Geneza Tarota
Pochodzenie alegorycznych wizerunków tarota frapuje historyków i okultystów od dawna. Przez długi czas najbardziej prawdopodobna wydawała się hipoteza, zgodnie z którą pierwowzorem tarotowych ikon były ludus triumphorum – średniowieczne malowidła przedstawiające tryumfalne pochody organizowane we włoskich miastach z okazji religijnych i świeckich świąt, w których trakcie tłum ciągnął wozy udekorowane posągami pogańskich bóstw oraz wyobrażeniami rozmaitych alegorii (widzimy je na arkanach „tarota” Marziano Tortony - 1370–1425 - wykonanych przezeń na zamówienie mediolańskiego księcia Marii Filippo Viscontiego). Hipoteza ta nigdy mnie nie przekonywała. Analizując źródła historyczne oraz literaturę przedmiotu doszedłem do wniosku, że tarot zrodził się przede wszystkim jako system gry i że jego struktura oraz dobór alegorycznych wizerunków to wynik sprzęgnięcia przyjętego w grze ronfa matematycznego systemu punktowania kart z naturalnym dla człowieka symbolicznym myśleniem, dzięki któremu doszukujemy się w różnych przedstawieniach i wyobrażeniach symboli, wzmacniając w ten sposób ich niezwykłość, tajemniczość i sekretność.
Rzecznikiem innej, nie mniej prawdopodobnej hipotezy stał się w Polsce Rafał Prinke, autor wydanej w 1991 roku książki „Tarot. Dzieje niezwykłej talii kart”. Wedle niej w formowaniu się ikonograficznego kanonu Wielkich Wtajemniczeń dużą rolę mogła odegrać, popularna w kręgach włoskiej i francuskiej bohemy artystycznej XV i XVI wieku, ars memoriae (sztuka pamięci), której zabiegi koncentrowały się na medytacji nad starannie dobraną serią obrazów ukazujących różne idee o religijnej i filozoficzno-gnostyckiej treści. Medytacja ta miała na celu odciśnięcie w umyśle człowieka czegoś w rodzaju matrycy – określonej struktury alegorycznych wyobrażeń uwidoczniających ukryte prawa kierujące widzialnym i niewidzialnym kosmosem. Zazwyczaj używano do tego od stu do dwustu (czasami więcej) ikon ułożonych w logicznym, wyrażającym jakąś treść ciągu. Zabiegom tym mógł służyć chociażby, złożony z 50 rycin „tarot” Mantegny zamieszczony w dwóch manuskryptach z 1470 roku, jak również liczący 96 kart „tarot” Tortony oraz podobna do jego „tarota” piętnastowieczna talia 97 kart zwanych minchiate. O istnieniu tak rozbudowanych „tarotów” wspominają ponadto kroniki, mówiące o taliach uformowanych ze stu lub więcej obrazków.
Teorie te zakładają, że tarot zrodził się na drodze powolnej ewolucji, co nie wyklucza oczywiście udziału konkretnych ludzi w jego powstaniu. Ich wadą jest to, że zdają się pomijać podstawowy fakt, ten mianowicie, że od zarania swych dziejów talia tarota zawsze składała się z dwóch, integralnie ze sobą związanych części: 56 zwykłych kart typu naib oraz 22 alegorycznych ikon. Takim jest tarot Jacqemina Gringonneura datowany na lata 1392-1394, takim jest tarot Bonifacia Bemby z roku 1450. Nie istnieją taroty liczące więcej kart poza kartami minchiate, te zaś powstały dopiero w drugiej połowie XV wieku. To samo tyczy „tarotów” Mantegny i Tortowy, w których widzieć raczej trzeba tarotopodobny zbiór alegorii, używany być może w ars memoriae, lecz nie mający nic wspólnego z oryginalnym tarotem.
Wbrew temu zatem co pisałem w rozdziale Cui prodest? tarot wcale nie musiał ukształtować się w wyniku „ewolucyjnych procesów”. Przeciwnie. Wiele wskazuje na to, że wszedł na arenę dziejów od razu w gotowej postaci. Zaś fakt, że zastosowano w nim tworzącą zintegrowany system matematyczną desygnację arkanów sugeruje, iż nie uczyniono tego ani przypadkowo, ani bez jakiejś istotnej przyczyny.
System ten cechuje się on ciekawymi prawidłowościami opartymi na matematycznych prawidłowościach stosunków liczb 3, 7, 11 i 21, który sprawia, że przeprowadzone za ich pomocą arytmetyczne operacje mogą nabierać symbolowego znaczenia. I tak 3 pomnożone przez 7 daje wynik 21 symbolizujący Wielkie Wtajemniczenia (plus zerowy arkan Głupca). Z kolei siódemka pomnożona przez jedenastkę owocuje liczbą 77 (liczba arkanów tarota plus oznaczony zerem Głupiec). Jedenastka, którą mnoży się przez 21 „przekształca się” w 231 - sumę liczbowych wartości Wielkich Wtajemniczeń (0+1+2+3 i dalej do 21). Także trzy pomnożone przez siedem i przez jedenaście równa się 231. Te same liczby, tj. 3, 7 i 11 dodane do siebie dają sumę 21 będącą „ukrytą” trójką (bo 2+1=3). Ponadto jeśli podzielimy Wielkie Arkana na dwie części (po 11 kart w każdej) i ułożymy według poniższego schematu, przekonamy się, że sumując liczbowe wartości wyższego i dolnego arkanu, zawsze zyskujemy 21.
