15-02-2014, 17:31
Stałam pod niebem, jak pod ogromna kopułą. Od zachodu było szmaragdowo zielone, nade mną błękitne. Na tej zieleni widniały jakieś, różnokolorowe, magiczne, czy astrologiczne, symbole. Było piękne. Na błękicie zaś, jakby na zwieńczeniu nieba, widniało olbrzymie koło ze znakami zodiaku wokół. Stałam z zadartą głową i wpatrywałam się w to cudo. Później dołączyła do mnie córka i zięć. Zięć wziął mnie za rękę i powiedział, że chce mi coś pokazać. Przeszliśmy parę kroków i zobaczyłam, że od tych znaków zodiaku na obrębie nieboskłonu, schodzą na dół liny z takimi jakby czerwonymi kolebami, tworząc coś na kształt karuzeli. Obracała się, ale była pusta, znaczy nikt nie siedział w tych kolebach. Poszliśmy dalej, ciągle jakby brodząc w błękicie, aż doszliśmy do pociągu, a właściwie wagonu, również zielonego, który był pusty i czekał na pasażerów. Nie wsiedliśmy do niego, tylko obserwowaliśmy co dzieje się w koło. A działo się. Obejrzałam się i zobaczyłam procesję ludzi, jakby szarych i mniej wyraźnych. Wiedziałam, że to zmarli, że nie zagrażają nam w żaden sposób, i że zmierzają do tego pociągu właśnie. Zaczęłam się im przyglądać, aby wypatrzyć moją mamę. Bardzo chciałam ją spotkać i nawet przez chwilę wydawało mi się, że ją widzę, ale gdy podeszłam, okazało się, że to nie ona, tylko ktoś do niej bardzo podobny. Potem wypatrywałam ojca, ale jego też nie odnalazłam. Szli zbitą grupą, a właściwie były to dwie grupy – osobno kobiety, potem mężczyźni. Rozmawiali ze sobą, byli nie jak duchy, ale jak zwykli ludzie, tylko szarzy, ubrani na czarno, niekolorowi.
Nie wiem czy dotarli do pociągu i odjechali , bo się obudziłam.
Nie wiem czy dotarli do pociągu i odjechali , bo się obudziłam.