26-07-2021, 09:15
9 denarów
Krótkie wytchnienie przyniósł najbliższy weekend. Była połowa czerwca i właśnie zaczęły się prawdziwie letnie upały. Lilka już w piątkowe przedpołudnie wyjechała nad jezioro ze swoimi znajomymi z klasy. Miał to być pożegnalny, pomaturalny biwak, który pozwoli im na rozładowanie napięcia związanego z oczekiwaniem na wyniki egzaminów. Natomiast Kamila chciała spędzić cały weekend sama na działce. I po zrobieniu większych zakupów pojechała tam już w piątkowe popołudnie.
Od dwóch lat cieszyła się tym miejscem. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży mieszkania po babci Kamila kupiła niewielki kawałek ziemi w Grotnikach, ponad 20 km za miastem. Znalazła wykonawcę, któremu zleciła zbudowanie drewnianego domku o podwyższonym standardzie. Powierzchnia była niewielka, niespełna 60 m2, ale ta drewniana chałupka z urokliwym gankiem na skraju lasu była teraz jej skrawkiem raju na ziemi. Zwykle w wiosenne i letnie weekendy przyjeżdżały tu obie z córką, ale Lilka niechętnie nocowała w Grotnikach, dlatego wieczorem wracały do miasta. Brakowało jeszcze wielu rzeczy, choć każdy dodatkowy grosz od kilkunastu miesięcy Kamila wydawała właśnie na wyposażenie domku i upiększenie swojej niewielkiej działki. Zadbała o to, by w małym ogrodzie znalazły się jej ulubione krzewy owocowe: dereń, maliny, jeżyny, pigwowiec, czarny bez. Było też trochę ziół i oczywiście peonie i hortensje, a ostatniej jesieni dosadziły też dwa krzewy różane – prezent imieninowy od córki. Stworzenie ogrodu pod lasem, na dosyć piaszczystym gruncie, wymagało sporo wysiłku. Przed posadzeniem krzewów trzeba było nawieźć odpowiednią ziemię, by to wszystko miało szansę urosnąć, ale z pomocą paru życzliwych ludzi i pożyczonego sprzętu udało się to sprawnie wykonać. Bardzo pomocny okazał się także pan Witek – jeden z sąsiadów. Był to rencista, który od zawsze mieszkał w Grotnikach i chętnie podlewał w tygodniu ogrody „letnikom” – tak nazywał tych, którzy na co dzień żyli w mieście, a w Grotnikach pojawiali się weekendowo. Kamila także dała mu klucz do furtki i za tę przysługę, która zwalniała ją z konieczności przyjeżdżania do Grotnik co parę dni, regularnie wypłacała mu symboliczną stówę.
Peonie kwitły już od kilku tygodni i pięknie pachniały. Na krzewach różanych pojawiły się pierwsze pąki. Ale największą satysfakcję Kamila odczuwała, patrząc na krzewy owocowe. Wyglądało na to, że tego lata i jesieni zbierze już pierwsze owoce i będzie mogła dodać je do swoich słynnych nalewek, którymi lubiła częstować i obdarowywać nie tylko pana Witka, ale przede wszystkim rodzinę i nielicznych, lecz sprawdzonych przyjaciół. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy kogoś z nich nie zaprosić na ten weekend do siebie, ale szybko odpędziła te myśl. Potrzebowała ciszy, śpiewu ptaków, szumu drzew, drobnych prac ogrodowych, popołudnia z książką i odcięcia od ludzi.
„Samotność bywa cudowna” – pomyślała, dolewając swoje ulubione aperitivo do prosecco i dorzucając do szklanki dwie kostki lodu.
Krótkie wytchnienie przyniósł najbliższy weekend. Była połowa czerwca i właśnie zaczęły się prawdziwie letnie upały. Lilka już w piątkowe przedpołudnie wyjechała nad jezioro ze swoimi znajomymi z klasy. Miał to być pożegnalny, pomaturalny biwak, który pozwoli im na rozładowanie napięcia związanego z oczekiwaniem na wyniki egzaminów. Natomiast Kamila chciała spędzić cały weekend sama na działce. I po zrobieniu większych zakupów pojechała tam już w piątkowe popołudnie.
Od dwóch lat cieszyła się tym miejscem. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży mieszkania po babci Kamila kupiła niewielki kawałek ziemi w Grotnikach, ponad 20 km za miastem. Znalazła wykonawcę, któremu zleciła zbudowanie drewnianego domku o podwyższonym standardzie. Powierzchnia była niewielka, niespełna 60 m2, ale ta drewniana chałupka z urokliwym gankiem na skraju lasu była teraz jej skrawkiem raju na ziemi. Zwykle w wiosenne i letnie weekendy przyjeżdżały tu obie z córką, ale Lilka niechętnie nocowała w Grotnikach, dlatego wieczorem wracały do miasta. Brakowało jeszcze wielu rzeczy, choć każdy dodatkowy grosz od kilkunastu miesięcy Kamila wydawała właśnie na wyposażenie domku i upiększenie swojej niewielkiej działki. Zadbała o to, by w małym ogrodzie znalazły się jej ulubione krzewy owocowe: dereń, maliny, jeżyny, pigwowiec, czarny bez. Było też trochę ziół i oczywiście peonie i hortensje, a ostatniej jesieni dosadziły też dwa krzewy różane – prezent imieninowy od córki. Stworzenie ogrodu pod lasem, na dosyć piaszczystym gruncie, wymagało sporo wysiłku. Przed posadzeniem krzewów trzeba było nawieźć odpowiednią ziemię, by to wszystko miało szansę urosnąć, ale z pomocą paru życzliwych ludzi i pożyczonego sprzętu udało się to sprawnie wykonać. Bardzo pomocny okazał się także pan Witek – jeden z sąsiadów. Był to rencista, który od zawsze mieszkał w Grotnikach i chętnie podlewał w tygodniu ogrody „letnikom” – tak nazywał tych, którzy na co dzień żyli w mieście, a w Grotnikach pojawiali się weekendowo. Kamila także dała mu klucz do furtki i za tę przysługę, która zwalniała ją z konieczności przyjeżdżania do Grotnik co parę dni, regularnie wypłacała mu symboliczną stówę.
Peonie kwitły już od kilku tygodni i pięknie pachniały. Na krzewach różanych pojawiły się pierwsze pąki. Ale największą satysfakcję Kamila odczuwała, patrząc na krzewy owocowe. Wyglądało na to, że tego lata i jesieni zbierze już pierwsze owoce i będzie mogła dodać je do swoich słynnych nalewek, którymi lubiła częstować i obdarowywać nie tylko pana Witka, ale przede wszystkim rodzinę i nielicznych, lecz sprawdzonych przyjaciół. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy kogoś z nich nie zaprosić na ten weekend do siebie, ale szybko odpędziła te myśl. Potrzebowała ciszy, śpiewu ptaków, szumu drzew, drobnych prac ogrodowych, popołudnia z książką i odcięcia od ludzi.
„Samotność bywa cudowna” – pomyślała, dolewając swoje ulubione aperitivo do prosecco i dorzucając do szklanki dwie kostki lodu.