18-04-2016, 08:25
X.
W nocy śniły się jej dziwaczne rzeczy. Znajdowała się w jakiejś jaskini i prawie naga broniła się przed atakiem jakiegoś pomarszczonego staruszka, ubranego w strój mnicha. Oparta plecami o zimną, kanciastą skałę była bezbronna, ręce miała chyba związane, a nogi takie ciężkie ! Dziadek dotykał ją kościstą ręką po piersi i brzuchu. Śmiał się przy tym głośno, a nogi jej rozsuwał drewnianą laską. Maria czuła przypływ niezrozumiałego, niezdrowego podniecenia, choć ta sytuacja wcale się jej nie podobała. Owszem ... nie raz miała różne erotyczne fantazje ... Nie pamiętała, co dalej się działo.
Ranem stwierdziła, że ów sen jest pewnie efektem jej ostatnich przeżyć w domu u Bartmanów.
- Wskaże pani nam drogę na dworzec kolejowy ...? – zaczepili ją jakiś mężczyźni, gdy o dziewiątej rano śpieszyła się do pracy.
Samochód zostawiła na parkingu, ale do siedziby kancelarii adwokackiej miała jeszcze ze sto metrów. Dwie postacie wyrosły przed nią, jak spod ziemi. Na dworze było szaro i mgliście. Maria poczuła dotknięcie dłoni na ramieniu. Przystanęła.
- Trzeba jechać prosto, a potem na skrzyżowaniu skręcić w prawo – objaśniała. – To niedaleko ...
Mężczyźni nie słuchali jej. Niespodziewanie jeden z nich rozglądnął się szybko dookoła i jednym ruchem pochwycił kobietę za ramiona. Naparł ciałem.
- Siadaj paniusiu ...! – silnie szarpnął ją w stronę granatowej furgonetki.
Na chwilę straciła równowagę. Nie miała szans na jakąkolwiek obronę. Nawet nie wiedziała kiedy, trzeci z osobników, siedzący w samochodzie wciągnął ją do środka, przytrzymał i zasunął drzwi. Była porwana.
- O co chodzi ...!? Zostawcie mnie ! Kim jesteście ...?! – krzyczała w ruszającym z piskiem opon aucie. – To jakaś pomyłka ...!
Siedziała na tylnym siedzeniu pojazdu między nieznanymi jej osobami.
- Czego chcecie ode mnie ...?! Proszę mnie puścić ! I niech pan mnie nie ciągnie ! – szamotała się zdezorientowana kobieta.
- Pojedziesz paniusiu z nami na wizytę. Pewien pan cię zaprasza ! – oznajmili porywacze.
- Kto zaprasza ? W taki sposób ...?! Co to ma znaczyć !? – oburzała się Maria. – Proszę natychmiast się zatrzymać !
Ściśnięta z obu stron nic nie mogła zrobić.
- Coś taka wyrywna ...? Spoko... ! Czego się rzucasz ? Zawieziemy cię do pewnego gościa i cześć ! Nic ci się nie stanie.
Maria uspokajała się. Zrozumiała, że takim zachowaniem nic nie wskóra. Spojrzała na obu mężczyzn. Jeden był w szarym płaszczu, z wybitymi przednimi zębami i nieco seplenił. Drugi w czarnej, skórzanej kurtce był znacznie starszy i grubszy.
- Ale babka pachnie ...! - stwierdził ten ostatni, nachylając się nad dziewczyną. – Pewnie dziadek będzie chciał ją nie tylko wąchać !
- Dokąd mnie wieziecie ? Jaki dziadek ...? O kim mówicie ...? Nie znam żadnego dziadka ! Pewnie mnie z kimś innym pomyliliście !
- 39-
- Zobaczysz ! Pewnie musisz być dla niego ważna, skoro zażyczył sobie ciebie dostarczyć ! Nie nasza sprawa, bez urazy panienko .... Facet dobrze płaci, a my wykonujemy robotę, nie ...?
Teraz kobieta zrozumiała. Zbliżali się do posiadłości Bartmanów !
- Wieziecie mnie do człowieka, który jest poszukiwany przez policję listem gończym ! – rozpaczliwie zwróciła się do napastników. – Ja go znam, on chciał mnie zabić ...!
- A kto z nas nie jest poszukiwany ! – zarechotali. – Lepiej siedź cicho, mała !
