29-01-2012, 11:39
Drogie Królowe
powiem Wam co mi pomogło się otworzyć trochę na ludzi i na randki na podstawie eksperymentów przeprowadzonych na sobie w styczniu
nigdy nie przepadałam za kolorami typu róż, czerwień. denerwowały mnie i raczej pobudzały w negatywny sposób. akceptowalny był jedynie łososiowy: .
jakiś czas już czytałam i słuchałam o dobroczynnym wpływie tych kolorów na relacje międzyludzkie, a zwłaszcza na otwarcie się na nowe znajomości, relacje, wyjście do ludzi, chęć przebywania z nimi, zaufanie, a także wszystko co związane z zakochaniem itd.
no to mówię sobie, a czemu nie.
z uwagi na to, że nie mam w tych kolorach wielu ubrań, noszenie ich ograniczyło się do bielizny oraz użytkowania różowych perfum o słodkim zapachu.
również postanowiłam ozdobić niektóre moje rzeczy tymi kolorami, w tym pościel i kalendarz (czerwienią - co podobno może też dobroczynnie wpłynąć na sytuację zawodową ).
paliłam i palę również różowe świece z intencjami otwarcia się na ludzi.
mam nadzieję, że nie brzmi to śmiesznie moim zamiarem było po prostu pozytywne "naładowanie" się, czy jak ktoś może powiedzieć - energetyzowanie - pozytywnymi energiami/wibracjami płynącymi z tych kolorów.
choć na początku trudno było mi samej traktować te swoje pomysły serio (oraz bez strachu, że zaraz na pewno zmienię się w jakiegoś pokemona ), to jednak muszę powiedzieć, że wydaje mi się, że przez ten miesiąc nastąpiły małymi krokami pewne zmiany (na pewno też z tego powodu, że ja sama czułam już wielką chęć i wolę tych zmian).
muszę powiedzieć, że przede wszystkim sama ze sobą czuję się bardziej pewna siebie czuję się też ładniejsza (podobny efekt odczułam tylko wtedy jak zaczęłam farbować włosy na rudo )
poza tym łatwiej jest mi się przełamać do ludzi w świecie rzeczywistym, to znaczy zagadać, porozmawiać dłużej, zwłaszcza jeśli mam przy sobie coś w tym kolorze, co mi przypomina o moich "zmianach". nie boję się też poznawać nowych ludzi i łatwiej mi się z nimi komunikuje, jestem ich ciekawa chce mi się wychodzić z domu i spotykać z przyjaciółmi, zdecydowanie bardziej zaangażowałam się w organizowanie takich spotkań - zazwyczaj jestem w tym bierna
co ciekawe, w tym miesiącu nastąpiło też to, że mężczyźni z mojego otoczenia i ci z dalszego zaczęli się "uaktywniać" to znaczy mówić mi o swoich uczuciach, proponować spotkania, i co ważne, które się odbyły i byłam z nich zadowolona, bo po raz pierwszy od dawna odczułam radość spotkania z chłopakiem.
jestem zadowolona z postępu
nie mówię, że to wszystko zasługa różowych i czerwonych przedmiotów. one raczej pełnią rolę zachęty i "uspokajacza". dzięki nim łatwiej mi się przełamać bo pokazują mi gdzie chciałabym dojść z tymi swoimi zmianami. czyli, mówiąc chemicznie, są katalizatorem - tylko przyspieszają reakcję, pobudzają Substancję, czyli mnie. czyli to o co chodziło
podejrzewam, że takim katalizatorem może być dosłownie wszystko (przykładowo zielone książki albo "miedziaki" w portfelu), jeśli tylko będziemy pozytywnie nastawieni i naprawdę zechcemy dokonać jakiejś konkretnej zmiany.
powiem Wam co mi pomogło się otworzyć trochę na ludzi i na randki na podstawie eksperymentów przeprowadzonych na sobie w styczniu
nigdy nie przepadałam za kolorami typu róż, czerwień. denerwowały mnie i raczej pobudzały w negatywny sposób. akceptowalny był jedynie łososiowy: .
jakiś czas już czytałam i słuchałam o dobroczynnym wpływie tych kolorów na relacje międzyludzkie, a zwłaszcza na otwarcie się na nowe znajomości, relacje, wyjście do ludzi, chęć przebywania z nimi, zaufanie, a także wszystko co związane z zakochaniem itd.
no to mówię sobie, a czemu nie.
z uwagi na to, że nie mam w tych kolorach wielu ubrań, noszenie ich ograniczyło się do bielizny oraz użytkowania różowych perfum o słodkim zapachu.
również postanowiłam ozdobić niektóre moje rzeczy tymi kolorami, w tym pościel i kalendarz (czerwienią - co podobno może też dobroczynnie wpłynąć na sytuację zawodową ).
paliłam i palę również różowe świece z intencjami otwarcia się na ludzi.
mam nadzieję, że nie brzmi to śmiesznie moim zamiarem było po prostu pozytywne "naładowanie" się, czy jak ktoś może powiedzieć - energetyzowanie - pozytywnymi energiami/wibracjami płynącymi z tych kolorów.
choć na początku trudno było mi samej traktować te swoje pomysły serio (oraz bez strachu, że zaraz na pewno zmienię się w jakiegoś pokemona ), to jednak muszę powiedzieć, że wydaje mi się, że przez ten miesiąc nastąpiły małymi krokami pewne zmiany (na pewno też z tego powodu, że ja sama czułam już wielką chęć i wolę tych zmian).
muszę powiedzieć, że przede wszystkim sama ze sobą czuję się bardziej pewna siebie czuję się też ładniejsza (podobny efekt odczułam tylko wtedy jak zaczęłam farbować włosy na rudo )
poza tym łatwiej jest mi się przełamać do ludzi w świecie rzeczywistym, to znaczy zagadać, porozmawiać dłużej, zwłaszcza jeśli mam przy sobie coś w tym kolorze, co mi przypomina o moich "zmianach". nie boję się też poznawać nowych ludzi i łatwiej mi się z nimi komunikuje, jestem ich ciekawa chce mi się wychodzić z domu i spotykać z przyjaciółmi, zdecydowanie bardziej zaangażowałam się w organizowanie takich spotkań - zazwyczaj jestem w tym bierna
co ciekawe, w tym miesiącu nastąpiło też to, że mężczyźni z mojego otoczenia i ci z dalszego zaczęli się "uaktywniać" to znaczy mówić mi o swoich uczuciach, proponować spotkania, i co ważne, które się odbyły i byłam z nich zadowolona, bo po raz pierwszy od dawna odczułam radość spotkania z chłopakiem.
jestem zadowolona z postępu
nie mówię, że to wszystko zasługa różowych i czerwonych przedmiotów. one raczej pełnią rolę zachęty i "uspokajacza". dzięki nim łatwiej mi się przełamać bo pokazują mi gdzie chciałabym dojść z tymi swoimi zmianami. czyli, mówiąc chemicznie, są katalizatorem - tylko przyspieszają reakcję, pobudzają Substancję, czyli mnie. czyli to o co chodziło
podejrzewam, że takim katalizatorem może być dosłownie wszystko (przykładowo zielone książki albo "miedziaki" w portfelu), jeśli tylko będziemy pozytywnie nastawieni i naprawdę zechcemy dokonać jakiejś konkretnej zmiany.