Kobiece archetypy
#1

Aleksandra Nimue Kosakowska
Labirynt kobiecej inicjacji
Dojrzała kobieta to ta, która przebudziła w sobie Dziewicę, Matkę i Wiedźmę

"Kobieta nie przeżyje
tylko dzięki swemu oddechowi
musi znać
głosy gór
musi dostrzegać
wieczność błękitnego nieba
musi pływać z
nieuchwytnymi ciałami
kobiet nocnego wiatru
które zaprowadzą ją
w głąb siebie..."

wiersz indiański

  Trudno dziś o mądrą kobietę. Nie chcę przez to powiedzieć, że łatwiej o mądrego mężczyznę. Odnośnie nas - kobiet - muszę natomiast przyznać się, że zgubiłyśmy drogę do mądrości - ścieżkę inicjacji. W konsekwencji błąkamy się próbując potwierdzić swą wartość poprzez umalowane paznokcie, wypełniony silikonem biust czy inne zewnętrzne atrybuty, czyniące nas obiektem męskiego pożądania. Bądź też przeciwnie - stajemy do rywalizacji na męskich zasadach, starając się udowodnić, że my TEŻ potrafimy rządzić, wspinać się po szczebelkach hierarchii czy zyskiwać tytuły glejtujące nasz intelekt.
Nie dostrzegam w tym mądrości.
Mądrość pozostała w baśniach. Gdy parę lat temu ukazała się na rynku książka Clarissy Pinkoli Estes "Biegnąca z wilkami" po raz pierwszy zetknęłam się z jawną interpretacją baśni pod kątem zawartych w nich archetypów obrazujących drogę kobiecej inicjacji - drogę do dojrzałej, wewnętrznej kobiecej mądrości. Książka Estes była bestsellerem i to coś znaczy, z pewnością nie klasyfikowała się jednak w obszarze kultury popularnej. Czytając ją miałam wrażenie, że odkrywam świat zapomniany, tajemny, ukryty przed profanami. Kilka dni temu świat ten otworzył się przede mną w kinie Helios w olsztyńskim Centrum "Alfa".
Byłam zupełnie nieprzygotowana na tego typu spotkanie, chciałam przecież jedynie obejrzeć baśniową historię z fascynującym mnie motywem labiryntu. "Labirynt Fauna" Guillermo Del Toro skonfrontował mnie tymczasem z najgłębszym przekazem na temat ścieżki kobiecej inicjacji i to w sposób, który poruszył dno mego brzucha.

Trzy archetypy kobiecości
Dojrzała kobieta to ta, która przebudziła w sobie Dziewicę, Matkę i Czarownicę-Staruchę. Archetypy Dziewicy i Matki są nam względnie bliskie. Przez tysiąclecia promowane jako jedyne właściwe wzorce kobiecości, stały się punktem odniesienia dla Matki-Polki, siostry zakonnej czy Ślubującej Dziewicy, w każdej z nich przejawiając się jednak w sposób wynaturzony, bo odcięty od całości trójjednego archetypu.
Postacią symbolizującą pierwotną Dziewiczość jest Kore. Kore to przede wszystkim naiwność, naiwna ufność i beztroska, które filmowej Ofelii każą bez wahania wejść do labiryntu, rozmawiać z Faunem, przyjąć od niego księgę instrukcji i wykonywać je bez myślenia o konsekwencjach. Naiwność wynika oczywiście z braku doświadczenia, z dziecinnej wiary w dobro świata i niezadeptanej jeszcze otwartości. Łączy się z nimi ciekawość i pragnienie przeżycia przygody, które pozwalają dziewczynce wejść do ciemnego lasu zapominając o lęku. W tej to właśnie dziewiczej naiwności tkwi pierwiastek inicjujący. Kore to bowiem ta, która odważnie manifestując swą niepohamowaną kreatywność, w spontanicznym działaniu uruchamia transformację, inicjując rozwój[1]. Dzieje się tak, ponieważ bezmyślna prostoduszność naraża dziewczynę na szereg niebezpieczeństw. Jak mityczna Kore może stać się ona ofiarą porwania, jak Ofelia może zetknąć się z pragnącymi ją pożreć potworami czy narazić się bezwzględnemu, zdolnemu do mordu ojczymowi. Na Dziewicę zewsząd czyhają zagrożenia i zawsze nosi ona w sobie potencjał stania się Ofiarą. W tym jednak właśnie tkwi jej siła transformująca, bo - jak pisze Estes[2] - "jeśli nie odważysz się wejść do ciemnego lasu, nic się nie zdarzy" - pozostaniesz naiwną dziewczynką.
Demeter i Hekate to upostaciowienia dwóch biegunów archetypu Wielkiej Matki - Jej ochronnego i krwiożerczego aspektu. Ani Matka, ani Starucha nie jest z pewnością naszą kochaną, łagodną, wiecznie gotową do poświęceń mamą. Matka to przede wszystkim bóstwo chtoniczne, przesiąknięte potęgą żywiołu ziemi, nieporuszone, ale i totalnie przyjmujące w swym nieporuszeniu, napełnione obfitością, lecz w żadnej mierze rozrzutne czy dające się wykorzystywać, gdyż ukierunkowane na wykarmienie jedynie własnego, nie czyjegoś, potomstwa. Demeter to matka, która jest gotowa umrzeć, by ochronić swe dzieci, to kobieta, która zostawia wszystko i schodzi do piekieł, by odnaleźć córkę. Jest to ten aspekt w kobiecie, który w swej instynktownej mądrości doskonale wie, co jest najważniejsze i umie poświęcić wszystko inne, by tego bronić.
Hekate to wiedźma, starucha, mieszkanka piekieł, poprzez krew powiązana z Księżycem. To ona wysyła potwory nękające Dziewicę, składa ofiary z niewinnej krwi, organizuje rytualne orgie i stawia przed bohaterką trudne zadania, jest bowiem Wielką Inicjującą. Hekate nie da się, jak matka, zabić w obronie swych celów, to ona będzie tą, która zabije. Wiedźma to najbardziej wyparty z kobiecych archetypów. O ile dwa pierwsze uległy "wybieleniu" w kulturze chrześcijańskiej, trzeci został całkowicie odcięty i potępiony. Płonące na stosach czarownice, oskarżane o orgie na łysej górze, pogardzane dziwki czy obrzydliwe baby jagi to wszystko wypaczone wyobrażenia znienawidzonej Hekate, Matki Ciemności, która jest gotowa wystawić swe dziecko na śmierć, byleby przeprowadzić je przez bramy inicjacji, tak, jak jest gotowa zabić każdego, kto stanie na drodze jej dziecka.
Postaci Kore, Hekate i Demeter składają się na archetyp Wielkiej Bogini, której mądrość ma źródło w instynkcie. Wielka Matka jest znawczynią Życia i Śmierci, nie waha się bowiem kreować, ale też umierać i zabijać w obronie tego, co stworzyła. Kobieta, która pragnie obudzić w sobie jej mądrość musi uwolnić własną dziewiczą spontaniczność i niewinność, aby zapominając o lęku - wejść do labiryntu. Czeka ją tam konfrontacja z przerażającym niebezpieczeństwem, obłędem i śmiercią - tym wszystkim, co jako jedyne jest w stanie obudzić w niej prawdziwą instynktowną mądrość, dającą moc tworzenia, obrony i zabijania w imię Prawdziwego Życia.

Droga przez labirynt
"Kto wnika do "wnętrza", ten po drodze znajduje się w podróży,
którą podejmie sam lub zostanie do niej nakłoniony (...)
W podróży tej jest wiele możliwości zboczenia z drogi -
- zatracenie się w chaosie, częściowe niepowodzenie, ostateczna katastrofa;
jest także wiele okropności, którym trzeba się przeciwstawić
i które może uda się pokonać ale może i nie".

Ronald D. Laing
Labirynt to przestrzeń inicjacji. Jak pisze Angelika Aliti: "Sens labiryntu polega na utracie możliwości zmysłowego postrzegania świata zewnętrznego; można by to określić jako utratę orientacji zewnętrznej w celu całkowitej koncentracji na własnych przeżyciach wewnętrznych. Ten, kto choć raz w życiu balansował na krawędzi obłędu, doskonale wie, o czym mówię. W czasie obłędu podlegamy osobliwemu i pełnemu konfliktów procesowi, którego podstawą są protest i bunt przeciwko temu, czego chce od nas świat, oraz temu, co w naszym wnętrzu domaga się w niezrozumiały dla nas sposób prawdziwego życia. Mimo, że na razie nie da się tego w ogóle zrealizować, albowiem nigdy jeszcze nie słyszeliśmy o tym, by człowiekowi wolno było żyć według własnego przekonania, nie ponosząc za to kary i nie ściągając na siebie potępienia. Są w obłędzie chwile całkowitej bezradności, w których nasza świadomość uczestniczy jedynie poprzez ich postrzeganie, ponieważ jesteśmy we władaniu innych mocy: wydaje nam się, że przyszło nam już umrzeć i ogarnia nas wielki strach, gdy czujemy, jak nieskończenie samotny jest człowiek w świecie. Ten, którego dusza zetknęła się kiedykolwiek z takimi problemami, wie również, jak trudno jest stamtąd powrócić, a jak łatwo pozostać tam duchem i tkwić tak między światami".[3]
Tak w "Labiryncie Fauna", jak w baśniach omawianych przez Estes, by stać się dojrzałą kobietą dziewczynka musi stracić matkę. Pozbawiona zostaje tym samym ochrony i poczucia bezpieczeństwa, postawiona przed koniecznością samodzielnego zmierzenia się z zagrażającą rzeczywistością. Jest to element konieczny do przeżycia inicjacji, która odbywa się zawsze w poczuciu samotności, poza światem żywych, na granicy śmierci, gdzie podlegające indywiduacji Ja musi samo skonfrontować się z tym, co najstraszniejsze.
Ten, kto wchodzi do labiryntu wyjdzie stamtąd przemieniony lub nie wyjdzie wcale, jest to bowiem przestrzeń prób, których przejście wymaga obudzenia w sobie uśpionych obszarów psychiki i przekroczenia własnych małości. Ofelia musi pokonać lęk i obrzydzenie, by wejść pod korzenie drzewa zamieszkałego przez obślizgłą, starą ropuchę i wydobyć z jej wnętrza klucz. Jej przeczołgiwanie się przez ciasną, ciemną przestrzeń pełną ohydnych robali i błota to symboliczne zejście do własnego wnętrza, które przeczuwamy zazwyczaj jako brudne i cuchnące. Schodzenie tam budzi opór, lecz to tam właśnie znajduje się złoty klucz, otwierający drzwi inicjacji. Znamienne jest, że Ofelia nie waha się w tej sytuacji ubłocić nowej sukni sprezentowanej jej przez matkę na okoliczność uroczystego przyjęcia. Kiedy bowiem podejmiemy już decyzję o podróży do własnego wnętrza, świat zewnętrzny z jego oczekiwaniami, grą dobrych manier i tego, co wypada oraz należy, przestaje się liczyć. Znaczenie ma tylko podążanie za Procesem.
Kolejną próbą przed jaką staje bohaterka jest konieczność wykazania się odpornością wobec łakomstwa na pokusy tego świata. Prawdziwe podążanie za głosem własnego wnętrza nie jest bowiem możliwe jeśli dajemy się kusić atrakcjom oferowanym przez rzeczywistość. Nie chcę przez to powiedzieć, że same w sobie są one złe. Tak, jak winogrona, na które ostatecznie łakomi się Ofelia, tak żadne inne dobra materialne nie stanowią zagrożenia same w sobie. Jeśli jednak stajemy przed wyborem pomiędzy zjedzeniem ich a realizacją duchowego zadania, nawet dwa małe winogrona mogą sprawić, że na zawsze utkniemy w sali jadalnej Nienasyconego Potwora i ostatecznie zostaniemy przez niego pożarci. Potwór noszący oczy w dłoniach jest tu niewątpliwie symbolem nienasycenia, ukierunkowania na chwytanie i pożeranie (oczami i dłońmi zarazem) wszystkiego w polu widzenia. Jest tym, który pragnie pochłonąć wszystko, co ujrzy, by choć na chwilę zapchać swe puste wnętrze.

