03-01-2022, 01:44
Piękne słowa i obrazy
03-01-2022, 01:44
Talarek Andrzej
Kwestia smaku
"lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku ..
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia"
Zbigniew Herbert
prawda nie wymaga heroicznych cech charakteru
mamy demokrację i wolność słowa
a trójpodział władzy jest rzeczywistością
wystarczy być uczciwym
albo mieć smak którego nie trzeba się wstydzić
którego nie można kupić
dzisiaj sędziów nie trzeba kusić pięknie
podsyłać kobiet one są na wyciągnięcie
dłoni łatwe miękkie jak z reklam
piekło jest tylko w baraku na przedmieściach
gdzie dzieci głodne poza wzrokiem
nie kusi
pałac sprawiedliwości ma marmurowe kolumny
prawda w nim wielobarwna jak parada
równości nierówności na wymiar skrojona
zdefiniowany przez dwójmowę dwójmyślenie
Cycero może służy do ubarwiana retoryki
finezyjnej i lotnej ale nie jest wzorem
do naśladowania
mowa sędziów nie jest parciana naśladują
wielkich mówców cóż kiedy brak systemu
wartości a moralność nie jest zapisana w kodeksach
jedyne co pozostało z Herberta to składnia ich wyroków
"pozbawiona urody koniunktiwu"
w piwnicach sprzątająca zauważyła martwego szczura
estetyka nie jest już pomocna w życiu
a piękno jest niedefiniowalne nie potrzeba
zgłaszać akcesu wystarczy uznać za ocenę
nazwanie prezydenta chamem a obrazą
nazwanie prezydent tłustym pulpeciarzem
określić za akt sztuki zbrukaną Biblię katolików
nazwać antysemityzmem i karać oplutą Torę
zgodzić się że Lech Wałęsa może obrażać bo
"nie jest zwykłym obywatelem, jest osobą wybitną
negatywne opinie o Adamie Michniku godzą
w zasady współżycia społecznego"
a krytyka członka rządu jako jego "ciemnej postaci"
jest karana z mocy prawa
chcieliśmy by sąd rozważał prawdę
polski sąd ma z nią coraz mniej wspólnego
może jedynie język którym da się opisać zło i dobro
koniec wolnego społeczeństwa zapoczątkowuje
gnicie sądów ten smród
nasze sądy tacą smak
który cechuje ludzi moralnych
ich oczy i uszy nie są uszami społeczeństwa
odmawiają mu posłuchania mając wcześniej napisane akta
nie są już książętami stają się
"Mefistami w leninowskich kurtkach…
wnuczętami Aurory chłopcami o twarzach ziemniaczanych ..
o czerwonych rękach"
smak nie jest już potęgą – Wielki Poeto -
służy do rozpoznawania smaków i pieniędzy
a "bezcenny kapitel ciała głowa"
nie wieńczy kolumn pałacu sprawiedliwośc
Kwestia smaku
"lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku ..
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia"
Zbigniew Herbert
prawda nie wymaga heroicznych cech charakteru
mamy demokrację i wolność słowa
a trójpodział władzy jest rzeczywistością
wystarczy być uczciwym
albo mieć smak którego nie trzeba się wstydzić
którego nie można kupić
dzisiaj sędziów nie trzeba kusić pięknie
podsyłać kobiet one są na wyciągnięcie
dłoni łatwe miękkie jak z reklam
piekło jest tylko w baraku na przedmieściach
gdzie dzieci głodne poza wzrokiem
nie kusi
pałac sprawiedliwości ma marmurowe kolumny
prawda w nim wielobarwna jak parada
równości nierówności na wymiar skrojona
zdefiniowany przez dwójmowę dwójmyślenie
Cycero może służy do ubarwiana retoryki
finezyjnej i lotnej ale nie jest wzorem
do naśladowania
mowa sędziów nie jest parciana naśladują
wielkich mówców cóż kiedy brak systemu
wartości a moralność nie jest zapisana w kodeksach
jedyne co pozostało z Herberta to składnia ich wyroków
"pozbawiona urody koniunktiwu"
w piwnicach sprzątająca zauważyła martwego szczura
estetyka nie jest już pomocna w życiu
a piękno jest niedefiniowalne nie potrzeba
zgłaszać akcesu wystarczy uznać za ocenę
nazwanie prezydenta chamem a obrazą
nazwanie prezydent tłustym pulpeciarzem
określić za akt sztuki zbrukaną Biblię katolików
nazwać antysemityzmem i karać oplutą Torę
zgodzić się że Lech Wałęsa może obrażać bo
"nie jest zwykłym obywatelem, jest osobą wybitną
negatywne opinie o Adamie Michniku godzą
w zasady współżycia społecznego"
a krytyka członka rządu jako jego "ciemnej postaci"
jest karana z mocy prawa
chcieliśmy by sąd rozważał prawdę
polski sąd ma z nią coraz mniej wspólnego
może jedynie język którym da się opisać zło i dobro
koniec wolnego społeczeństwa zapoczątkowuje
gnicie sądów ten smród
nasze sądy tacą smak
który cechuje ludzi moralnych
ich oczy i uszy nie są uszami społeczeństwa
odmawiają mu posłuchania mając wcześniej napisane akta
nie są już książętami stają się
"Mefistami w leninowskich kurtkach…
wnuczętami Aurory chłopcami o twarzach ziemniaczanych ..
