24-05-2011, 16:35
Cytat dnia
Nie jest najważniejsze, byś był lepszy od innych.Najważniejsze jest, byś był lepszy od samego siebie z dnia wczorajszego.
— Mahatma Gandhi
Kartka z kalendarza
Dzisiaj jest wtorek, 24 maja 2011 r.
144 dzien roku ,221 dni do końca roku
Imieniny:
Joanny, Zdenka, Zuzanny , Mileny, Zuzanny
1964-Rozruchy piłkarskie w Limie
Data: 24 maja 1964
Dla ludzi, którzy sportem się nie interesują lub interesują się – powiedzmy – średnio, fanatyzm przejawiany przez zagorzałych kibiców niektórych drużyn piłkarskich jest czymś niezbyt zrozumiałym. No dobrze – myśli wielu z nich – piłką można się interesować, nawet pasjonować - ale czy taka lub inna decyzja sędziego, względnie np. przegrana ulubionej drużyny to powód, by rzucać butelkami, demolować trybuny, bić się z policją – a czasem nawet zabijać innych?
Jednak związek między sportem, a agresją i przemocą – jakkolwiek dziwny by się wydawał – jest po prostu faktem. I związek taki nie jest wyłącznie fenomenem obecnych czasów. Stadionowi chuligani mogą powoływać się na doprawdy imponującą tradycję.
Już w Pompejach
Najstarsze opisane rozruchy, do których doszło na tle rozgrywek sportowych, miały miejsce w 59 r. na terenie mogącego pomieścić 20 tysięcy widzów amfiteatru w zniszczonych dwadzieścia lat później przez wybuch Wezuwiusza Pompejach. Doszło tam wówczas do zwady między miejscową ludnością, a mieszkańcami sąsiedniej Nucerii. Zamieszki, o których wspominał Tacyt, pociągnęły za sobą olbrzymią ilość ofiar – do czego przyczynił się brak podziału trybun na sektory i nieobecność służb porządkowych. Reakcją władz rzymskich na rozruchy była uchwała Senatu zabraniająca pompejańczykom organizowania igrzysk przez następne dziesięć lat i nakazująca likwidację stowarzyszeń „bezprawnie przez nich założonych”.
Pod kościołami, ale nie po chrześcijańsku
Przemoc od dawien dawna towarzyszyła też piłce nożnej, w której pierwotną wersję grano już w XIII wiecznej Anglii. Choć za bramki służyły wówczas drzwi kościołów, rozgrywkom daleko było do chrześcijańskiej łagodności. Uczestnicy i obserwatorzy gry niejednokrotnie bili się i kopali, wyrównując w ten sposób rachunki za urojone krzywdy.
W czasach nam współczesnych miało miejsc wiele tragicznych awantur i zamieszek na stadionach piłkarskich i w ich pobliżu. Wielu z nas pamięta chociażby zamieszki na brukselskim stadionie Heysel 29 maja 1985 r., które pociągnęły za sobą 39 ofiar śmiertelnych. Ale żadna chyba piłkarska rozróba nie może się równać z tą, do której doszło 24 maja 1964 r. na stadionie w stolicy Peru, Limie.
Z początku spokojnie
Odbywał się tam mecz między piłkarskimi reprezentacjami Peru i Argentyny o awans do turnieju olimpijskiego. Choć emocje towarzyszące temu spotkaniu były – co chyba oczywiste - duże, czterdziestotysięczny tłum, wypełniający Stadion Narodowy zachowywał się spokojnie. Było wprawdzie głośno, ale nie dochodziło do żadnych ekscesów. I co najważniejsze – ludzie siedzieli na swoich miejscach.
Będzie dogrywka!
Spokój panował, mimo iż drużyna Peru przegrywała z Argentyną 0:1. Jednak dwie minuty przed planowanym końcem meczu peruwiański skrzydłowy Lobatón strzelił bramkę. Tłum dosłownie oszalał z radości. Musiała być dogrywka.
Dogrywki jednak nie było. Sędzia R. Angel Pazos z Urugwaju nie uznał bramki i stwierdził, że drużyna Peru popełniła przewinienie. Gdy tłum zareagował na jego decyzję krzykiem i tupaniem, Pazos odgwizdał koniec meczu i kazał zawodnikom, by dla własnego bezpieczeństwa udali się do szatni.
Z pięściami na sędziego
Pierwszym osobnikiem, któremu puściły hamulce, był niejaki Matia Rojas. Gdy piłkarze zeszli z boiska, ten osiłek – znany wśród peruwiańskich kibiców jako „Bomba” – przeskoczył przez barierkę odgradzającą trybuny od boiska i rzucił się z pięściami na sędziego Pakosa. Reakcja służb porządkowych była brutalna: na oczach czterdziestu tysięcy widzów na atakującego rzuciło się 40 policjantów z dwoma psami i spałowało go do nieprzytomności.
