13-11-2015, 01:38
* * *
Lepkością nabrzmiałych pąków
wczesną wiosnę witał w marcu
burzą białych kiści
obwieszczał
majowy czas matur
w lipcu
nadymał parasol liści
i stawał się
stołówką
salonem
miejscem spotkań rodzinnych
odkąd pamiętam –
był tu zawsze niczym opoka
i rodzenie się moich wierszy
czasem podglądał
we wrześniu
wabił wszystkie dzieciaki
lśniąco-rudymi owocami
a one zawsze się doń chętnie
po błyszczące kulki
z koszyczkami zlatywały
kiedyś go zranili
ścinając inne drzewo…
nie poddał się
nie runął
przetrwał
z niesymetryczną kopułą
teraz
jakaś rdzawa choroba
go dopadła
modlę się
żeby nie umarł przede mną
najwierniejszy druh
dobrego życia
poczciwy kasztanowiec
stojący
pośrodku ojcowego podwórka
niemy strażnik
rodzinnego gniazda
bo gdyby skonał
to jakby zgasła
najjaśniejsza gwiazda
Jadwiga Zgliszewska