Realizacja trzeciego z postawionych przed Ofelią zadań przypada - nota bene - na pełnię Księżyca. Jest to niewątpliwie czas kulminacji mocy Wielkiej Bogini, jak też czas otwierający przestrzeń inicjacji, naładowany potencjałem przemiany, przesiąknięty krwią. Pełnia to czas składania ofiary. W tym miejscu uwidacznia się wyraźnie, wcześniej obecna w tle, postać Czarnego Zabójcy, którym w filmie Del Toro jest ojczym Ofelii - kapitan. Czarny Zabójca to postać powracająca w kobiecych snach, to mężczyzna czający się za rogiem, niebezpieczny i budzący lęk, gwałciciel i bezwzględny prześladowca. Pia Skogemann opisuje go jako ciemny aspekt ducha księżycowego[4], będącego wysłannikiem Wielkiej Matki. To on staje się narzędziem inicjacji Dziewicy. Relacje pomiędzy tymi postaciami doskonale obrazuje mit o Demeter.  Hades - bóg podziemi - zostaje porywaczem Kory, lecz udaje mu się to tylko dlatego, że dziewczyna daje się omamić pięknem kwiatu narcyza, który wykwitł za sprawą Wielkiej Matki (w tym przypadku reprezentowanej przez Gaję). To Wielka Matka jest zatem tą, która wyznacza moment inicjacji - jej to przecież wysłannikiem jest Faun, przekazujący Ofelii księgę zadań. To ona zezwala na ofiarę i skazuje dziewczynę na konfrontację z Zabójcą. Demeter, jak Mercedes w "Labiryncie Fauna", będzie pragnęła ochronić dziecko przed Prześladowcą i wybawić je z jego rąk, ostatecznie jednak zamieszkująca podziemia Hekate skaże je na konieczność zmierzenia się z nim. Jest to bowiem jedyny sposób na odnalezienie wyjścia z labiryntu.

"(...) Gdzieś stad musi być wyjście,
to więcej niż pewne.
Ale nie ty go szukasz,
to ono cię szuka,
to ono od początku
w pogoni za tobą,
a ten labirynt
to nic innego jak tylko,
jak tylko twoja, dopóki się da,
twoja, dopóki twoja,
ucieczka, ucieczka..."
W. Szymborska, "Labirynt"

Wyjściem z labiryntu jest tylko i wyłącznie śmierć. Dlatego też Czarny Zabójca jest jednocześnie Przewodnikiem. Inicjacja, aby miała swą moc autentycznej przemiany osobowości, musi zawierać w sobie element konfrontacji ze śmiercią, przeżycia realnego nią zagrożenia, rozpaczliwego przed nią lęku i przekroczenia ich w imię czegoś więcej niż przetrwanie. To stanięcie przed wyborem pomiędzy "moje przetrwanie" a "Moje Prawdziwe Życie" i konieczność podjęcia decyzji o śmierci w imię Życia.

Śmierć pojawia się tu w swoich dwóch aspektach. Z jednej strony jest to gotowość jej zadania. Widzimy ją u Mercedes, gdy uwięziona przez kapitana na tortury, wyciąga ukryty nóż i rzuca się na niego - choć nie zabija, przenika ją żądza krwi, a w jej działaniu nie ma wahania. Także Ofelia, gdy decyduje się wlać całą fiolkę kropli usypiających do whiskey ojczyma, nie posiada skrupułów. To właśnie dzięki konfrontacji z Prześladowcą, który prowokuje walkę na śmierć i życie, w kobiecie budzi się bezwzględna czarownica - Hekate - gotowa zabić każdego, kto stanie jej na drodze.

Z drugiej strony konfrontacja ze śmiercią w procesie inicjacji to konieczność znalezienia w sobie gotowości poniesienia jej w obronie czegoś cenniejszego niż własne przetrwanie. Mamy tu ponownie przykład Mercedes, która otoczona kordonem żołnierzy pragnących zaprowadzić ją na tortury przed oblicze kapitana, decyduje się na samobójstwo. Woli bowiem śmierć niż poniżenie. Ostatecznie widzimy tu Ofelię, która wpada w ręce ojczyma, ponieważ nie zgadza się otworzyć drzwi do podziemi labiryntu krwią swego braciszka. To w tym momencie w dziewczynce budzi się Demeter - Matka chroniąca Życie ponad wszystko, gotowa poświęcić swoje przetrwanie w imię Czegoś Cenniejszego.

To właśnie konfrontacja ze śmiercią, uosobioną w postaci Czarnego Zabójcy, pozbawia Dziewicę jej czystej naiwności i zabarwia ją krwią Wielkiej Matki - gotowej zabijać i umierać, byleby pozostać sobą i móc tworzyć - rodzić i karmić swoje dzieci. To w tym momencie kobieta uwalnia energię drzemiącą na dnie jej brzucha, energię, która w swej instynktownej mądrości bezbłędnie podpowiada jej co jest najcenniejsze, czego naprawdę pragnie, w którą stronę powinna iść, by odnaleźć spełnienie - stałe poczucie bycia na właściwym miejscu i realizowania się we właściwym działaniu.


Prawdziwe zagrożenia

"Jestem tym, na co się odważyłam"
Ja

Wejście do labiryntu własnego wnętrza zawsze łączy się z koniecznością poniesienia śmierci. Jest to oczywiście perspektywa przerażająca, w efekcie jednak przynosi wyzwolenie. Śmierć w labiryncie nie stanowi zatem rzeczywistego zagrożenia, jest jedynie próbą. Prawdziwe niebezpieczeństwo łączy się z utknięciem - przed wejściem do labiryntu lub w jego wnętrzu.

Przed wejściem do labiryntu utknie ta, która nie jest w stanie uwolnić w sobie Dziewicy - spontaniczności, otwartości, naiwnej ciekawości, pozwalającej choćby na chwilę zapomnieć o lęku przed konsekwencjami i wejść, po prostu wejść. W labiryncie utknie ta, którą sparaliżuje lęk przed śmiercią, która zgodzi się na tortury, byleby zachować swe marne życie. Spotkanie z Czarnym Zabójcą łączy się bowiem zawsze z niebezpieczeństwem opętania świadomości przez lęk. Pojawia się wówczas poczucie skazania na bycie prześladowaną, które może sprawić, że kobieta pozostanie ofiarą, nie przerodzi się do bycia Panią sytuacji, gotową zabijać i umierać w imię Prawdziwego Życia.

Co chroni przed utknięciem? Nieustanne wsłuchiwanie się w pragnienia swojego serca i odwaga, by naprawdę je realizować, bez względu na konsekwencje, bez względu na groźbę śmierci.

"Wszystkie ścieżki są podobne do siebie: prowadzą donikąd.
Prowadzą przez gęstwinę lub w głąb gęstwiny.
[Tylko odpowiedź na pytanie:] Czy ta ścieżka obdarzona jest sercem?
[pozwala uniknąć zagubienia].
Jeśli tak, jest dobra, jeśli nie, nie zda się na nic.
Obie prowadzą donikąd, ale jedna obdarzona jest sercem a druga nie.
Jedna pozwala odbyć radosną podróż; póki nią podążasz, stanowicie jedność.
Druga sprawi, że przeklniesz swe życie.
Jedna przyda ci siły, druga cię osłabi".
C. Castaneda, "Nauki don Juana"


Gdzie w tym wszystkim rzeczywistość?

