03-12-2015, 12:54
W świetle tego co napisałyście na dzień dzisiejszy moja druga teza przyjmuje taki kształt:
Istnieją ludzie, którzy utożsamiając się społecznie z jakąś grupą religijną równolegle kontestują i naruszają (pierwotnie: łamią) zasady jakie grupa ta ustaliła dla swoich członków.
Kontestacja praw i ich naruszenie podparte bywa argumentem o zmienności postanowień tej organizacji na przestrzeni historii, w tym odchodzenia od wcześniejszych postanowień na rzecz nowych rozwiązań. W tym wariancie bieżący kształt zasad ma charakter relatywny w odniesieniu do omawianego tematu (tj.: 'tarot, religia, wiara'). W tym przypadku osoba akceptuje fakt naruszenia zasad grupy. Tak pojmowany relatywizm rozumiem w pełni.
Kontestacja praw i ich naruszenie podparte bywa argumentem o braku zapisów explicite z pominięciem wniosków formułowanych implicite i nie pociąga za sobą konsekwencji w postaci przekonania/przeświadczenia o złamaniu, czy tylko naruszeniu, istniejących zasad grupy. Takie podejście eliminuje możliwość zaistnienia konfliktu na granicy tożsamości społecznej i osobistej. Postawa taka jest mi całkowicie obca (co widać wyraźnie po sposobie w jaki sformułowałem zdanie i prowadziłem dyskusję) ale w warstwie abstrakcji możliwa do zaakceptowania (w chwili obecnej) tylko jako konsekwencja błędu poznawczego.
Istnieją ludzie, którzy utożsamiając się społecznie z jakąś grupą religijną równolegle kontestują i naruszają (pierwotnie: łamią) zasady jakie grupa ta ustaliła dla swoich członków.
Kontestacja praw i ich naruszenie podparte bywa argumentem o zmienności postanowień tej organizacji na przestrzeni historii, w tym odchodzenia od wcześniejszych postanowień na rzecz nowych rozwiązań. W tym wariancie bieżący kształt zasad ma charakter relatywny w odniesieniu do omawianego tematu (tj.: 'tarot, religia, wiara'). W tym przypadku osoba akceptuje fakt naruszenia zasad grupy. Tak pojmowany relatywizm rozumiem w pełni.
Kontestacja praw i ich naruszenie podparte bywa argumentem o braku zapisów explicite z pominięciem wniosków formułowanych implicite i nie pociąga za sobą konsekwencji w postaci przekonania/przeświadczenia o złamaniu, czy tylko naruszeniu, istniejących zasad grupy. Takie podejście eliminuje możliwość zaistnienia konfliktu na granicy tożsamości społecznej i osobistej. Postawa taka jest mi całkowicie obca (co widać wyraźnie po sposobie w jaki sformułowałem zdanie i prowadziłem dyskusję) ale w warstwie abstrakcji możliwa do zaakceptowania (w chwili obecnej) tylko jako konsekwencja błędu poznawczego.