporyszu – grzyba pasożytującego głównie w kłosach żyta, mogącego powodować halucynacje. Ale to już całkiem inny temat.)
Dotychczasowa sytuacja uległa zmianie kiedy to po procesie Templariuszy i spaleniu na stosie Wielkiego Mistrza Jakuba de Molay (1312) zaczęto tropić diabła i jego zwolenników. 5 grudnia 1484 roku papież Innocenty VIII wydał bullę "Summis desiderantes" (jej treść znajduje się tutaj), która nakazywała udzielanie inkwizycji - instytucji stojącej na straży religijnej ortodoksji, zagrożonej herezją – wszelkiej pomocy w ściganiu osób podejrzanych o uprawianie magii i karanie ich śmiercią. Natomiast dwa lata później opublikowano wiekopomne dzieło, mające nieść pomoc w rozpoznawaniu i sądzeniu sług szatana - "Malleus maleficarum", czyli "Młot na czarownice". Książka ukazała się po raz pierwszy drukiem w Kolonii w Niemczech w 1486 roku, jej autorami byli dwaj dominikanie niemieccy, Jakob Sprenger i Heinrich Krämer, a wstępem opatrzył ją sam Innocenty VIII. Jedynie w latach 1496 - 1520 dzieło to miało 14 wydań, a z czasem pojawiły się następne.
"Młot na czarownice" stał się podstawowym podręcznikiem inkwizycji. Pisano w nim o "herezjach czarownic, a nie czarowników, ci niewiele znaczą."; według ekspertyzy autorów czary miały uprawiać przede wszystkim kobiety, które są ponoć z natury rzeczy bardziej lekkomyślne i podatne na pokusy cielesne niż mężczyźni (sic!), i które cechuje "mniejsza wiara". Na ową mniejszą wiarę w przekonaniu tych "ekspertów" wskazywać miała już sama etymologia słowa kobieta, czyli "femina". Wyraz rozłożono na części składowe: "fe" i "mina", gdzie "fe" oznaczało "fides" (wiara), a "mina" – "minus" (mniej).
W książce głoszono poza tym, że wiara w istnienie czarownic to nieodłączna część religii katolickiej, podobnie jak wiara w diabła, zaś niedowierzanie w tej sprawie jest herezją. Diabelski spisek, który opanował świat można zwalczyć jedynie poprzez represje. Do polowań na osoby parające się czarami powołany został cały system śledczy, a koronnym dowodem miało być przyznanie się oskarżonej do winy. Celem jego uzyskania prawo zezwalało – co jest znaczące – stosować w toku śledztwa zadawanie cierpień fizycznych.
Stosy płonęły przede wszystkim w Niemczech, ale również we Francji, Anglii, Szkocji, Hiszpanii, Włoszech, Szwajcarii, Holandii, w części Danii, Norwegii i Szwecji, w szczątkowym stopniu w Islandii (co ciekawe - tam znacznie częściej sądzono i skazywano mężczyzn) oraz w krajach środkowej Europy, w tym w Polsce (polski przekład "Młota na czarownice" ukazał się w roku 1614, w tłumaczeniu cenionego prawnika, Stanisława Ząbkowica). Szaleństwo dotarło również za ocean, do Ameryki Północnej (słynny proces w Salem).
Na ziemiach polskich często oskarżano czarownice o "zadanie kołtuna" albo "zadanie diabła", czyli o powodowanie dolegliwości, które wynikały najpewniej z braku higieny bądź z choroby psychicznej. Sposobów na wykrycie sprawczyni nieszczęść było wiele, a oprócz tych opisanych w "Młocie na czarownice", czerpano je również z wierzeń ludowych. W czasach, kiedy po wsiach chodzili niedźwiednicy panowało przekonanie, że prowadzony na łańcuchu niedźwiedź nie przestąpi progu domu, w którym mieszka czarownica. W niektórych okolicach wierzono, że podczas procesji wielkanocnej wspólniczka diabła nie zdoła obejść trzykrotnie kościoła i już przy drugim okrążeniu musi opuścić procesję. Gdzie indziej z kolei uważano, że podczas nabożeństwa ksiądz, patrząc przez monstrancję, jest w stanie dostrzec wszystkie czarownice. W okolicach Kalisza rozpoznawano wiedźmę po tym, że gdy patrzono jej w oczy, w źrenicach nie odbijał się obraz wpatrującego, tylko postać diabła. W Galicji natomiast czarownicę widziano w tej, która "w czasie rezurekcji w kościele siedzi w kącie i zajada kiełbasę" (!). Praktykowano również gotowanie w domostwach pewnego rodzaju ziół, po czym oczekiwano na pierwszą kobietę, która odwiedzi warzącą zioła gospodynię - bez wątpienia była ona wiedźmą. Jak widać, kuriozalnych metod na zdemaskowanie czarownicy miano w zanadrzu mnóstwo.
