Każdy z nas obraca się w kręgu własnych przypuszczeń, jakichś koncepcji, które akurat do niego przemawiają. Na forum jest wielu użytkowników, te tematy dosłownie lub między słowami przewijają się przez wiele wątków - i okazuje się, że wypowiadający się nie mają jakiegoś jednego, precyzującego rzeczywistość punktu widzenia.
Mogę odpowiedzieć z mojego punktu widzenia, w oparciu o to, jak ja tłumaczę sobie świat, którego doświadczam:
niemal każda relacja jest karmiczna, jeżeli rozumiemy przez to określenie tyle, że nie jest to pierwsze wcielenie, w jakim się spotykamy. Moja mama mogła być moim kuzynem w jednym wcieleniu, przyjacielem w innym, sąsiadką w trzecim. Nauczyciel mógł być kiedyś kochankiem (oj, poplątane historie potem z tego powstają, ponieważ ciągnie ich do siebie wbrew normom społecznym), brat dawnym oprawcą itd., itd... Zwykle reguła jest prosta: im silniej dana osoba obecna jest w naszym życiu, lub budzi silne emocje, lub coś z nią próbujemy tworzyć, budować (związek, przyjaźń) - na pewno (z mojego punktu widzenia) mamy za sobą wspólną przeszłość.
Drugi problem polega na tym, że w zasadzie nie ma relacji czysto pozytywnych, chyba że zwykle tworzyliśmy raczej powierzchowną relację, w której za każdym razem byliśmy względem siebie w pełni szlachetni, wolni od "nakładania" na tę drugą osobę swoich wartości, swoich koncepcji, czyli w ogóle "siebie kosztem kogoś", a także doświadczaliśmy tej samej szlachetności w stosunku do siebie. Jednak tworząc cokolwiek bliższego, wiążącego emocje, pragnienia... niezmiernie trudno utrzymać ten piękny stan, który nie rodzi "problemów" w żadnej ze stron.
Tym samym w zasadzie z każdym, kto jest bliżej nas, bardziej personalnie uobecnia się w naszym życiu (a my w jego) łączy nas karma. Karma - którą ja rozumiem nie jako układ lekcji, nauczki, kary za winy czy szansy na wzniesienie się, ale, jeżeli jest to karma negatywna, jako nieharmonijny układ energii, jako zaburzenie energetyczne istniejące między dwojgiem ludzi (czy w ogóle istot, nie tylko o ludzi chodzi, ze zwierzętami także mamy karmę, z istotami niewcielonymi też...). Stan idealny to stan wolności - ja daję tobie, ty dajesz mi, spotykamy się, rozchodzimy, bilans jest wyrównany. Nikt nie czuje gniewu, żalu, bólu, złości, zazdrości itd... Obojętność, o ile nie wynika z ignorowania pewnych uczuć, tłumienia ich w sobie, jest stanem karmicznej czystości.
Przyjaźń, miłość nie jest stanem karmicznej czystości, tworzy pozytywną karmę - powoduje, że z pewnymi ludźmi chcemy się spotykać poprzez wcielenia, chcemy być blisko nich, ponieważ działamy na siebie konstruktywnie, stymulująco, zaznajemy dobra i dobro dajemy, chcemy je dawać... Więź, która jest pomiędzy nami, tak jak poprzednio tworzona przez nieharmonijny układ energii, tutaj w moim odczuciu jest równie silna, ale jest siłą konstruktywną dla nas. Wcale nie jesteśmy sobie obcy, przeciwnie - tak wiele wspólnych doświadczeń mamy za sobą, tak wiele ze sobą przeżyliśmy, że spotykając się w kolejnym wcieleniu szybko odkrywamy, jaki mamy podobny sposób widzenia zjawisk, doskonale się rozumiemy, dobrze się uzupełniamy, zwłaszcza w tych rolach, które karmicznie zwykle przyjmowaliśmy względem siebie lub względem otoczenia. Oczywiście karma - te energetyczne witki, wplatające nas w plecionkę o kosmicznych wymiarach - to wpływy we wpływach, wśród innych wpływów. Nic nie dzieje się w izolacji. Karma jakiej podlegają dwie osoby, może je wrzucać w okoliczności zupełnie tym osobom niesprzyjające i wówczas, mimo przewagi karmy pozytywnej, rodzą się trudności, tworząc także karmę negatywną...
Podsumowując, z mojego punktu widzenia - który jest po prostu rezultatem moich subiektywnych doświadczeń, wyniesionych z tych doświadczeń refleksji, żadna tam prawda uniwersalna - relacje z większością ludzi w naszym otoczeniu to prawdziwy mix karmy pozytywnej i negatywnej. Kluczowa jest tylko kwestia, która karma przeważa?
Jeżeli tworzę związek z osobą, która w innym wcieleniu mnie bardzo kochała, z wzajemnością - budowaliśmy pozytywną karmę. Chcemy jeszcze się spotkać. W jakimś kolejnym wcieleniu doświadczyliśmy ogromnej miłości przy kimś innym. Przychodzi wcielenie, kiedy spotykają się te trzy osoby. Zawód, poczucie odrzucenia, trudne emocje, konflikty itd. u którejś z tych trzech osób, najprawdopodobniej u każdej po części zaowocują powstaniem, obok karmy pozytywnej, która istniała, karmą negatywną. Te osoby tak długo będą obciążone tą karmą, jak długo nie poradzą sobie - każda z osobna - z trudnymi emocjami, których już w kolejnych wcieleniach nawet pewnie sobie nie uświadamiają, a które leżą w nich, jako pewna forma energii, obciążając relacje. Ta karma kończy się w momencie uwolnienia od tych uczuć, emocji - i tutaj naturalnie wcale nie chodzi mi o poziom naszego świadomego rozumienia, to jest niezmiernie płytkie, ot - tafla jeziora. Niestety, wszystkie prawdziwe motywacje, wiele uczuć i emocji kłębi się pod powierzchnią, często wypływając dopiero w jakiejś określonej sytuacji - pod wpływem jakiegoś wydarzenia, wstrząsu, hipnozy, w śnie itd. W pełni w zasadzie nie wypływają w ogóle (m.in. sama ludzka psychika wyposażona w mechanizm obronny przed obłędem, czyli czystym chaosem umysłu, stosuje system "śluz" i tylko częściowo dopuszcza pewne treści).