Bieg po trupach
Gdy nieprzytomnego „Bombę” wynoszono z boiska, tłum ludzi zerwał się z miejsc, przełamał barierki i runął na murawę. Oszaleli z wściekłości kibice nie zwracali uwagi na nic. Ci wszyscy, którzy nie potrafili biec dostatecznie szybko lub w porę nie usunęli się z drogi rozwścieczonej tłuszczy, zostali zadeptani na śmierć.
Unieważnić mecz
Sfanatyzowani kibice demolowali wszystko. Na trybunach zaczął płonąć ogień, wszystkie okna na stadionie zostały wybite. Nieliczne oddziały policji rzucały na trybuny gaz łzawiący i strzelały ponad głowami tłumu – co oczywiście nie powstrzymało agresji. W końcu tysiące ludzi runęło ku metalowym bramkom wyjściowym ze stadionu, lecz te – jak zawsze podczas meczu – były zamknięte. Gdy bramki wreszcie wyłamano, tłum wylał się na ulice Limy. Tysiące ludzi ruszyło pod dom prezydenta Peru Fernando Belaunde’a żądając, by oficjalnie uznał mecz za nieważny. Rabunki, podpalenia, gwałty i inne akty przemocy trwały przez całą noc. Następnego dnia wielu ludzi wróciło na stadion, by dokończyć niszczenie i na pamiątkę coś sobie ukraść.
Bilans wydarzeń
Gdy po kilku dniach skończono liczenie ofiar, okazało się, że w zamieszkach zginęło 318 osób, a ponad 500 zostało rannych. Znakomita większość uczestników zajść nie została pociągnięta do odpowiedzialności. Tylko 50 osób aresztowano pod zarzutem podburzania do rozruchów i rabunku (niektórzy okradali nawet zwłoki). Pogrzeby ofiar odbyły się na koszt państwa, peruwiański parlament uchwalił ustawę o zasiłkach dla wdów i sierot po ofiarach zajść.
Bartłomiej Kozłowski
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.egospodarka.pl/">http://www.egospodarka.pl/</a><!-- m -->
Nie jest najważniejsze, byś był lepszy od innych.Najważniejsze jest, byś był lepszy od samego siebie z dnia wczorajszego.
— Mahatma Gandhi
Kartka z kalendarza
Dzisiaj jest wtorek, 24 maja 2011 r.
144 dzien roku ,221 dni do końca roku
Imieniny:
Joanny, Zdenka, Zuzanny , Mileny, Zuzanny
1964-Rozruchy piłkarskie w Limie
Data: 24 maja 1964
Dla ludzi, którzy sportem się nie interesują lub interesują się – powiedzmy – średnio, fanatyzm przejawiany przez zagorzałych kibiców niektórych drużyn piłkarskich jest czymś niezbyt zrozumiałym. No dobrze – myśli wielu z nich – piłką można się interesować, nawet pasjonować - ale czy taka lub inna decyzja sędziego, względnie np. przegrana ulubionej drużyny to powód, by rzucać butelkami, demolować trybuny, bić się z policją – a czasem nawet zabijać innych?
Jednak związek między sportem, a agresją i przemocą – jakkolwiek dziwny by się wydawał – jest po prostu faktem. I związek taki nie jest wyłącznie fenomenem obecnych czasów. Stadionowi chuligani mogą powoływać się na doprawdy imponującą tradycję.
Już w Pompejach
Najstarsze opisane rozruchy, do których doszło na tle rozgrywek sportowych, miały miejsce w 59 r. na terenie mogącego pomieścić 20 tysięcy widzów amfiteatru w zniszczonych dwadzieścia lat później przez wybuch Wezuwiusza Pompejach. Doszło tam wówczas do zwady między miejscową ludnością, a mieszkańcami sąsiedniej Nucerii. Zamieszki, o których wspominał Tacyt, pociągnęły za sobą olbrzymią ilość ofiar – do czego przyczynił się brak podziału trybun na sektory i nieobecność służb porządkowych. Reakcją władz rzymskich na rozruchy była uchwała Senatu zabraniająca pompejańczykom organizowania igrzysk przez następne dziesięć lat i nakazująca likwidację stowarzyszeń „bezprawnie przez nich założonych”.