Wszystkie recenzje, jakie przeczytałam odnośnie "Labiryntu Fauna" mówią, że jest to film o dorastającej dziewczynce, która ucieka od okrutnej rzeczywistości w świat swojej bogatej wyobraźni. To właśnie usłyszysz, gdy zdecydujesz się wejść do labiryntu. Świat pragnie i będzie pragnął przekonać nas, że proces, który przeżywamy głęboko w swoim wnętrzu jest jedynie efektem imaginacji, jest zatem nieistotny, a na pewno nie na tyle, by stanowić wyznacznik dla podejmowanych decyzji czy działań.
Prawda jest taka, że proces ten dzieje się pod spodem, niedostrzegalnie dla innych, manifestuje się jednak na zewnątrz. W "Labiryncie Fauna" obrazuje to przykład drzewa figowego - widać jego obumieranie, ale nikt nie wie, że ma ono miejsce z powodu obślizgłej ropuchy, mieszkającej w jego korzeniach i żywiącej się jego sokami. Ropuchy nie widać i nikt racjonalny nie uwierzy, że to jej sprawka. Ktoś powie, że drzewo jest już stare, ktoś inny będzie próbował użyźnić wokół glebę, czy spryskać je jakimś cudownym środkiem, ale dopóki nie zejdziesz tam, w głąb, by rozprawić się z ropuchą - twoje drzewo będzie obumierać.
Największym problemem bywa w tym przypadku zamknięcie oczu na rzeczywistość i przyznanie racji baśni. Nasz cholerny racjonalizm każe nam podważać baśń, jak matka Ofelii napomina nieustannie, że jesteśmy już za duże, żeby czytać bajki. Każe zlekceważyć śmierdzącą ropuchę i natrętnego Fauna i zająć się - normalnie, jak wszyscy - zarabianiem pieniędzy, karierą, domem, dziećmi, mężem, studiami, zabezpieczaniem przetrwania. Na niekorzyść baśni przemawia fakt, że posługują się one symbolami, a te zawsze można odrealnić, odkonkretyzować. No bo jaki labirynt? Jaka śmierć? Widzisz tu jakąś wróżkę? Tu mi tramwaj jedzie, a nie jakaś tam Wielka Bogini. Film Del Toro idealnie pokazuje dramat współistnienia tych dwóch światów i dramat poruszania się pomiędzy nimi. Dla racjonalnego świata każdy z naszych wyborów dyktowanych logiką wewnętrznego procesu, zawsze pozostanie niezrozumiały, śmieszny i żałosny, ale to ten właśnie fakt czyni baśniową symbolikę aż do bólu rzeczywistą. Śmierć w labiryncie to bowiem nic innego jak śmierć dla tego świata. Różne ma ona oblicza - umieramy decydując się sprzeciwić oczekiwaniom rodziców odnośnie naszej kariery życiowej, umieramy odchodząc od zaborczego partnera, od którego jesteśmy finansowo zależne, umieramy zostawiając dobrze płatną pracę, w której czułyśmy się puste, umieramy decydując się urodzić nieślubne dziecko. Umieramy zawsze, gdy idziemy za pragnieniem z dołu brzucha, pokonując zsyłany przez Prześladowcę lęk przed konsekwencjami, utratą środków do życia i tym, co ludzie pomyślą. Stajemy się zdolne do mordu, gdy w imię tych dolnobrzusznych pragnień jesteśmy gotowe zlekceważyć poczucie zawodu rodziców, gdy bez skrupułów pozbywamy się poczucia winy wobec porzuconego partnera, gdy zostawiamy tę cholerną pracę, w dupie mając odpowiedzialność za rozpoczęte projekty, gdy rodzimy to dziecko z godnością, pierdoląc co pomyślą sąsiedzi.
I wtedy stajemy się Prawdziwe.
Jakkolwiek okrutne, bezmyślne, nieodpowiedzialne i bezwstydne nie byłybyśmy w oczach świata, nasze Życie przestaje być męczącą walką o przetrwanie w ciemnych korytarzach labiryntu, przestaje być skamleniem o łaskę i ofiarnym posłuszeństwem, staje się otwartą przestrzenią wyrażania Prawdy o Sobie, przestrzenią, w której to, kim jesteśmy - jakiekolwiek byśmy nie były - przepełnione jest godnością i mocą Wielkiej Bogini - znawczyni Życia i Śmierci.
I wtedy figowiec rozkwita na nowo.

Pragnę Pełni
I nic mniej
mnie nie zaspokaja
Próbowałam różnych faz
lecz nigdy nie byłam
bliżej
niż w sobie
Księżyc można objąć,
gdy jest się kobietą -
- w Pełni.

(Aleksandra Kosakowska)
przypisy autorki:
[1] Pia Skogemann, Kobiecość w rozwoju, Warszawa 1995, s. 90-100.
[2]Clarissa Pinkola Estes, Biegnąca z wilkami. Archetyp dzikiej kobiety w mitach i legendach, Poznań 2001
[3] Angelika Aliti, Dzika kobieta. Powrót do kobiecej energii i władzy, Gdynia 1996, s. 174
[4] P. Skogemann, Kobiecość w rozwoju..., s. 137-145.
źródło: http://www.taraka.pl/labirynt_kobiecej_inicjacji
Odpowiedz
#2

Polecam "Biegnącą z Wilkami" Clarissy Pinkoli Estes.
Warto przeczytać, choć nie jest to lekka lektura i nie da się jej przeczytać za jednym zamachem.
Odpowiedz
#3

Czytałam fragmenty na jednym z blogów. Wywarły na mnie bardzo duże wrażenie. Rzeczywiście, warto przeczytać całą książkę. Muszę się za to zabrać Uśmiech
Odpowiedz
#4

A co ty, o tym myślisz oloneczko11 ?? poczekamy na twoją wypowiedż skoro potrzebny Ci jest czas... Poruszyłaś na tym forum wiele bardzo ciekawych i inspirujących tematów, jednak uważam, iż za nim dodałaś tematyczny wpis, powinnaś najpierw zastanowić się nad tym, jak sama się do niego odnosisz, swój własny punkt widzenia. Przepraszam, możesz odnieść wrażenie, że Ciebie atakuję, ok, ale w moim rozumowaniu jest tak, że na forum wypowiadają się ci, którzy mają coś do powiedzenia w danym temacie. Ja osobiście mogę się wypowiedzieć na każdy twój temat poruszony i również potrzebuję na to czasu, ale dlaczego mam ja zaczynać polemizować?? czyje racje uwzględniać i z kim mam w ogóle prowadzić kontrowersyjny temat ?? Inni użytkownicy tego forum, być może też by chcieli się wypowiedzieć, oni też mają ogromną wiedzę i potrafią wyartykułować swoje własne wypowiedzi.
Odpowiedz
#5

Żubrówka napisał(a):Polecam "Biegnącą z Wilkami" Clarissy Pinkoli Estes.
Warto przeczytać, choć nie jest to lekka lektura i nie da się jej przeczytać za jednym zamachem.
Kilka miesiecy temu ,widzialam w ksiegarni wznowienie tej wartosciowej ksiazki ,kazda kobieta powinna ja miec w swojej biblioteczce ja czesto do niej wracam choc lektura nie jest latwa.
Odpowiedz
#6

Nie zgadzam się, ze stwierdzeniem, że brakuje dziś mądrych kobiet. Paluszkiem Przykład-niniejsze forum, ja tutaj dużo spotkałam. Malowanie paznokci i włosów - to dla mnie przejaw dbania o siebie. Uśmiech Wszystko zależy od nas samych. Ja staram się dbać o siebie, zarówno pod względem ciała jak i intelektu oraz duchowości. Czy robię to mądrze, nie wiem co na to inni, ale mnie sprawia to satysfakcję i przyjemność. Lubię to i jestem szczęśliwa. No i staram się nie użalać nad sobą. A to jak mnie widzą inni to ich sprawa.To tak jak w kartach, w swoich rozkładach, w pytaniach o siebie samą jestem Królową kielichów, a o to co tam inni do mnie mają jestem Pazikiem kielichów. Potwierdziła też to jedna z wróżek. Oczko Onoleczko, błagam, nie pisz "-śmy", bo ja pracuję nad sobą i ciągle się uczę, a jak jakiś men to przeczyta to pomyśli, że tak faktycznie jest Dobani
Odpowiedz
#7

Przepraszam , ale chciałabym się jeszcze odnieść do tego cytatu, chciałam to zrobić w powyższym poście, nie zrobiłam, a męczy mnie to po wnikliwej lekturze - "W konsekwencji błąkamy się próbując potwierdzić swą wartość poprzez umalowane paznokcie, wypełniony silikonem biust czy inne zewnętrzne atrybuty, czyniące nas obiektem męskiego pożądania." Czy dotyczy to również, kobiet, które po mastektomii obustronnej marzą o rekonstrukcji piersi, po chemii noszą piękne peruki (chociaż w lecie w nich gorąco), malują paznokcie, żeby zasłonić przebarwienia - raczej chcą wyglądać estetycznie, nie przerażać innych i nie widzieć tych litościwych i wystraszonych spojrzeń innych ludzi - nie o pożądanie tu chodzi - myślę, że we własnych spostrzeżeniach powinno się unikać generalizacji (od reguły są wyjątki). Myśli
Odpowiedz
#8

Elegancki i zadbany wygląd jest miarą szacunku dla innych ludzi. Jak idę do kogoś na imieniny, zapraszam gości do siebie, spotykam się z ludźmi w pracy - to staram się atrakcyjnie ubrać i uczesać, żeby innym było przyjemnie na mnie patrzeć i przyjemnie ze mną przebywać. Człowiek (czyli także kobieta Oczko ) nie musi być absolutnie "olśniewająco piękny" - ale jeżeli mówi w przyjemny sposób, jest zadbany, ładnie ubrany, uśmiechnięty, życzliwy - to po prostu przyjemnie jest przebywać w jego towarzystwie.

Natomiast to, co mamy w swoim wnętrzu, to jest zupełnie co innego. Przecież mogę być zadbana na zewnątrz, jednocześnie będąc zadbana na zewnątrz prawda? To, że kobieta podkreśla swoje zewnętrzne kobiece atuty nie sprawia równocześnie, że jest pusta w środku. Źle jest dopiero wtedy, kiedy wygląd określa całe moje życie - to ile jestem warta i czy ludzie mnie doceniają.

Myślę, ze właśnie żyjemy w czasach, kiedy kobiety stają się ponownie dumne ze swojej kobiecości - ale na inny sposób niż dawniej. Kobiety zaczynają odkrywać, że mogą więcej, niż to na co im wcześniej pozwalali mężczyźni. I że kobiecość, to nie tylko to, ze możemy rodzić dzieci, mamy długie włosy i duże piersi. Nie bez przyczyny w wielu społeczeństwach to właśnie kobiety były gwarantem stabilności państwa w ciężkich czasach, kiedy mężczyźni byli nieobecni. Najlepszym przykładem jest Polska pod zaborami - przeszło 120 lat. Czy myślicie, że przetrwalibyśmy te lata w polskości, gdyby nie kobiety, Polki, które każdego dnia wychowywały swoje dzieci na dobrych Polaków, a nie na Austriaków, Prusaków, czy Rosjan? Czy przetrwalibyśmy ciemne lata okupacji, gdyby nie pokolenie ludzi, młodych mężczyzn i kobiet - wychowanych przez swoje matki na dobrych, dzielnych ludzi, patriotów gotowych poświęcić życie dla ojczyzny... albo w obronie drugiego człowieka. Czekam jeszcze tylko na czasy, kiedy kobiety ponownie zrozumieją, że to ich dzieci są ich skarbem i przyszłością - a nie pieniądze. I że te dzieci da się wychować na porządnych ludzi nawet w bardzo ciężkich warunkach, a kobieta mówiąca "nie stać nas w tej chwili na dziecko", mówi właściwie "nie stać nas w tej chwili na dziecko, jeżeli chcemy tak wygodnie żyć jak dotychczas". Ale to jest bolączka zarówno wielu współczesnych kobiet, jak i mężczyzn - egoizm i brak odpowiedzialności.

Połóż rękę na sercu. 
Oddychaj. 
Żyj.
Odpowiedz
#9

Oj, Le Caro, dotknęłaś drażliwego tematu, pisząc o niedecydowaniu się na dziecko z egoizmu... Bardzo cenię sobie Twoje posty i w żadnym wypadku nie traktuj mojego wpisu jako adresowanego personalnie do Ciebie, chciałam tylko wyrazić swój pogląd... [Obrazek: c0401.gif]

Nie mam dzieci i odkąd pamiętam, nigdy nie było moim pragnieniem "wyjść za mąż, urodzić dzieci"... Pragnęłam stworzyć związek, doświadczyć wielkiej miłości, ale nigdy nie oszukiwałam się, że to coś więcej niż moje pragnienie, moja chęć - egoizm! Dlatego pewnie nie umiem zgodzić się z takim sposobem patrzenia na temat.

Wiele moich koleżanek czy w liceum, czy na studiach, czy jako dorosłe młode kobiety, nie wyobrażały sobie rodziny bez posiadania dzieci. Dlaczego chęć posiadania chłopaka/partnera/męża jest uznana za egoistyczną, a chęć posiadania dziecka już nią ma nie być? Dziecko traktowane jest jak wisienka na torcie rodziny.

Z czego innego, jak nie z pobudek czysto egoistycznych wypływa takie zachowanie, że po urodzeniu pierwszego dziecka tak bardzo rodzice pragną drugiego, że mimo niepowodzeń decydują się z na kosztowne leczenie medyczne i drugą ciążę, która zresztą do samego końca jest zagrożona(prawdziwa historia). Co z kobietami, których ciało odmawia czy utrzymania ciąży, czy donoszenia jej bez komplikacji, ale pragnienie posiadania dziecka jest silniejsze - czym jest takie pragnienie, młodej kobiety a także młodego mężczyzny, jeżeli nie czystym egoizmem?

Kiedyś nawet rozmawiałam w ten sposób właśnie z moją przyjaciółką, która również pragnie dziecka, rozpaczliwie... i ma trudności (na szczęście rozmawiałyśmy o tym dawno, zanim temat stał się zbyt ciężki). Dla niej powołanie na życie dziecka jest "darem ofiarowanym temu dziecku" - kompletnie dla mnie dziwaczna perspektywa! Dziecko na świat się nie prosi, to ci, którzy na tym świecie są, chcą dopełnić "siebie w roli" - czysty egoizm! Chcą stworzyć "coś" - rodzinę, więź krwi - czysty egoizm... Dla mnie - egoizm szalenie silny i głęboki, ponieważ mający swoje źródła w biologii, posiadanie potomstwa jest biologiczną potrzebą... W pewnym wieku u ludzi tak samo odzywa się pewien instynkt (nie w znaczeniu negatywnym, ale jako "nieuświadamiany brak" rodzący potrzebę...) - w przeciwieństwie do świadomego zrezygnowania z posiadania dziecka...

A prowadząc rozmowę w kierunku "nie stać nas w tej chwili na dziecko, jeżeli chcemy tak wygodnie żyć jak dotychczas" zaraz otrzemy się o szczególne traktowanie rodziców jako poświęcających się, którzy potrafili odłożyć własną wygodę na rzecz wyższych wartości... Nie twierdzę, że opieka, wychowywanie dziecka jest łatwe, natomiast nigdy nie widziałam ludzi, którzy decydowali się na dziecko poświęcając się, za to decydowali się na nie, ponieważ dziecka pragnęli mimo konsekwencji, a może właśnie ze względu na nie...

Naprawdę, kiedy oglądam czy słucham opowieści rodzin (bo nie tylko kobiet, mężczyzn też), które nie mogą mieć dzieci, ile to desperackich prób leczenia podjęli... ja tam słyszę najwyższy egoizm, bo oni chcą! Chcą, i chcą, i próbują, i nie mogą! I co jest z nimi nie tak, i dlaczego los jest taki niesprawiedliwy, że oni nie mogą...!
Już pominę rodziny, które ratują dzieckiem swój związek... Jakby to mogło scalić dwoje ludzi silniej niż ich własne uczucia (lub tych uczuć stopniowe zanikanie).

Natomiast to, że wiele rodzin chciałoby dziecka, ale nie decyduje się na nie, to efekt postępu cywilizacyjnego i dostępności antykoncepcji - jestem przekonana, że gdyby takie metody istniały powszechnie i wcześniej, i gdyby nie panujący przez wieki nacisk społeczny, że kobieta=matka, też ten przyrost byłby znacznie niższy... To, że ktoś miał dziecko, wcale nie znaczyło, że je chciał (niestety...) - aczkolwiek rzeczywiście, wtedy się poświęcał...

Kiedy o tym myślę, przychodzi mi jeszcze temat rozwodów - bo skoro niechęć do posiadania dziecka ze względu na warunki ekonomiczne, niepewność przyszłości jest egoizmem, to jak ocenić rozwodzących się rodziców, którzy dzieci mają? Rozwodzą się z czystego egoizmu, nie chcąc się poświęcić dla dobra dziecka, więc może takich ludzi też należałoby piętnować?

Tak, wiem, nie o tym był temat i nie o to chodziło... Ale nie mieszajmy może egoizmu w nie posiadanie dzieci, bo chęć ich posiadania również nie ma źródła w rozumieniu społecznej (czy uniwersalnej) powinności.



A tak jeszcze co do tekstu pani Kosakowskiej...

Pięknie rozpisała symboliczne odniesienia Labiryntu Fauna, uwielbiam takie przenoszenie obrazów w wymiar uniwersalnych symboli czy kulturowych odniesień. Tekst naprawdę pozwolił mi wejrzeć głębiej w istotę tamtego niesamowitego filmu (w kinie byłam dwa razy, tak mnie zachwycił - kto nie widział, polecam Uśmiech ).

Kiedyś czytałam inny artykuł jej autorstwa, wprowadzający również te trzy archetypy kobiece: Dziewicę, Matkę i Staruchę. Chodziło wtedy chyba o Czerwonego Kapturka lub inne baśnie... Nie potrafiłam odnaleźć swojej własnej Prawdy dotyczącej kobiecości w tamtym tekście, nie ma go też w tym...

W ukazywaniu owej Kobiety-Symbolu na każdym kroku pojawia się cierpienie i umieranie. O tej symbolicznej śmierci, którą wnosi inicjacja pisało wielu antropologów, więc w zasadzie może nie tylko o samą śmierć mi chodzi, ale o okrucieństwo, które otacza wszystkie przemiany Dziewicy-Matki-Staruchy. W tych analizowanych tekstach, które przeczytałam, interpretacje p. Kosakowskiej obnażają ukryte skazanie, izolację, opuszczenie, desperację - a często te działania wymierzone są wzajemnie przeciwko sobie, w jakimś odwiecznym skłębieniu Dziewica - Matka - Starucha, wzajemnie się niszczą...

I tu to, co już kiedyś mi przyszło do głowy, ta cała walka - tzn. dostrzeganie, interpretowanie pod kątem owej walki wzajemnej i niszczenia siebie - jest zewnętrznym punktem widzenia, punktem widzenia kogoś, kto tej kobiecości nie rozumie "wewnętrznie" (a uważam, że słowo wewnętrzny jest kluczowe w ogóle dla archetypu kobiecego), tylko ogląda i analizuje oglądając, nie dotyka istoty symbolu, czyli też jest patrzeniem niejako męskim, przez pryzmat wartości i doświadczeń typowych właśnie dla świata mężczyzn.

Poza całym tym cierpieniem, w jaki uwikłana zostaje symboliczna, uniwersalna kobiecość w świecie, w którym tutaj zostaje pokazana jako "stojąca naprzeciwko", walcząca o coś, o siebie, także przywiązanie do archetypu Staruchy-Wiedźmy świadczy dla mnie o tym "męskim" punkcie widzenia, utożsamianiu zewnętrznej oceny z archetypem kobiety.

Nie wiem, czy taki archetyp istnieje gdzieś indziej, czy tylko w pracach pani Kosakowskiej, ale już niezależnie od tego - uważam, że nie dopełnia on archetypu Trójjedni, o którym pisze autorka, natomiast obraz Staruchy -Wiedźmy to najsilniej wyparty przez mężczyzn archetyp kobiety starej, czyli bezpłodnej, brzydkiej, która utraciła swoją urodę, więc dlatego jest zła, nikczemna, zdolna do okrucieństwa itd... Nie ma archetypu negatywnego starca, jest tylko Stary Mędrzec - natomiast kobieca starość jest nieprzydatna, izolowana (jako archetyp, obraz utrwalony w wyobrażeniach).

I tutaj dla mnie większą mądrość wnosi Tarot, który również oferuje trzy archetypy kobiety, w moich oczach mogących utworzyć tę trójjednię (aczkolwiek dla mnie Kobiecość jako pełen symbol jest bardziej złożona i nie tak jednoznaczna, czyli zamknięta do trzech etapów życia). Mamy więc Dziewicę pod postacią Gwiazdy, jest Matka jako Cesarzowa i jest Kapłanka - ta trzecia, ta, która nie rodzi potomstwa, związana z Księżycem, przewodniczka po świecie wewnętrznych wód, uosobienie mądrości wewnętrznej poza światem słów itd... Kapłanka to również kobieta, której atrybuty zewnętrzne nie grają roli, nie ma znaczenia, czy ma zmarszczki i przerzedzone włosy, jej wartość płynie z jej wnętrza, ona emanuje, to znaczy, że jej siła ma inny wymiar niż tarotowy archetyp starca, czyli Pustelnik, który odwraca się od świata (umiera jako aktywny dla świata) i zaczyna szukać w sobie.