Kiedy domniemana wiedźma została już schwytana, przed przystąpieniem do właściwych tortur imano się przedziwnych sposobów, mających na celu ukazanie, że jest winna zarzucanych jej czynów. Najbardziej powszechne było rozbieranie podejrzanej do naga, golenie jej wszystkich włosów (wierzono bowiem, że ukryty w nich diabeł może przejmować zadawane cierpienia) i bolesne nakłuwanie całego ciała, celem przekonania się, czy nie było miejsc, które czart znieczulił. Przy tej okazji zazwyczaj znajdowano również "znamiona szatana" – najczęściej pieprzyki, blizny i tym podobne – które, a jakże, również świadczyły o niewątpliwej winie. Inną, równie często spotykaną metodę na sprawdzenie, czy kobieta jest czarownicą, nazywano próbą wody - a polegała ona na pławieniu nieszczęśnicy w rzece, żeby sprawdzić, czy utonie. Jeżeli nie tonęła – niewątpliwie była wiedźmą; pójście na dno oznaczało niewinność, jednakowoż wykazaną niestety pośmiertnie. Kolejnym sposobem na dowiedzenie winy było umieszczanie oskarżonej kobiety na jednej z szal wagi, a Biblii na szali drugiej. Tylko pozostanie wagi w równowadze dowodziło niewinności. Jak łatwo się domyślić – raczej się to nie zdarzało, gdyż statystyczna niewiasta, nawet niedożywiona, jest znacznie cięższa od książki. Inna jeszcze metoda nakazywała wysłanie podejrzanej na spacer po rozżarzonych węglach. Jeśli jej stopy nie zostały poparzone – oznaczało to, że jest niewinna. Co, można przypuszczać, również się nie zdarzało, jako że fakirek pośród wiedźm zapewne nie było...
Na tym zakończę opisy absurdalnych metod, które miały dowodzić winy, choć było ich oczywiście znacznie więcej. Oszczędzę również Czytelnikowi opisywania stosowanych w śledztwie tortur, z których każda musiała trwać nie mniej niż godzinę, a sposobów na "złamanie" podejrzanej było tyle, ile chora ludzka wyobraźnia jest w stanie wymyślić. Zaznaczę tylko, że podczas torturowania każde wywołane bólem drgnięcie oskarżonej uważano za dowód stosunku z diabłem-kochankiem; jeżeli oczy się ruszały, oznaczało to, że szukają diabła; jeżeli zastygły, oczywistym było, że go znalazły. Jeśli kobieta omdlewała, wiadomo było, że diabeł w ten sposób łagodził jej mękę; jeśli podczas tortur zmarła, było to rzecz jasna znakiem, że diabeł miał ją w opiece. Nieszczęśnice, które nie miały szczęścia umrzeć stosunkowo wcześnie, z czasem zazwyczaj przyznawały się do wszelkich zarzucanych im czynów, i nie tylko – nie można się dziwić, że były gotowe przyznać się dosłownie do wszystkiego, żeby tylko zakończyły się ich cierpienia. Cierpienie oczywiście kończyły się dopiero na stosie, który podpalano ku uciesze zawsze licznie zgromadzonej gawiedzi, radej tej bardzo specyficznej rozrywce.
Trzeba dodać, że polowanie na czarownice było imprezą dla Kościoła bardzo dochodową, ponieważ co zamożniejszym "wiedźmom" – a było ich niemało - przed spaleniem na stosie konfiskowano majątki. Łowcom służebnic szatana płacono często "od głowy", w związku z czym co bardziej gorliwi potrafili "zdemaskować" takowych czarownic kilkadziesiąt dziennie.