o czerwonych rękach"
smak nie jest już potęgą – Wielki Poeto -
służy do rozpoznawania smaków i pieniędzy
a "bezcenny kapitel ciała głowa"
nie wieńczy kolumn pałacu sprawiedliwośc
03-01-2022, 01:45
Talarek Andrzej
Las
las był za rzeką
znałem go z opowiadań
było w nim dużo drewna
którego brakowało z tej strony
podobno były też jagody i grzyby
równie egzotyczne jak pomarańcze
więc nikt się nimi nie zajmował
zwierzęta mieliśmy w gospodarstwie
wilki straszyły w bajkach
czerniał odległą ścianą tajemnicy
odpychał ziemię od nieba barierą drzew
wejście w niego było pogrążeniem się w czarnym
niebycie bez szans na spotkanie
jasnośc
Las
las był za rzeką
znałem go z opowiadań
było w nim dużo drewna
którego brakowało z tej strony
podobno były też jagody i grzyby
równie egzotyczne jak pomarańcze
więc nikt się nimi nie zajmował
zwierzęta mieliśmy w gospodarstwie
wilki straszyły w bajkach
czerniał odległą ścianą tajemnicy
odpychał ziemię od nieba barierą drzew
wejście w niego było pogrążeniem się w czarnym
niebycie bez szans na spotkanie
jasnośc
03-01-2022, 01:47
Talarek Andrzej
Listopad
Święty Walenty patronie wariatów powinieneś
wziąć w swoją opiekę listopadowych Polaków
niech nie roją snów niespełnialnych
o Prawie Nikomu Niepotrzebnej
wystarczy jak zapalą znicz biały
ogień w czerwonym szkle
na grobie swoich złudzeń
albo w wydrążonej dyni
będzie narodowo
wszystkoświętnie
nowocześnie
w białoczerwonych budynkach
odczynią uroki odziedziczone po przodkach
zmówią wieczne odpoczywanie nad
Hanką Mostowiak
łzę uronią telewizyjną
święty Nepomucenie patronie topielców i powodzian
twoje kruszejące podobizny nad brzegami rzek
czas unicestwia listopadowy
wiesz od dawna liście to nie liściki od Pana Boga
nie strzeżesz już skrzyżowań ani mostów nie upilnujesz
powinieneś zostać patronem podsłuchiwanych
nie wiedzą kiedy są słyszalni
nie wiedzą co czynią
nowoczesność
czy mylą się nam wiatry od morza
z drang nach osten
Hekata z Hakatą
pewnie tak
Listopad
Święty Walenty patronie wariatów powinieneś
wziąć w swoją opiekę listopadowych Polaków
niech nie roją snów niespełnialnych
o Prawie Nikomu Niepotrzebnej
wystarczy jak zapalą znicz biały
ogień w czerwonym szkle
na grobie swoich złudzeń
albo w wydrążonej dyni
będzie narodowo
wszystkoświętnie
nowocześnie
w białoczerwonych budynkach
odczynią uroki odziedziczone po przodkach
zmówią wieczne odpoczywanie nad
Hanką Mostowiak
łzę uronią telewizyjną
święty Nepomucenie patronie topielców i powodzian
twoje kruszejące podobizny nad brzegami rzek
czas unicestwia listopadowy
wiesz od dawna liście to nie liściki od Pana Boga
nie strzeżesz już skrzyżowań ani mostów nie upilnujesz
powinieneś zostać patronem podsłuchiwanych
nie wiedzą kiedy są słyszalni
nie wiedzą co czynią
nowoczesność
czy mylą się nam wiatry od morza
z drang nach osten
Hekata z Hakatą
pewnie tak
03-01-2022, 01:49
Talarek Andrzej
Miłość starych ludzi
Starymi ludźmi gardzi miłość
zbrużdżeni czasem pokrzywieni
nie patrzy w oczy ich nagości
zszarzałej jak odłogi ziemi
ich pomarszczenie ją zawstydza
a wielkie brzuchy martwe łona
z miłością rymu nie śmią stworzyć
bo z pięknem się kojarzy ona
przed ciżbą słów się w tłumie chowa
ludzkie języki ważąc w sobie
też coś miłości pełna głowa
lepiej pomyśleć im o grobie
a jednak Julia i Romeo
tak niedzisiejsi w swoich ciałach
wciąż młodzi w myślach pożądaniach
oszukiwanych w swych annałach
znajdują swoje uniesienia