0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
21 20 19 18 17 16 15 14 13 12 11
Prawidłowości te nigdy by nie powstały, gdyby do 77 kart tarota nie dołączono zerowego arkanu, czyli Głupca. On to zresztą najlepiej dowodzi, że na przekór temu, co głosi wielu okultystów, tarot nie mógł zrodzić się w starożytnym Egipcie, ani dotrzeć do Europy z Józefem z Arymatei. Egipcjanie nie stosowali w matematyce zera (bo go nie znali). Nie operowali nim ani starożytni gnostycy, ani uczniowie Pitagorasa. Zero wymyślili hindusi na przełomie er, w VII-VIII wieku przejęli je od nich Arabowie, a od Arabów (w XII wieku) europejscy uczeni. Sęk w tym, że aż do końca XIII stulecia używano go w Europie nader rzadko, idei zera nauczano tylko w kilku uniwersytetach, a i to potajemnie, ponieważ jego niechrześcijańska proweniencja czyniła ten dział matematyki podejrzanym. Dopiero w drugiej połowie XIV wieku, wraz z rozwojem bankowości, zero stało się pojęciem szerzej znanym i używanym głównie w bankowości. Wtedy też Europa oszalała na punkcie kart naib, a zaraz potem pojawił się tarot i gra w ronfę.
Ten zatem, kto stworzył pierwszą talię tarota musiał zetknąć się z kartami naib. Musiał znać pojęcie zera oraz jego matematyczne właściwości (co sugeruje, że był człowiekiem wykształconym). Musiał fascynować się kombinatoryką liczb (matematyczny system tarota). Musiał się orientować w popularnych motywach ikonograficznych używanych w między innymi w ars memoriae (niektóre z nich uwidocznił na Wielkich Arkanach, inne twórczo przeobraził). Nie wiemy dlaczego dodał do 52 kart naib cztery figury (rycerze). Zagadką pozostaje, czemu ograniczył ilość alegorycznych wizerunków do 22. Niejasne jest wreszcie czemu wybrał te właśnie, a nie inne alegorie dla Wielkich Wtajemniczeń. Oczywiste jest za to, że tarot został wymyślony i stworzony gdzieś w Europie między 1329 (pierwsza, pewna historycznie wzmianka o kartach naib) a 1392-94 rokiem (datowanie tarota Jacqemina Gringonneura). I że za doborem mniej lub bardziej przypadkowych jego wizerunków kryje się zintegrowany, matematyczny system.
Każdy system, nawet najbardziej abstrakcyjny, wynika z jakiejś, przyjętej wcześniej filozoficznej (naukowej, ezoterycznej) doktryny, którą po pierwsze wyraża, po drugie - uzasadnia. Można oczywiście przyjąć, że w przypadku tarota miał on stricte użytkowe cele (służył grze w ronfę), jednakże gra ta doskonale mogłaby obyć się bez takich kombinacji. A skoro tak, to poszukajmy „głębszego dna”, czyli stojącej za systemem doktryny, pamiętając przy tym, że nie rodzą się one w kulturowej pustce, wolne od wpływów rozpowszechnionych w danym czasie idei.
Nie rozstrzygając jaka to mogła być doktryna zakładamy tedy, że cechowała się ona:
1.sekretnością (inaczej nie zaszłaby konieczność kodowania jej w postaci karcianych obrazków);
2.była związana z jakąś żywą, funkcjonującą w drugiej połowie XIV wieku ezoteryczną tradycją (hipotetyczna data powstania tarota, jego potępienie przez Kościół);
3.opierała się na prawidłach arytmozofii i numerologii (matematyczny system tarota);
4.posługiwała się językiem alegorycznym, symbolicznym i mitologicznym (odzwierciedlają go alegoryczne karty Wielkich Wtajemniczeń);
5.dysponowała holistyczną wizją uniwersum, uwzględniającą jego harmonię i dynamikę (tarota można czytać w chronologicznej sekwencji kart, tj. od 0 do 21 i dalej do 77, oraz po ich przetasowaniu, wymieszaniu i przełożeniu);
6.uwypuklała aktywną rolę człowieka operującego kartami, lokując go w centralnym punkcie mikro i makrokosmosu jako operatora i sprawcę podjętych działań (tego, który tasuje karty, interpretuje je, używa do różnych celów).
Spośród kilku ezoterycznych tradycji występujących w ówczesnej Europie, cechy te spełniały tylko dwa duchowe przekazy. Były nimi alchemia (hermetyzm) i kabała.
Alchemia posiadała dwie postaci. Pierwsza, historycznie starsza koncentrowała się na materialnym aspekcie Wielkiego Dzieła – podzielonej na cztery fazy operacji zmierzającej do wyprodukowania kamienia filozoficznego przemieniającego wszystkie metale w złoto. Druga, nieco młodsza, zwana była alchemią duchową. Także i jej Wielkie Dzieło składało się z czterech faz, dokonywało się zaś w sercu (jaźni) człowieka, który poprzez medytację i wizualizację utożsamiał się z „cierpiącą” męki przeistoczeń materią i dążył do mistycznego zjednoczenia z Duszą Wszechświata (Anima Mundi), a za jej pośrednictwem - z Bogiem.
Metodę owego mistycznego Opus Magnum najlepiej określała hermetyczna formuła zwana VITRIO, będąca komentarzem do najważniejszego hermetycznego tekstu, czyli Szmaragdowej Tablicy, której autorstwo przypisywano Hermesowi Trismegistosowi. Nazwa VITRIOL wzięła się od liter początkujących siedem słów owej formuły: Visita Interiora Terrae Rectificando Invenies Occultum Lapidem (zstąp do wnętrza ziemi, oczyszczając odkryjesz ukryty kamień). Jej inicjacyjny sens jest oczywisty. Droga do nieba zawsze wiedzie poprzez piekło, duchowa doskonałość to owoc zgłębienia mroków i puryfikacji ludzkiej duszy.