Nasuwa się w związku z tym pytanie, ile czarownic i czarowników stracono w Europie na przestrzeni wieków? Jedne źródła podają liczbę od kilkuset tysięcy do około miliona, inne szacują ją aż na osiem milionów. Ustalenie faktycznej liczby jest niemożliwością, zważywszy choćby na to, że w niektórych przypadkach wraz z czarownicami na stosach palono całą dokumentację dotyczącą procesu; nie da się też określić ilości domniemanych wiedźm straconych bez sądu. Podać mogę jedynie kilka przykładowych liczb. I tak, sami autorzy "Młota na czarownice" w ciągu pięciu lat (1484-1489) osobiście spalili 98 kobiet. W niemieckiej diecezji konstancjańskiej od 1587 do 1593 skazano 368 osób. W samym tylko Strasburgu, w ciągu czterech dni w 1582 roku, śmierć na stosie poniosło 135 kobiet. W tejże diecezji strasburskiej pomiędzy rokiem 1615 a 1653 skazano około 5000 czarownic. W Bambergu od roku 1625 do 1650 wydano 600 wyroków śmierci. W jednym z miast Szkocji w procesie toczącym się w latach 1661-1662 przed sądem stanęły 664 osoby, w roku 1692 w Salem w Ameryce Północnej – 162. W Eichnstatt w 1634 roku kobieta oskarżona o czary złożyła jednej nocy doniesienie na kolejnych 45, które rzekomo miały być jej wspólniczkami. Łańcuch oskarżeń w Würzburgu w roku 1629, doprowadził do skazania oprócz kobiet również dzieci (co zresztą nie było aż tak niezwykłe!), duchownych, biskupiego kanclerza i wreszcie samego biskupa! Co więcej – w jednym z procesów odbywających się w Nysie na Śląsku (nie należącym podówczas do Polski) torturowanych piętnaście kobiet także wskazało lokalnego biskupa jako najpotężniejszego czarownika! Te przykłady to jedynie najdrobniejszy ułamek całości...
Na ziemiach polskich pierwszy udokumentowany przypadek kary śmierci za uprawianie magii miał miejsce w 1511 roku w Waliszewie koło Poznania. Domniemanej czarownicy zarzucono wtedy, że swoimi niecnymi praktykami zniszczyła kilka browarów i naraziła na straty materialne ich właścicieli. Sąd miejski skazał ją na śmierć na stosie. Nikt nie jest w stanie oszacować, ile kobiet mogło zginąć w ten sposób w naszej części Europy, ale historycy szacują tę liczbę na 20 do 40 tysięcy w ówczesnej Polsce. Wiadomo na przykład, że na całym Śląsku w latach 1450 – 1680 spalono na stosach 593 osoby (w większości kobiety). W Zielonej Górze od 1663 do 1666 roku zgładzono 23 kobiety, w Zbąszyniu w roku 1654 – 5 kobiet, w Głuchołazach od sierpnia do listopada 1651 roku - 19 kobiet i 2 mężczyzn. Procesy odbywały się dosłownie wszędzie. Źródła wymieniają Poznań, Wiśnicz, Morąg, Wągrowiec, Skarszewy, Gdańsk, Jastrowie, Jarnołtówek, Kalisz, Słupsk, Nysę... i dziesiątki innych miast, nie mówiąc już o wioskach.
Dwie z miejscowości leżących na ziemiach polskich przypisują sobie wątpliwy zaszczyt bycia miejscami, w których odbyły się ostatnie w Polsce i w Europie procesy czarownic – Doruchów (woj. Wielkopolskie) oraz Reszel (woj. Warmińsko-Mazurskie). W sierpniu 1775 roku w Doruchowie stracono 14 kobiet; w Reszlu, również w sierpniu, w 1811 roku spalono na stosie jedną domniemaną czarownicę. Ja natomiast odnalazłam informację o pozbawieniu życia "wiedźmy" w Chałupach w roku 1836! Ale czy to był naprawdę koniec…? Nie wspominam już nawet o wydarzeniach z Ghany, z lat 1960-1980, kiedy to działali tam autentyczni "łowcy czarownic" oraz o "nieustraszonych pogromcach sług szatana", którzy w 1994 roku w bantustanie Lebowa w RPA krążyli po wioskach tropiąc i paląc na stosach stare kobiety, które miały czarami spowodować śmierć ich krewnych. Afryka jest wszak kontynentem odległym i bardzo różnym od Europy... Ale cóż można rzec na to? W 1976 roku w Niemczech dom starej panny Elizabeth Hahn stanął w ogniu podłożonym przez jej sąsiadów, którzy wierzyli, że "wiedźma" pozamieniała swoich krewnych w zwierzęta. W 1981 roku w Meksyku tłum ukamienował kobietę oskarżoną przez własnego męża o spowodowanie czarami zamachu na papieża Jana Pawła II. A żeby daleko nie szukać, w Wieliszewie pod Warszawą w roku 1926 ogarnięty szałem tłum chciał zlinczować "czarownicę", która ponoć za pomocą magii doprowadziła do śmierci sąsiada... I to byłoby właściwie wszystko w tym temacie.

