17-07-2012, 23:09
Alatheo, kiedy napisałam, że nie powinny zajmować się kartami osoby, które do wróżenia podchodzą "tylko zadaniowo", rozumiałam pod tymi słowami coś innego. Oczywiście, że można się pytać o przyszłość, przeszłość, teraźniejszość, badać, sprawdzać, ba! nawet uczyć się przez zadawanie bardzo banalnych pytań (typu ćwiczenia z kartami, coś do weryfikacji - jak to się pokaże w kartach). Chodziło mi tutaj o taką postawę, w której osoba zaczyna robić sobie różne rozkłady kart, biegając nieustannie od osoby do osoby (lub od forum do forum, co dzisiaj jest tak nagminne) z poszukiwaniem odpowiedzi, jakie przesłanie niosą jej karty. Nie mam tutaj na myśli osób początkujących, zaczynających pracę z kartami, nie mam też na myśli różnych konfrontacji opinii, twórczej wymiany jak różne osoby widzą rozkład - tylko "nawykowe" poszukiwanie "lepszych", którzy "lepiej, trafniej" zinterpretują, doradzą, odpowiedzą... Są osoby, które tylko potrafią tasować i wyciągać nieustannie karty, raz raz raz, bez chwili namysłu, autorefleksji. Tym samym - w moim odczuciu - nigdy niczego się nie nauczą, nie wypracują własnego podejścia do kart, nigdy nie wyjdą poza wyuczone znaczenia. Rozkładają bez przerwy karty, ale jakoś ani trochę nie są dzięki nim "mądrzejsze" - i pięć lat można tak się "uczyć" i nie nauczyć robić porządnych rozkładów i porządnych interpretacji.
Uważam, że nie można nauczyć się porządnej pracy z kartami (czyli też porządnego interpretowania kart, szukania w nich sensu), jeśli poprzestanie się jedynie na bezrefleksyjnym "trzaskaniu" kolejnych rozkładów.
I uważam też, że to trzeba zrozumieć samodzielnie - bo nauka skutecznej pracy z kartami to nauka indywidualna. Kursy, wymiana opinii, konfrontowanie - wzbogacają niewątpliwie patrzenie na karty, rozumienie ich znaczeń, układanie się ich w "opowieści" - ale w tym wszystkim musi znaleźć się też czas na wewnętrzne, intelektualne przetrawienie tego. Nie da się "bezmyślnie" być dobrym Tarocistą (wróżbitą), a to miałam na myśli - kiedy bezmyślnie ktoś podchodzi do kart jako do "banku z odpowiedziami". A do tego jeszcze karty - w moim odczuciu - są narzędziem ezoterycznym, w jakiś sposób sięgają poza czas i przestrzeń - więc, nawet jeśli nie godzimy się z tym w 100%, to warto to chociaż też wziąć pod uwagę. Najpierw więc należałoby się ustosunkować do tego, czy dana osoba jest - wewnętrznie, w swoich własnych oczach - gotowa na pracę z takim narzędziem. Przeglądając internet pod kątem tematyki ezo, mam wrażenie, że są tacy, którzy robią odwrotnie: najważniejsze jest "dowiedzieć się", kompletnie bezrefleksyjnie.
Co do "przygody" ze światem duchowym: dlatego napisałam w cudzysłowie, że jest to przygoda na zasadzie "wow, a teraz będzie coś extraaa..." - najlepiej ze wszystkimi innymi artefaktami magicznymi - kiedy nieważne staje się o co pytamy, o kogo pytamy, bez żadnego "kodeksu wewnętrznego". Gdzieś w tyle głowy chodziło mi tutaj o "zagubionych nastolatków", osoby niedojrzałe emocjonalnie lub/i ogólnie wewnętrznie do sięgania po możliwości, jakie oferuje Tarot. Nazwałam to chęcią doświadczenia "przygody", bo nie uważam, że metryka poświadcza o naszej dojrzałości. Karty Tarota traktowane jako nowinka, ku której kieruje tylko ciekawość lub... ciekawskość. Ta, z gatunku niezdrowej, nakierowanej na "użycie", zaimponowanie innym, szpan, samozadowolenie z własnej wyjątkowości.
Co do moich słów: "nie radzą sobie w swojej codzienności, więc zaczynają "męczyć" karty..."
