16-08-2021, 10:24
IV Cesarz
Z błogiego, pełnego wzruszeń stanu wytrącił ją dźwięk telefonu.
- Dzień dobry, Kamilko. Jesteś jeszcze w Grotnikach? – zagadnął ojciec swoim energicznym, donośnym głosem.
- Tak, będę tu do wieczora. Pewnie jeździsz od rana na motorze i chcesz mnie odwiedzić – Kamila uśmiechnęła się do siebie. Dobrze znała zwyczaje ojca. – Jasne, przyjedź.
- To wpadnę jeszcze na chwilę do Staniaszków, a około 14-ej powinienem być u ciebie.
- Dobrze, tato. Zjemy razem jakiś prowizoryczny obiad – odpowiedziała, kończąc rozmowę. Szybko wzięła się za porządki. Miała jakieś półtorej godziny, by uprzątnąć ślady po upojnej nocy i przygotować coś przypominającego letni obiad.
Jeśli jej ojciec powiedział, że będzie około 14-ej, to znaczyło, że będzie n a j p ó ź n i e j o tej godzinie. Nigdy się nie spóźniał. Nie tolerował też spóźniania i ociągania się u innych. Lubił dyscyplinę, porządek i jasne sytuacje. Jego „tak” i „nie” zawsze brzmiało pewnie, co miało swoje dobre i złe strony.
We wczesnej młodości Kamila miała znacznie lepszy kontakt z matką niż z ojcem. Wydawał jej się apodyktyczny, zbyt surowy i zasadniczy. Zawsze dużo od niej wymagał, ale – to przyznawała, oddając mu sprawiedliwość – w pierwszej kolejności wymagał bardzo dużo od siebie. Bywał szorstki, nie miał tego ciepła, które roztaczała wokół siebie jej matka. Kamila często zastanawiała się, jakim cudem ci dwoje ludzie w ogóle stworzyli związek. Byli swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Chropowate, trudne małżeństwo, które obojga zmuszało do ciągłych kompromisów – tak widziała swoich rodziców i w głębi serca każdemu z nich współczuła. Chciała uciec z rodzinnego domu zaraz po maturze, dlatego wymyśliła, że będzie studiować we Wrocławiu. Była zmęczona ciągłymi konfliktami z ojcem i frustracjami matki. Sądziła wtedy naiwnie, że gdy odsunie się od domu rodzinnego i spotkania z rodzicami będą sporadyczne, wszystkie jej problemy znikną. Jednak życie brutalnie to zweryfikowało. Nie tylko nigdzie nie uciekła, ale to oni – nagle zgodni i niemalże jednomyślni – udzielili jej ogromnego wsparcia, gdy przyszło jej się zmierzyć z wczesnym, nieplanowanym macierzyństwem. Kamila wciąż pamiętała, jak bardzo bała się im o tym powiedzieć. Paraliżował ją lęk i wstyd. Jednak nie miała innego wyjścia, bo nie wyobrażała sobie, że tego dziecka miałaby się pozbyć. Od początku wiedziała, że je urodzi i j a k o ś wychowa, choć to oznaczało całkowitą zmianę wszystkich jej planów i rezygnację z marzeń.
Po matce spodziewała się ataku histerii, po ojcu… Nie, absolutnie nie miała pojęcia, jak on zareaguje na wiadomość, że jego jedynaczka - trudna i uparta, ale ambitna, zdolna, inteligentna – w wieku 19 lat zaszła w ciążę podczas swoich pierwszych studenckich wakacji… prawdopodobnie z człowiekiem, którego znała zaledwie 2 tygodnie! Wtedy jeszcze Kamila nie przypuszczała, że ojcem dziecka jest Artur, którego rodzice dość często widywali w jej burzliwym okresie licealnym.
Reakcja ojca bardzo ją zaskoczyła. Pokazał ogromną klasę. Nie beształ jej, ani razu nie podniósł głosu. Najpierw jakby zapadł się w sobie, co było niepokojące. Widocznie musiał przetrawić rozczarowanie, złość na głupotę córki. Ale nie okazał jej tego. A po dwóch dniach miał obmyślony cały plan działania, który wspólnie przegadali.
Plan nie był doskonały i Kamila nie raz irytowała się tym, że mieszkając z nimi przez kolejne 6 lat, doświadcza zbyt częstych ingerencji w swoje sprawy i relacje z małą Lilką, jednak wiedziała doskonale, iż tylko dzięki pomocy rodziców skończyła studia, znalazła pierwszą pracę, mieszkanie i „odchowała” dziecko.