CZARODZIEJSTWO DZISIAJ

Bezpośrednim impulsem, który spowodował wzrost zainteresowania czarostwem, było prawdopodobnie wydanie w 1921 roku książki autorstwa Margaret Murray "The Witch Cult in Western Europe" ("Kult czarownic w Europie Zachodniej"). Margaret Murray dowodziła w swej pracy, że średniowieczne czarownice były kapłankami starożytnego kultu płodności. Trzydzieści trzy lata później Gerald Gardner (1884-1964), emerytowany urzędnik celny, z zamiłowania okultysta i spirytysta, opublikował dzieło pod tytułem "Witchcraft today" ("Czarostwo dziś"), w którym oznajmił światu, że kult czarownic przetrwał do czasów współczesnych, sabaty mają miejsce nadal, a on sam został inicjowany w arkana kunsztu w roku 1934, w New Forest. Na dowód prawdziwości swoich słów, Gardner zaprezentował również tak zwaną "Księgę Cieni", rzekomo starożytną, w rzeczywistości będącą jednak kompilacją dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych tekstów. Szybko zasypany został listami od ludzi, którzy pragnęli zostać czarownikami i tym sposobem narodził się jeden z największych nurtów współczesnego poganizmu, zwany Wicca. Zwolennicy Gardnera oficjalnie mogli rozpocząć swoje praktyki dopiero w roku 1951, kiedy to uchylone zostało, ostatnie w Anglii, prawo zakazujące uprawiania magii.
Po śmierci Gardnera doszło do rozłamu pośród wyznawców kultu czarownic. Część z nich pozostała przy Wiccy Gardneriańskiej, zwanej również tradycyjną; zaś niejaki Alex Sanders, podobnież inicjowany przez swoją babkę w roku 1933, oraz jego żona Maxine utworzyli nową tradycję o nazwie Wicca Aleksandryjska. Sanders przybrał tytuł "Wielkiego Kapłana i Króla Czarownic" i stworzył własną wersję "Księgi Cieni". Z czasem wyodrębniono również inne tradycje: między innymi Wiccę Dianiczną; Wiccę Celtycką, założoną przez Gavina i Yvonne Frost, która odwołuje się głównie do praktyk przedchrześcijańskich Celtów; Wiccę Teutońską (lub Północną); czy też Wiccę indywidualną, stworzoną dla samodzielnie praktykujących Wiccan.