To wszystko, co napisałam wyżej, to oczywiście wyizolowany problem, który "w przyrodzie" chyba nigdy nie występuje tak klarownie. Obracamy się wśród mnogości wpływów, nas z kolei tworzą warstwy na warstwach. Każdy nasz problem uwikłany jest w gąszcz innych kompleksów i problemów, których doświadczyliśmy, szarpiąc za gałązkę, dotykamy całego drzewa...
Każdy z nas ma swój balast, swoją karmę, do tego dochodzi karma wspólna, do tego karma rodowa, karma czasów, w jakich żyjemy, okoliczności zewnętrznych, które tworzą nasze środowisko...
Pytanie jest krótkie, pozornie proste - odpowiedź, przynajmniej moja, nie jest ani krótka, ani łatwa, ani jednoznaczna
kkaska04 napisał(a):I jeszcze jedno - czy mimo, iż nie mamy kontaktu teraz, a karma nie została odpracowana, to spotkamy się jeszcze w tym wcieleniu, czy też nie ma reguły na to i możemy równie dobrze spotkać się w jakimś innym?
Nie ma reguły, którą z naszym ludzkim wglądem, wiedzą - a raczej jej brakiem - na temat siebie i zależności karmicznych, w jakich się obracamy, moglibyśmy rozpoznać. Co nie oznacza, że należy porzucić pracę, dążenie, aby tę regułę rozpoznać i zrozumieć. Ponieważ właśnie niezrozumienie owej reguły - indywidualnej dla każdego - powoduje bierną zależność od "ślepego losu".
Napiszę jeszcze wprost, że z mojego punktu widzenia nie ma czegoś takiego jak "odpracowanie karmy". Można się od karmy uwolnić, nie ją odpracować. A uwolnić się od niej można w każdej chwili, druga osoba zupełnie nie jest do tego potrzebna - aczkolwiek uwolnienie się od niej jest tym, co najtrudniejsze.
Zwykle jednak zamiast uwalniać się od karmy, kręcimy się między pozytywną a negatywną karmą. Ten, kto ranił, a doświadcza poczucia winy, będzie podświadomie, poprzez wcielenia, dążył do wniesienia pozytywnej karmy w życie innych. Ten, kto wyrządzał krzywdę, nagromadził karmy negatywnej z innymi, która będzie wracała razem z tymi ludźmi, których skrzywdził, w relacjach, które będzie z nimi tworzył. Chociaż nawet pisząc o tym, dokonuję zniekształceń, ponieważ nie jest to jakiś "kosmiczny wzór". Życie każdego z nas jest naprawdę indywidualne. Mechanizm jest prosty, ale niepojęta ilość składowych nie pozwala po prostu na jakieś uniwersalne odpowiedzi. Karmiczna historia, która stoi za każdym z nas, jest po prostu niepowtarzalna, nie do ogarnięcia ludzkim umysłem. Dlatego pełne zrozumienie karmicznych zasad także nie jest możliwe, tak jak nie jest możliwe poznać samego siebie "ostatecznie".
Teoretycznie każdy z nas powinien to jedno właśnie znać, dążyć do poznania - samego siebie. Rozumienie siebie, łącznie ze swoją karmiczną przeszłością, pozwala zrozumieć, dlaczego ta i ta osoba jest dla nas ważna (pozytywnie lub negatywnie), co wypływa ze mnie w stosunku do niej i dlaczego, kim ona była dla mnie, kim ja jestem dla niej, co powoduje, że teraz spotykamy się w takich rolach, w takich okolicznościach... Pełne zrozumienie siebie teoretycznie powinno owocować umiejętnością takiej pracy nad sobą i swoją karmą, aby znać lub odnaleźć w sobie sposób na redukowanie negatywnej karmy - własnej, oczywiście. Czy mam wpływ na to, że ktoś mnie nie kocha? Nie, nie mam. Nie mogę wpłynąć, żeby mnie nagle polubił. Moja karma dotyczy tylko mnie. Jeśli męczę się w nieszczęśliwej miłości, moja praca powinna dążyć do złapania równowagi i uwolnienia się od zazdrości, pożądania, dążenia na siłę do czegoś, co mnie odtrąca. Moja praca to uwolnienie się od żalu i poczucia zranienia, jakich doświadczyłam od tego, kto mnie odrzucił. Na tym to powinno polegać. Na poznawaniu siebie, pracy nad sobą, dążeniu do odkrywania mechanizmów, które wpychają mnie, jako pewną świadomość, w pewne doświadczenia destruktywne, pełne dyskomfortu.
Rozwój duchowy tak właśnie rozumiem - nie jako "wysyłanie miłości do świata", ale jako dogłębne zrozumienie siebie i swojej karmicznej historii, ponieważ pozwala to zrozumieć większość problemów, trudności, relacji. Uważam, że spotkanie z określoną osobą może mieć w sobie podłoże karmiczne, ale karma nie wyznacza celu. Cel zawsze nadajemy my, jako aktywna świadomość, biorąca udział w tym całym procesie życia.
Standardowo się rozpisałam... pozdrawiam