Czas kończyć tego posta, gratulacje dla tych, którzy dobrnęli do końca Uśmiech
Odpowiedz
#10

Ja dobrnęłam Oczko Jest to inny punkt widzenia problemu i super Ok , myślę, że sprawa jest kontrowersyjna, stąd też wiele punktów widzenia i odmiennych zdań, co wynika ze złożoności problemu, który dotyka dość głębokiej i intymnej sfery kobiecości. Nie myślę jednak, aby w tej dyskusji chodziło udowodnienie i rozsądzenie kto ma rację. Ile kobiet, tyle racji, tyle poglądów wynikających z osobistych doświadczeń oraz uwarunkowań osobowościowych i światopogladowych. Brakuje mi tylko jakiegoś stanowiska onoleczki, szkoda... Smutny
Odpowiedz
#11

Onoleczka chyba przeżywa miesiąc miodowy....gdzieś pisała, ze pod koniec maja będzie szczęśliwą panią młodą... Oczko
chyba się nie mylę... Myśli
<!-- l --><a class="postlink-local" href="http://dobrytarot.pl/viewtopic.php?f=83&t=14248&p=282254#p282254">viewtopic.php?f=83&t=14248&p=282254#p282254</a><!-- l -->

[Obrazek: attachment.php?aid=69226]
Odpowiedz
#12

A zgodne to z tym archetypem, bo czytałam ten tekst po raz enty i naprawdę w lesie jeszcze jestem. Głupek Poważnie ja naprawdę podziwiam osoby, które są w stanie zgodnie ze swoimi przemyśleniami stworzyć taki wywód akademicki, a jeszcze bardziej te które to rozumieją Ok I żeby nie było wątpliwości, w swoich rozważaniach odniosłam się do tych fragmentów, które zrozumiałam, albo które mnie poruszyły.
Odpowiedz
#13

Le Stelle - mam wrażenie, że myśmy się chyba nie zrozumiały, kobieto Uśmiech
Pisząc o egoizmie absolutnie nie miałam na myśli tego czy ktoś w ogóle chce mieć dziecko, czy nie - oczywiście, że powinna to być indywidualna decyzja. Nie uważam kobiet czy mężczyzn, którzy się nie decydują na dzieci za egoistów. Przecież nie każdy człowiek powinien czy chce mieć dziecko - mało z tym, nie każdy powinien. Nie uważam też za egoistki kobiet, które podporządkowują całe swoje małżeńskie życie temu by to dziecko mieć, chociaż mają problem z poczęciem go. Przykro mi, że posądzasz mnie o takie złe myślenie...
Może napiszę więc, żeby nie było niedomówień:
Uważam za egoistów ludzi, którzy żyją na zadowalającym poziomie finansowym, mają samochód, mają mieszkanie, mają co jeść, mają pracę i mówią, że chcą mieć dziecko, ale nie decydują się na nie z powodów finansowych. A co to są te "powody finansowe": w wypadku takich ludzi chodzi o to, że musieliby trochę zacisnąć pasa, zrezygnować z przyjemności, na jakie ich było do tej pory stać, zrezygnować z zakupu lepszego samochodu, większego telewizora albo wyjazdu zagranicznego. Po urodzeniu dziecka nie stać by ich było na super wózek, super mebelki i super ubranka, zajęcia pozalekcyjne dla dziecka gdy podrośnie, kupienie mu komórki, tabletu i modnych adidasów. Nie mogliby już brać więcej kredytów i jeździć na zagraniczne wakacje. itd.itp. Czyli po prostu - chcą mieć dziecko, ale nie są w stanie obniżyć trochę swojego komfortu życia. To uważam za egoizm. W pokoleniu moich Rodziców i Dziadków albo ktoś chciał mieć dziecko, albo nie - na ogół zresztą każda rodzina uważała za naturalne posiadanie dziecka czy dzieci. A dzisiaj mam takie wrażenie, że wielu ludzi boi się mieć dzieci - bo to za duża odpowiedzialność.
Jeżeli więc chodzi o brak odpowiedzialności... Dla wielu młodych ludzi dzisiaj "odpowiedzialność" to jest w ogóle jakaś egzotyka. "Odpowiedzialnym" można być co najwyżej przed bankiem który dał kredyt. Ludzie nie pobierają się - no bo po co być uwiązanym do drugiej osoby, jak przestanie nam być dobrze razem, to każde pójdzie w swoją stronę. Rozwodzą się tylko z tego powodu, ze miłość już się wypaliła, albo podoba im się już ktoś inny - nieważne, że się obiecywało komuś wierność, albo że dzieci będą cierpieć - trudno, ważniejsze jest moje szczęście niż szczęście moich bliskich. Mają dzieci, ale ich nie wychowują, a tylko utrzymują nie dbając o to, że to nie wystarczy.
Oczywiste jest, że nie wszyscy tak postępują, bo jest też wielu ludzi odpowiedzialnych, słownych i stawiających dobro rodziny na pierwszym miejscu. Ale niestety takie mam wrażenie, że tych emocjonalnych "wiecznych dzieci", które nie potrafią dorosnąć i wziąć odpowiedzialności za siebie i rodzinę, które nie są w stanie dotrzymać obietnicy nawet jeżeli nie jest to łatwe, dla których najważniejsza jest własna wygoda - jest coraz więcej...

Połóż rękę na sercu. 
Oddychaj. 
Żyj.
Odpowiedz
#14

Le Caro Kwiatek To już dalej nie ciągnę tego tematu nie w temacie.

Perełko :obscene-drinkingcheers: Mam nadzieję, że ja Was nie przynudzam, a jeszcze chciałam coś dodać... (ten temat teraz tak do mnie wrócił, a pamiętam że już kiedyś właśnie nieobojętnie przeszłam koło niego, więc pisząc sama sobie trochę porządkuję myśli i nazywam po imieniu, co mi nie pasowało...)

Właśnie ta pierwsza część - deprecjonująca podkreślanie zewnętrznej atrakcyjności (porzucenie własnej "tożsamości" na rzecz bycia pożądaną w oczach mężczyzny) zestawiona z żalem (?), że kobieta wyparła "siebie-staruchę", dla mnie ustanawia kolejny punkt pogłębiający rozbieżność między patrzeniem na Kobiecość autorki - a moim.

Z tego, jak p. Kosakowska napisała o zatraceniu drogi do mądrości poprzez malowanie się i eksponowanie ciała wynika, że należałoby odrzucić ten kierunek jako narzucony zewnętrznie, niespójny z wewnętrznie ukrywaną esencją kobiecości. Tak jakby potrzeba piękna zewnętrznego i wpisania siebie w to piękno nie leżały w naturze kobiety, wręcz przeciwnie, tłamszą wewnętrzną emanację i gubią ścieżki samopoznania....

W moim odczuciu to pragnienie własnej atrakcyjności jest jak najbardziej wpisane w całość kobiecości i błędem jest "przerzucać" to na wpływ mężczyzn. Ta atrakcyjność, piękno, w efekcie magnetyzm i przyciąganie prowadzi do najstarszego "tańca" na Ziemi - iskrzenia między tym co kobiece a tym co męskie! Bez tego wpływu mielibyśmy wzajemnie tylko płodzenie dzieci (upraszczam, wiadomo Oczko ), nie byłoby tego, co daje wzajemne wrzenie i przyciąganie... Kobiety uwielbiają uwodzić tak samo, jako uwielbiają być uwodzone, to coś więcej niż Dziewica-Matka-I-ten trzeci-Element (Starucha/dla mnie Kapłanka). Tutaj wchodzi archetyp również baaaardzo stary, który autorka pomija (bo może uznaje go jako refleks męski), archetyp femme fatale, uwodzicielki.

Znowu dla mnie Tarot jest pełniejszy, ponieważ ten archetyp (znacznie piękniej oddany niż oczywiście femme fatale, tak samo zdemonizowana jak Starucha-Wiedźma) odnaleźć można w karcie Mocy, która pokazuje seksualność kobiety wolną od wpływu męskiego. Tarotowa Moc nie jest destrukcyjna ani niszcząca, ale na pewno jest bardzo zmysłowa i potrafi wzbudzić... zachwyt na przykład Oczko Moc nie jest dziewicą, nie jest matką, nie jest staruchą - jej kobiecość płynie z jej seksualności, daje jej siłę, ale niekoniecznie siłę niszczącą. Moc posiada magnetyzm działający na płeć przeciwną i pochodną tej energii jest pragnienie bycia atrakcyjną...

Na marginesie, w podobny sposób męską seksualność wyraża w moich oczach Mag - oboje są (w sensie metaforycznym oczywiście Uśmiech ) szalenie atrakcyjni dla płci przeciwnej, są dla siebie "równymi partnerami", nie będąc kochankami, są indywidualnościami, męskim "ja" przyciągającym kobietę i kobiecym "ja" przyciągającym mężczyznę.

Tak to przynajmniej ja widzę Oczko I nie chodzi mi tutaj o znaczenie wróżebne kart, ale o głęboką symbolikę i energie, jakie przedstawiają te karty.

