01-08-2012, 21:14
Intuicja to widzenie tysiącem oczu, czucie wszystkimi zmysłami naraz. Poczucie, że jest się jednością z naturą, ze wszystkim co nas otacza. Dostrojenie się do otoczenia i odbieranie subtelnych przekazów.
Swego czasu dużo ćwiczyłam z intuicją, aby ją rozwinąć. Zawsze miałam nieprzeciętną, ale z czasem wpadłam w jakiś taki życiowy kierat i przestałam jej słuchać. Gdzieś tak w połowie drogi pracy nad jej rozwojem doświadczyłam niebywałego stanu.
Jechałam rowerem przez las, taką wąską ścieżką. Cieszyłam się życiem i napawałam otaczającym światem.
Nagle doświadczyłam jakby stanu odmiennej świadomości, ale tak dziwnie, byłam w pełni przytomna, żadne tam alfa, ani półalfa, poczułam wręcz jakbym miała wyostrzone wszystkie zmysły. Bezbłędnie omijałam każdą dziurę, kamyczek, korzeń... Zanim je zauważałam wzrokowo - skręcałam kierownicę. Zanim zauważałam zwisającą nisko gałąź - pochylałam głowę. A jednocześnie słyszałam jakby cały las gadał. Drzewa, ptaki, liście... Założę się, że jakby jaki zwierz miał mi na dróżkę wyskoczyć - też bym go poczuła... To było piękne, wspaniałe, niesamowite doświadczenie... Brak mi słów po prostu by je opisać.
Z bardziej prozaicznych przykładów - grałam kiedyś na giełdzie nie interesując się zupełnie światem finansów. Czytałam znaki, które mi się pojawiały. Kiedyś jadąc w góry - zobaczyłam na jakimś budynku napis Skotan. Bez namysłu kupiłam akcje. To była spółka zajmująca się garbarstwem. Kupił ją jakiś tam Pan, zapomniałam nazwiska. Zrobił z niej potem coś tam innego - dochodowego. Chyba biopaliwa. To był taki Król Midas swego czasu. Czego nie tknął - kaskę robił. A ja to kupiłam zanim on te misz masze ukręcił. W ciągu kilku dni poszłoooo do nieba (jak już było wiadomo o królu Midasie). Sprzedałam z zyskiem, potem plując sobie w brodę, bo jeszcze poszło w górę o wiele wiele więcej.
A potem zaczęłam jednak bardziej interesować się wiadomościami finansowymi, zestawiać, analizować i skończyły się dobre czasy. Szło o wiele gorzej niż intuicyjnie. A jeszcze potem przyszedł krach... Który zresztą też jakoś, pamiętam, wyczułam. Trzy dni przed pierwszymi spadkami napisałam sms do koleżanki, która próbowała też od krótkiego czasu coś ugrać. Treść: "uciekaj z giełdy, idzie wielki krach." Sama nie uciekłam. Ech, głupia ja
Swego czasu dużo ćwiczyłam z intuicją, aby ją rozwinąć. Zawsze miałam nieprzeciętną, ale z czasem wpadłam w jakiś taki życiowy kierat i przestałam jej słuchać. Gdzieś tak w połowie drogi pracy nad jej rozwojem doświadczyłam niebywałego stanu.
Jechałam rowerem przez las, taką wąską ścieżką. Cieszyłam się życiem i napawałam otaczającym światem.
Nagle doświadczyłam jakby stanu odmiennej świadomości, ale tak dziwnie, byłam w pełni przytomna, żadne tam alfa, ani półalfa, poczułam wręcz jakbym miała wyostrzone wszystkie zmysły. Bezbłędnie omijałam każdą dziurę, kamyczek, korzeń... Zanim je zauważałam wzrokowo - skręcałam kierownicę. Zanim zauważałam zwisającą nisko gałąź - pochylałam głowę. A jednocześnie słyszałam jakby cały las gadał. Drzewa, ptaki, liście... Założę się, że jakby jaki zwierz miał mi na dróżkę wyskoczyć - też bym go poczuła... To było piękne, wspaniałe, niesamowite doświadczenie... Brak mi słów po prostu by je opisać.
Z bardziej prozaicznych przykładów - grałam kiedyś na giełdzie nie interesując się zupełnie światem finansów. Czytałam znaki, które mi się pojawiały. Kiedyś jadąc w góry - zobaczyłam na jakimś budynku napis Skotan. Bez namysłu kupiłam akcje. To była spółka zajmująca się garbarstwem. Kupił ją jakiś tam Pan, zapomniałam nazwiska. Zrobił z niej potem coś tam innego - dochodowego. Chyba biopaliwa. To był taki Król Midas swego czasu. Czego nie tknął - kaskę robił. A ja to kupiłam zanim on te misz masze ukręcił. W ciągu kilku dni poszłoooo do nieba (jak już było wiadomo o królu Midasie). Sprzedałam z zyskiem, potem plując sobie w brodę, bo jeszcze poszło w górę o wiele wiele więcej.
A potem zaczęłam jednak bardziej interesować się wiadomościami finansowymi, zestawiać, analizować i skończyły się dobre czasy. Szło o wiele gorzej niż intuicyjnie. A jeszcze potem przyszedł krach... Który zresztą też jakoś, pamiętam, wyczułam. Trzy dni przed pierwszymi spadkami napisałam sms do koleżanki, która próbowała też od krótkiego czasu coś ugrać. Treść: "uciekaj z giełdy, idzie wielki krach." Sama nie uciekłam. Ech, głupia ja