Dziwnym zbiegiem okoliczności VITRIOL liczy 56 liter, tyle, ile kart Mniejszych Wtajemniczeń tarota. Zważywszy, że już na przełomie XV i XVI wieku kojarzono je z czterema żywiołami o jakich wspomina Tablica Szmaragdowa, korelacja ta wydaje się co najmniej zastanawiająca, choć nie do końca jasna. Wiemy, że kilkadziesiąt lat przed wynalezieniem tarota do europejskich hermetystów dotarł łaciński przekład Tablicy i że sprawił to alchemik Raimundus Lullus (1235–1315), autor kilku traktatów omawiających duchowe aspekty Wielkiego Działa, człowiek wielce zainteresowany neoplatonizmem oraz hermetycznym piśmiennictwem epoki hellenistycznej. Wiemy również, że zamieszczane w hermetycznych pismach ryciny nie tylko ilustrowały ich treść, ale i też pełniły funkcje ikon, których kontemplacja pomocna była alchemikom w zrozumieniu wewnętrznego sensu hermetycznego przekazu. Przykładem takiego zbioru obrazów są dwa traktaty: Rosarium Philosophorum z 1550 roku oraz Splendor Solis Salomona Trismosina z roku 1582. I tu następna analogia. Każdy z nich składał się z 22 alegorycznych wyobrażeń.
Przeglądając je przekonujemy się wszakże, iż niewiele mają one wspólnego alegoriami tarota (jeśli nie liczyć powierzchownych podobieństw kilku ilustracji do kart Słońca, Mocy, Kochanków, Cesarza i Eremity). Oba te dzieła powstały zresztą później, w czasach, kiedy tarot już istniał. Wiele jednak wskazuje na to, że ich autorzy czerpali wzorzec ze starszej, zaginionej księgi. Była nią Księga Abrahama Żyda, w której posiadanie wejść miał słynny francuski alchemik Mikołaj Flamel ((1330–1419). Księgę tę rzekomo otrzymał on w Santiago de Compostella w Hiszpanii od niejakiego Canchesa, człowieka doskonale obeznanego z tajnikami alchemii i kabały. Dzięki niej dokonał w 1382 roku Wielkiego Dzieła – wyprodukował kamień filozoficzny. Po czym stał się gorliwym katolikiem i resztę życia poświecił budowie szpitali oraz domów noclegowych dla żebraków i tułaczy.
Wedle własnoręcznie spisanej relacji Flamela Księga Abrahama Żyda sporządzona była „z bardzo delikatnych włókien roślinnych pochodzących z młodych drzew”. Zawierała ona 21 kart wypełnionych hebrajskim tekstem oraz tyleż samo rycin. Karty siódma, czternasta i dwudziesta pierwsza przedstawiały młodą kobietę połykaną przez węża, tegoż węża zawieszonego na krzyżu oraz pustynię z wężami wychodzącymi ze źródeł. Na pozostałych widniały wyobrażenia mężczyzny z kaduceuszem, starca z klepsydrą na głowie i kosą w dłoniach, wysoką górę porośnięta kwiatami szarpanymi przez wiatr – siedzibę smoków i gryfów, kwitnący krzak róży ocieniony przez dąb, króla dzierżącego w ręku miecz i wydającego żołnierzom rozkaz zabicia dzieci, w których krwi kąpały się Księżyc i Słońce itp. Skąd o tym wiemy? Ano stąd, że opis wyglądu traktatu razem z kilkoma kopiami zdobiących go rycin zamieszczony został przez Flamela na tryumfalnym łuku usytuowanym na Cmentarzu Niewiniątek w Paryżu. Łuk ten uległ zniszczeniu w 1742 roku, zachowały się jednak przedstawiające go ryciny.
„Kabalistyczne figury Abrahama Żyda, które dały Flamelowi asumpt do jego wiedzy – dowodził pięćset lat później Eliphas Levi w Magii rytualnej – nie są niczym innym, jak dwudziestoma dwoma kluczami tarota (…). Słońce i Księżyc występują tam pod postaciami cesarza i cesarzowej, Merkury jest magiem, wielki hierofant przedstawia adepta (...) podobnie ma się sprawa ze śmiercią, sądem, miłością, smokiem lub diabłem(...). Nie może też być inaczej, skoro Tarot jest źródłową księgą i kluczem do całego sklepienia wiedzy, musi on być zatem hermetyczny, tak jak jest magiczny, kabalistyczny i teozoficzny...”.
Wydaje się, że Levi nazbyt pochopnie utożsamił Księgę Abrahama Żyda z arkanami tarota, w których daremnie szukalibyśmy - typowych dla alchemicznej ikonografii - węży pożerających własny ogon, splecionych w miłosnym uścisku nagich par czy umierających i odradzających się androgynów. Ikonografia hermetyczna i tarotowa to dwie, różne ikonografie. Z drugiej strony liczący 21 rycin rękopis Flamela oraz złożone z 22 wizerunków księgi Rosarium Philosophorum oraz Splendor Solis są dowodem, że w rezultacie stopniowej spirytualizacji hermetyzmu i uwypuklenia jego inicjacyjnych, duchowych i mistycznych treści, kontemplacja ezoterycznych wizerunków stanowiła ważny aspekt duchowej praktyki hermetystów. Praktyka ta wiedzie nas do ars memoriae, liczby 21 i 22 zaś do kabały i jej nauce o ezoterycznych mocach i znaczeniach 22 hebrajskich liter.