"Wicca" (rodzaj męski) oraz "wicce" (rodzaj żeński) to słowa pochodzące z języka staroangielskiego, oznaczające "mądrą osobę" parającą się czarami. Angielskie słowa "witch" (czarownica) oraz "witchcraft" (czarostwo) wzięły swój początek właśnie od "wicca". Wiccanizm to ruch religijny, który dosyć trudno opisać, ze względu na mnogość i różnorodność jego tradycji, i kultywujących go organizacji. Wiccanie są obecnie aktywni we wszystkich krajach europejskich oraz w Kanadzie i w USA, gdzie jest ich najwięcej.
Wiccanie wierzą w istnienie dwóch form boskich – Bogini i Boga, symbolizujących dwoistą naturę wszechświata, istnienie przeciwstawnych, ale uzupełniających się pierwiastków – męskości i kobiecości. Bóg nazywany bywa również Rogatym Bogiem, natomiast Boginię przedstawia się najczęściej jako Dziewicę, Matkę i Staruchę. Jej symbolem w tych trzech aspektach jest Księżyc, w fazie wzrastającej, w pełni oraz w fazie malejącej.
Wicca uznaje, że wszystko jest względne, stanowi całość i podąża w stronę równowagi. Nie dzieli występujących zjawisk na dobre lub złe, z tego też powodu w ruchu Wicca nie występuje pojęcie grzechu ani kary za niego. Moralość wiccańska rządzi się dwiema zasadami, a mianowicie:
- Prawem Potrójnego Powrotu – Cokolwiek uczynisz, dobrego czy złego, powróci do ciebie po trzykroć.
- Wiccańską Radą – Czyń to, co chcesz, pod warunkiem, że twoje czyny nie skrzywdzą nikogo.

Wiccanie obchodzą tak zwane święta lunarne – Esbaty – oraz święta solarne – Sabaty. Esbaty to pełnie Książyca, kiedy Bogini osiąga szczyt mocy; jest ich trzynaście w roku. Natomiast sabaty to święta słoneczne i jest ich osiem. Dzielą się na sabaty większe (wyznaczone przez stare pogańskie święta):

- Imbolc - 1 lutego
- Beltaine - 30 kwietnia/1 maja
- Lammas (Lugnasadh) - 1 sierpnia
- Samhain - 31 października

oraz na sabaty mniejsze (Ekwinokcja i Solstycja), czyli równonoce i przesilenia:
- Ostara - 21 marca
- Litha - 21 czerwca
- Mabon - 21 września
- Yule - 21 grudnia

Symbolem Wicca jest pentagram, którego cztery ramiona odnoszą się do czterech żywiołów (powietrza, ziemi, wody i ognia), piąte zaś do elementu ducha (akasha).

ŹRÓDŁO INTERNET
Odpowiedz
#2

Znalazłam w sieci artykuł i filmy o czarownicach, obejrzyjcie Uśmiech
<!-- m --><a class="postlink" href="http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wiedzmy-sa-wsrod-nas-cz1,1,4169521,artykul.html">http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wie ... tykul.html</a><!-- m -->
<!-- m --><a class="postlink" href="http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wiedzmy-sa-wsrod-nas-cz-2,1,4169545,artykul.html">http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wie ... tykul.html</a><!-- m -->

Pozdrawiam Uśmiech
Odpowiedz
#3

Maire napisał(a):Znalazłam w sieci artykuł i filmy o czarownicach, obejrzyjcie Uśmiech
<!-- m --><a class="postlink" href="http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wiedzmy-sa-wsrod-nas-cz1,1,4169521,artykul.html">http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wie ... tykul.html</a><!-- m -->
<!-- m --><a class="postlink" href="http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wiedzmy-sa-wsrod-nas-cz-2,1,4169545,artykul.html">http://strefatajemnic.onet.pl/wideo/wie ... tykul.html</a><!-- m -->

Pozdrawiam Uśmiech
Witaj Czarodziejko ,gdzie Ty sie podziewasz?!
Odpowiedz
#4

Miotłę oddałam do naprawy, więc niestety zmuszona byłam ograniczyć latanie Rotfl
Odpowiedz
#5

[Obrazek: 92916553.png]
W wielu opowiadaniach, książkach nawiązujących do czarownic i wiedźm spotykamy się z tajemniczą maścią
którą smarują się owe kobiety przed sabatem, aby uzyskać nadzwyczajną moc np. latania.
Najsłynniejszą i w miarę nakierowującą znaną książką jest "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa,
gdzie Małgorzata dostaje maść pachnącą bagiennymi ziołami i uzyskuję moc wiedźmy.
Rozpatrzmy to zagadnienie bliżej...
wiecej na tej stronce...
<!-- m --><a class="postlink" href="http://impression9.livejournal.com/12438.html">http://impression9.livejournal.com/12438.html</a><!-- m -->

