21-01-2013, 22:02
Mam pytanie do ludzi, którzy ogarniają wszystkie realne obowiązki i jeszcze mają siłę na zajmowanie się kartami. Bo ja chyba sobie nie radzę. Zauważyłam, że żeby czytać karty na "pełnych obrotach" muszę sobie zrobić najpierw ze dwa dni wolnego od wszystkiego a później dopiero stopniowo "łapię falę". Normalnie jest to niemożliwe, gdyż mamy tylko 2 dni weekendu. I często kończy się na tym, że jak po pracy siadam do tarota, to karty czytam po prostu "po łebkach", a to wcale nie jest rozwijające.
Kiedyś Rodin w jakimś programie powiedział, że żeby zostać zawodowym tarocistą trzeba być człowiekiem majętnym. Bo wcześniej należy zrobić setki rozkładów, a wtedy na nic innego nie ma czasu. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że chyba w tej kwestii miał rację, bo odkąd założyłam swój gabinet widzę, że jest on dla mnie raczej testem wytrzymałości, a nie sprawdzianem wiedzy.
Jaki jest Wasz patent na rozwijanie tego hobby, ale tak, żeby to miało ręce i nogi, a nie stanowiło jarmarczną rozrywkę w tzw. wolnym czasie?
Kiedyś Rodin w jakimś programie powiedział, że żeby zostać zawodowym tarocistą trzeba być człowiekiem majętnym. Bo wcześniej należy zrobić setki rozkładów, a wtedy na nic innego nie ma czasu. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że chyba w tej kwestii miał rację, bo odkąd założyłam swój gabinet widzę, że jest on dla mnie raczej testem wytrzymałości, a nie sprawdzianem wiedzy.
Jaki jest Wasz patent na rozwijanie tego hobby, ale tak, żeby to miało ręce i nogi, a nie stanowiło jarmarczną rozrywkę w tzw. wolnym czasie?