02-04-2018, 04:26
Oswajanie śmierci, czyli jak się dawniej umierało w domu...
Zanim zmarły opuścił swój dom, trzy razy uderzano trumną w próg na znak pożegnania, wypowiadając przy tym słowa: "Duszo opuść te progi, przez które przeszły twoje nogi". Rozstanie z ziemskim padołem miały ułatwić także inne obrzędy, które współcześnie żyjącym mogą wydawać się dziwne i niezrozumiałe. Są jakby ze świata, do którego - na własne życzenie - nie mamy już wstępu.
Umieranie w szpitalu, korzystanie z usług zakładu pogrzebowego, odstawianie trumny do chłodni albo do krematorium to dzisiaj już właściwie norma. Wizja towarzyszenia umierającemu w domowych warunkach u wielu budzi strach, a może nawet niesmak. Umieranie uchodzi za nieestetyczne, nieprzystające do obecnych czasów. Nie jest również tak oswojone jak dawniej.
W ludowej tradycji pożegnanie z umierającym było naturalnym i uroczystym wydarzeniem w życiu rodziny. Towarzyszyło mu wiele obrzędów i wierzeń. Przestrzeganie takich zwyczajów miało z jednej strony zapewnić umierającemu spokojne przejście do innego świata, a z drugiej - wypędzić śmierć i uchronić przed nią pozostających na tym świecie.
Nie płakać. Słuchać, czy pies wyje
Ostatnie chwile życia upływały zwykle na pojednaniu z Bogiem i bliskimi. Do umierającego wzywano księdza, który po spowiedzi udzielał mu komunii i sakramentu namaszczenia chorych. W ręce rozstającego się z życiem wkładano zapaloną gromnicę, której światło miało oświecać duszy drogę do nieba. Obok czuwała rodzina, znajomi i sąsiedzi. Aby nie zatrzymywać umierającego i nie przedłużać jego cierpienia, starano się powstrzymać od płaczu i rozpaczy. Długi zgon miał bowiem świadczyć o tym, że umierający miał coś na sumieniu albo nawet był pod wpływem sił nieczystych. Aby dusza szybciej rozdzieliła się z ciałem, dzwoniono dzwonkiem dla konających, otwierano okna i drzwi. Jeśli i to nie pomogło, zabierano umierającemu spod głowy poduszkę.
Zbliżającą się śmierć mieszkańcy wsi zauważali po reakcji zwierząt - pies wył, koń kopał dołek, w klepisku chałupy pojawiał się kopiec kreta. Jako zapowiedź śmierci traktowano także spadające nagle przedmioty i pękające bez przyczyny lustra.
Zatrzymany zegar, zasłonięte lustro
Aby sprawdzić, czy nastąpił zgon, do ust zmarłego przykładano lusterko i czekano, czy pojawi się na nim para. Zegar zatrzymywano na godzinie śmierci, lustra zasłaniano czarnym materiałem lub odwracano do ściany, by dusza się w nim nie przejrzała i nie zechciała zostać w domu. Śmieci nie wymiatano z chałupy, jedynie zagarniano pod trumnę, by "nie wymieść jeszcze kogoś z rodziny".
Myciem i ubieraniem zmarłego zajmowały się zwykle jego dzieci, przy czym córki przygotowywały do pogrzebu matkę, a synowie ojca. Wodę, którą obmywano ciało, wylewano w niedostępnym miejscu, by nie wszedł w nią ani człowiek, ani zwierzę.
Unikano patrzenia w oczy nieboszczyka, by nie sprowadzić śmierci na siebie. Zmarłemu zamykano oczy, a na powiekach układano monety, które później trzeba było włożyć do trumny tak jak różaniec, obrazek ze świętym patronem, modlitewnik, a czasem jego ulubione przedmioty. Pod głowę wkładano zioła poświęcone w dniu Matki Boskiej Zielnej. Ręce składano dopiero w trumnie, żeby się nie rozsunęły, bo to zapowiadało kolejne pogrzeby w tym samym domu. Zanim jednak trumnę przywieziono, nieboszczyk spoczywał na desce ułożonej na krzesłach.