[Obrazek: attachment.php?aid=69226]
Odpowiedz
#6

[ATTACHMENT NOT FOUND]
Hej wiedźmy! Siadać zaraz na miotły albo łopaty do odśnieżania i na sabat!
Dzisiaj wigilia św. Łucji!

tylko czapki założyć trzeba, żeby zatok nie przeziębić Rotfl

"Przypadająca 12 grudnia wigilia św. Łucji oraz noc z 12 na 13 grudnia była - według ludowych wierzeń - świętem czarownic, które zlatywały się na łopatach do chleba na sabaty, aby się bawić, kłócić i bić. Miały w ten sposób walczyć o władzę w następnym roku.
Czarownice na sabaty przybywały na "pocioskach", czyli drewnianych łopatach do chleba posmarowanych czarodziejskim tłuszczem, który zamieniał je w konie.
Zdarzało się, że dzieci za namową rodziców siadywały w oknach i wypatrywały przelatującej na łopacie czarownicy.

Na spotkaniach wiedźmy tańczyły i śpiewały przy ogniskach, toczyły ze sobą bójki, walcząc o władzę w nadchodzącym roku.
O kłótniach i bijatykach czarownic miały świadczyć częste wówczas zadymki śnieżne. Po skończonych harcach wiedźmy rozchodziły się po wsiach i gospodarstwach, by szkodzić ludziom i zwierzętom. Miały też wówczas rozpoczynać zbieranie drewna, z którego w Boże Narodzenie rozpalały ogień i rzucały uroki. Mogły zesłać chorobę na domowników i zwierzęta, spowodować, że w domu nie będzie się wiodło.
Aby zabezpieczyć się przed szkodliwym działaniem czarownic, każdego dnia do wigilii Bożego Narodzenia gospodynie zbierały po jednym drewienku, z których 24 grudnia rozpalano ogień w ogrodzie, aby czarownice "nie zabierały" masła. Ogień ten miał być przeciwwagą dla szkodliwego ognia wiedźm. Często też gotowano na tym ogniu szpilki (najpierw z drzew iglastych, później już krawieckie), aby czarownice dostawały boleści. W wielu miejscowościach stosowano praktykę okadzania bydła święconym zielem, które neutralizowało szkodliwą działalność czarownic i odczyniało uroki.
Innym sposobem zapobiegania urokom czarownic było zamykanie drzwi i niewpuszczanie do domów żadnych kobiet, zwłaszcza obcych, nawet sąsiadek i małych dziewczynek. Wierzono bowiem, że czarownice, aby zaszkodzić, mogą przybierać każdą postać.

Dzień św. Łucji to także czas wróżb na następny rok. O szczęściu w nadchodzącym roku miała świadczyć gałązka czereśni, którą 13 grudnia wkładano do wody. Jeżeli do święta Trzech Króli zakwitła, wróżba była pomyślna. Z cebuli przepowiadano z kolei pogodę na przyszły rok. Na 12 łupin cebuli sypano sól. W święta Bożego Narodzenia sprawdzano, czy sól jest mokra. Miało to wskazywać, czy dany miesiąc w roku będzie słotny.

W tym dniu nie wolno też było niczego pożyczać, aby nie ubywało z domu. Pożyczony przedmiot mógł zostać wykorzystany do rzucania uroków. W tradycji Lasowiaków, w okolicach Leżajska, Kolbuszowej w dzień św. Łucji nie można było brać ziarna z komory, aby w ten sposób nie wywołać nieurodzaju w następnym roku; ziarno mogło utracić moc rodzenia.
Pogańskie wierzenia w czarownice nie przeszkadzały w adwentowym, chrześcijańskim zwyczaju oczekiwania na Boże Narodzenie. W domach, w których w ciągu dnia na różne sposoby próbowano się chronić przed czarownicami, wieczorami śpiewano pieśni adwentowe, czytano lub opowiadano żywoty świętych, uczestniczono w porannych nabożeństwach roratnich. "

źródło - <!-- m --><a class="postlink" href="http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/2029020,114877,13030733.h">http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/ ... 13030733.h</a><!-- m -->
tml
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości