09-01-2022, 02:20
As mieczy i 3 miecze
To był ciepły, sierpniowy wieczór. Lilka siedziała na balkonie, a Kamila dołączyła do niej po tym, jak odwiozła Artura ze szpitala do domu i zanim go samego zostawiła, zabezpieczyła wszystkie najpilniejsze potrzeby rekonwalescenta. Niewinne pytanie Lilki o to, gdzie była po pracy, rozpoczęło TĘ pamiętną rozmowę… Rozmowę, którą Kamila tchórzliwie odkładała przez wiele tygodni.
„Długo cię nie było, mamo” – bardziej może skonstatowała, niż zapytała Lila.
„Odwiozłam twojego ojca do domu” – powiedziała to córce całkiem spokojnie, jakby chodziło o zwykłą, codzienną informację.
Nawet teraz, po upływie paru miesięcy od tamtej chwili, Kamila wciąż miała gęsią skórkę, gdy wspominała tamten piątkowy wieczór. Twarz córki… jej oczy, które wtedy wydawały się ogromne. I ta gęstniejąca cisza, w której usłyszała wszystkie pytania niewykrzyczane w tamtym momencie przez Lilkę. Patrzyły na siebie długo, aż Kamila zrozumiała, że dziewczyna nie pyta, bo jest tak poruszona, że nie umie wydobyć z siebie żadnego słowa. Więc sama zaczęła mówić, ściskając w tym czasie zimną dłoń córki. Było ciepło, ale Lilka dygotała.
Starała się mówić klarownie, jak najprościej. Opowiadała o swojej początkowej pomyłce, wahaniach, o przyjętej z biegiem czasu strategii postępowania, o powodach, które nią kierowały, o próbie zbliżenia się po latach do Artura i o tych sprawach, które wymknęły się spod kontroli, gdy Lilka trafiła na praktyki do TCE. Na koniec zostawiła informacje o stanie zdrowia, operacji Artura i jego chęci bliższego poznania córki, o istnieniu której dowiedział się zaledwie kilka miesięcy wcześniej.
„Okradłaś mnie, mamo. Okradłaś i mnie, i Artura. A najgorsze, że dziadkowie wspierali cię w tym oszustwie” – to było wszystko, co Lilka wykrztusiła z siebie po wysłuchaniu matczynej opowieści. Wybiegła z balkonu i zamknęła się w swoim pokoju. Nie reagowała na prośby Kamili, dobijanie się do drzwi; nie chciała więcej rozmawiać, słuchać jej dalszych tłumaczeń ani przeprosin.
Tamtej nocy obie nie spały. Kamila siedziała na balkonie, patrzyła w rozgwieżdżone niebo i próbowała głęboko oddychać. Nie, wcale nie odczuła ulgi. Przeciwnie, wypowiedziana prawda stała się ogromnym ciężarem. Po raz pierwszy w życiu odczuła fizyczny ból serca. I ogromny strach, że po tej cholernej godzinie szczerości straci jedyną córkę. Zrozumiała też, że Lilka oprócz niej obwinia także dziadków i ma poczucie, że padła ofiarą zbiorowego rodzinnego kłamstwa.
To był ciepły, sierpniowy wieczór. Lilka siedziała na balkonie, a Kamila dołączyła do niej po tym, jak odwiozła Artura ze szpitala do domu i zanim go samego zostawiła, zabezpieczyła wszystkie najpilniejsze potrzeby rekonwalescenta. Niewinne pytanie Lilki o to, gdzie była po pracy, rozpoczęło TĘ pamiętną rozmowę… Rozmowę, którą Kamila tchórzliwie odkładała przez wiele tygodni.
„Długo cię nie było, mamo” – bardziej może skonstatowała, niż zapytała Lila.
„Odwiozłam twojego ojca do domu” – powiedziała to córce całkiem spokojnie, jakby chodziło o zwykłą, codzienną informację.
Nawet teraz, po upływie paru miesięcy od tamtej chwili, Kamila wciąż miała gęsią skórkę, gdy wspominała tamten piątkowy wieczór. Twarz córki… jej oczy, które wtedy wydawały się ogromne. I ta gęstniejąca cisza, w której usłyszała wszystkie pytania niewykrzyczane w tamtym momencie przez Lilkę. Patrzyły na siebie długo, aż Kamila zrozumiała, że dziewczyna nie pyta, bo jest tak poruszona, że nie umie wydobyć z siebie żadnego słowa. Więc sama zaczęła mówić, ściskając w tym czasie zimną dłoń córki. Było ciepło, ale Lilka dygotała.
Starała się mówić klarownie, jak najprościej. Opowiadała o swojej początkowej pomyłce, wahaniach, o przyjętej z biegiem czasu strategii postępowania, o powodach, które nią kierowały, o próbie zbliżenia się po latach do Artura i o tych sprawach, które wymknęły się spod kontroli, gdy Lilka trafiła na praktyki do TCE. Na koniec zostawiła informacje o stanie zdrowia, operacji Artura i jego chęci bliższego poznania córki, o istnieniu której dowiedział się zaledwie kilka miesięcy wcześniej.
„Okradłaś mnie, mamo. Okradłaś i mnie, i Artura. A najgorsze, że dziadkowie wspierali cię w tym oszustwie” – to było wszystko, co Lilka wykrztusiła z siebie po wysłuchaniu matczynej opowieści. Wybiegła z balkonu i zamknęła się w swoim pokoju. Nie reagowała na prośby Kamili, dobijanie się do drzwi; nie chciała więcej rozmawiać, słuchać jej dalszych tłumaczeń ani przeprosin.
Tamtej nocy obie nie spały. Kamila siedziała na balkonie, patrzyła w rozgwieżdżone niebo i próbowała głęboko oddychać. Nie, wcale nie odczuła ulgi. Przeciwnie, wypowiedziana prawda stała się ogromnym ciężarem. Po raz pierwszy w życiu odczuła fizyczny ból serca. I ogromny strach, że po tej cholernej godzinie szczerości straci jedyną córkę. Zrozumiała też, że Lilka oprócz niej obwinia także dziadków i ma poczucie, że padła ofiarą zbiorowego rodzinnego kłamstwa.