Według kabały Bóg stworzył świat ze światłości, którą wyemanował ze swego niepoznawalnego centrum. Kształtując przestrzeń i czas, skupiła się ona w dziesięciu hipostazach Boga zwanych sefirotami formującymi strukturę uniwersum ukazywaną jako Drzewo Życia Gałęzie tego Drzewa połączone są 22 „kanałami” przepływu boskiej mocy sygnowanymi 22 literami hebrajskiego alfabetu, którymi Bóg spisał niebiańską Torę i które posłużyły Mojżeszowi i prorokom do spisania jej ziemskiej wersji. Idę tę sformułowano po raz pierwszy w pochodzącej z III wieku księdze Sefer Jecirah, gdzie czytamy, iż przystąpiwszy do stwórczego dzieła Bóg litery owe „wyrył (...), wyciosał, wyważał (...), permutował, mieszał, stapiał i formował przez nie istotę wszelkiego stworzenia i istotę wszelkiego przyszłego stworzenia”. Myśl tę rozwinęli późniejsi kabaliści, zaś pełny kształt uzyskała ona w wydanej w 1290 roku przez Mojżesza z Lionu księdze Zohar.
Reprezentując różne aspekty boskiej potęgi i będąc duchową osnową bytu litery dzieliły się na trzy kategorie. Trzy najważniejsze, zwane literami-matkami uosabiały trójcę podstawowych archetypów wszechświata: archetyp męski, ognisty, aktywny (litera szin); archetyp żeński, bierny, wodny (litera mem); archetyp unifikujący te opozycje (litera alef). Siedem liter podwójnych (beth gimel, daleth, kaf, pe, resz, taw) odnosiło się do mocy planetarnych, zaś dwanaście liter pojedyńczych (he, waw, zain, cheth, , teth, jod, lamed, nun, samwekh, ajin, cade, kof) – do zodiaków. Każdej literze przypisana była również określona wartość liczbowa (od 1 do 400). Obliczano je według dwóch, podstawowych systemów: systemu prostego i systemu odwróconego. Ten pierwszy wiązał alefa z liczbą 1, beth – z 2, gimel – z 3, daleth – z 4, itd. aż do 400 (litera taw). Ten drugi, noszący miano athbasz, stanowił jego przeciwieństwo. Zgodnie z nim litera alef (1) posiadała wartość ostatniej litery alfabetu (taw - 400), beth (2) – przedostatniej (szin – 300), itd. Dla ułatwienia relację tę przedstawiano w ten oto sposób, umieszczając litery w dwóch rzędach, po 11 w każdym:
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 20
400 300 200 100 90 80 70 60 50 40 30
Dociekania żydowskich kabalistów szły w trzech, podstawowych kierunkach: mistycznym, teozoficznym i magicznym (okultystycznym).
Związani z popularnym na terenie Niemiec, Szwajcarii i Francji religijnym ruchem chasidim (hebr. pobożni) mistycy koncentrowali się na technikach kabalistycznej modlitwy, natomiast ich bracia z Hiszpanii oraz Włoch poświęcali się badaniu tajemnic Drzewa Życia i ukrytego sensu Tory. Im to kabała zawdzięcza opracowanie skomplikowanego systemu wnikania w sekretne treści Biblii poprzez sumowanie wartości liczbowej liter danego słowa lub fragmentu Pisma i zestawianie ich z innym słowem bądź ustępem Księgi posiadającymi tę samą wartość liczbową (uzyskiwane w ten sposób przesłanie ujawniało tajemne zamysły Boga względem świata i człowieka). Natomiast przedstawiciele nurtu magicznego medytowali na literami i rysując je lub wizualizując dokonywali ich permutacji – mieszali i łączyli w rozmaite kombinacje po to, by zapanować nad mocami wszechświata.
Obiektem tych działań był przede wszystkim Tetragrammaton JHWH, tj. złożone trzech liter (jod, he, waw) Imię Boga, które odzwierciedlając Jego istotę, skupiało w sobie wszystkie inne boże imiona, wszystkie święte litery, wszystkie wykreowane ich mocą byty oraz światy. Tajemnicę sposobu jego wypowiadania znał niegdyś tylko arcykapłan, jednakże od czasu zburzenia Świątyni Salomona przez Asyryjczyków nikt nie wiedział, jak je intonować. Zachowało się ono w zapisie JHWH, a że hebrajskie litery (poza alefem) są spółgłoskami, Imię to można było rozmaicie czytać (np. Jahwe, Jehowa itp.). Permutacja jego literami polegała na dodawaniu do każdej litery Imienia samogłoski a, e, i, o, u, lub y (JHWH zyskiwało wtedy zapis JaHaWaHa, JaHeWiHo itp.); przestawianiu liter Tetragrammatonu i wiązaniu ich samogłoskami (JHWH przekształcało się wówczas w JaWaHaHa, HaWeJiHo itd.) oraz intonowaniu ich i wizualizowaniu w taki sposób, by po osiągnięciu ekstazy móc umiejscowić Imię w swoim sercu i zjednoczyć się z Bóstwem. W sumie kombinacji tych było 54, liczyły zaś one łącznie 216 liter.
Praktyki te uchodziły w oczach rabinów za naganne, a dla zwolenników mistycznego odłamu kabały były przejawem opacznego pojmowania zasad jej nauki. Polemizując z nimi magowie powoływali się na liczne wzmianki w Sefer Jecirah i w Zoharze wskazujące na to, że czynią rzeczy godziwe, gdyż idą drogą wytyczona przez takich świętych mężów jak budowniczy Arki Przymierza Becalel, czy domniemany autor Sefer Jecirah, patriarcha Abraham. O tym pierwszym księga Zohar powiada, iż „wiedział jak łączyć i przestawiać litery, z których niebiosa i ziemia były stworzone”. Ten drugi natomiast był tym, który „spojrzał, i zobaczył, i badał, i myślał, i wyrył, o czyścił, i wyżłobił, i zrozumiał, i osiągnął oraz (...) powiązał dwadzieścia dwie litery w Jego mowę i Święty (tj. Bóg – uwaga J.W.S) odsłonił mu tajemnice”.