Karty nie rozwiązują problemów, mogą je tylko pokazać, mogą naświetlić, gdzie leży problem, mogą wskazać możliwe rozwiązania i drogi, jak najlepiej uniknąć kolejnych problemów - ale jednak (co wszyscy wiemy) nie odmienią same z siebie naszego życia. Nawiązywanie znajomości, wzajemne wsparcie - to właśnie świetna sprawa, tym lepsza, im skuteczniej "odessie" od takiego karmienia się iluzjami
Są osoby, które mają duże problemy, ale do kart podchodzą z rozsądkiem, nie szukają tam "niespodziewanego prezentu" ukrytego w przyszłości... Ja mam na myśli osoby z tendencjami do zatracania się w takich fałszywych rzeczywistościach, kolejnych "mitach" na swój temat, swojego życia, swoich problemów. Tak jak zostało to przedstawione w filmie Woody'ego Allena "Meet a tall dark stranger"
Więc zgadzam się z wszystkimi Twoimi "ale" - mówiąc krótko
Uważam, że nie można nauczyć się porządnej pracy z kartami (czyli też porządnego interpretowania kart, szukania w nich sensu), jeśli poprzestanie się jedynie na bezrefleksyjnym "trzaskaniu" kolejnych rozkładów.
I uważam też, że to trzeba zrozumieć samodzielnie - bo nauka skutecznej pracy z kartami to nauka indywidualna. Kursy, wymiana opinii, konfrontowanie - wzbogacają niewątpliwie patrzenie na karty, rozumienie ich znaczeń, układanie się ich w "opowieści" - ale w tym wszystkim musi znaleźć się też czas na wewnętrzne, intelektualne przetrawienie tego. Nie da się "bezmyślnie" być dobrym Tarocistą (wróżbitą), a to miałam na myśli - kiedy bezmyślnie ktoś podchodzi do kart jako do "banku z odpowiedziami". A do tego jeszcze karty - w moim odczuciu - są narzędziem ezoterycznym, w jakiś sposób sięgają poza czas i przestrzeń - więc, nawet jeśli nie godzimy się z tym w 100%, to warto to chociaż też wziąć pod uwagę. Najpierw więc należałoby się ustosunkować do tego, czy dana osoba jest - wewnętrznie, w swoich własnych oczach - gotowa na pracę z takim narzędziem. Przeglądając internet pod kątem tematyki ezo, mam wrażenie, że są tacy, którzy robią odwrotnie: najważniejsze jest "dowiedzieć się", kompletnie bezrefleksyjnie.
Co do "przygody" ze światem duchowym: dlatego napisałam w cudzysłowie, że jest to przygoda na zasadzie "wow, a teraz będzie coś extraaa..." - najlepiej ze wszystkimi innymi artefaktami magicznymi - kiedy nieważne staje się o co pytamy, o kogo pytamy, bez żadnego "kodeksu wewnętrznego". Gdzieś w tyle głowy chodziło mi tutaj o "zagubionych nastolatków", osoby niedojrzałe emocjonalnie lub/i ogólnie wewnętrznie do sięgania po możliwości, jakie oferuje Tarot. Nazwałam to chęcią doświadczenia "przygody", bo nie uważam, że metryka poświadcza o naszej dojrzałości. Karty Tarota traktowane jako nowinka, ku której kieruje tylko ciekawość lub... ciekawskość. Ta, z gatunku niezdrowej, nakierowanej na "użycie", zaimponowanie innym, szpan, samozadowolenie z własnej wyjątkowości.
Co do moich słów: "nie radzą sobie w swojej codzienności, więc zaczynają "męczyć" karty..."
Karty nie rozwiązują problemów, mogą je tylko pokazać, mogą naświetlić, gdzie leży problem, mogą wskazać możliwe rozwiązania i drogi, jak najlepiej uniknąć kolejnych problemów - ale jednak (co wszyscy wiemy) nie odmienią same z siebie naszego życia. Nawiązywanie znajomości, wzajemne wsparcie - to właśnie świetna sprawa, tym lepsza, im skuteczniej "odessie" od takiego karmienia się iluzjami
Są osoby, które mają duże problemy, ale do kart podchodzą z rozsądkiem, nie szukają tam "niespodziewanego prezentu" ukrytego w przyszłości... Ja mam na myśli osoby z tendencjami do zatracania się w takich fałszywych rzeczywistościach, kolejnych "mitach" na swój temat, swojego życia, swoich problemów. Tak jak zostało to przedstawione w filmie Woody'ego Allena "Meet a tall dark stranger"
Więc zgadzam się z wszystkimi Twoimi "ale" - mówiąc krótko