i wspominają dawne maje
młodości boskich chwil szukają
w orgazmach których już nie mają
starczy rozsądek im dyktuje
ostatnie gesty pożądania
dłoń w dłoni miękko odnajduje
odcienie drżenia zapomnienia
samotni pośród młodych krzewów
kobiet i mężczyzn słów miłości
szepczą wciąż słowa takie same
jakby im czasu nie ubyło
jakby nic z nimi się nie stało
choć wokół wszystko się zmieniło
Miłość starych ludzi
Starymi ludźmi gardzi miłość
zbrużdżeni czasem pokrzywieni
nie patrzy w oczy ich nagości
zszarzałej jak odłogi ziemi
ich pomarszczenie ją zawstydza
a wielkie brzuchy martwe łona
z miłością rymu nie śmią stworzyć
bo z pięknem się kojarzy ona
przed ciżbą słów się w tłumie chowa
ludzkie języki ważąc w sobie
też coś miłości pełna głowa
lepiej pomyśleć im o grobie
a jednak Julia i Romeo
tak niedzisiejsi w swoich ciałach
wciąż młodzi w myślach pożądaniach
oszukiwanych w swych annałach
znajdują swoje uniesienia
i wspominają dawne maje
młodości boskich chwil szukają
w orgazmach których już nie mają
starczy rozsądek im dyktuje
ostatnie gesty pożądania
dłoń w dłoni miękko odnajduje
odcienie drżenia zapomnienia
samotni pośród młodych krzewów
kobiet i mężczyzn słów miłości
szepczą wciąż słowa takie same
jakby im czasu nie ubyło
jakby nic z nimi się nie stało
choć wokół wszystko się zmieniło
03-01-2022, 01:50
Talarek Andrzej
Modlitwa człowieka osiadłego
Nie muszę podróżować po świecie który stworzyłeś Panie
nie dlatego nawet że nie chcę bo nie wiem
czy stworzyłeś go dla mnie
bo nawet gdybym wiedział i był przekonany
to pewnie i tak nie wychodziłbym z domu
cieszę się że w swej niezmierzonej dobroci
nie zmuszasz mnie bym patrzył
na akropol rozbity jak teatralna maska
kiedy na przedstawienie spadła zasłona a aktorzy piją wino
albo na luwr pełen sztuki nieskończenie doskonałej
przy której czułbym się
jeszcze mniejszy i bardziej godny pogardy
nie musze patrzeć na ludzi odległych krain tak różnych
z pozoru tak podobnych do mnie analizować ruchów ich ust
dłoni smakować potraw podziwiać kolorów sukni wszak
i tak najważniejsze ukryte jest takie samo jak moje
podobne
dziękuję ci Panie za świadomość piękna wszystkich gór
na których wychowałem swoją młodość
zieloności drzew dzikości zwierząt i mórz
samotności pustyń i ludzi jak uczłowieczone wielbłądy
bo zaspokajasz moją potrzebę poznania bez konieczności
zginania kolan w drodze
nie pójdę nieznanymi drogami od zawsze na nich
moja myśl pomiędzy miejscami wiecznego spoczynku
i chwały Leonidasa Langiewicza Cezara
wrosła w ziemię jak przydrożny głaz
unieruchomiła marzenia o podróżowaniu
nie pójdę po via dolorosa wpasowując podeszwy
butów w ślady Twoich stóp wierząc że ich echo
jest głosem wybaczenia i nie zapłaczę płaczem kobiet
stojących przy drodze bo świadomość żem mniejszy
od kamienia i niegodny by patrzyły na mnie ściany Jeruzalem
ziemską kulą u stóp moich waruje
wiem że wszystko pozostanie na swoim miejscu
albo zmieni to miejsce niezależnie od tego czy moje buty
będą trącały kamienie odległych miast
a ciało pogrąży się w wody mórz południa
gwiazdy będą krążyły tak jak je uczyniłeś
kobieta wciąż będzie czerpała wodę ze studni w Samarii
młodzi malarze od nowa będą stwarzali za Tobą Twój świat
a poeci mówili od początku słowa które były dotychczas
poza ich świadomością
w tym świecie jestem tomaszem który nie musi włożyć palca
w każdą dziurkę klucza zawiesić wzroku na każdej górze
