Rycerz kielichów
Sobota zapowiadała się rozkosznie leniwie, ale i upalnie. Po prostym śniadaniu i porannej kawie, którą wypiła, siedząc na ganku, Kamila zabrała się za podlewanie krzewów i drobne prace w ogrodzie. Dochodziło południe, gdy spostrzegła, że na wąskiej drodze tuż przed jej bramą zatrzymało się srebrne volvo. Wysiadł z niego mężczyzna… Piękny, młody mężczyzna, na widok którego usłyszała szybsze i jakby mocniejsze bicie serca. „Apollo” – pomyślała z zachwytem i melancholią, bo jednocześnie odezwało się w niej znienawidzone poczucie conradowskiej smugi cienia. Im bardziej zbliżała się do 40-ki, tym częściej myślała o upływającym czasie. I widok takich bezczelnie młodych i przystojnych facetów jakoś ją ranił.
- Przepraszam panią… – odezwał się niskim, aksamitnym głosem, który wrażliwą na głos Kamilę po prostu obezwładnił – Czy to jest ulica Zagajnikowa?
Podeszła do furtki, starając się nie okazywać emocji, które tak niespodziewanie wywołał w niej widok Apolla – tak już go w myślach nazywała.
- Dzień dobry. To jest Letniskowa. Ale jeśli pojedzie pan nią jeszcze z 200 metrów dalej, dojedzie pan do Zagajnikowej. Dopiero w tym momencie odważyła się spojrzeć mu w oczy i wtedy zobaczyła, że on uporczywie się jej przypatruje. Zobaczyła też drobne zmarszczki wokół jego oczu. Nie mógł być tak młody, jak jej się w pierwszej chwili wydawało. To spostrzeżenie wyraźnie ją ucieszyło. Stali niespełna metr od siebie, ale dzieliła ich furtka. Była w tym jakaś magia chwili, a oni jakby w niej zastygli. Nie padały kolejne słowa, po prostu stali naprzeciw siebie, patrząc coraz zachłanniej i uśmiechając się do siebie. W końcu, czując, że lekko kręci jej się w głowie, otworzyła furtkę i wyciągnęła dłoń, a on natychmiast zrobił to samo.
- Jestem Kamila. A ty?
- Tomek – odpowiedział mężczyzna i w tym momencie Kamila chciała powiedzieć, że chyba ją okłamuje, bo to niemożliwe, by bóg miał takie zwyczajne imię. I choć ten fakt nieco ją otrzeźwił, magia wciąż trwała. Nie wypuścił jej dłoni ze swojej, a ona nie próbowała jej cofnąć.
- Przyjechałem do znajomych. Pewnie zostanę u nich do jutra, a ty?
- Do jutrzejszego popołudnia będę na działce. Może nawet do wieczora – odpowiedziała Kamila i nagle usłyszała swoje własne, bezwiednie wypowiedziane słowa:
- Przyjdź dzisiaj na kolację.
- Będę po 21, wcześniej trudno mi będzie od nich wyjść.
- A zatem do wieczora – powiedziała Kamila, uwalniając dłoń z jego uścisku i cofając się na teren swojej posesji.
Sobota zapowiadała się rozkosznie leniwie, ale i upalnie. Po prostym śniadaniu i porannej kawie, którą wypiła, siedząc na ganku, Kamila zabrała się za podlewanie krzewów i drobne prace w ogrodzie. Dochodziło południe, gdy spostrzegła, że na wąskiej drodze tuż przed jej bramą zatrzymało się srebrne volvo. Wysiadł z niego mężczyzna… Piękny, młody mężczyzna, na widok którego usłyszała szybsze i jakby mocniejsze bicie serca. „Apollo” – pomyślała z zachwytem i melancholią, bo jednocześnie odezwało się w niej znienawidzone poczucie conradowskiej smugi cienia. Im bardziej zbliżała się do 40-ki, tym częściej myślała o upływającym czasie. I widok takich bezczelnie młodych i przystojnych facetów jakoś ją ranił.
- Przepraszam panią… – odezwał się niskim, aksamitnym głosem, który wrażliwą na głos Kamilę po prostu obezwładnił – Czy to jest ulica Zagajnikowa?
Podeszła do furtki, starając się nie okazywać emocji, które tak niespodziewanie wywołał w niej widok Apolla – tak już go w myślach nazywała.
- Dzień dobry. To jest Letniskowa. Ale jeśli pojedzie pan nią jeszcze z 200 metrów dalej, dojedzie pan do Zagajnikowej. Dopiero w tym momencie odważyła się spojrzeć mu w oczy i wtedy zobaczyła, że on uporczywie się jej przypatruje. Zobaczyła też drobne zmarszczki wokół jego oczu. Nie mógł być tak młody, jak jej się w pierwszej chwili wydawało. To spostrzeżenie wyraźnie ją ucieszyło. Stali niespełna metr od siebie, ale dzieliła ich furtka. Była w tym jakaś magia chwili, a oni jakby w niej zastygli. Nie padały kolejne słowa, po prostu stali naprzeciw siebie, patrząc coraz zachłanniej i uśmiechając się do siebie. W końcu, czując, że lekko kręci jej się w głowie, otworzyła furtkę i wyciągnęła dłoń, a on natychmiast zrobił to samo.
- Jestem Kamila. A ty?
- Tomek – odpowiedział mężczyzna i w tym momencie Kamila chciała powiedzieć, że chyba ją okłamuje, bo to niemożliwe, by bóg miał takie zwyczajne imię. I choć ten fakt nieco ją otrzeźwił, magia wciąż trwała. Nie wypuścił jej dłoni ze swojej, a ona nie próbowała jej cofnąć.
- Przyjechałem do znajomych. Pewnie zostanę u nich do jutra, a ty?
- Do jutrzejszego popołudnia będę na działce. Może nawet do wieczora – odpowiedziała Kamila i nagle usłyszała swoje własne, bezwiednie wypowiedziane słowa:
- Przyjdź dzisiaj na kolację.
- Będę po 21, wcześniej trudno mi będzie od nich wyjść.
- A zatem do wieczora – powiedziała Kamila, uwalniając dłoń z jego uścisku i cofając się na teren swojej posesji.