Samochód wąskimi uliczkami okrążył posiadłość szaleńca i zatrzymał się z drugiej strony ogrodu. Porywacze pochwycili swą ofiarę pod ramiona.
- Tylko się nie drzyj, bo ci w łab damy, kumasz ...?
Przez zakrytą gałęziami krzewów zardzewiałą furtką w murze, mężczyźni wraz z kobietą przedostali się na teren posiadłości Bartmana. Maria nie stawiała oporu, ale trudno było jej iść po wysokich trawach i chaszczach w butach na szpilkach i długim płaszczu. Zaczepiał raz po raz o wystające kolce roślin.
Ciemny zarys budowli złowróżbnie czekał na przybyszów.
- Nie chcę tam iść ...! Puśćcie mnie ...! Czy wiecie, że ten człowiek wycina ludziom narządy i je sprzedaje ... ? On mnie zabije ...! – ostatni raz szarpnęła się pani adwokat, ale nadaremno.
- Nie nasza sprawa ! Nie opieraj się, bo przyłożymy ci w tą ładną buzię !
Mężczyźni przystanęli przed masywnymi, półokrągłymi, drewnianymi drzwiami, znajdującymi się w tylnej części zameczku. Otworzono je i mocno pchnięto ją w przód. Kobieta potknęła się i upadła na kamienną posadzkę. Usłyszała za sobą szyderczy śmiech porywaczy. Poderwała się zaraz, dumnie wyprostowała i poprawiła płaszcz.
- Chamy ...! – krzyknęła zdenerwowana, że aż echo poniosło po obszernym pomieszczeniu. – Jełopy ! Świnie pędzić, a nie z ludźmi się zadawać !
- Ty kurde ...nie podskakuj nam ...! Takie jak ty, to my ...
Jeden z osobników doskoczył do Marii i złapał ją mocno za włosy. Zamierzył się.
- Zostaw ją ...! – odezwał się nagle ktoś głośno.
Z półmroku wyłonił się sam Bruno Bartman.
- Witam ... witam ... szanowną panią ... – pokłonił się nisko.
Ubrany w czarny garnitur i czerwoną koszulę, wyglądał na nieco zmęczonego. Podszedł do Marii, chcąc pocałować ją w rękę, ale ona cofnęła dłoń.
- Pan nie w więzieniu ...? – zapytała ironicznie pani adwokat, starając się zachować zimną krew. – Czego pan ode mnie chce ...? Czy nie wystarczającą krzywdę mi pan już uczynił ? Po co to porwanie ?
Starszy mężczyzna skinął na oprychów, którzy bez słowa wyszli z pomieszczenia.
- Jak pani widzi, nie jestem w więzieniu. A poleciłem, aby panią ściągnięto tu po to, by pani spełniła moje ostatnie życzenie.
- Jakie znowu życzenie ...? Pan jest nienormalny, pan chciał, aby wycięto mi nerki ! Proszę mnie wypuścić ! Zaraz tu będzie policja ! – blefowała.
Przestraszona Maria powoli cofała się w stronę drzwi.
- Nic się pani nie stało. Ot, tylko taka mała przygoda przydarzyła się niedoświadczonej pani adwokat. Nic strasznego.
- Chciał mnie pan sprzedać ! To nieludzkie ! Pana miejsce to w domu wariatów !
- Jednak uniknęła pani tego ... Miała pani szczęście ... ! – odpowiadał Bartman spokojnie, krążąc wokół swego przymusowego gościa. – Pragnę pani wyjaśnić, dlaczego ją tu sprowadziłem.
- 40-
- Jestem bardzo ciekawa, ty draniu !
- Ściągniecie pani do tego domu jest moją zemstą na pani przyjacielu. To on pokrzyżował mi plany i zwalił na kark policję z całego miasta. To przez niego muszę się teraz ukrywać. Szlag trafił moje zamierzenia. Chciałem ratować śmiertelnie chorych ludzi, ale pani towarzysz mi w tym przeszkodził !
- Chciał pan kogoś ratować ...? Pan chyba sobie kpi ! W taki sposób, że innym wycina organy ...?! Pan jest wariatem ! Potworem ...!
