29-08-2021, 02:16
Seleno
Medytacja dla mnie to stan umysłu i nic więcej. Dopiero krok dalej to wykorzystanie tego stanu do różnych rzeczy od zwykłej relaksacji po magię. Wrażliwość na energie wokół mnie wzrasta właśnie w tym stanie i wtedy mogę coś z nimi zrobić.
Na złych ludzi mam niezawodną metodę wysyłania energii spowrotem. Jeśli jakaś osoba mi szkodzi czy to w sposób energetyczny czy bardziej fizyczny (nie ważne), zbieram tą negatywna energię jaka została we mnie wytworzona i wysyłam do nadawcy. Niech sobie działa w jej życiu. Nie nadaje temu żadnej konkretnej intencji, po prostu oddaję, niech działa, niech brudzi tę osobę, a nie mnie. Metoda jest o tyle dobra, że manifestacja tej negatywnej energii nie wraca do Ciebie, bo to nie Twoja energia. Pułapka jest taka, że jak nadasz jakąkolwiek intencję (nawet niechcący) do tego to masz problem.
Nastku
Moja praca skupiała się głównie na psychice. Nic ezoterycznego w tym nie było. Medytacja była tylko narzędziem do wglądu w siebie tego całego emocjonalnego burdelu jaki mnie rozstrajał.
Punktem wyjścia było zobaczenie co ja w tej głowie mam. Nie musiałam się nawet specjalnie starać, bo jak napisałam wcześniej samo wszystko wyłaziło. Kolejnym punktem było szukanie powodu, przez który to mi w głowie cały czas siedzi. Niektóre rzeczy były bardzo dawno i czas powinien wyleczyć rany, a jednak tego nie zrobił. Chyba był to najtrudniejszy etap, bo musiałam zrozumieć dlaczego to we mnie siedzi. Odpowiedź była zaskakująca, bo się okazało, że sama je do siebie przywiązałam na programy jakie mi w umysł wgrała szkoła, rodzina i Kościół.
Kiedy już miałam pełną diagnozę problemu mogłam zacząć wszystko naprawiać.
Pierwszym etapem procesu naprawczego było zrozumienie, że mam prawo do swoich emocji, są one dobre, właściwe i pożądane. WSZYSTKIE.
Drugi etap to pozwolenie sobie na poczucie bezradności w obliczu tego co mnie spotkało. Zostawiłam to w przeszłości, to się stało i się nie odstanie, nie ma sensu biczować się tamtymi emocjami, szukać rozwiązań nierozwiązywalnych rzeczy.
Trzeci etap polegał na przeglądaniu i analizowaniu swoich późniejszych zachowań. Jak bardzo traumatyczne wydarzenia przyczyniły się paradoksalnie do mojego życiowego sukcesu. Zastanawianie się nad tym "Dlaczego źli ludzie są źli?", "Dlaczego robienie innemu krzywdy sprawia oprawcy przyjemność?" przestało zajmować mi głowę. Przestałam usprawiedliwiać, racjonalizować nieusprawiedliwialne i nieracjonalne.
Mam wreszcie spokój.
Medytacja dla mnie to stan umysłu i nic więcej. Dopiero krok dalej to wykorzystanie tego stanu do różnych rzeczy od zwykłej relaksacji po magię. Wrażliwość na energie wokół mnie wzrasta właśnie w tym stanie i wtedy mogę coś z nimi zrobić.
Na złych ludzi mam niezawodną metodę wysyłania energii spowrotem. Jeśli jakaś osoba mi szkodzi czy to w sposób energetyczny czy bardziej fizyczny (nie ważne), zbieram tą negatywna energię jaka została we mnie wytworzona i wysyłam do nadawcy. Niech sobie działa w jej życiu. Nie nadaje temu żadnej konkretnej intencji, po prostu oddaję, niech działa, niech brudzi tę osobę, a nie mnie. Metoda jest o tyle dobra, że manifestacja tej negatywnej energii nie wraca do Ciebie, bo to nie Twoja energia. Pułapka jest taka, że jak nadasz jakąkolwiek intencję (nawet niechcący) do tego to masz problem.
Nastku
Moja praca skupiała się głównie na psychice. Nic ezoterycznego w tym nie było. Medytacja była tylko narzędziem do wglądu w siebie tego całego emocjonalnego burdelu jaki mnie rozstrajał.
Punktem wyjścia było zobaczenie co ja w tej głowie mam. Nie musiałam się nawet specjalnie starać, bo jak napisałam wcześniej samo wszystko wyłaziło. Kolejnym punktem było szukanie powodu, przez który to mi w głowie cały czas siedzi. Niektóre rzeczy były bardzo dawno i czas powinien wyleczyć rany, a jednak tego nie zrobił. Chyba był to najtrudniejszy etap, bo musiałam zrozumieć dlaczego to we mnie siedzi. Odpowiedź była zaskakująca, bo się okazało, że sama je do siebie przywiązałam na programy jakie mi w umysł wgrała szkoła, rodzina i Kościół.
Kiedy już miałam pełną diagnozę problemu mogłam zacząć wszystko naprawiać.
Pierwszym etapem procesu naprawczego było zrozumienie, że mam prawo do swoich emocji, są one dobre, właściwe i pożądane. WSZYSTKIE.
Drugi etap to pozwolenie sobie na poczucie bezradności w obliczu tego co mnie spotkało. Zostawiłam to w przeszłości, to się stało i się nie odstanie, nie ma sensu biczować się tamtymi emocjami, szukać rozwiązań nierozwiązywalnych rzeczy.
Trzeci etap polegał na przeglądaniu i analizowaniu swoich późniejszych zachowań. Jak bardzo traumatyczne wydarzenia przyczyniły się paradoksalnie do mojego życiowego sukcesu. Zastanawianie się nad tym "Dlaczego źli ludzie są źli?", "Dlaczego robienie innemu krzywdy sprawia oprawcy przyjemność?" przestało zajmować mi głowę. Przestałam usprawiedliwiać, racjonalizować nieusprawiedliwialne i nieracjonalne.
Mam wreszcie spokój.