Więc dziewczyny wcale się Wam nie dziwię, że nie odpowiadała Wam krytyka "kobiety podkreślającej urodę", też jestem z Wami Oczko

Zastanawia mnie właśnie tylko, dlaczego p. Kosakowska w swoim zgłębianiu kobiecości pomija uwodzenie... Tak jakby w ogóle pomijała jakiekolwiek korelacje kobieta-mężczyzna i skupiała się na wyizolowanej "kobiecości", która dla mnie nie istnieje bez "męskości" i nie można mówić o jednej w oderwaniu od drugiej... Może dlatego tam tak wszystkie biją się między sobą, i w ogóle przejście przez ten labirynt inicjacji może prowadzić do obłędu [Obrazek: k06065.gif].
Odpowiedz
#15

"Kto nie pamięta historii skazany jest na jej ponowne przeżycie", 

George Santayana


A ja, ponieważ jestem historyczką, więc dorzucę jeszcze parę słów z tego punktu widzenia.
Nie jesteśmy sami we Wszechświecie, nie jesteśmy sami na Świecie. Przed nami i po nas żyło i będzie żyło wiele kobiet i mężczyzn... setki pokoleń... całe cywilizacje. Nie jesteśmy skazani na uczenie się swojej kobiecości - czy też męskości - od zera. Mamy bogactwo przeszłych pokoleń, naszych przodków. Mądrość człowieka mierzy się tym - jednakowo kobiety i mężczyzny - czy dostatecznie wcześnie potrafi skorzystać z tego bogactwa. Są i tacy, którzy nigdy z niego nie skorzystają. Ale są tacy, którzy dostatecznie wcześnie w swoim życiu wpadają na to, że jeżeli ktoś przeżył dobrze całe życie i jest szczęśliwym człowiekiem, to może warto się od niego czegoś nauczyć? Może nie musimy dochodzić do wszystkiego sami? Kim ja jestem, żeby uważać, że sama, bez dobrej rady moich bliskich jestem w stanie lepiej przeżyć swoje życie niż moi przodkowie? W swojej historii człowiek sięgał coraz dalej i wyżej zawsze dzięki dwóm czynnikom - temu, czego dowiedział się od swoich przodków i temu, co sam od siebie do tego dołożył. Od zarania dziejów matki przekazywały swoim córkom wiedzę na temat tego jak powinny się one zachowywać, żeby mieć udane życie. Jak najlepiej żyć  w społeczności, w której żyjesz. W ciągu setek i tysięcy lat pojęcie o tym, czym dla kobiety jest udane i szczęśliwe życie ewoluowało na wiele sposobów - i pod różnymi szerokościami geograficznymi miało zupełnie różne oblicza. Czym innym jest dziś udane życie dla bogatej Japonki, czym innym dla polskiej emigrantki w Wielkiej Brytanii, a czym innym dla biednej kobiety z afrykańskiej wioski. Każda z tych kobiet miała matkę, która starała się wychować córkę tak, by była ona szczęśliwa... ale dla każdej z tych matek szczęście oznaczało co innego... bogactwo, kariera zawodowa, dobre małżeństwo, bogaty mąż, własna chata, szacunek współplemieńców...  co dla jednych jest wszystkim, dla innych jest mało ważne.

Były wieki, były lata, były epoki, które kobietę ograniczały do roli "panny na wydaniu" gdy była młoda, a matki i żony w późniejszym wieku. O wartości kobiety decydowało jedynie to, kim był jej ojciec, kim był jej mąż i kim był jej syn. A jednak i w tamtych epokach pojawiały się kobiety wyrastające ponad przeciętność, o których do dziś pamiętamy: silne królowe, mądre mniszki, sprytne intrygantki dworskie, żony które kierowały swoimi mężami a wręcz całymi rodami, kobiety które prowadziły salony wyznaczające wzorce w całym kulturalnym świecie, te które w przebraniu męskim studiowały na uniwersytetach, te które jadąc w zbroi na koniu prowadziły za sobą cały naród. Co było źródłem ich siły? Jednym razem było to wykorzystanie do maksimum swojej kobiecości dla osiągnięcia większych celów, innym razem wprost przeciwnie - odrzucanie ograniczeń, jakie wiązały się z kobiecością i sięganie po to, czego nie była w stanie osiągnąć nawet większość mężczyzn. Uczmy się od nich, uczmy się tej lekcji historii naszych przodkiń...

Siłą kobiety wcale nie jest tylko i wyłącznie jej "kobiecość",  albo też przeciwnie - jej odrzucenie.
Siłą kobiety jest to, że kiedy kobiecość jest dobra i potrzebna - sięga po nią. Kiedy jest przeszkodą - jest ją w stanie odrzucić.
Dlatego kobieta może być dobrą i kochającą żoną i matką, a może też wspiąć się zimą na najwyższy szczyt Himalajów.

Połóż rękę na sercu. 
Oddychaj. 
Żyj.
Odpowiedz
#16

LeCaro, myślę że to zjawisko, o którym piszesz jest potwierdzeniem tzw. pamięci genetycznej. Poza tym, człowiek jest istotą, która uczy się i posiada umiejętność wchodzenia w role społeczne nie koniecznie związane z obowiązującymi w danym społeczeństwie stereotypami, a także zdolność adaptacji. Mężczyzna, w przypadkach braku partnerki potrafi poprowadzić gospodarstwo domowe i wychować dzieci. Mój Brachol jest singlem, a przebija mnie na głowę. Jest chodzącym poradnikiem z cyklu "W domu i zagrodzie". Uwielbiam z nim chodzić na zakupy ciuchowe - ja stoję w przymierzalni, on przynosi to co wybrał - i zawsze pasuje kolor, fason i rozmiar. Nie siedzi na pufie znudzony i nie pyka nerwowo na komórce. Mnie np. było trudno nauczyć się żyć w pojedynkę i trochę to trwało nim przestałam robić za dużo zakupów, za dużo gotować. Nauczyłam się wielu czynności ( m.in. obserwując i radząc się mojego brata), które wykonują w domu mężczyźni i nie uważam, abym straciła coś ze swojej kobiecości. Oczko
Odpowiedz
#17

Le Stelle, chciałam skomentować już pod Twoim wcześniejszym postem na temat archetypów kobiecości, ale nie wiedziałam, co napisać prócz tego, że w zupełności zgadzam! Dużo bardziej podoba mi się Twoja wizja. Oklaski
Praca Roberta Gravesa "Biała Bogini" była przełomowa i bardzo ciekawa (nawet jeśli nienaukowa i po części napisana nie w oparciu o fakty, a "przeczucia"), ale brakuje mi w niej jednej rzeczy. Otóż Graves pięknie opisał, jak potężna była bogini przed zmianami kulturowymi, które sprawiły, że wydano ją za mąż i starano się za wszelką cenę podporządkować męskiemu partnerowi. Skoncentrował się jednak przede wszystkim na niszczycielskiej stronie bogini, to ona go fascynuje. Można to zresztą zrozumieć czytając co nieco o jego prywatnym życiu. Jednakże pomimo gloryfikacji bogini, pomimo czci, jaką dla niej odczuwał, interesowała go wyłącznie z perspektywy mężczyzny, wyłącznie w relacji do mężczyzny, którego uwodziła i którego niszczyła. Nie interesowała go w ogóle strona twórcza i łagodna ani wpływ, jaki miała na swoje czcicielki - nie tylko czcicieli. Moim zdaniem obie strony są ważne.
Co do Mocy i Maga - również się zgadzam Uśmiech Także dlatego podoba mi się, że w numeracji tarota marsylskiego są ładnie ze sobą zestawieni jako I i XI.
Odpowiedz
#18

