07-04-2014, 14:27
Porady dla wróżbitów
Pisałem niedawno o tym, jakich zasad należy przestrzegać, kiedy się wróży samemu sobie
(za pomocą kart czy patyków do I-Cingu).
W tym felietonie chciałbym odpowiedzieć na pytanie, jakie zasady "bezpieczeństwa i higieny pracy"
należy stosować, kiedy się wróży drugiej osobie.
Nie wiem jednak, czy mi się to uda.
To trudna sprawa!
Wolałbym raczej postawić pytania.
Pytanie 1: Czy za wróżbę (astrologiczną, tarotową lub inną) trzeba brać pieniądze?
Spotkałem się z różnymi postawami.
Jedni twierdzą, że "wróżony" koniecznie musi wróżącemu zapłacić, bo wtedy zamyka się cykl energii;
wróżbita daje swoją energię klientowi, więc musi dostać w zamian jej ekwiwalent.
W przeciwnym razie (jest taka opinia) ów wydatek energii odbije się na nim w postaci, na przykład,
choroby lub innej przypadłości.
Ale zdarzają się też idealiści, którzy uważają, że dar przewidywania przyszłości dostali za darmo (od Boga, od natury, karmy czy skądinąd), więc i za darmo muszą się nim dzielić.
Sam uważam, że jest to kwestia tego, jak się wróżbita umówi sam ze sobą.
Najważniejsze, żeby ani nie miał poczucia, że na tym interesie traci (w energetycznym sensie),
ani że nadmiernie zyskuje (wyzyskując jakoś klienta).
To poczucie równowagi jest najważniejsze i jeśli, aby je zapewnić, trzeba byłoby brać pieniądze od klientów, należy to robić.
Pytanie 2: Czy pomagać klientom także niewróżebnie?
Ten problem wiąże się z innym, podobnym:
czy w ogóle wróżbita powinien przejmować się losem i problemami swojego klienta?
Czy powinien brać sobie jego sprawy do serca?
Ja odruchowo przyjąłem zasadę, aby się nie przejmować, a zatem nie udzielam klientom rad wykraczających poza astrologię.
Nie miałem nigdy ambicji, aby być dla klienta także lekarzem, prawnikiem, psychoterapeutą czy przewodnikiem duchowym,
i nie kryłem, że się na tych sprawach nie znam.
Starałem się pokazać: w obrębie takich a takich spraw pani/pan się obraca, w taką a taką stronę los panią/pana ciągnie - a wybór życiowej drogi to już twoja, drogi kliencie, sprawa.
Wiem jednak, że wśród wróżbitów są i tacy, którzy chętnie poprowadzą klienta przez życie.
Zapewne można postępować i tak, i tak, ale jest dla mnie oczywiste, że: astrologowi (lub tarociście) nie wolno narzucać klientowi swojego światopoglądu.
Nie wolno mu narzucać swojej wiary, zasad moralnych, poglądów politycznych.
Astrolog musi być w kontakcie z klientem pod tym względem zupełnie "bezbarwny".
Nie powinien używać słów "bóg", "karma" czy "przeszłe wcielenia".
(Chyba że postanowi, że ma być inaczej, ale ja tego nie pochwalam.)
Pytanie 3: W jakim wieku należałoby zaczynać astrologiczną, tarotową lub I-Cingową praktykę?
Znaczenia symboli planetarnych, kart i heksagramów, można się nauczyć w szkole średniej.
Rysować horoskopy (zwłaszcza w komputerze) i rozkładać karty może nawet dziecko - tylko co z tego?
Nawet jeśli ktoś ma wybitny talent wróżbiarski, on nie wystarczy; konieczne jest duże doświadczenie życiowe.
Właściwie należałoby z wróżbiarską praktyką poczekać przynajmniej do trzydziestki.
Pytanie 4: Czy, aby wróżyć, trzeba koniecznie skończyć odpowiednią szkołę, czy też wystarczy być samoukiem?
Jeszcze kilkanaście lat temu tego pytania nikt by w Polsce nie postawił, bo wszyscy wróżbici u nas byli samoukami.
Szkół wówczas nie było.
Teraz są, ale przez to doszedł kolejny problem: która jest dobra?
Mnie się wydaje, że jest coś, co jest ponad wyborem między szkołą a samouczeniem - jest to pasja, zaangażowanie.
Jeśli ktoś jest miłośnikiem astrologii (tarota, I-Cingu), to równie dużo nauczy się w szkole, jak i podczas samodzielnych studiów.
A najlepiej by było zaliczyć i jedno, i drugie.
Uważam też, że wróżbita, jak każdy dobry fachowiec, musi uczyć się przez całe życie.
A co do szkół, to dodam, że od lat marzy mi się astrologiczna szkoła, ale nie mam tu na myśli instytucji edukacyjnej (bo takie przecież są), tylko szkołę w takim sensie, w jakim mówi się o szkołach Freuda lub Junga w psychoanalizie lub o szkole Mindella w psychoterapii.
Chodzi o pewien ruch, nurt, w ramach którego odbywałyby się nie tylko zwykłe szkolenia, ale gdzie adepci w sztuce mogliby także przejąć styl, tajemnice kuchni i zasady pracy z klientem od starych wyjadaczy.
