Ja miałam kilka „odwiedzin zza światów”. Pierwsze przytrafiły się wiele temu: odwiedzał mnie przez jakiś czas we śnie dziadek. Było to tuż po jego śmierci. Podtrzymywał mnie na duchu. Raz się nawet jakby zdenerwował, bo już nie wiedział jak mi pomóc. Sytuacja we śnie była trochę bez sensu, bo siedziałam wysoko nad ziemią w łyżce koparki, którą sterował dziadek. Bardzo się bałam, że spadnę, a on na to:, „Przecież cię trzymam! Kiedy ty w końcu przestaniesz się bać? Dlaczego wszystkiego się boisz?” Po jakimś czasie przestał mnie odwiedzać. Pewnie musiał już odejść do „swoich spraw”. Jednak odwiedził mnie znów po kilku latach, tym razem z babcią, która zmarła wiele lat przed nim. Śniło mi się, że to były moje urodziny, a oni przynieśli mi dużo kwiatów. Byli tacy spokojni i pogodni, bardzo ładnie wyglądali. Nic nie mówili, tylko się do mnie uśmiechali. Biło od nich szczęście. A ja się bardzo cieszyłam z ich wizyty, biegałam wokół nich i dziękowałam za odwiedziny i kwiaty. Od tamtej pory już mi się nie śnili, choć niedawno w jednym ze snów dziadek przysłał list... ale trudno mi było się zorientować do kogo był adresowany… Za to dwa lata temu, w noc swojej śmierci, lub w tę tuż po, przyśniła mi się moja druga babcia. Żegnała się ze mną. Milczała, ale miała takie spokojne oczy i wyglądała w podobny sposób, jak tamci dziadkowie: niby widać było, że jest wiekowa, ale jednocześnie tak jakoś młodo wyglądała i bił od niej spokój. Czułam, że mnie rozumie i w jakiś sposób pociesza, „mówiąc”, że wszystko będzie dobrze. A potem znalazłam się w jakby galijskim, ni to lesie ni to polanie, z rwącym potokiem, ubrana na biało wśród podobnie ubranych kapłanek we wiankach, które mnie rozebrały i zanurzyły w strumieniu…
Każdy może myśleć co chce o mojej opowieści, ale ja naprawdę wierzę, że nawet jeśli tło tych spotkań było tylko sennym marzeniem, to odwiedziny były jednak prawdziwe…