10-07-2012, 19:23
Chyba moje słowa zabrzmiały ostrzej niż miałam zamiar Mogę tylko zapewnić, że w życiu zazwyczaj nie jestem tak bezwzględna. Bardzo ważni są dla mnie bliscy mi ludzie, moja rodzina i przyjaciele, na których wiem, że mogę polegać, i którzy mogą wzajemnie polegać na mnie... Nie ukrywam, że chyba najważniejsza w tym temacie jest dla mnie szczerość relacji - czy ten, kto daje, i ten kto bierze, są uczciwi wobec siebie, czy tylko odgrywają pewne role (darczyńca - karmiąc swoje ego zadowoleniem z siebie i ze swojej szczodrości, oczekując na podziękowania i wdzięczność; biorca - bezczelnie "żerując" na czyjejś dobroci, grając na uczuciach litości czy innych, jak poczucie winy).
Ten temat: dawania i brania, w moich oczach może tak samo toksycznie funkcjonować jak syndrom kata i ofiary. Mówi się, że każdy kat znajdzie swoją ofiarę, a każda ofiara swojego kata... Jeden bez drugiego nie istnieje. W pewnym sensie to przypomina mi nieharmonijnie rozłożone relacje między, z jednej strony, tymi, którzy - sami z siebie - wyprzedzają o dwa kroki pragnienia innych, a tymi, którzy gdzieś zawsze w życiu otaczają się ludźmi, od których bez przerwy czegoś chcą i uważają, że naturalnie "im się należy".
Ale też uważam, że tak samo jak postawa takiego wygodnictwa życiowego i nastawienia tylko na branie jest nie w porządku, tak samo przejawem pewnego problemu jest podchodzenie do siebie samego jako "etatowego darczyńcy".
Nie chciałabym zostać odebrana jako osoba, która nawołuje do wychłodzenia wzajemnych relacji międzyludzkich i zaprzestania czynienia jakichkolwiek gestów życzliwości, bo to wstrętne i choroba Jak najbardziej cenię sobie wzajemną sympatię między ludźmi i staram się tak budować z nimi relacje, żeby zawsze mieć prawo i nie wstydzić się poprosić konkretną osobę o pomoc, podobnie sama nie wzbraniam się przed udzieleniem pomocy.
Ale mimo to uważam, że dawanie nie zawsze jest "zdrowe" i nie zawsze darczyńca jest osobą życzliwą i szczerą w tym, co robi. Dawanie również narzuca pewne konsekwencje wobec osoby, która jest obdarowywana. Można te konsekwencje zbagatelizować (jeżeli relacja jest szczera, nie ma napięć między dwojgiem ludzi), można je wyakcentować (jeśli brak czystych intencji osób zaangażowanych). Mam tutaj na myśli po pierwsze wdzięczność - kiedy jest szczera, nie ma problemu, ale przecież nie zawsze jest szczera. Dalej dawanie niesie ze sobą subtelne podporządkowanie sobie drugiej osoby (Chciałam powiedzieć, że irytuje mnie ...... , ale teraz przecież tego nie zrobię...), budzi w niej poczucie pewnego zobowiązania, potrzebę zrewanżowania się. Narzuca komuś jakąś rolę, chociaż druga osoba wcale nie chce wchodzić w taką rolę.
O takich toksycznych przykładach dawania wydaje mi się, że mogłabym naprawdę sporo napisać.
Stąd chyba mój główny bunt na tego typu "szczodrość" - o ile dawanie i branie rodzą się ze szczerych odczuć, szczerych potrzeb, rodzą się także szczera wdzięczność i radość. Często jednak dookoła siebie obserwuję tylko pozorną bezinteresowność tych, którzy dają... i nie podoba mi się to, po prostu.
Ale powtórzę raz jeszcze, to tylko jeden z aspektów tego tematu i przecież go nie zamyka Istnieje także piękne dawanie, chociaż ja mam odczucie, że zwykle najpiękniej obdarowują ci, których sama obecność cieszy jak najlepszy prezent oraz ci, których stać na gest bez słów.
Ten temat: dawania i brania, w moich oczach może tak samo toksycznie funkcjonować jak syndrom kata i ofiary. Mówi się, że każdy kat znajdzie swoją ofiarę, a każda ofiara swojego kata... Jeden bez drugiego nie istnieje. W pewnym sensie to przypomina mi nieharmonijnie rozłożone relacje między, z jednej strony, tymi, którzy - sami z siebie - wyprzedzają o dwa kroki pragnienia innych, a tymi, którzy gdzieś zawsze w życiu otaczają się ludźmi, od których bez przerwy czegoś chcą i uważają, że naturalnie "im się należy".
Ale też uważam, że tak samo jak postawa takiego wygodnictwa życiowego i nastawienia tylko na branie jest nie w porządku, tak samo przejawem pewnego problemu jest podchodzenie do siebie samego jako "etatowego darczyńcy".
Nie chciałabym zostać odebrana jako osoba, która nawołuje do wychłodzenia wzajemnych relacji międzyludzkich i zaprzestania czynienia jakichkolwiek gestów życzliwości, bo to wstrętne i choroba Jak najbardziej cenię sobie wzajemną sympatię między ludźmi i staram się tak budować z nimi relacje, żeby zawsze mieć prawo i nie wstydzić się poprosić konkretną osobę o pomoc, podobnie sama nie wzbraniam się przed udzieleniem pomocy.
Ale mimo to uważam, że dawanie nie zawsze jest "zdrowe" i nie zawsze darczyńca jest osobą życzliwą i szczerą w tym, co robi. Dawanie również narzuca pewne konsekwencje wobec osoby, która jest obdarowywana. Można te konsekwencje zbagatelizować (jeżeli relacja jest szczera, nie ma napięć między dwojgiem ludzi), można je wyakcentować (jeśli brak czystych intencji osób zaangażowanych). Mam tutaj na myśli po pierwsze wdzięczność - kiedy jest szczera, nie ma problemu, ale przecież nie zawsze jest szczera. Dalej dawanie niesie ze sobą subtelne podporządkowanie sobie drugiej osoby (Chciałam powiedzieć, że irytuje mnie ...... , ale teraz przecież tego nie zrobię...), budzi w niej poczucie pewnego zobowiązania, potrzebę zrewanżowania się. Narzuca komuś jakąś rolę, chociaż druga osoba wcale nie chce wchodzić w taką rolę.
O takich toksycznych przykładach dawania wydaje mi się, że mogłabym naprawdę sporo napisać.
Stąd chyba mój główny bunt na tego typu "szczodrość" - o ile dawanie i branie rodzą się ze szczerych odczuć, szczerych potrzeb, rodzą się także szczera wdzięczność i radość. Często jednak dookoła siebie obserwuję tylko pozorną bezinteresowność tych, którzy dają... i nie podoba mi się to, po prostu.
Ale powtórzę raz jeszcze, to tylko jeden z aspektów tego tematu i przecież go nie zamyka Istnieje także piękne dawanie, chociaż ja mam odczucie, że zwykle najpiękniej obdarowują ci, których sama obecność cieszy jak najlepszy prezent oraz ci, których stać na gest bez słów.