Wojciech Jóźwiak
źródło
Pisałem niedawno o tym, jakich zasad należy przestrzegać, kiedy się wróży samemu sobie
(za pomocą kart czy patyków do I-Cingu).
W tym felietonie chciałbym odpowiedzieć na pytanie, jakie zasady "bezpieczeństwa i higieny pracy"
należy stosować, kiedy się wróży drugiej osobie.
Nie wiem jednak, czy mi się to uda.
To trudna sprawa!
Wolałbym raczej postawić pytania.
Pytanie 1: Czy za wróżbę (astrologiczną, tarotową lub inną) trzeba brać pieniądze?
Spotkałem się z różnymi postawami.
Jedni twierdzą, że "wróżony" koniecznie musi wróżącemu zapłacić, bo wtedy zamyka się cykl energii;
wróżbita daje swoją energię klientowi, więc musi dostać w zamian jej ekwiwalent.
W przeciwnym razie (jest taka opinia) ów wydatek energii odbije się na nim w postaci, na przykład,
choroby lub innej przypadłości.
Ale zdarzają się też idealiści, którzy uważają, że dar przewidywania przyszłości dostali za darmo (od Boga, od natury, karmy czy skądinąd), więc i za darmo muszą się nim dzielić.
Sam uważam, że jest to kwestia tego, jak się wróżbita umówi sam ze sobą.
Najważniejsze, żeby ani nie miał poczucia, że na tym interesie traci (w energetycznym sensie),
ani że nadmiernie zyskuje (wyzyskując jakoś klienta).
To poczucie równowagi jest najważniejsze i jeśli, aby je zapewnić, trzeba byłoby brać pieniądze od klientów, należy to robić.
Pytanie 2: Czy pomagać klientom także niewróżebnie?
Ten problem wiąże się z innym, podobnym:
czy w ogóle wróżbita powinien przejmować się losem i problemami swojego klienta?
Czy powinien brać sobie jego sprawy do serca?
Ja odruchowo przyjąłem zasadę, aby się nie przejmować, a zatem nie udzielam klientom rad wykraczających poza astrologię.
Nie miałem nigdy ambicji, aby być dla klienta także lekarzem, prawnikiem, psychoterapeutą czy przewodnikiem duchowym,
i nie kryłem, że się na tych sprawach nie znam.
Starałem się pokazać: w obrębie takich a takich spraw pani/pan się obraca, w taką a taką stronę los panią/pana ciągnie - a wybór życiowej drogi to już twoja, drogi kliencie, sprawa.
Wiem jednak, że wśród wróżbitów są i tacy, którzy chętnie poprowadzą klienta przez życie.
Zapewne można postępować i tak, i tak, ale jest dla mnie oczywiste, że: astrologowi (lub tarociście) nie wolno narzucać klientowi swojego światopoglądu.
Nie wolno mu narzucać swojej wiary, zasad moralnych, poglądów politycznych.
Astrolog musi być w kontakcie z klientem pod tym względem zupełnie "bezbarwny".
Nie powinien używać słów "bóg", "karma" czy "przeszłe wcielenia".
(Chyba że postanowi, że ma być inaczej, ale ja tego nie pochwalam.)
Pytanie 3: W jakim wieku należałoby zaczynać astrologiczną, tarotową lub I-Cingową praktykę?
Znaczenia symboli planetarnych, kart i heksagramów, można się nauczyć w szkole średniej.
Rysować horoskopy (zwłaszcza w komputerze) i rozkładać karty może nawet dziecko - tylko co z tego?
Nawet jeśli ktoś ma wybitny talent wróżbiarski, on nie wystarczy; konieczne jest duże doświadczenie życiowe.
Właściwie należałoby z wróżbiarską praktyką poczekać przynajmniej do trzydziestki.
Pytanie 4: Czy, aby wróżyć, trzeba koniecznie skończyć odpowiednią szkołę, czy też wystarczy być samoukiem?
Jeszcze kilkanaście lat temu tego pytania nikt by w Polsce nie postawił, bo wszyscy wróżbici u nas byli samoukami.
Szkół wówczas nie było.
Teraz są, ale przez to doszedł kolejny problem: która jest dobra?
Mnie się wydaje, że jest coś, co jest ponad wyborem między szkołą a samouczeniem - jest to pasja, zaangażowanie.
Jeśli ktoś jest miłośnikiem astrologii (tarota, I-Cingu), to równie dużo nauczy się w szkole, jak i podczas samodzielnych studiów.
A najlepiej by było zaliczyć i jedno, i drugie.
Uważam też, że wróżbita, jak każdy dobry fachowiec, musi uczyć się przez całe życie.
A co do szkół, to dodam, że od lat marzy mi się astrologiczna szkoła, ale nie mam tu na myśli instytucji edukacyjnej (bo takie przecież są), tylko szkołę w takim sensie, w jakim mówi się o szkołach Freuda lub Junga w psychoanalizie lub o szkole Mindella w psychoterapii.
Chodzi o pewien ruch, nurt, w ramach którego odbywałyby się nie tylko zwykłe szkolenia, ale gdzie adepci w sztuce mogliby także przejąć styl, tajemnice kuchni i zasady pracy z klientem od starych wyjadaczy.
Wojciech Jóźwiak
źródło