- Nieprawda ! Porucznik i dziewczynka przecież żyją. Zespół operacyjny pobierał z jednej osoby tylko jedną nerkę, a nie dwie. Nikogo nie zabiłem, a wręcz odwrotnie, ocaliłem innym życie ..! – usprawiedliwiał się właściciel domu.
- Pana szczerość jest przerażająca !
- Chciałem skończyć swoją myśl ... – kontynuował dalej Bruno Bartman. – Postanowiłem srodze ukarać pani chłopaka. Dobrze wiem, że jest zakochany w pani po uszy. Będzie bardzo cierpiał, gdy dowie się, że jego piękna partnerka współżyła z kimś, kto jeszcze niedawno chciał ich pokrajać.
- Pan ... pan jest chyba nienormalny ! Pan zbzikował na starość ...! – wyszeptała z niedowierzaniem Maria. – Skąd u pana taki kretyński pomysł !
- Żona wyjechała już do innego kraju, przyjaciele także zdążyli przekroczyć granice. Z konta bankowego udało mi się wyciągnąć oszczędności. Zostałem w kraju, mimo, że gliny dreczą mi po piętach. Dzisiaj udało mi się ich wyprowadzić w pole i na bezczelnego wrócić na chwilę do mojego domu ... – mówił Bartman. – Nie wyjechałem zagranicę, bo najpierw muszę utrzeć nosa policji i pani przyjacielowi. Mam słabość do kobiet, a pani mi się cholernie podoba ...! Mam nadzieję, że to dość ryzykowne przedsięwzięcie mi się opłaci i dopnę swego ... ! Liczę na panią !
- Porwał mnie pan tylko po to, abym została pana kochanką ...? – nie dowierzała zdziwiona dziewczyna. – Pan naprawdę zwariował ... !
- Całe życie zachwycałem się urodą niewiast, były moją wielką namiętnością, pasją, sensem życia. Zdaję sobie sprawę, że w każdej chwili mogę zostać aresztowany, ale ja nie pozwolę wtrącić się do więzienia, rozumie pani ...? Wybrałem ciebie, być może tą ostatnią w moim życiu ...
- Sadzi pan, że to dla mnie jakieś wyróżnienie ...? To jakiś kompletny absurd ... !
- Nie wiem. Zresztą, wszystko mi jedno, co pani o tym sądzi.
- Pan chyba na pewno jest obłąkany ! Za kogo się pan w ogóle uważa ...?
Na środku słabo oświetlonego pomieszczenia stał długi stół. Przy nim ustawiony był rząd krzeseł. Gospodarz domu sięgnął po jedno z nich i podsunął kobiecie.
- Spocznie pani ...?
Maria z ulgą usiadła.
- Muszę pana rozczarować. Chyba na próżno są pana wysiłki. Nie zamierzam się z panem spoufalać, a tym bardziej zostać jego kochanką. Co za niedorzeczność ! Proszę natychmiast mnie stąd wypuścić ... !
Twarz Bartmana nagle nabrzmiała, zmieniła rysy i barwę. Nagła metamorfoza tego człowieka do reszty przeraziły kobietę. Głos zmienił się. Był rozkazujący, ostry. Siedząc na miękkim krześle, okrągłymi oczyma Maria patrzyła na jego postać.
- Pan bredzi ...!
- Posiądę cię tu i teraz ! Twoja obrona spowoduje tylko, że tylko chętniej będę używał twego ciała. Tutaj jesteś tylko moja ...! Nikt cię tu teraz nie znajdzie, nie uratuje ...! Jesteś za słaba, aby mi się przeciwstawić ... ! – wychrypiał nachylając się nad swoją ofiarą.
-41-
Maria zdrętwiała z przerażenia.
- Widziałem cię nagą ... byliśmy wtedy sami i to wykorzystałem ! Może chcesz zobaczyć swoje zdjęcia ? Wyobrażenie cię takiej bezbronnej i uległej, nie daje mi zasnąć ... ! To była ekstaza ...!
Wielkimi łapskami chwycił za płaszcz kobiety.
- Pan jest stukniętym zboczeńcem i sadystą ! Co pan mi wtedy zrobił !? – wykrzyknęła Maria, podrywając się z miejsca. – Zostaw mnie w spokoju ...!