Pod kościołami, ale nie po chrześcijańsku
Przemoc od dawien dawna towarzyszyła też piłce nożnej, w której pierwotną wersję grano już w XIII wiecznej Anglii. Choć za bramki służyły wówczas drzwi kościołów, rozgrywkom daleko było do chrześcijańskiej łagodności. Uczestnicy i obserwatorzy gry niejednokrotnie bili się i kopali, wyrównując w ten sposób rachunki za urojone krzywdy.
W czasach nam współczesnych miało miejsc wiele tragicznych awantur i zamieszek na stadionach piłkarskich i w ich pobliżu. Wielu z nas pamięta chociażby zamieszki na brukselskim stadionie Heysel 29 maja 1985 r., które pociągnęły za sobą 39 ofiar śmiertelnych. Ale żadna chyba piłkarska rozróba nie może się równać z tą, do której doszło 24 maja 1964 r. na stadionie w stolicy Peru, Limie.
Z początku spokojnie
Odbywał się tam mecz między piłkarskimi reprezentacjami Peru i Argentyny o awans do turnieju olimpijskiego. Choć emocje towarzyszące temu spotkaniu były – co chyba oczywiste - duże, czterdziestotysięczny tłum, wypełniający Stadion Narodowy zachowywał się spokojnie. Było wprawdzie głośno, ale nie dochodziło do żadnych ekscesów. I co najważniejsze – ludzie siedzieli na swoich miejscach.
Będzie dogrywka!
Spokój panował, mimo iż drużyna Peru przegrywała z Argentyną 0:1. Jednak dwie minuty przed planowanym końcem meczu peruwiański skrzydłowy Lobatón strzelił bramkę. Tłum dosłownie oszalał z radości. Musiała być dogrywka.
Dogrywki jednak nie było. Sędzia R. Angel Pazos z Urugwaju nie uznał bramki i stwierdził, że drużyna Peru popełniła przewinienie. Gdy tłum zareagował na jego decyzję krzykiem i tupaniem, Pazos odgwizdał koniec meczu i kazał zawodnikom, by dla własnego bezpieczeństwa udali się do szatni.
Z pięściami na sędziego
Pierwszym osobnikiem, któremu puściły hamulce, był niejaki Matia Rojas. Gdy piłkarze zeszli z boiska, ten osiłek – znany wśród peruwiańskich kibiców jako „Bomba” – przeskoczył przez barierkę odgradzającą trybuny od boiska i rzucił się z pięściami na sędziego Pakosa. Reakcja służb porządkowych była brutalna: na oczach czterdziestu tysięcy widzów na atakującego rzuciło się 40 policjantów z dwoma psami i spałowało go do nieprzytomności.
Bieg po trupach
Gdy nieprzytomnego „Bombę” wynoszono z boiska, tłum ludzi zerwał się z miejsc, przełamał barierki i runął na murawę. Oszaleli z wściekłości kibice nie zwracali uwagi na nic. Ci wszyscy, którzy nie potrafili biec dostatecznie szybko lub w porę nie usunęli się z drogi rozwścieczonej tłuszczy, zostali zadeptani na śmierć.
Unieważnić mecz
Sfanatyzowani kibice demolowali wszystko. Na trybunach zaczął płonąć ogień, wszystkie okna na stadionie zostały wybite. Nieliczne oddziały policji rzucały na trybuny gaz łzawiący i strzelały ponad głowami tłumu – co oczywiście nie powstrzymało agresji. W końcu tysiące ludzi runęło ku metalowym bramkom wyjściowym ze stadionu, lecz te – jak zawsze podczas meczu – były zamknięte. Gdy bramki wreszcie wyłamano, tłum wylał się na ulice Limy. Tysiące ludzi ruszyło pod dom prezydenta Peru Fernando Belaunde’a żądając, by oficjalnie uznał mecz za nieważny. Rabunki, podpalenia, gwałty i inne akty przemocy trwały przez całą noc. Następnego dnia wielu ludzi wróciło na stadion, by dokończyć niszczenie i na pamiątkę coś sobie ukraść.
Bilans wydarzeń
Gdy po kilku dniach skończono liczenie ofiar, okazało się, że w zamieszkach zginęło 318 osób, a ponad 500 zostało rannych. Znakomita większość uczestników zajść nie została pociągnięta do odpowiedzialności. Tylko 50 osób aresztowano pod zarzutem podburzania do rozruchów i rabunku (niektórzy okradali nawet zwłoki). Pogrzeby ofiar odbyły się na koszt państwa, peruwiański parlament uchwalił ustawę o zasiłkach dla wdów i sierot po ofiarach zajść.
Bartłomiej Kozłowski
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.egospodarka.pl/">http://www.egospodarka.pl/</a><!-- m -->