Lilka nie miała ojca, ale miała fantastycznego dziadka. To było dla Kamili kolejne zaskoczenie. Jej ojciec pokazał przy wnuczce swoje najlepsze cechy. Był wspaniałomyślny, hojny, troskliwy i… czuły! Chętniej od babci zajmował się dzieckiem, zabierał małą Lilkę na ryby, nauczył ją rozróżniać drzewa, ptaki i owady, zbierał z nią ślimaki po deszczu. To on nauczył dziewczynkę jeździć na rowerze, chodził z nią na hulajnogę i na rolki, grał w badmintona, puszczał latawce. I przy niej był radosny, tak jakby miłość do wnuczki stanowiła remedium na wszystko: zawirowania w jego małej firmie, niesnaski z żoną, ciągłą konieczność naprawiania lub usprawniania czegoś w domu, który, jak mawiali rodzice, był skarbonką bez dna.
Gdy Kamila skończyła studia, a mała Lilka poszła do zerówki, ojciec pomógł w znalezieniu i kupnie dwupokojowego mieszkania niedaleko ich domu. Wiedział, że córka marzy o samodzielnym mieszkaniu i choć bardzo przeżył ich wyprowadzkę, rozumiał, że Kamila musi wreszcie stanąć na własnych nogach. Oczywiście rodzice wciąż jej pomagali, zwłaszcza, że spłacała kredyt i brała coraz więcej zleceń. Ojciec często urywał się z pracy, by odebrać Lilkę z przedszkola, a później ze szkoły. Zabierał ją na lody lub prosto do domu, gdzie babcia już czekała z krupnikiem czy z pomidorową – ulubioną zupą Lilki. Późnym popołudniem przyjeżdżała Kamila po córeczkę i też dostawała odgrzany obiad.
Obiad… wspomnienie maminych zup przywróciło Kamili poczucie czasu. Zajrzała do lodówki i wyjęła z niej wszystko, co można było dodać do treściwej sałatki na niedzielny lunch. „Najpóźniej za kwadrans tu będzie” – pomyślała Kamila, patrząc na zegarek.
Z błogiego, pełnego wzruszeń stanu wytrącił ją dźwięk telefonu.
- Dzień dobry, Kamilko. Jesteś jeszcze w Grotnikach? – zagadnął ojciec swoim energicznym, donośnym głosem.
- Tak, będę tu do wieczora. Pewnie jeździsz od rana na motorze i chcesz mnie odwiedzić – Kamila uśmiechnęła się do siebie. Dobrze znała zwyczaje ojca. – Jasne, przyjedź.
- To wpadnę jeszcze na chwilę do Staniaszków, a około 14-ej powinienem być u ciebie.
- Dobrze, tato. Zjemy razem jakiś prowizoryczny obiad – odpowiedziała, kończąc rozmowę. Szybko wzięła się za porządki. Miała jakieś półtorej godziny, by uprzątnąć ślady po upojnej nocy i przygotować coś przypominającego letni obiad.
Jeśli jej ojciec powiedział, że będzie około 14-ej, to znaczyło, że będzie n a j p ó ź n i e j o tej godzinie. Nigdy się nie spóźniał. Nie tolerował też spóźniania i ociągania się u innych. Lubił dyscyplinę, porządek i jasne sytuacje. Jego „tak” i „nie” zawsze brzmiało pewnie, co miało swoje dobre i złe strony.
We wczesnej młodości Kamila miała znacznie lepszy kontakt z matką niż z ojcem. Wydawał jej się apodyktyczny, zbyt surowy i zasadniczy. Zawsze dużo od niej wymagał, ale – to przyznawała, oddając mu sprawiedliwość – w pierwszej kolejności wymagał bardzo dużo od siebie. Bywał szorstki, nie miał tego ciepła, które roztaczała wokół siebie jej matka. Kamila często zastanawiała się, jakim cudem ci dwoje ludzie w ogóle stworzyli związek. Byli swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Chropowate, trudne małżeństwo, które obojga zmuszało do ciągłych kompromisów – tak widziała swoich rodziców i w głębi serca każdemu z nich współczuła. Chciała uciec z rodzinnego domu zaraz po maturze, dlatego wymyśliła, że będzie studiować we Wrocławiu. Była zmęczona ciągłymi konfliktami z ojcem i frustracjami matki. Sądziła wtedy naiwnie, że gdy odsunie się od domu rodzinnego i spotkania z rodzicami będą sporadyczne, wszystkie jej problemy znikną. Jednak życie brutalnie to zweryfikowało. Nie tylko nigdzie nie uciekła, ale to oni – nagle zgodni i niemalże jednomyślni – udzielili jej ogromnego wsparcia, gdy przyszło jej się zmierzyć z wczesnym, nieplanowanym macierzyństwem. Kamila wciąż pamiętała, jak bardzo bała się im o tym powiedzieć. Paraliżował ją lęk i wstyd. Jednak nie miała innego wyjścia, bo nie wyobrażała sobie, że tego dziecka miałaby się pozbyć. Od początku wiedziała, że je urodzi i j a k o ś wychowa, choć to oznaczało całkowitą zmianę wszystkich jej planów i rezygnację z marzeń.
Po matce spodziewała się ataku histerii, po ojcu… Nie, absolutnie nie miała pojęcia, jak on zareaguje na wiadomość, że jego jedynaczka - trudna i uparta, ale ambitna, zdolna, inteligentna – w wieku 19 lat zaszła w ciążę podczas swoich pierwszych studenckich wakacji… prawdopodobnie z człowiekiem, którego znała zaledwie 2 tygodnie! Wtedy jeszcze Kamila nie przypuszczała, że ojcem dziecka jest Artur, którego rodzice dość często widywali w jej burzliwym okresie licealnym.
Reakcja ojca bardzo ją zaskoczyła. Pokazał ogromną klasę. Nie beształ jej, ani razu nie podniósł głosu. Najpierw jakby zapadł się w sobie, co było niepokojące. Widocznie musiał przetrawić rozczarowanie, złość na głupotę córki. Ale nie okazał jej tego. A po dwóch dniach miał obmyślony cały plan działania, który wspólnie przegadali.
Plan nie był doskonały i Kamila nie raz irytowała się tym, że mieszkając z nimi przez kolejne 6 lat, doświadcza zbyt częstych ingerencji w swoje sprawy i relacje z małą Lilką, jednak wiedziała doskonale, iż tylko dzięki pomocy rodziców skończyła studia, znalazła pierwszą pracę, mieszkanie i „odchowała” dziecko.
Lilka nie miała ojca, ale miała fantastycznego dziadka. To było dla Kamili kolejne zaskoczenie. Jej ojciec pokazał przy wnuczce swoje najlepsze cechy. Był wspaniałomyślny, hojny, troskliwy i… czuły! Chętniej od babci zajmował się dzieckiem, zabierał małą Lilkę na ryby, nauczył ją rozróżniać drzewa, ptaki i owady, zbierał z nią ślimaki po deszczu. To on nauczył dziewczynkę jeździć na rowerze, chodził z nią na hulajnogę i na rolki, grał w badmintona, puszczał latawce. I przy niej był radosny, tak jakby miłość do wnuczki stanowiła remedium na wszystko: zawirowania w jego małej firmie, niesnaski z żoną, ciągłą konieczność naprawiania lub usprawniania czegoś w domu, który, jak mawiali rodzice, był skarbonką bez dna.
Gdy Kamila skończyła studia, a mała Lilka poszła do zerówki, ojciec pomógł w znalezieniu i kupnie dwupokojowego mieszkania niedaleko ich domu. Wiedział, że córka marzy o samodzielnym mieszkaniu i choć bardzo przeżył ich wyprowadzkę, rozumiał, że Kamila musi wreszcie stanąć na własnych nogach. Oczywiście rodzice wciąż jej pomagali, zwłaszcza, że spłacała kredyt i brała coraz więcej zleceń. Ojciec często urywał się z pracy, by odebrać Lilkę z przedszkola, a później ze szkoły. Zabierał ją na lody lub prosto do domu, gdzie babcia już czekała z krupnikiem czy z pomidorową – ulubioną zupą Lilki. Późnym popołudniem przyjeżdżała Kamila po córeczkę i też dostawała odgrzany obiad.
Obiad… wspomnienie maminych zup przywróciło Kamili poczucie czasu. Zajrzała do lodówki i wyjęła z niej wszystko, co można było dodać do treściwej sałatki na niedzielny lunch. „Najpóźniej za kwadrans tu będzie” – pomyślała Kamila, patrząc na zegarek.