- Masz rację ... – przyznał szaleniec, usiłując z wybałuszonymi oczami ściągnąć z kobiety okrycie. – Jestem sadystą i zaraz przekona się pani o tym ! Hubercie ! Hubercie ... ! – zawołał starszy mężczyzna, widząc zdecydowany opór swego gościa.
Łysy kamerdyner wbiegł do pomieszczenia i dopadł szamoczącą się dziewczynę. Chwycił za ramiona i wygiął je w tył i mocno przytrzymał. Bartman cofnął się o krok i tryumfalnie spojrzał na Marię.
- Nie puszczaj ! – wysapał, lustrując panią adwokat z góry na dół. – Tak ... krótka, niebieska spódniczka, zgrabniutkie, szczupłe nogi, żakiecik, czarne pończoszki, głęboki dekold ... Kogo dzisiaj mieliśmy zamiar kusić ...?
- Może i samego diabła ...! – krzyknęła zrozpaczona kobieta.
Ile sił starała się wyswobodzić z uścisku służącego.
- Nie podchodź do mnie, ty zboczeńcu ...!
- Ja mogę być dla ciebie tym diabłem ! Tylko zamiast dwóch rogów na głowie, mam jeden i dobrze wiesz gdzie !
Maria starała się wybrnąć z sytuacji inną metodą.
- Nie sadziłam, że może posunąć się pan do tak prymitywnych odruchów! Jak pan może napastować bezbronną kobietę i zmuszać do czegokolwiek ! Czy nie stać pana na zdobycie kobiety w inny, przyjacielski i uczciwy sposób ...?
- Przecież jestem sadystą i lubię, jak kobiety przeciwstawiają się i walczą zaciekle ... – odrzekł Bartman z wypiekami na twarzy. – I co ty na to, moja droga ...? Twój przyjaciel chyba nie będzie zachwycony, gdy zobaczy twoje rozebrane zdjęcia i przeczyta informację o tym, co teraz zrobimy ! Cha, cha ...! – zaśmiał się jak szaleniec. – Już niedługo o tym się dowie ! Gdy wyjadę zagranicę zaraz mu wyślę odpowiednią przesyłkę ...!
- Ty bydlaku ...! Zostaw mnie w spokoju ... !
- Dalej ... dalej ... Stawiaj się ...! Uwielbiam jak tak mówią kobiety !
Maria bezradnie patrzyła, jak dłoń mężczyzny przybliża się do jej nóg. Zaraz znalazła się pod spódniczką. Usiłowała kopnąć napastnika.
- Wierzgasz ... ? Nic ci to nie da ! Lepiej rozstaw je od razu ...! – sapał rozdygotany Bartman, gdy jego goryl przytrzymywał ramiona Marii w tył.
- Ty zboczona świnio ! Odpowiesz za to ...! Zapłacisz .. – szeptała rozpaczliwie pani adwokat, patrząc w dół, jak napastnik zrywa z jej nóg rajstopy i bieliznę. – Zgnijesz wkrótce w pierdlu !
Gdy obnażył ją, krew nagle uderzyła dziewczynie do głowy, a nogi ugięły się. Niespodziewane pożądanie przeplatało się ze wstydem, wstrętem do gwałciciela i uczuciem poniżenia. Wzdrygnęła ciałem, gdy rozjuszony jak zwierz złapał ją wpół. Chciała się wyrwać i uciec. Nadaremno. Bartman rozerwał żakiet i koszulkę, wydobywając na wierzch małe piersi. Jego druga ręka tkwiła między jej udami.
- Zostaw mnie, ty obleśny staruchu ...! – Maria rzuciła ciałem raz i drugi.
-42-
Obaj mężczyźni zawlekli ofiarę do stołu i brutalnie rzucili na plecy na mebel. Przestępca stanął między jej nogami i nakrył ciałem. Maria miotała się zawzięcie z całych sił.
Potem zaraz zamknęła oczy. Podniecenie rosło, charakterystyczne mrowienie skóry na brzuchu przepowiadało erotyczne uniesienie.
Bartman wszedł w nią raptownie i do końca.
- Och ... ! – stęknęła cicho trochę z bólu, trochę ze strachu i trochę z podniecenia.
Przestała się bronić. Świat zachwiał się, nastąpiło rytmiczne kołysanie, drganie ciałem i na moment nastąpił błysk niebios.
Wiedziała, że została upokorzona w maksymalny sposób.