Pozwólcie, że wkleję coś, co umożliwia mi odniesienie się do tego tematu, po prostu lepiej bym się w tym momencie nie wyraziła, ale zastrzegam, iż chodzi mi głównie o ten fragment, który tu przytaczam ...
Współczesność narzuca człowiekowi szybkie tempo życia. Nauki ścisłe rozwijają się coraz intensywniej i w znaczącym stopniu ubogacają różne przejawy ludzkiej egzystencji swoimi osiągnięciami technicznymi. Na rynku pojawiają się wciąż doskonalsze urządzenia, które i tak za chwile zostaną wyparte przez nowsze i lepsze. Być może w takiej atmosferze ciągłego rozwoju i zmian człowiek bezwiednie zaczyna tracić poczucie, że istnieje taka sfera jego egzystencji, która nie przeminie. Nic, bowiem lepszego i skuteczniejszego nie nadejdzie, bo nadejść nie może. W zakres tej sfery wpisuje się przede wszystkim ludzka natura i wartości z nią związane. Szczególnie w ostatnim czasie jeszcze do niedawna stałe punkty i nienaruszalne wartości ludzkiego życia poddawane są krytyce. Najczęściej dokonuje się to w atmosferze „naukowości”, a wszyscy biorący w tym udział są przekonani o swojej wrażliwości i trosce o dobro człowieka. Tak jest na przykład z rozumieniem kwestii ludzkiej płciowości oraz z pojmowaniem relacji męskości do kobiecości.
1. Nowe tendencje w podejściu do kwestii kobiecej.
Obserwujemy, że „w ostatnich latach pojawiły się nowe tendencje w podejściu do kwestii kobiecej”. Przyjrzyjmy się dwom z nich. Wydaje się bowiem, że w znacznej mierze odzwierciedlają one całą panoramę różnych ujęć i koncepcji.
a) Tendencja pierwsza, podkreśla się na przykład kwestię „podporządkowania kobiety” mężczyźnie. W takiej sytuacji jakby naturalnym się staje, że „kobieta, by być sobą, przybiera postawę przeciwnika mężczyzny”. Skutkiem tego jest rywalizacja „między mężczyznami i kobietami, w której uznanie tożsamości i roli jednej z płci uznawane jest za umniejszanie tożsamości i roli drugiej”. Niestety, rodzi to nie tylko owoce „zgubnego zamieszania w antropologii”, ale przez to również ma „bezpośredni i negatywny wpływ na strukturę rodziny”. To już nie są skutki tylko teoretyczne, ale cierpienie konkretnych ludzi: dorosłych i dzieci, a także całych rodzin. Pewną próbką owych „nowych tendencji w podejściu do kwestii kobiecej”, są poglądy Luce Irigaray (ur. 1932), francuskiej przedstawicielki feminizmu postmodernistycznego. Jej zdaniem istnieje aura tajemniczości spowijająca […] [kobietę] w kulturze dążącej do tego, by wszystko wyliczyć, obrachować i ponumerować w postaci jednostek, skatalogować poprzez zindywidualizowanie. Irigaray stwierdza, że kobieta nie jest […] jednak ani pojedyncza, ani podwójna. Nie sposób ściśle wyodrębnić czy określić jej, jako osoby, a tym bardziej jako dwóch. Opiera się wszelkim próbom ścisłego zdefiniowania. Pozbawiona jest również „własnego” imienia. Jej płeć zaś, niebędąca jedną, uchodzi za brak płci. Nieco dalej znowu podkreśla, że „kobieta nie ma […] jednej płci, posiada przynajmniej dwie, niemożliwe jednak do zdefiniowania. Ma ich zresztą więcej”. Autorka prezentuje bardzo „poetycki”, a przez to i niejednoznaczny tok myślenia. Można zauważyć, że podstawy tradycyjnej antropologii zostają tu mocno zachwiane. Za to L. Irigaray prezentuje bardzo szeroko, wspierając się podpowiedziami psychoanalizy, „fenomen kobiecości”. Niestety, zabrakło „przejścia od fenomenu do fundamentu”. Skutkiem tego pozostaje zagubienie. Brakuje stałych punktów odniesienia, dzięki którym można by budować integralną wizję człowieka, w której mężczyzna nie musi być wbrew kobiecie, a ona wbrew niemu. Wizja człowieka, w której mężczyzna i kobieta mogą się wzajemnie zrozumieć, a nawet dzięki sobie nawzajem zrozumieć samych siebie. Wizja, w której jasno widać relacje między takimi pojęciami, jak: ciało, płeć, człowiek czy osoba.
„«Ona» [kobieta] jest w sobie samej nieskończenie inna. Dlatego bez wątpienia zwie się ją nieobliczalną, nierozumną, obłąkaną, kapryśną… Nie wspominając już o jej języku, w którym «ona», biegnąc we wszelkich kierunkach, uruchamia wszelkie możliwe sensy, nie pozwalając «mu» uchwycić w nim jakiegokolwiek sensu spójnego. Mowa pełna sprzeczności, nieco nazbyt szalona dla logiki rozumu, niesłyszalna dla tych, którzy słuchają jej, posługując się gotowymi schematami, z góry ustalonym kodem”
b) Tendencja druga.
Istnieje też inna tendencja w tzw. „kwestii kobiecej”. Również ona wiąże się ze zjawiskiem feminizmu. W jej myśl, aby „uniknąć jakiejkolwiek dominacji jednej czy drugiej płci, próbuje się zacierać różnice między nimi, traktując je, jako zwykły efekt uwarunkowań historyczno-kulturowych”. Płeć pozbawiona jest sobie właściwej, wynikającej z natury człowieka, roli. Natomiast „główny akcent kładzie się […] na wymiar czysto kulturowy, zwany rodzajem, który uznaje się za nadrzędny”. Zdaniem B. V. Cole jednym z najbardziej znaczących dokonań ostatniego nurtu […] ruchu feministycznego było radykalne rozróżnienie i oddzielenie płci biologicznej od płci społeczno-kulturowej, które rozbiło godność kobiety i mężczyzny. Tłumacząc znaczenie terminu „gender”, przypomina, że pierwotne znaczenie tego terminu w języku angielskim odnosi się do gramatycznego rozróżnienia między rzeczownikami, zaimkami i przymiotnikami rodzaju męskiego i żeńskiego (gender, czyli «rodzaj»), jednak powszechne używanie w ciągu dwudziestu lat zmieniło jego znaczenie w kierunku jednostkowej tożsamości płciowej („płeć społeczno-kulturowa”). Jej zdaniem zwolennicy feminizmu słusznie stwierdzili, że nie wszystko, co składa się na ludzką płciowość, znajduje się w ciele i dla oznaczenia nieuchwytnego aspektu płciowości przyjęli termin „płciowość społeczno-kulturowa” (gender). Aby podkreślić zawiłość tej tendencji, dodajmy, że również „nie brakuje obrońców modelu równości głoszących, że na świecie występuje nieskończona ilość różnych typów ludzkich, z których każdy jest biseksualny, to znaczy dwupostaciowy (duplex), jako że posiada cechy męskie i żeńskie w różnych proporcjach”. Celem tej tendencji miało być między innymi „równouprawnienie kobiety przez uwolnienie jej od wszelkiego determinizmu biologicznego”. Bolesną konsekwencją zaś okazało się „kwestionowanie naturalnego modelu rodziny, zrównanie homoseksualizmu z heteroseksualizmem oraz nowy model seksualności polimorficznej”.
c) Konsekwencje obu tendencji
Antropologia oparta na założeniach wynikających z omówionych powyżej tendencji umacnia tezę, „według której wyzwolenie kobiety pociąga za sobą krytykę Pisma Świętego, które rzekomo zawiera paternalistyczną koncepcję Boga, opartą na kulturze zasadniczo maskulinistycznej”. W myśl tak uprawianej antropologii „fakt, że Syn Boży przyjął naturę ludzką płci męskiej, nie ma według tej tendencji żadnego znaczenia”. Tak przedstawiają się konsekwencje „ściśle teologiczne”, ale to nie wszystko. W przypadku obu tendencji podejścia do „kwestii kobiecej” widać bardzo wyraźnie, że skutkiem zagubienia właściwej relacji między kobiecością,a męskością jest zagubienie tego, co istotowo stanowi o człowieku, o jego dobru i przeznaczeniu. Przede wszystkim jednak uderza w godność rozumienia i przeżywania communio personarum między mężczyzną i kobietą, a więc w małżeństwo i rodzinę. Z tego wniosek, że odmienność płciowa ciała mężczyzny i kobiety nie jest […] tylko faktem biologicznym, ale ma sens znacznie głębszy. Dlatego tak istotne, i to nie tylko dla uprawiania teologii, jest właściwe uchwycenie relacji między kobietą a mężczyzną. Emmanuel Mounier nawiązując do koncepcji osoby, chętnie posługiwał się parami przeciwieństw, uzupełniających się antytez, takich jak: myśl i działanie, publiczny i prywatny, pojedynczy i zbiorowy, równość i różnica, wielość i jedność, wykroczenie poza siebie samego i tożsamość, mężczyzna i kobieta, pozostając w ten sposób na skrzyżowaniu antynomii, które wymagają nieustannego ruchu dialektycznego. Ma to ogromne znaczenie dla osoby ludzkiej i jej rozwoju. „W napięciu między biegunami życie etyczne osoby jawi się jako dar z siebie”. Zauważyć należy, że „napięcia tego nie da się wykluczyć z relacji mężczyzny i kobiety, co więcej, im bardziej są oni dojrzali i odpowiedzialni, tym bardziej napięcie okazuje się płodne”. Posługując się tą intuicją Mouniera przyjrzyjmy się teraz dokładniej „napięciu” między mężczyzną i kobietą, przyjmującą punkt wyjścia równość i różnicę między nimi.
2. Równość i komplementarność płci
Człowiek jest, zatem jakby „stworzony dla siebie”. Co to dokładniej oznacza? Konstytucja soborowa dopowiada, że człowiek „nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”. Mężczyzna stworzony jest dla kobiety, a kobieta dla mężczyzny, bo człowiek to mężczyzna i kobieta. „Ponieważ każdy jest albo mężczyzną, albo kobietą, nikt nie nosi w swoim ciele pełnej postaci człowieczeństwa”. Człowieczeństwo każdego z nich realizuje się poprzez zasadę ich różnorodności wypowiedzianej poprzez męskość i kobiecość.

ks. Sławomir Kunka
Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II
Teologia ludzkiej płciowości a natura człowieka. <!-- m --><a class="postlink" href="http://old.upjp2.edu.pl/download/ps.31_10.pdf">http://old.upjp2.edu.pl/download/ps.31_10.pdf</a><!-- m --> jest to opublikowanie w pdf, więc można sobie więcej na ten temat poczytać, ale nie nie wydaje mi się, aby ktoś z tego naszego grona znalazł tam coś interesującego pod kątem tarota Uśmiech nie ta bajka... dla mnie
Odpowiedz
#19

Czarodziejko, cieszę się, że trafił do Ciebie mój punkt widzenia Uśmiech O Gravesie i jego "Białej bogini" nie słyszałam - czy mam rozumieć, że p. Kosakowska inspirowała się jego pracami, tworząc archetyp Staruchy-Wiedźmy?

Basiu, ciekawie czyta się to "westchnięcie" księdza - to dopiero wkrada się naukowa analiza... No właśnie...

W obliczu prowadzonych naukowych dyskursów kim jest kobieta opowiadam się za przedstawieniem poetyckim, intuicyjnym i niejednoznacznym (więc Luce Irigaray - nie jej kobieca wielopłciowość, ale tak jeśli chodzi o sposób mówienia o tym, sposób nie wyznaczający kierunku budowania i tworzenia podwalin). Rozgoryczenie współczesną postacią nauk humanistycznych i sztuk pięknych przeszłam w czasie studiów, kiedy uświadomiłam sobie, że dzisiejsza humanistyka to pseudonaukowy bełkot nie prowadzący donikąd... Bełkot uwikłany w tę samą presję postępu, nie dający ani WIEDZY, ani POZNANIA. Można utonąć w teoriach, spędzić życie na tworzeniu nowych metodologii dla przebadanych z każdej strony "kwestii niejednoznacznych", spierać się na akademickich konferencjach, ale nie ma za tym PRAWDY ISTOTNEJ DLA CZŁOWIEKA. Pod tym kątem większą wartość wnosi dla mnie refleksja ludzi nauki, filozofów, artystów sprzed epoki akademizmu - mam na myśli czasy, kiedy refleksja miała prowadzić do udzielenia pewnych egzystencjalnych odpowiedzi, doprowadzić do wewnętrznej prawdy lub w ogóle prowadzić do poznania wyższych wartości. Dyskurs obecny - Czym jest czym nie jest kobieta - brzmi niezwykle miałko dla mnie... W moim odczuciu dialekt akademicki dawno porzucił Prawdę na rzecz naukowości...

Dlatego też sposób pisania Kosakowskiej do mnie przemawia - sposób w jaki szuka i stara się "poczuć" kobiecość (jako ideę): w obrazach, metaforach, symbolach, opowieściach. Nieakademicko... (Retysz, co ja piszę, toż to niemal hasła z manifestu romantycznego... Rotfl )

Myślę, że każda z nas tutaj też trochę inaczej rozumie tekst Kosakowskiej, zwracamy uwagę na inne aspekty...