Działania te miały wiele wspólnego z medytacyjnymi i wizualizacyjnymi technikami duchowej alchemii, wymagały jednak znajomości języka hebrajskiego, tekstu Tory, symboliki liter oraz umiejętności ich właściwego permutowania. Czyniło to tę tradycję niedostępną dla osób spoza żydowskiego środowiska, a poprzez to podwójnie tajemną i fascynującą.
Tajemnice mają to do siebie, że prędzej czy później zostają ujawnione. Pośród Żydów rozpowszechnił je, wspomniany już Mojżesz z Lionu, autor, a wedle innych – kompilator Księgi Blasku (Zoharu) mówiącej wprost co trzeba robić, by wyławiać z Tory słowa o tej samej wartości liczbowej i permutując ich litery łączyć je ponownie w logiczną całość. Natomiast w świecie chrześcijańskim kabała zyskała rozgłos w skutek działań podjętych przez Abrahama Abulafię (1240-1295), który zasłynął tym, że najpierw trafnie przepowiedział śmierć trzech papieży, a potem wyruszył w pielgrzymkę do Rzymu, żeby nawrócić na judaizm czwartego następcę Chrystusa. W swoich księgach Abulafia pouczał adeptów, że nie należy się wzdragać przed permutowaniem liter Niewymawialnego Imienia, gdyż da im to moc wpływania na losy świata. Wyjawiał im także, jak należy uzbrajać się w pieczęcie z wyrytymi na nich imionami aniołów i serafinów, jak wstępować w trakcie medytacji na najwyższe piętra niebios i jak zaklinać wrogie moce potęgą amuletów. Podobnie postąpił Józef Gikatalia (1248-1323), autor księgi Portae Lucis (Bramy światła), w której udostępnił szerokiemu gremium czytelników wiedzę o kabalistycznych technikach modlitwy, wizualizowania duchów i artykułowania bożych i anielskich imion. Księga ta została przełożona na łacinę i wzbudziła ogromne zainteresowanie w kręgach hermetystów.
Hebrajskie pisma fascynowały już templariuszy, którzy zapraszali rabinów na dysputy, prosząc ich o konsultacje w sprawie tłumaczeń biblijnych tekstów. Nie im jednak, lecz takim badaczom ezoterycznych tajemnic jak Raimundus Lullus, Marsilio Ficino (1433–1499), Pico della Mirandolla (1463–1494 ), Johann Reuchlin (1455–1522), Cornelius Agrippa von Nettesheim (1486–1535) kabała zawdzięcza swą światową karierę. Ludzi tych Żydzi nazywali „prozelitami bramy”, tj., tymi, którzy poznają tradycję judaizmu, widzą w niej odblask boskiego objawienia i najwyższej prawdy, lecz nie chcąc porzucić chrześcijaństwa muszą zadowolić się rolą żebraków siedzących u bram siedzib Narodu Wybranego, zza których dociera do nich światło Bożej Obecności.
Rekrutowali się oni z dwóch grup społecznych – ze środowiska marranów (potomków żydowskich przechrztów) oraz wykształconych i uprawiających wolne zawody chrześcijan (rzemieślników, kupców, rękodzielników studentów, bakałarzy, nauczycieli). Katolicy widzieli w nich godnych pogardy „judaistów”, czarnoksiężników zaprzedających swe dusze „synagodze diabła”, odstępców od „jedynie prawdziwej” wiary. Dla pilnie strzegących własnej tożsamości i kulturowo-religijnej odrębności Żydów byli profanami próbującymi wydrzeć „wybranemu narodowi” jego najskrytsze tajemnice. Żyli na granicy dwóch, wrogich światów jako podwójni odszczepieńcy, odrzuceni przez żydowską społeczność z powodu naginania kabały do zasad hermetycznej i chrześcijańskiej „herezji”, wyklęci przez chrześcijan z racji swego „judaizowania” i fascynacji hermetyzmem. Musieli przeto ukrywać swoje przekonania pod maską ostentacyjnej prawowierności. Opracowali, zdumiewająco skuteczny, system kamuflowania wyznawanych przez siebie idei. Umiejętność ta wielu z nich wybawiła od stosu lub długoletniego więzienia, ot chociażby Hieronima Boscha (1450–1516), którego nasycone ezoteryczną symboliką malarstwo zyskało akceptację najbardziej wytrwałych tropicieli schizmatyków.
Z takiego zapewne środowiska wywodził się autor Księgi Abrahama Żyda. Takim człowiekiem był również Mikołaj Flamel oraz współczesny mu żydowski alchemik Abraham ben Eleazar, którego napisany po hebrajsku i łacinie traktat poświecony magii, alchemii i kabale ukazał się w roku 1387. W tym też, żydowsko-chrześcijańskim środowisku szukać należy wynalazcy tarota – człowieka, który dokonał fuzji dwóch ezoterycznych doktryn i uczynił coś, co wydawało się niemożliwe - zakodował w alegorycznych kartach tarota kabalistyczno-hermetyczne treści liter hebrajskiego alfabetu.
Gdyby wynalazcą tarota był żydowski kabalista, wykaligrafowałby zapewne każdą literę na osobnym kartoniku, po czym permutując je (tj. mieszając, tasując i przekładając) medytowałby nad nimi po to, by odczytać ich sekretne przesłanie. Sęk w tym, że z punktu widzenia Żyda praktyka taka równałaby się profanacji, hebrajskie litery bowiem reprezentowały najwyższe sacrum (co do tego zgodni byli zarówno kabaliści-mistycy jak i magowie). Zgoła odmienny stosunek do hebrajskich liter mieli „prozelici bramy” widzący w nich magiczne znaki, nośniki czarodziejskiej mocy oraz desygnaty anielskich potęg Pana Zastępów. Nie czując nabożnej czci do „boskiego alfabetu”, nie przywiązywali też wagi do jego wiernego kopiowania. Owszem, rysowali litery na amuletach, zamieszczali je na ilustrujących hermetyczne traktaty rycinach, ale robili to niestarannie, skutkiem czego litera he wyglądała jak cheth lub taw, waw przybierało postać liter zajin albo daleth, litera gimel często upodabniała się do kaf względnie nun itd. Wydaje się też mało prawdopodobne, by jakiś „prozelita bramy” odważył się permutować kartonikami z wyrysowanymi na nich hebrajskimi literami. Posiadanie takiego zbioru „heretyckich” symboli mogłoby się dlań zakończyć fatalnie: oskarżeniem o „judaizowanie”, uprawianie czarnoksięskiej magii i kacerstwo. Być może wiec w celu uniknięcia tych właśnie oskarżeń stworzył tarota. Być może, bo przecież nie mamy co do tego żadnej pewności.
Lektura hermetycznych ksiąg wyraźnie wskazuje, że czternastowiecznym hermetystom wcale nie chodziło o to, by dokładnie przestrzegać reguł nauk magicznej kabały. Alchemików nie interesowała Tora, ani kształty liter i ich mistyczne konotacje. Ich uwaga skoncentrowana była na duchu i materii, czyli mocy i tworzywie wszechświata, z których ten pierwszy jawił się im jako stwórcza siła Boga uobecniona i w postrzeganych zmysłowo formach (materia).
Dwudzielność ta koreluje z dychotomią kabalistycznego Drzewa Życia, na którym jego prawa strona oraz najwyższa hipostaza Boga (Korona) odpowiadają „aktywnej męskości” i duchowej „świetlistości”, zaś lewa strona i najniższa emanacja (Królestwo) - „biernej żeńskości” oraz „ciemnej” materialności uniwersum,. Archetyp męski identyfikowany jest z literą szin (Ogień), żeński – z literą mem (Woda). W hermetyzmie pierwiastki te niosły miano Siarki i Soli lub Słońca i Księżyca. Elementem je spajającym był Merkuriusz. Kabała rolę tę przypisywała literze alef, z którą, wedle księgi Zohar, Bóg stanowił jedno, a uczyniwszy ją „naczelnikiem wszystkich liter” oznajmił, że jako uosobienie Jego stwórczej mocy od niej „zaczynać się będą rachunki i wszystkie wielkie dzieła”.
Rację ma tedy Amir D. Aczel, autor „Tajemnicy alefów” utrzymując, że litera alef była w kabale tym samym, czym w matematyce zero – łącznikiem między opozycyjnymi uniwersami, które można zapisać jako ciąg liczb dodatnich i ujemnych. To też zapewne sprawiło, że tarot sam w sobie jest również dwoisty, jego karty bowiem dają się interpretować zarówno w położeniu prawidłowym, jak i odwróconym. W sensie arytmozoficznym trzeba to rozumieć w ten sposób, że będący jedynką Mag skupia w sobie dwie wartości jednocześnie, tj. +1 i –1, z których +1 obrazuje jedność i unifikację wszystkiego, zaś –1, brak jedności, tj. wielość, rozproszenie, rozpad, destrukcję. To samo dotyczy Papieżycy (w położeniu prawidłowym Papieżyca to symbol mistycznego unio oppositorum, w odwróconym uosabia dysharmoniczną dwoistość), Cesarzowej (boska, konstruktywna troistość - troistość destruktywna, demoniczna) itd. A ponieważ zasada ta dotyczy także Głupca, czyli zera, arkan ten reprezentuje dwie, odmienne idee pustki: mistyczną pustko-pełnię, czyli „boskie wszystko” oraz jego przeciwieństwo – niebyt, próżnię, nicość.
O ile arytmozoficzna struktura tarota jawi się jako skomplikowany, lecz harmonijny system powiązań, jego wizualna warstwa sprawia wrażenie nieuporządkowanej zbieraniny rozmaitych alegorii i wyobrażeń. Rodzi to pytanie z jakiego właściwie ikonograficznego wzorca korzystał twórca tarotowych arkanów.
Analiza najstarszych wizerunków tarota wskazuje, że czerpał on inspiracje z najrozmaitszych źródeł. W tarocie znajdujemy alegorie występujące w malarstwie dewocyjno-kościelnym (Papież, Diabeł, Sąd Ostateczny, niektóre przedstawienia Świata), w obrazach mitologiczno-biblijnych (upodobniony do Wieży Babel szesnasty arkan, nawiązujący do wizji Ezechiela Rydwan), w literaturze moralnej (Moc, Kochankowie, Koło Fortuny, Umiarkowanie, Sprawiedliwość, Śmierć, Wisielec, Głupiec, Mag), a także na rycinach astrologicznych (Gwiazda, Księżyc, Słońce) i hermetycznych (Cesarz, Cesarzowa).
Ich dobór również wydaje się przypadkowy i znaczeniowo niespójny. Można oczywiście przyjąć, że w tarocie uwidoczniono kosmos ludzki (Głupiec, Mag, Eremita, Cesarz, Cesarzowa, Papież, Rydwan), makrokosmos (Gwiazda, Księżyc, Słońce) i mitologiczno-religijny świat wyobrażeń (Diabeł, Wieża, Świat, Sąd Ostateczny), ale nie wiemy co łączy te „światy” i gdzie zaklasyfikować takie arkana jak Wisielec, Papieżyca, Śmierć. Wolno doszukiwać się w zerowym, pierwszym, trzecim, czwartym, piątym i dziewiątym arkanie reprezentantów różnych warstw średniowiecznego społeczeństwa (żebraka, jarmarcznego kuglarza, przedstawicieli świeckiej oraz religijnej władzy, mnicha), lecz nie rozumiemy, czemu uhonorowano akurat te postacie, a nie na przykład kupca, włościanina, najemnego żołdaka, rycerza, rzemieślnika i żeglarza? Gdyby nawet założyć, że Papież personifikuje Wiarę, zaś Kochankowie – Miłość, to gdzie szukać Nadziei? I jeśli faktycznie Sprawiedliwość, Moc i Umiarkowanie symbolizują kardynalne cnoty, to gdzie podziała się ich czwarta siostra, Roztropność?