C. d. n ...
W nocy śniły się jej dziwaczne rzeczy. Znajdowała się w jakiejś jaskini i prawie naga broniła się przed atakiem jakiegoś pomarszczonego staruszka, ubranego w strój mnicha. Oparta plecami o zimną, kanciastą skałę była bezbronna, ręce miała chyba związane, a nogi takie ciężkie ! Dziadek dotykał ją kościstą ręką po piersi i brzuchu. Śmiał się przy tym głośno, a nogi jej rozsuwał drewnianą laską. Maria czuła przypływ niezrozumiałego, niezdrowego podniecenia, choć ta sytuacja wcale się jej nie podobała. Owszem ... nie raz miała różne erotyczne fantazje ... Nie pamiętała, co dalej się działo.
Ranem stwierdziła, że ów sen jest pewnie efektem jej ostatnich przeżyć w domu u Bartmanów.
- Wskaże pani nam drogę na dworzec kolejowy ...? – zaczepili ją jakiś mężczyźni, gdy o dziewiątej rano śpieszyła się do pracy.
Samochód zostawiła na parkingu, ale do siedziby kancelarii adwokackiej miała jeszcze ze sto metrów. Dwie postacie wyrosły przed nią, jak spod ziemi. Na dworze było szaro i mgliście. Maria poczuła dotknięcie dłoni na ramieniu. Przystanęła.
- Trzeba jechać prosto, a potem na skrzyżowaniu skręcić w prawo – objaśniała. – To niedaleko ...
Mężczyźni nie słuchali jej. Niespodziewanie jeden z nich rozglądnął się szybko dookoła i jednym ruchem pochwycił kobietę za ramiona. Naparł ciałem.
- Siadaj paniusiu ...! – silnie szarpnął ją w stronę granatowej furgonetki.
Na chwilę straciła równowagę. Nie miała szans na jakąkolwiek obronę. Nawet nie wiedziała kiedy, trzeci z osobników, siedzący w samochodzie wciągnął ją do środka, przytrzymał i zasunął drzwi. Była porwana.
- O co chodzi ...!? Zostawcie mnie ! Kim jesteście ...?! – krzyczała w ruszającym z piskiem opon aucie. – To jakaś pomyłka ...!
Siedziała na tylnym siedzeniu pojazdu między nieznanymi jej osobami.
- Czego chcecie ode mnie ...?! Proszę mnie puścić ! I niech pan mnie nie ciągnie ! – szamotała się zdezorientowana kobieta.
- Pojedziesz paniusiu z nami na wizytę. Pewien pan cię zaprasza ! – oznajmili porywacze.
- Kto zaprasza ? W taki sposób ...?! Co to ma znaczyć !? – oburzała się Maria. – Proszę natychmiast się zatrzymać !
Ściśnięta z obu stron nic nie mogła zrobić.
- Coś taka wyrywna ...? Spoko... ! Czego się rzucasz ? Zawieziemy cię do pewnego gościa i cześć ! Nic ci się nie stanie.
Maria uspokajała się. Zrozumiała, że takim zachowaniem nic nie wskóra. Spojrzała na obu mężczyzn. Jeden był w szarym płaszczu, z wybitymi przednimi zębami i nieco seplenił. Drugi w czarnej, skórzanej kurtce był znacznie starszy i grubszy.
- Ale babka pachnie ...! - stwierdził ten ostatni, nachylając się nad dziewczyną. – Pewnie dziadek będzie chciał ją nie tylko wąchać !
- Dokąd mnie wieziecie ? Jaki dziadek ...? O kim mówicie ...? Nie znam żadnego dziadka ! Pewnie mnie z kimś innym pomyliliście !
- 39-
- Zobaczysz ! Pewnie musisz być dla niego ważna, skoro zażyczył sobie ciebie dostarczyć ! Nie nasza sprawa, bez urazy panienko .... Facet dobrze płaci, a my wykonujemy robotę, nie ...?
Teraz kobieta zrozumiała. Zbliżali się do posiadłości Bartmanów !
- Wieziecie mnie do człowieka, który jest poszukiwany przez policję listem gończym ! – rozpaczliwie zwróciła się do napastników. – Ja go znam, on chciał mnie zabić ...!
- A kto z nas nie jest poszukiwany ! – zarechotali. – Lepiej siedź cicho, mała !
Samochód wąskimi uliczkami okrążył posiadłość szaleńca i zatrzymał się z drugiej strony ogrodu. Porywacze pochwycili swą ofiarę pod ramiona.
- Tylko się nie drzyj, bo ci w łab damy, kumasz ...?
Przez zakrytą gałęziami krzewów zardzewiałą furtką w murze, mężczyźni wraz z kobietą przedostali się na teren posiadłości Bartmana. Maria nie stawiała oporu, ale trudno było jej iść po wysokich trawach i chaszczach w butach na szpilkach i długim płaszczu. Zaczepiał raz po raz o wystające kolce roślin.
Ciemny zarys budowli złowróżbnie czekał na przybyszów.
- Nie chcę tam iść ...! Puśćcie mnie ...! Czy wiecie, że ten człowiek wycina ludziom narządy i je sprzedaje ... ? On mnie zabije ...! – ostatni raz szarpnęła się pani adwokat, ale nadaremno.
- Nie nasza sprawa ! Nie opieraj się, bo przyłożymy ci w tą ładną buzię !
Mężczyźni przystanęli przed masywnymi, półokrągłymi, drewnianymi drzwiami, znajdującymi się w tylnej części zameczku. Otworzono je i mocno pchnięto ją w przód. Kobieta potknęła się i upadła na kamienną posadzkę. Usłyszała za sobą szyderczy śmiech porywaczy. Poderwała się zaraz, dumnie wyprostowała i poprawiła płaszcz.
- Chamy ...! – krzyknęła zdenerwowana, że aż echo poniosło po obszernym pomieszczeniu. – Jełopy ! Świnie pędzić, a nie z ludźmi się zadawać !
- Ty kurde ...nie podskakuj nam ...! Takie jak ty, to my ...
Jeden z osobników doskoczył do Marii i złapał ją mocno za włosy. Zamierzył się.
- Zostaw ją ...! – odezwał się nagle ktoś głośno.
Z półmroku wyłonił się sam Bruno Bartman.
- Witam ... witam ... szanowną panią ... – pokłonił się nisko.
Ubrany w czarny garnitur i czerwoną koszulę, wyglądał na nieco zmęczonego. Podszedł do Marii, chcąc pocałować ją w rękę, ale ona cofnęła dłoń.
- Pan nie w więzieniu ...? – zapytała ironicznie pani adwokat, starając się zachować zimną krew. – Czego pan ode mnie chce ...? Czy nie wystarczającą krzywdę mi pan już uczynił ? Po co to porwanie ?
Starszy mężczyzna skinął na oprychów, którzy bez słowa wyszli z pomieszczenia.
- Jak pani widzi, nie jestem w więzieniu. A poleciłem, aby panią ściągnięto tu po to, by pani spełniła moje ostatnie życzenie.
- Jakie znowu życzenie ...? Pan jest nienormalny, pan chciał, aby wycięto mi nerki ! Proszę mnie wypuścić ! Zaraz tu będzie policja ! – blefowała.
Przestraszona Maria powoli cofała się w stronę drzwi.
- Nic się pani nie stało. Ot, tylko taka mała przygoda przydarzyła się niedoświadczonej pani adwokat. Nic strasznego.
- Chciał mnie pan sprzedać ! To nieludzkie ! Pana miejsce to w domu wariatów !
- Jednak uniknęła pani tego ... Miała pani szczęście ... ! – odpowiadał Bartman spokojnie, krążąc wokół swego przymusowego gościa. – Pragnę pani wyjaśnić, dlaczego ją tu sprowadziłem.
- 40-
- Jestem bardzo ciekawa, ty draniu !
- Ściągniecie pani do tego domu jest moją zemstą na pani przyjacielu. To on pokrzyżował mi plany i zwalił na kark policję z całego miasta. To przez niego muszę się teraz ukrywać. Szlag trafił moje zamierzenia. Chciałem ratować śmiertelnie chorych ludzi, ale pani towarzysz mi w tym przeszkodził !
- Chciał pan kogoś ratować ...? Pan chyba sobie kpi ! W taki sposób, że innym wycina organy ...?! Pan jest wariatem ! Potworem ...!
- Nieprawda ! Porucznik i dziewczynka przecież żyją. Zespół operacyjny pobierał z jednej osoby tylko jedną nerkę, a nie dwie. Nikogo nie zabiłem, a wręcz odwrotnie, ocaliłem innym życie ..! – usprawiedliwiał się właściciel domu.
- Pana szczerość jest przerażająca !
- Chciałem skończyć swoją myśl ... – kontynuował dalej Bruno Bartman. – Postanowiłem srodze ukarać pani chłopaka. Dobrze wiem, że jest zakochany w pani po uszy. Będzie bardzo cierpiał, gdy dowie się, że jego piękna partnerka współżyła z kimś, kto jeszcze niedawno chciał ich pokrajać.
- Pan ... pan jest chyba nienormalny ! Pan zbzikował na starość ...! – wyszeptała z niedowierzaniem Maria. – Skąd u pana taki kretyński pomysł !
- Żona wyjechała już do innego kraju, przyjaciele także zdążyli przekroczyć granice. Z konta bankowego udało mi się wyciągnąć oszczędności. Zostałem w kraju, mimo, że gliny dreczą mi po piętach. Dzisiaj udało mi się ich wyprowadzić w pole i na bezczelnego wrócić na chwilę do mojego domu ... – mówił Bartman. – Nie wyjechałem zagranicę, bo najpierw muszę utrzeć nosa policji i pani przyjacielowi. Mam słabość do kobiet, a pani mi się cholernie podoba ...! Mam nadzieję, że to dość ryzykowne przedsięwzięcie mi się opłaci i dopnę swego ... ! Liczę na panią !
- Porwał mnie pan tylko po to, abym została pana kochanką ...? – nie dowierzała zdziwiona dziewczyna. – Pan naprawdę zwariował ... !
- Całe życie zachwycałem się urodą niewiast, były moją wielką namiętnością, pasją, sensem życia. Zdaję sobie sprawę, że w każdej chwili mogę zostać aresztowany, ale ja nie pozwolę wtrącić się do więzienia, rozumie pani ...? Wybrałem ciebie, być może tą ostatnią w moim życiu ...
- Sadzi pan, że to dla mnie jakieś wyróżnienie ...? To jakiś kompletny absurd ... !
- Nie wiem. Zresztą, wszystko mi jedno, co pani o tym sądzi.
- Pan chyba na pewno jest obłąkany ! Za kogo się pan w ogóle uważa ...?
Na środku słabo oświetlonego pomieszczenia stał długi stół. Przy nim ustawiony był rząd krzeseł. Gospodarz domu sięgnął po jedno z nich i podsunął kobiecie.
- Spocznie pani ...?
Maria z ulgą usiadła.
- Muszę pana rozczarować. Chyba na próżno są pana wysiłki. Nie zamierzam się z panem spoufalać, a tym bardziej zostać jego kochanką. Co za niedorzeczność ! Proszę natychmiast mnie stąd wypuścić ... !
Twarz Bartmana nagle nabrzmiała, zmieniła rysy i barwę. Nagła metamorfoza tego człowieka do reszty przeraziły kobietę. Głos zmienił się. Był rozkazujący, ostry. Siedząc na miękkim krześle, okrągłymi oczyma Maria patrzyła na jego postać.
- Pan bredzi ...!
- Posiądę cię tu i teraz ! Twoja obrona spowoduje tylko, że tylko chętniej będę używał twego ciała. Tutaj jesteś tylko moja ...! Nikt cię tu teraz nie znajdzie, nie uratuje ...! Jesteś za słaba, aby mi się przeciwstawić ... ! – wychrypiał nachylając się nad swoją ofiarą.
-41-
Maria zdrętwiała z przerażenia.
- Widziałem cię nagą ... byliśmy wtedy sami i to wykorzystałem ! Może chcesz zobaczyć swoje zdjęcia ? Wyobrażenie cię takiej bezbronnej i uległej, nie daje mi zasnąć ... ! To była ekstaza ...!
Wielkimi łapskami chwycił za płaszcz kobiety.
- Pan jest stukniętym zboczeńcem i sadystą ! Co pan mi wtedy zrobił !? – wykrzyknęła Maria, podrywając się z miejsca. – Zostaw mnie w spokoju ...!
- Masz rację ... – przyznał szaleniec, usiłując z wybałuszonymi oczami ściągnąć z kobiety okrycie. – Jestem sadystą i zaraz przekona się pani o tym ! Hubercie ! Hubercie ... ! – zawołał starszy mężczyzna, widząc zdecydowany opór swego gościa.
Łysy kamerdyner wbiegł do pomieszczenia i dopadł szamoczącą się dziewczynę. Chwycił za ramiona i wygiął je w tył i mocno przytrzymał. Bartman cofnął się o krok i tryumfalnie spojrzał na Marię.
- Nie puszczaj ! – wysapał, lustrując panią adwokat z góry na dół. – Tak ... krótka, niebieska spódniczka, zgrabniutkie, szczupłe nogi, żakiecik, czarne pończoszki, głęboki dekold ... Kogo dzisiaj mieliśmy zamiar kusić ...?
- Może i samego diabła ...! – krzyknęła zrozpaczona kobieta.
Ile sił starała się wyswobodzić z uścisku służącego.
- Nie podchodź do mnie, ty zboczeńcu ...!
- Ja mogę być dla ciebie tym diabłem ! Tylko zamiast dwóch rogów na głowie, mam jeden i dobrze wiesz gdzie !
Maria starała się wybrnąć z sytuacji inną metodą.
- Nie sadziłam, że może posunąć się pan do tak prymitywnych odruchów! Jak pan może napastować bezbronną kobietę i zmuszać do czegokolwiek ! Czy nie stać pana na zdobycie kobiety w inny, przyjacielski i uczciwy sposób ...?
- Przecież jestem sadystą i lubię, jak kobiety przeciwstawiają się i walczą zaciekle ... – odrzekł Bartman z wypiekami na twarzy. – I co ty na to, moja droga ...? Twój przyjaciel chyba nie będzie zachwycony, gdy zobaczy twoje rozebrane zdjęcia i przeczyta informację o tym, co teraz zrobimy ! Cha, cha ...! – zaśmiał się jak szaleniec. – Już niedługo o tym się dowie ! Gdy wyjadę zagranicę zaraz mu wyślę odpowiednią przesyłkę ...!
- Ty bydlaku ...! Zostaw mnie w spokoju ... !
- Dalej ... dalej ... Stawiaj się ...! Uwielbiam jak tak mówią kobiety !
Maria bezradnie patrzyła, jak dłoń mężczyzny przybliża się do jej nóg. Zaraz znalazła się pod spódniczką. Usiłowała kopnąć napastnika.
- Wierzgasz ... ? Nic ci to nie da ! Lepiej rozstaw je od razu ...! – sapał rozdygotany Bartman, gdy jego goryl przytrzymywał ramiona Marii w tył.
- Ty zboczona świnio ! Odpowiesz za to ...! Zapłacisz .. – szeptała rozpaczliwie pani adwokat, patrząc w dół, jak napastnik zrywa z jej nóg rajstopy i bieliznę. – Zgnijesz wkrótce w pierdlu !
Gdy obnażył ją, krew nagle uderzyła dziewczynie do głowy, a nogi ugięły się. Niespodziewane pożądanie przeplatało się ze wstydem, wstrętem do gwałciciela i uczuciem poniżenia. Wzdrygnęła ciałem, gdy rozjuszony jak zwierz złapał ją wpół. Chciała się wyrwać i uciec. Nadaremno. Bartman rozerwał żakiet i koszulkę, wydobywając na wierzch małe piersi. Jego druga ręka tkwiła między jej udami.
- Zostaw mnie, ty obleśny staruchu ...! – Maria rzuciła ciałem raz i drugi.
-42-
Obaj mężczyźni zawlekli ofiarę do stołu i brutalnie rzucili na plecy na mebel. Przestępca stanął między jej nogami i nakrył ciałem. Maria miotała się zawzięcie z całych sił.
Potem zaraz zamknęła oczy. Podniecenie rosło, charakterystyczne mrowienie skóry na brzuchu przepowiadało erotyczne uniesienie.
Bartman wszedł w nią raptownie i do końca.
- Och ... ! – stęknęła cicho trochę z bólu, trochę ze strachu i trochę z podniecenia.
Przestała się bronić. Świat zachwiał się, nastąpiło rytmiczne kołysanie, drganie ciałem i na moment nastąpił błysk niebios.
Wiedziała, że została upokorzona w maksymalny sposób.
C. d. n ...