19-01-2022, 03:51
Nooooooo
"Jesteśmy samotnikami. Wszyscy. Całe nasze życie takie jest, że mając rodziców, będąc dzieckiem, dorastając, wybierając partnera życiowego, pracę - robimy to sami. W środku jesteśmy sami ze sobą i dylematami: co mi wyszło, co zrobiłam dobrze, co źle. Wielu, wielu rzeczy nie mówimy, wielu nie potrafimy nazwać, choćby się chciało wyrzucić z siebie. Dlatego jesteśmy zbiorem samodzielnych i samotnych jednostek, które chcą zachować tę samodzielność. Kiedy z niej rezygnujemy na rzecz bycia z kimś, tworzenia grupy społecznej, związku itp. to oddajemy świadomie część samodzielności. Bo tak właśnie to działa: "kawałek" wolności by nie czuć się samotnie. Więc np. zawieramy małżeństwo, oddajemy jakąś tę część wolności by kogoś mieć, bo wydaje nam się, że świat bez tej osoby nie jest tak piękny. Ale uczucia mogą minąć. Wtedy obecność drugiej osoby jest nie powodem do radości ale utrudnieniem. Wtedy znów szuka się samotności - tej z której wyszło się kiedyś by znaleźć partnera."
Mogę podsumować jednym zdaniem: nie zgadzam się. Ale wynika to po prostu z tego, że każdy z nas jest inny, ma inne odczucia, inaczej postrzega świat - i to jest piękne, wspaniałe, jakże ludzkie.
Twoje podejście Seleno jest typowe dla numerologicznej jedynki - z kolei ja jako szóstka jestem dokładnie na przeciwległym biegunie. To są takie dwa skrajnie różne podejścia do tego, czym jest obecność drugiej osoby w naszym życiu...
Ja nie jestem samotnikiem. Tak, potrzebuję też czasu by pobyć sama ze sobą, czyli z tą osobą która rozumie mnie jak nikt inny - ale równie mocno potrzebuję do szczęścia obecności rodziny, bliskich. Natomiast nie zgadzam się z tym, że decyzje podejmujemy sami, że jesteśmy sami ze swoimi dylematami, czy że "oddajemy" część swojej samotności wchodząc w relację z drugą osobą. Takie podejście jest mi zwyczajnie obce - choć rozumiem, że ktoś inny tak to może własnie odczuwać. Dla mnie wejście w relację z drugą osobą to jest dodanie, wzbogacenie, wzrost, rozwój... a nie zmniejszenie, oddanie, rezygnacja z czegoś. Wcale nie chcę zachować samowystarczalności i całkowitej samodzielności - odrębność tak, jako jednostka ludzka, to jest absolutnie naturalne. Ale właśnie jako ta jednostka ludzka chcę być równocześnie częścią pewnego "stada", mieć poczucie, że obok jest ktoś bliski kto mnie wesprze, kto dzieli moje emocje, kto czuje podobnie, to mi daje szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Jeśli mam problem, dylemat - potrzebuję podzielić się tym z bliską osobą... jeśli się z czegoś bardzo cieszę - podobnie. Bycie samemu to tylko część mojego życia - dla mnie samotność ma smak tylko wtedy jeśli nie jest wymuszona, jeśli wiem że w każdej chwili mogę ją sama przerwać wychodząc do innych.
Jest jednak jeden wyjątek - w momencie śmierci zawsze jesteśmy sami... choćby cała rodzina była przy nas.
"Jesteśmy samotnikami. Wszyscy. Całe nasze życie takie jest, że mając rodziców, będąc dzieckiem, dorastając, wybierając partnera życiowego, pracę - robimy to sami. W środku jesteśmy sami ze sobą i dylematami: co mi wyszło, co zrobiłam dobrze, co źle. Wielu, wielu rzeczy nie mówimy, wielu nie potrafimy nazwać, choćby się chciało wyrzucić z siebie. Dlatego jesteśmy zbiorem samodzielnych i samotnych jednostek, które chcą zachować tę samodzielność. Kiedy z niej rezygnujemy na rzecz bycia z kimś, tworzenia grupy społecznej, związku itp. to oddajemy świadomie część samodzielności. Bo tak właśnie to działa: "kawałek" wolności by nie czuć się samotnie. Więc np. zawieramy małżeństwo, oddajemy jakąś tę część wolności by kogoś mieć, bo wydaje nam się, że świat bez tej osoby nie jest tak piękny. Ale uczucia mogą minąć. Wtedy obecność drugiej osoby jest nie powodem do radości ale utrudnieniem. Wtedy znów szuka się samotności - tej z której wyszło się kiedyś by znaleźć partnera."
Mogę podsumować jednym zdaniem: nie zgadzam się. Ale wynika to po prostu z tego, że każdy z nas jest inny, ma inne odczucia, inaczej postrzega świat - i to jest piękne, wspaniałe, jakże ludzkie.
Twoje podejście Seleno jest typowe dla numerologicznej jedynki - z kolei ja jako szóstka jestem dokładnie na przeciwległym biegunie. To są takie dwa skrajnie różne podejścia do tego, czym jest obecność drugiej osoby w naszym życiu...
Ja nie jestem samotnikiem. Tak, potrzebuję też czasu by pobyć sama ze sobą, czyli z tą osobą która rozumie mnie jak nikt inny - ale równie mocno potrzebuję do szczęścia obecności rodziny, bliskich. Natomiast nie zgadzam się z tym, że decyzje podejmujemy sami, że jesteśmy sami ze swoimi dylematami, czy że "oddajemy" część swojej samotności wchodząc w relację z drugą osobą. Takie podejście jest mi zwyczajnie obce - choć rozumiem, że ktoś inny tak to może własnie odczuwać. Dla mnie wejście w relację z drugą osobą to jest dodanie, wzbogacenie, wzrost, rozwój... a nie zmniejszenie, oddanie, rezygnacja z czegoś. Wcale nie chcę zachować samowystarczalności i całkowitej samodzielności - odrębność tak, jako jednostka ludzka, to jest absolutnie naturalne. Ale właśnie jako ta jednostka ludzka chcę być równocześnie częścią pewnego "stada", mieć poczucie, że obok jest ktoś bliski kto mnie wesprze, kto dzieli moje emocje, kto czuje podobnie, to mi daje szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Jeśli mam problem, dylemat - potrzebuję podzielić się tym z bliską osobą... jeśli się z czegoś bardzo cieszę - podobnie. Bycie samemu to tylko część mojego życia - dla mnie samotność ma smak tylko wtedy jeśli nie jest wymuszona, jeśli wiem że w każdej chwili mogę ją sama przerwać wychodząc do innych.
Jest jednak jeden wyjątek - w momencie śmierci zawsze jesteśmy sami... choćby cała rodzina była przy nas.