Co gorsza wcale nie jesteśmy pewni, czy dokonana przez nas identyfikacja tych alegorii jest prawidłowa. Owszem, Moc wygląda jak symbol Wstrzemięźliwości, jednakże jest ona zarazem podobna do alchemicznego wyobrażenia ujarzmianej w tyglu „pierwszej materii”. Diabeł jest oczywiście diabłem, ale też znajduje odbicie w hermetycznym symbolu Lucyferycznej Trójcy. Ósmy arkan mógłby uosabiać Sprawiedliwość, ale kojarzy się też z zodiakiem Wagi, Gwiazda i Umiarkowanie świetnie korelują z astrologicznym przedstawieniem Wodnika, zaś Eremita bliski jest wyobrażeniu dzierżącego w dłoniach klepsydrę władcy czasu, Saturna. I kogóż to u licha reprezentuje Papieżyca? Matkę Kościół? Papiestwo? Papieżycę Joannę? Gnozę? Mądrość? A może herezję?
Mówiąc najkrócej, nic do niczego nie pasuje i w zależności do swych upodobań możemy odnaleźć w tarocie wszystko, co tylko zechcemy. W tym właśnie sęk. Karty tarota stworzono nie po to, by ujawniały swoje treści, lecz żeby je kamuflowały.
Ich wynalazca wiedział, że nie to jest ezoteryczne, co epatuje profanów mnogością dziwacznych symboli, lecz to co wydaje się powszednie, a nawet trywialne, choć skrywa w sobie głębokie i tajemne treści. Doceniał przy tym hipnotyczną potęgę figuralnych form sztuki i być może zetknął się z technikami ars memoriae (sztuki pamięci). Postanowił więc wymyślić taki zestaw ikon, który byłby logicznie niespójny, trochę zwyczajny, trochę niezwykły, a poprzez to działający na wyobraźnię i zmuszający ją do „produkowania” rozmaitych, sprzecznych ze sobą skojarzeń. Hermetyczna ikonografia zupełnie się do tego nie nadawała: odstręczała niezwykłością ilustrowanych scen, budziła lęk, podejrzenia, sugerowała związki z „nieczystą siłą” i jednoznacznie wskazywała, że jest obrazkowym zapisem „kacerskiej wiary”. Posłużył się funkcjonującymi w społecznej świadomości schematami i alegoriami, kojarząc symbolikę hebrajskich liter oraz faz alchemicznego opus z jakimś ikonograficznym stereotypem, dodając doń lub mu ujmując jakieś elementy. Nie miało znaczenia, czy stereotyp ów wywodzi się z ludowych wierzeń, literatury moralnej, alchemii, astrologii, chrześcijaństwa lub z czegokolwiek innego. Ważne było to, czy można go zastosować w mistrzowskiej sztuce „obrazowania niewidzialnego” i ukrywania czegoś sekretnego w czymś pozornie odkrytym.
Im głębiej przeto wnikamy w karty tarota, tym szersze otwiera się ich rozumienie, tym więcej rodzi się różnorakich skojarzeń oraz błędnych i „obłędnych” interpretacji. Dopiero osadzona w konkretnej doktrynie tajemnica zdaje się wyjaśniać, ujawniając drugą warstwę sekretu, za którą kryją się dalsze. Akceptację tego stanu rzeczy można uznać za początek rzeczywistego wtajemniczenia w istotę żywej magii, będącej wedle definicji autora Seksualnych tajemnic czarnych magów obnażonych, Ramseya Dukesa, „tą techniką, za pomocą której umysł ludzki usiłuje oddziaływać na swój świat” . Dzieje się tak, ponieważ uwidocznione na kartach wizerunki nie tylko „odciskają się” w naszej jaźni, ale i też skłaniają nas do podświadomego doszukiwania się analogii między zdarzeniami ze świata realnego a ich ezoterycznymi „przekazami”. Owocem tego jest uaktywnienie się rozmaitych paranormalnych zdolności, takich jak jasnowidzenie, telepatia, odczuwanie rozmaitych energii, dostrzeganie fenomenów świata astralnego .
W ten oto sposób mag „zstępuje do wnętrza ziemi”, czyli penetruje swoją podświadomość, dobywając z niej to wszystko, co mroczne i świetliste, i żeby się w tym wszystkim połapać musi (a przynajmniej powinien) dysponować metodami rozpoznawania i przyciągania ku sobie określonych „duchów”. Co do tego, czy ich istnienie jest tylko kwestia wyobraźni, czy też pochodzą one z zewnętrznego względem człowieka świata panuje obecnie szereg opinii. W XIV wieku nikt nie miał wątpliwości, że są one realnymi bytami. Kabaliści wierzyli, że każda hebrajska litera, każdy poziom duchowego uniwersum Drzewa Życia związany jest różnymi typami anielskich potęg oraz mocy. Określenie ich imion umożliwiał zbiór hebrajskich liter nazywany Szem ha-meforasz (hebr. Ukryte Imię Boga) będący fragmentem Księgi Wyjścia opisującym rozdzielenie wód Morza Czerwonego:
„A ruszywszy się Anioł Boży, który szedł przed obozem izraelskim, zaszedł z tyłu za nich, a z nim razem słup obłoku, opuściwszy miejsce naprzodzie, w tyle stanął między obozem egipskim, a między obozem izraelskim. A był obłok ciemny i oświecający noc, tak iż jedni od drugich przez całą noc przystąpić nie mogli. A gdy Mojżesz wyciągnął rękę nad morze, zniósł je Pan wiatrem gwałtownym i parzącym, który wiał całą noc i obrócił je w suszę i rozstąpiła się woda” (Ks. Wyjścia, 14.19-21).