przyłożyć ucha do każdej mysiej nory każdego domu
by uwierzyć Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny
a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
jak Poeta z którego źródła piję jak z Twojego
dziękuję ci Panie że nie muszę opuszczać progów domu
który jest całym moim światem ze wszystkim
co dla mnie stworzyłeś
Modlitwa człowieka osiadłego
Nie muszę podróżować po świecie który stworzyłeś Panie
nie dlatego nawet że nie chcę bo nie wiem
czy stworzyłeś go dla mnie
bo nawet gdybym wiedział i był przekonany
to pewnie i tak nie wychodziłbym z domu
cieszę się że w swej niezmierzonej dobroci
nie zmuszasz mnie bym patrzył
na akropol rozbity jak teatralna maska
kiedy na przedstawienie spadła zasłona a aktorzy piją wino
albo na luwr pełen sztuki nieskończenie doskonałej
przy której czułbym się
jeszcze mniejszy i bardziej godny pogardy
nie musze patrzeć na ludzi odległych krain tak różnych
z pozoru tak podobnych do mnie analizować ruchów ich ust
dłoni smakować potraw podziwiać kolorów sukni wszak
i tak najważniejsze ukryte jest takie samo jak moje
podobne
dziękuję ci Panie za świadomość piękna wszystkich gór
na których wychowałem swoją młodość
zieloności drzew dzikości zwierząt i mórz
samotności pustyń i ludzi jak uczłowieczone wielbłądy
bo zaspokajasz moją potrzebę poznania bez konieczności
zginania kolan w drodze
nie pójdę nieznanymi drogami od zawsze na nich
moja myśl pomiędzy miejscami wiecznego spoczynku
i chwały Leonidasa Langiewicza Cezara
wrosła w ziemię jak przydrożny głaz
unieruchomiła marzenia o podróżowaniu
nie pójdę po via dolorosa wpasowując podeszwy
butów w ślady Twoich stóp wierząc że ich echo
jest głosem wybaczenia i nie zapłaczę płaczem kobiet
stojących przy drodze bo świadomość żem mniejszy
od kamienia i niegodny by patrzyły na mnie ściany Jeruzalem
ziemską kulą u stóp moich waruje
wiem że wszystko pozostanie na swoim miejscu
albo zmieni to miejsce niezależnie od tego czy moje buty
będą trącały kamienie odległych miast
a ciało pogrąży się w wody mórz południa
gwiazdy będą krążyły tak jak je uczyniłeś
kobieta wciąż będzie czerpała wodę ze studni w Samarii
młodzi malarze od nowa będą stwarzali za Tobą Twój świat
a poeci mówili od początku słowa które były dotychczas
poza ich świadomością
w tym świecie jestem tomaszem który nie musi włożyć palca
w każdą dziurkę klucza zawiesić wzroku na każdej górze
przyłożyć ucha do każdej mysiej nory każdego domu
by uwierzyć Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny
a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
jak Poeta z którego źródła piję jak z Twojego
dziękuję ci Panie że nie muszę opuszczać progów domu
który jest całym moim światem ze wszystkim
co dla mnie stworzyłeś
03-01-2022, 01:51
Talarek Andrzej
Moje ciało
jest naczyniem połączonym
tkanką wielokrotnie tkaną we wzory
epok od neolitu przez rokoko po kubizm
chociaż
nie brakuje na nim łat cerowanych pośpiesznie
grubymi nićmi zszywanych części
ucho z palcem serdecznym
otrzymałem je jako łup powojenny
dlatego pachnie pacyfizmem
i leśną konwalią
moje ciało jest naczyniem liturgii
godzin odprawianych każdego ranka
od promienia słońca w oczach
po brzęczenie księżyca
w świętojańskim robaczku
jako naczynie robocze jest
główną częścią pracującego dnia
gdy zmuszam stawy by czerpały wodę
barki by unosiły na sobie świat
a nos wyczuwał niebezpieczeństwo
wieczorami siada przy stole
jak inne naczynia stołowe