O śmierci trzeba było powiadomić nie tylko krewnych i sąsiadów, ale także zwierzęta w zagrodzie i pszczoły w ulach, mówiąc im, że mają nowego gospodarza.
Trzy razy trumną o próg
Zmarły pozostawał w domu nie dłużej niż trzy dni. W tym czasie nie wolno było nieboszczyka zostawić w domu samego, a w pomieszczeniu z nim musiało palić się światło. U wezgłowia trumny stawiano po obu stronach świece. Przy otwartej trumnie odbywało się czuwanie, któremu przewodniczył tzw. śpiewak. Prowadził on modlitwy i i intonował pieśni. W czuwaniu nie brały udziału kobiety ciężarne, a jeśli były takie w najbliższej rodzinie, to nie mogły spojrzeć na twarz umarłego. Dzień pogrzebu poprzedzała tzw. "pusta noc" z modlitwą i śpiewaniem. Wieko trumny zamykały osoby spoza rodziny, by zmarły nie zabrał ze sobą kogoś z bliskich. Wcześniej odbywało się pożegnanie i pokropienie ciała wodą święconą.
Podczas wyprowadzenia trumny otwierano wszystkie drzwi i przewracano krzesła, na których leżała trumna. Wszystko po to, by śmierć wyniosła się z domu a zmarły nie wrócił do swoich. Ostatnim, symbolicznym momentem było trzykrotne uderzenie trumną w próg. Zmarły żegnał się słowami "Pokój temu domowi" lub "zostańcie z Bogiem", które w jego imieniu wypowiadał prowadzący kondukt pogrzebowy, a potem ruszał w swą ostatnia drogę.
Sól przeciwko "wychodzeniu" z grobu zmarłego
Trumnę wieziono do kościoła na wozie zaprzęgniętym w konie. Nie mogły to być jednak klacze, by zmarły nie zabrał im płodności. Woźnica nie używał bata, żeby nie uderzyć duszy. Kondukt pogrzebowy zatrzymywał się przy "krzyżu na rozstajnych drogach" lub przy pierwszej kapliczce przy wejściu do wsi. Śpiewak żegnał wtedy zmarłego w imieniu całej społeczności i prosił zgromadzonych o wybaczenie nieboszczykowi wszystkich jego win.
Na cmentarzu ciało chowano głową na wschód. Trumna i grób były posypywanie solą, co miało zapobiec "wychodzeniu" zmarłego. Bliscy wrzucali do grobu garść ziemi, aby nie ciążyła ona zmarłemu.
Po pogrzebie sprzątano dom, ustawiano poprzewracane krzesła, odsłaniano lustra i okna, uruchamiano zegar. W Małopolsce i w Łódzkiem wywracano wóz, którym wieziono trumnę.
W domu zmarłego organizowano stypę, czyli posiłek dla najbliższej rodziny, przyjaciół i sąsiadów.
Ludzie wierzyli, że po śmierci dusza przebywa na ziemi jeszcze 40 dni - tyle ile Jezus do chwili Wniebowstąpienia. Ponieważ w tym czasie zmarły nawiedzał miejsca związane z jego życiem, nie zmieniano niczego w ich otoczeniu. By przekonać się, czy dusza odwiedza dom, bliscy rozsypywali na podłodze w izbie popiół, a nad ranem sprawdzali, czy są na nim pozostawione ślady.
Taka obrzędowość, w której oprócz wiary było też sporo ludowych przesądów, wynikała z szacunku, jakim darzono człowieka i z powagi śmierci. Umieraniu towarzyszyła podniosła atmosfera, którą wzmacniał drobiazgowo przestrzegany rytuał. Uczestnicy pożegnania mieli świadomość, że biorą udział w spektaklu na pograniczu dwóch światów, w którym sami także odegrają kiedyś główną rolę.
http://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news...Id,1544170