Tekst ten liczy 56 hebrajskich słów (ilość kart naib w tarocie) i 216 liter (tyle jest możliwości ewokowania imienia JHWH). Zapisane w trzech kolumnach ( symbolizujących trzy kolumny Drzewa Życia ) litery te tworzą 72 kombinacje złożone z trzech liter każda (np. MBH, tj. mem, beth, jod; AKA, tj. alef, kaf, alef, itd.). Rozpisawszy w ten sposób ów tekst kabalista przystępował do określenia imion duchowych bytów poprzez dodanie do wybranego trójliterowego członu sufiksu el (hebr. Bóg, w zapisie AL) lub jah (pierwsze dwie litery imienia JHWH, w zapisie JH), skutkiem czego człon ów przeobrażał się w imię (np. Mebehel, w zapisie MBH + AL, bądź Akajah, w zapisie AKA + JH itd.). Jeżeli operację tę zaczynano od góry trzech kolumn i zapisywano je z prawa do lewa (tak, jak czytamy teksty hebrajskie), wówczas uzyskany zeń zestaw imion odnosił się do bytów anielskich. Jeżeli jednak czyniono to od dołu oraz z lewej ku prawej (czyli „na wspak”), z Ukrytego Imienia Boga „wysnuwały się” imiona istot demonicznych.
„Wysnuwanie” imion aniołów z Szem ha-meforasz ma starą, sięgającą XII wieku tradycję i fakt ten zawsze budził sprzeciw ortodoksyjnych rabinów widzących w tej operacji czarnoksięską praktykę. Inaczej podchodzili do tego zwolennicy okultystycznej kabały (tak Żydzi, jak chrześcijanie). Odwoływali się oni przy tym do jej podstawowego „dogmatu”, zgodnie z którym skoro wszystkie materialne i duchowe byty są różnorakimi manifestami boskiego światła, które im dalej znajduje się od swego źródła, tym bardziej „gęstnieje” i staje się ciemniejsze, wszystko zatem, również świat demonów i zbuntowanych aniołów, pochodzi z boskiej światłości.
Z faktu tego mistyczna kabała i jej magiczna „siostrzyca” wyciągały nieco odmienne wnioski. Dla żydowskiego mistyka Mrok jest takim cieniem Światła, który ulega rozproszeniu pod wpływem żaru miłości skierowanej przez człowieka do Boga. O tym więc, czy Ciemność zwycięży czy nie decyduje sam człowiek, ponieważ – wedle słów rabiego Nachmana - „Światło Nieskończonego nie ma formy i przybiera kształt – dobry i zły – tylko w odbiorcy. A zatem wszystko zależy od nas. Musimy starać się najlepiej jak potrafimy, by nadać Boskiemu światłu formę błogosławieństwa, a nie klątwy”. Mag natomiast wierzy, że demon est deus inversus (diabeł jest odwrotnością Boga). Sens tej formuły można ująć w ten sposób: Bóg jest tezą (aspektem pozytywnym), diabeł antytezą ( aspekt negatywny ) jednej rzeczywistości, gdyż dopiero razem stanowią one pełnię. Można oczywiście wierzyć, że kosmos ducha ogranicza się do tych dwóch jej aspektów. Opozycja pomiędzy nimi wyraża się odmiennym „ukierunkowaniem ciążenia” (Światłość „ciąży” ku górze, Mrok – ku dołowi). Ich współzależność rodzi się poprzez wzajemne przyciąganie (tam gdzie Światło, tam musi być Cień; tam gdzie Cień, pojawia się Światło). Światłość i Mrok są dla siebie „tłem” i „zwierciadłem”. Dopiero w „świetle Światłości” Mrok okazuje się być Mrokiem. Tylko w Ciemnościach Światło jaśnieje swoim Blaskiem.
Oto czemu każdy niebiański byt ma swój demoniczny duplikat, swoją piekielną imitację. Imiona istot obu tych hierarchii rozpoznano i odczytano już w średniowieczu, a zanotowano w wielu dziełach, między innymi w sławetnych Kluczach Salomona. Kto wie zatem, czy nie „dociśnięto” ich w kartach tarota (analogia ilości kart Małych Arkanów i słów Szem ha-meforasz zdaje się na to wskazywać). Bo jeśli tak, to każdy jego arkan byłby magicznym sigillum – znakiem sporządzonym w myśl określonych reguł i wyposażonym w zdolność przyciągania desygnowanych przez siebie bytów obu tych hierarchii . Po co? Żeby prowadzić magiczną grę ze Światłocieniem.
Światłocień wszakże nie jest Bogiem, podobnie Światło i Mrok nie są Bóstwem i diabłem. Owszem, można zgadzać się z Goethem, że Lucyfer staje się „częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. W rozpoznaniu duchowym bliższy prawdy był rabi Nachman, nie Goethe. Dialektyczna dwoistość Ducha to jedynie wizja zagubionej w swym rozdartym sprzecznościami mikrokosmosie duszy, która spragniona Jedności zadawala siebie surogatami - Mocą albo Wiedzą o niej. W tej kwestii nie mam najmniejszych złudzeń, ale to już całkiem inna historia. Czy wpisuje się ona w zawiłe dzieje tarota? Nie wiem. Pewnie tak, skoro jestem autorem tej książki, czyli Biblii szatana…
źródło :Jan Witold Suliga