użyteczne elementy codzienności
naczynie kuchenne jest już tylko
dopełnieniem losu
chociaż nie cierpi jest naczyniem
cierpienia wplecionym w krwioobieg
naczyń krwionośnych
w nich przepływa coś bezkształtnego
co przybiera kształt naczynia
we wszystkich jego wcieleniach
czasami jest duszą
naczynia kuchennego
Moje ciało
jest naczyniem połączonym
tkanką wielokrotnie tkaną we wzory
epok od neolitu przez rokoko po kubizm
chociaż
nie brakuje na nim łat cerowanych pośpiesznie
grubymi nićmi zszywanych części
ucho z palcem serdecznym
otrzymałem je jako łup powojenny
dlatego pachnie pacyfizmem
i leśną konwalią
moje ciało jest naczyniem liturgii
godzin odprawianych każdego ranka
od promienia słońca w oczach
po brzęczenie księżyca
w świętojańskim robaczku
jako naczynie robocze jest
główną częścią pracującego dnia
gdy zmuszam stawy by czerpały wodę
barki by unosiły na sobie świat
a nos wyczuwał niebezpieczeństwo
wieczorami siada przy stole
jak inne naczynia stołowe
użyteczne elementy codzienności
naczynie kuchenne jest już tylko
dopełnieniem losu
chociaż nie cierpi jest naczyniem
cierpienia wplecionym w krwioobieg
naczyń krwionośnych
w nich przepływa coś bezkształtnego
co przybiera kształt naczynia
we wszystkich jego wcieleniach
czasami jest duszą
naczynia kuchennego
03-01-2022, 01:53
Talarek Andrzej
Nie mogę
nie mogę przestać wciąż poruszam
świat wokół w którym mi za ciasno
ta przestrzeń którą mam na własność
miejsca zajmuje mniej niż dusza
mniej niż swobodna myśl zakreśli
w kole kredowym mi wolności
prawdę wyrażać chcę najprościej
pierwotną jak robota cieśli
w słoje wpojony czas w żywicy
jest wszystkim życiem lotem trzmiela
wiewiórką która orzech zbiera
i nieboskłonu pląsawicą
pomiędzy słoje drzewa wchodzę
rozchylam dłońmi karty czasu
oszołomiony wonią lasu
jelenia krzykiem tuż przy drodze
widzę najprostsze które stwarza
mnie moje myśli gwiezdne roje
prostak wpuszczony na podwoje
klęczę u zwykłych drzew ołtarza
z nich ojciec mój świątki wywodził
razem odeszli w boże pola
słyszę już dzwonek moja rola
chcę w niej ze światem nowe spłodzić
szepczą wprost z drewna głosy ziemian
poukrywanych u korzeni
staraj się jak twój ojciec zmienić
coś w świecie który wciąż się zmienia
nie mogę przestać świata trącać
może go zgwałcę w uniesieniu
by pozostała z mym imieniem
choćby nieślubna fraszka drwiąca
Nie mogę
nie mogę przestać wciąż poruszam
świat wokół w którym mi za ciasno
ta przestrzeń którą mam na własność
miejsca zajmuje mniej niż dusza
mniej niż swobodna myśl zakreśli
w kole kredowym mi wolności
prawdę wyrażać chcę najprościej
pierwotną jak robota cieśli
w słoje wpojony czas w żywicy
jest wszystkim życiem lotem trzmiela
wiewiórką która orzech zbiera
i nieboskłonu pląsawicą
pomiędzy słoje drzewa wchodzę
rozchylam dłońmi karty czasu
oszołomiony wonią lasu
jelenia krzykiem tuż przy drodze
widzę najprostsze które stwarza
mnie moje myśli gwiezdne roje
prostak wpuszczony na podwoje
klęczę u zwykłych drzew ołtarza
z nich ojciec mój świątki wywodził
razem odeszli w boże pola
słyszę już dzwonek moja rola
chcę w niej ze światem nowe spłodzić
szepczą wprost z drewna głosy ziemian
poukrywanych u korzeni
staraj się jak twój ojciec zmienić
coś w świecie który wciąż się zmienia
nie mogę przestać świata trącać
może go zgwałcę w uniesieniu
by pozostała z mym imieniem
choćby nieślubna fraszka drwiąca
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 308 gości