Perełko i Le Caro, odniosłyście się do bezpośrednio budowanej codzienności, tworzonej dzień po dniu, Basiu też o tym pisałaś pod drugim tekstem o Rahab (<!-- l --><a class="postlink-local" href="http://dobrytarot.pl/viewtopic.php?f=24&t=14970">viewtopic.php?f=24&t=14970</a><!-- l -->). Le Caro przypomniałaś o roli "łańcucha pokoleń", nikt z nas nie pojawił się znikąd... Uśmiech

Ja poszukiwania Kosakowskiej lokuję jednak bardziej w obszarze, który mogłabym nazwać jako filozofia Bytu, w którym nie chodzi już bezpośrednio o to, jakie miejsce zajmuję "konkretna ja" w domu, rodzinie, szerszej społeczności, jakie są moje prawa itd. Istotą tych poszukiwań, poprzez różne teksty kultury, interpretacje antropologów, symbole, religie, ba! też intuicyjne przeczucia Oczko jest samopoznanie, w tym poznanie siebie jako Kobiety, której archetyp, ideał, pełen potencjał leży w mojej nieświadomości. I czym jest ta moja kobiecość, co wnosi w świat naokoło mnie, gdzie leży jej siła, gdzie jej słabość. Tak jak napisałam wcześniej, nie potrafię utożsamić się z poglądami Kosakowskiej, z jej wnioskami, ale szalenie interesuje mnie to grzebanie w mitach Uśmiech

Podałam wcześniej przykłady Wielkich Arkan tworzących archetypiczne wzory kobiet, ponieważ uważam, że tarot jest tworem kultury bardzo starym (czyli - znów nie zgadzam się z naukową drogą "szkiełka i oka", datującą go na XV w.), starym jak mity, a ukazującym archetypy "stare jak świat", archetypy niezniekształcone wpływem religii, patriarchatu, matriarchatu itd... Dla mnie z tych archetypów można próbować zbudować swoją Prawdę na temat wewnętrznej kobiecości, obserwować, jak silnie lub jak słabo emanuje ona w mojej postaci, jakie rany i traumy nosi, jak się przemienia, będąc ciągle tą samą. Jak bardzo różni się od tego co męskie, i jakiej natury jest oddzielająca granica...

Czy można do takich odpowiedzi dotrzeć drogą współczesnej nauki? Uśmiech Na pewno nie. No może Jung, który otworzył się na rolę symbolu, pozostał naukowy w tej gęstwinie Oczko

Dlatego dla mnie taki tekst Kosakowskiej stanowi inspirację do porównań, szukania podobieństw i różnic w poszukiwaniu odpowiedzi, jaka jest natura Kobiecości Oczko Szukam tych archetypów także w świecie zewnętrznym, właśnie w kulturze np., obserwuję, jak współczesny świat odnosi się do nich i gdzie je umiejscawia.
Odpowiedz
#20

Tak przeczuwałam. że to ci studia LeStelle przypomni, dlatego tylko część nie całość i tak grzecznie. Ostatnie twoje zdanie z ust mi wyjęłaś ,,, i to : Podałam wcześniej przykłady Wielkich Arkan tworzących archetypiczne wzory kobiet, ponieważ uważam, że tarot jest tworem kultury bardzo starym (czyli - znów nie zgadzam się z naukową drogą "szkiełka i oka", datującą go na XV w.), starym jak mity, a ukazującym archetypy "stare jak świat", archetypy niezniekształcone wpływem religii, patriarchatu, matriarchatu itd... Dla mnie z tych archetypów można próbować zbudować swoją Prawdę na temat wewnętrznej kobiecości, obserwować, jak silnie lub jak słabo emanuje ona w mojej postaci, jakie rany i traumy nosi, jak się przemienia, będąc ciągle tą samą. Jak bardzo różni się od tego co męskie, i jakiej natury jest oddzielająca granica... Ok

"Jestem tym, na co się odważyłam"
Ja

Buźki Buźki Buźki
Odpowiedz
#21

Perełko - dokładnie tak! Ale czym jest pamięć genetyczna, skąd się bierze, jak ją dziedziczymy?
Pamięć pokoleń, pamięć genetyczna, mitochondria - jest to dla mnie coś niesłychanie fascynującego! Przecież jest coś, co wymyka się racjonalnym wytłumaczeniom, coś co dziedziczymy tylko po Pramatce Ewie, coś co mamy "we krwi"... cząstka nas przekazywana z pokolenia na pokolenie, która dziedziczymy tylko i wyłącznie po matce - czyż to nie jest fascynujące? Cząstka, która sprawiła, że jesteśmy w stanie prześledzić dzieje człowieka poczynając od jego narodzenia się w Afryce. Tutaj tylko niewielki zalążek tego fascynującego zjawiska:

"U ssaków mitochondria płodu pochodzą wyłącznie z komórki jajowej (plemnik, tworząc przedjądrze męskie, pozostawia wszystkie swoje organella poza komórką jajową), u wielu innych organizmów (np. owady) plemnik wnika jednak do komórki jajowej razem z własnymi mitochondriami. W związku z tym mitochondria dziedziczymy wyłącznie w linii matczynej, „po kądzieli”, a geny mitochondrialne nie ulegają rearanżacji przez rekombinację. Z tego powodu geny mitochondrialne porównywano dla ustalenia kiedy żyła kobieta, od której pochodzą wszystkie aktualne mitochondria, nazwana niefortunnie przez prasę Ewą mitochondrialną, co mylnie sugeruje jedynego przodka wszystkich ludzi. Wyniki wskazują na ok. 200 tysięcy lat i Afrykę, z dużym marginesem błędu (kilkadziesiąt tysięcy lat). Wyniki te, podobnie jak wiele innych badań genetycznych, wspierają hipotezę „Pożegnania z Afryką” (zob. Prehistoryczne wędrówki ludzkości), zgodnie z którą człowiek współczesny wyewoluował w Afryce i stamtąd kolejnymi falami migracji zaludniał Ziemię."

U naszych Starszych Braci za Żyda uważa się tego, kto miał matkę Żydówkę - obojętnie kim był ojciec.
Jest też powszechnie funkcjonujące przekonanie: "Inteligencję dziedziczy się po matce".
I jest słynne określenie "Pramatki Ewy".
Jest wreszcie pojawiająca się w Biblii Ewa, która skusiła Adama. Ale czym?
Kim była Mitochondrialna Ewa?

W większości komórek eukariotycznych znajdują się mitochondria, które dzielą się autonomicznie, niezależnie od podziału komórki. Materiał genetyczny obecny w mitochondriach dziedziczy się inaczej niż ten zawarty w jądrach komórkowych. Geny jądrowe (DNA) zwierzęta i rośliny rozmnażające się płciowo otrzymują po obojgu rodzicach, podczas gdy DNA mitochondrialny (mtDNA) jest dziedziczony po jednym rodzicu. W przypadku ludzi tylko kobieta przekazuje swój mtDNA potomkom (w komórce jajowej), ponieważ tylko komórka jajowa wnosi cytoplazmę, zawierającą mitochondria, do zygoty. W plemniku znajduje się zarówno DNA genomowy (jądrowy), jak i mitochondria, jednakże znajdują się one we wstawce plemnika, która nie wnika do komórki jajowej, tak więc mężczyzna nie przekazuje swoich mitochondriów potomstwu. Kobiety, które nie mają córek, nie przekazują mtDNA następnym pokoleniom. Taki sposób przekazywania genów mitochondrialnych oraz badania zmienności mtDNA w populacji pozwalają przypuszczać, że mitochondrialny DNA jest odziedziczony po mitochondrialnej Ewie, będącej przedstawicielem żeńskiej linii ostatniego wspólnego przodka żyjących obecnie ludzi. Nie należy mylić ostatniego wspólnego przodka po linii żeńskiej z ostatnim wspólnym przodkiem współczesnych ludzi (który jest datowany na ok. 5000 lat temu), ani z pierwszym identycznym przodkiem (który jest datowany na ok. 15000 lat) – linie wywodzące się od poszczególnych osobników ulegają wymarciu.

W wyniku porównywania DNA mitochondriów pochodzących od ludzi różnych grup etnicznych stwierdzono, że każdy żeński rodowód można ostatecznie sprowadzić do pojedynczej kobiety, mitochondrialnej Ewy. Obliczono, na podstawie podobieństw sekwencji genów, że ta Ewa mitochondrialna żyła około 143 – 200 tys. lat temu w Afryce. Kobiety tej nie należy uważać za pramatkę ludzkości, bo współcześnie z nią żyło jeszcze wiele innych kobiet i mężczyzn, po których dziedziczymy geny jądrowe.

Połóż rękę na sercu. 
Oddychaj. 
Żyj.
Odpowiedz
#22

Le Caro, tak z samego rana takie stricte naukowe cytaty...! Krzyk
Bardzo to ciekawe co napisałaś, a tak dla uporządkowania, czy dobrze zrozumiałam:

- ludzie dzisiaj
- ok. 5 000 lat temu - ostatni wspólny przodek wszystkich ludzi (człowiek, którego wszyscy ludzie na Ziemi są potomkami?)
- ok 15 000 lat temu - pierwszy identyczny (=wspólny?) przodek wszystkich ludzi (to tak brzmi jak ten sam co wyżej, ale byłoby ich kilku? i czy ten sprzed 5 000 lat jest potomkiem tego sprzed 15 000 lat?) - nie bardzo rozumiem rozróżnienie, czy to nadal jest człowiek, od którego pochodzą wszyscy ludzie na Ziemi? ech, nie ważne w sumie... Oczko
- 143 - 200 000 lat temu - mitochondrialna Ewa, której mitochondrium mają wszyscy współcześni ludzie (jej potomkiem był ten sprzed 5 000 lat, ale czy sprzed 15 000 lat też? chyba tak...)

Ale przynajmniej bez zastrzeżeń zrozumiałam to o przekazywaniu mitochondrialnego DNA Uśmiech

To w ogóle jest dla mnie tak na dobrą sprawę najwyższa fikcja, że wszyscy dzisiejsi ludzie, w całej swojej różnorodności, mogą być sprowadzeni do jednego jakiegoś przodka, który istniał przecież wśród innych przedstawicieli swojej rasy, ale potomkowie "innych" nie przetrwali do dziś... Nie kłócę się z tym, ale też nie potrafię sobie tego jakoś wyobrazić - abstrakcja... Oczko Tzn. z jednej strony jest to logiczne, wszyscy jesteśmy tym samym gatunkiem, ale przeniesienie się w przeszłość tak głęboką, że ten cały gatunek "dzisiejszych ludzi" w jego dzisiejszej złożoności reprezentuje jeden przedstawiciel... a wydawałoby się, że takie cofanie można by prowadzić w nieskończoność, kiedy "coś urodziło się z czegoś"...

Basiu, to się dyskusja rozwinęła Oczko
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości