Kobiece archetypy
#9

Oj, Le Caro, dotknęłaś drażliwego tematu, pisząc o niedecydowaniu się na dziecko z egoizmu... Bardzo cenię sobie Twoje posty i w żadnym wypadku nie traktuj mojego wpisu jako adresowanego personalnie do Ciebie, chciałam tylko wyrazić swój pogląd... [Obrazek: c0401.gif]

Nie mam dzieci i odkąd pamiętam, nigdy nie było moim pragnieniem "wyjść za mąż, urodzić dzieci"... Pragnęłam stworzyć związek, doświadczyć wielkiej miłości, ale nigdy nie oszukiwałam się, że to coś więcej niż moje pragnienie, moja chęć - egoizm! Dlatego pewnie nie umiem zgodzić się z takim sposobem patrzenia na temat.

Wiele moich koleżanek czy w liceum, czy na studiach, czy jako dorosłe młode kobiety, nie wyobrażały sobie rodziny bez posiadania dzieci. Dlaczego chęć posiadania chłopaka/partnera/męża jest uznana za egoistyczną, a chęć posiadania dziecka już nią ma nie być? Dziecko traktowane jest jak wisienka na torcie rodziny.

Z czego innego, jak nie z pobudek czysto egoistycznych wypływa takie zachowanie, że po urodzeniu pierwszego dziecka tak bardzo rodzice pragną drugiego, że mimo niepowodzeń decydują się z na kosztowne leczenie medyczne i drugą ciążę, która zresztą do samego końca jest zagrożona(prawdziwa historia). Co z kobietami, których ciało odmawia czy utrzymania ciąży, czy donoszenia jej bez komplikacji, ale pragnienie posiadania dziecka jest silniejsze - czym jest takie pragnienie, młodej kobiety a także młodego mężczyzny, jeżeli nie czystym egoizmem?

Kiedyś nawet rozmawiałam w ten sposób właśnie z moją przyjaciółką, która również pragnie dziecka, rozpaczliwie... i ma trudności (na szczęście rozmawiałyśmy o tym dawno, zanim temat stał się zbyt ciężki). Dla niej powołanie na życie dziecka jest "darem ofiarowanym temu dziecku" - kompletnie dla mnie dziwaczna perspektywa! Dziecko na świat się nie prosi, to ci, którzy na tym świecie są, chcą dopełnić "siebie w roli" - czysty egoizm! Chcą stworzyć "coś" - rodzinę, więź krwi - czysty egoizm... Dla mnie - egoizm szalenie silny i głęboki, ponieważ mający swoje źródła w biologii, posiadanie potomstwa jest biologiczną potrzebą... W pewnym wieku u ludzi tak samo odzywa się pewien instynkt (nie w znaczeniu negatywnym, ale jako "nieuświadamiany brak" rodzący potrzebę...) - w przeciwieństwie do świadomego zrezygnowania z posiadania dziecka...

A prowadząc rozmowę w kierunku "nie stać nas w tej chwili na dziecko, jeżeli chcemy tak wygodnie żyć jak dotychczas" zaraz otrzemy się o szczególne traktowanie rodziców jako poświęcających się, którzy potrafili odłożyć własną wygodę na rzecz wyższych wartości... Nie twierdzę, że opieka, wychowywanie dziecka jest łatwe, natomiast nigdy nie widziałam ludzi, którzy decydowali się na dziecko poświęcając się, za to decydowali się na nie, ponieważ dziecka pragnęli mimo konsekwencji, a może właśnie ze względu na nie...

Naprawdę, kiedy oglądam czy słucham opowieści rodzin (bo nie tylko kobiet, mężczyzn też), które nie mogą mieć dzieci, ile to desperackich prób leczenia podjęli... ja tam słyszę najwyższy egoizm, bo oni chcą! Chcą, i chcą, i próbują, i nie mogą! I co jest z nimi nie tak, i dlaczego los jest taki niesprawiedliwy, że oni nie mogą...!
Już pominę rodziny, które ratują dzieckiem swój związek... Jakby to mogło scalić dwoje ludzi silniej niż ich własne uczucia (lub tych uczuć stopniowe zanikanie).

Natomiast to, że wiele rodzin chciałoby dziecka, ale nie decyduje się na nie, to efekt postępu cywilizacyjnego i dostępności antykoncepcji - jestem przekonana, że gdyby takie metody istniały powszechnie i wcześniej, i gdyby nie panujący przez wieki nacisk społeczny, że kobieta=matka, też ten przyrost byłby znacznie niższy... To, że ktoś miał dziecko, wcale nie znaczyło, że je chciał (niestety...) - aczkolwiek rzeczywiście, wtedy się poświęcał...

Kiedy o tym myślę, przychodzi mi jeszcze temat rozwodów - bo skoro niechęć do posiadania dziecka ze względu na warunki ekonomiczne, niepewność przyszłości jest egoizmem, to jak ocenić rozwodzących się rodziców, którzy dzieci mają? Rozwodzą się z czystego egoizmu, nie chcąc się poświęcić dla dobra dziecka, więc może takich ludzi też należałoby piętnować?

Tak, wiem, nie o tym był temat i nie o to chodziło... Ale nie mieszajmy może egoizmu w nie posiadanie dzieci, bo chęć ich posiadania również nie ma źródła w rozumieniu społecznej (czy uniwersalnej) powinności.



A tak jeszcze co do tekstu pani Kosakowskiej...

Pięknie rozpisała symboliczne odniesienia Labiryntu Fauna, uwielbiam takie przenoszenie obrazów w wymiar uniwersalnych symboli czy kulturowych odniesień. Tekst naprawdę pozwolił mi wejrzeć głębiej w istotę tamtego niesamowitego filmu (w kinie byłam dwa razy, tak mnie zachwycił - kto nie widział, polecam Uśmiech ).

Kiedyś czytałam inny artykuł jej autorstwa, wprowadzający również te trzy archetypy kobiece: Dziewicę, Matkę i Staruchę. Chodziło wtedy chyba o Czerwonego Kapturka lub inne baśnie... Nie potrafiłam odnaleźć swojej własnej Prawdy dotyczącej kobiecości w tamtym tekście, nie ma go też w tym...

W ukazywaniu owej Kobiety-Symbolu na każdym kroku pojawia się cierpienie i umieranie. O tej symbolicznej śmierci, którą wnosi inicjacja pisało wielu antropologów, więc w zasadzie może nie tylko o samą śmierć mi chodzi, ale o okrucieństwo, które otacza wszystkie przemiany Dziewicy-Matki-Staruchy. W tych analizowanych tekstach, które przeczytałam, interpretacje p. Kosakowskiej obnażają ukryte skazanie, izolację, opuszczenie, desperację - a często te działania wymierzone są wzajemnie przeciwko sobie, w jakimś odwiecznym skłębieniu Dziewica - Matka - Starucha, wzajemnie się niszczą...

I tu to, co już kiedyś mi przyszło do głowy, ta cała walka - tzn. dostrzeganie, interpretowanie pod kątem owej walki wzajemnej i niszczenia siebie - jest zewnętrznym punktem widzenia, punktem widzenia kogoś, kto tej kobiecości nie rozumie "wewnętrznie" (a uważam, że słowo wewnętrzny jest kluczowe w ogóle dla archetypu kobiecego), tylko ogląda i analizuje oglądając, nie dotyka istoty symbolu, czyli też jest patrzeniem niejako męskim, przez pryzmat wartości i doświadczeń typowych właśnie dla świata mężczyzn.

Poza całym tym cierpieniem, w jaki uwikłana zostaje symboliczna, uniwersalna kobiecość w świecie, w którym tutaj zostaje pokazana jako "stojąca naprzeciwko", walcząca o coś, o siebie, także przywiązanie do archetypu Staruchy-Wiedźmy świadczy dla mnie o tym "męskim" punkcie widzenia, utożsamianiu zewnętrznej oceny z archetypem kobiety.

Nie wiem, czy taki archetyp istnieje gdzieś indziej, czy tylko w pracach pani Kosakowskiej, ale już niezależnie od tego - uważam, że nie dopełnia on archetypu Trójjedni, o którym pisze autorka, natomiast obraz Staruchy -Wiedźmy to najsilniej wyparty przez mężczyzn archetyp kobiety starej, czyli bezpłodnej, brzydkiej, która utraciła swoją urodę, więc dlatego jest zła, nikczemna, zdolna do okrucieństwa itd... Nie ma archetypu negatywnego starca, jest tylko Stary Mędrzec - natomiast kobieca starość jest nieprzydatna, izolowana (jako archetyp, obraz utrwalony w wyobrażeniach).

I tutaj dla mnie większą mądrość wnosi Tarot, który również oferuje trzy archetypy kobiety, w moich oczach mogących utworzyć tę trójjednię (aczkolwiek dla mnie Kobiecość jako pełen symbol jest bardziej złożona i nie tak jednoznaczna, czyli zamknięta do trzech etapów życia). Mamy więc Dziewicę pod postacią Gwiazdy, jest Matka jako Cesarzowa i jest Kapłanka - ta trzecia, ta, która nie rodzi potomstwa, związana z Księżycem, przewodniczka po świecie wewnętrznych wód, uosobienie mądrości wewnętrznej poza światem słów itd... Kapłanka to również kobieta, której atrybuty zewnętrzne nie grają roli, nie ma znaczenia, czy ma zmarszczki i przerzedzone włosy, jej wartość płynie z jej wnętrza, ona emanuje, to znaczy, że jej siła ma inny wymiar niż tarotowy archetyp starca, czyli Pustelnik, który odwraca się od świata (umiera jako aktywny dla świata) i zaczyna szukać w sobie.

Czas kończyć tego posta, gratulacje dla tych, którzy dobrnęli do końca Uśmiech
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 5 gości