Helge napisał(a):pozostawanie w czasie grzeszenia w grupie wyznawców moim zdaniem przynajmniej w części przypadków przyspiesza proces decyzyjny - to jest albo zaprzestania, albo odejścia z kościoła.
No i tu tkwi właśnie pies pogrzebany, bo dla większości nie ma żadnego 'procesu decyzyjnego' - ani nie odchodzą z kościoła, ani nie zaprzestają aktywności, która jest sprzeczna z doktryną kościoła.
Cytat:[...] chciałam cały czas pokazać, że to nie musi być "sprzeczność", bo człowiek jest bardzo złożoną istotą, której decyzje nie ograniczają się do wyboru między 1 a 0, a wiara jest tego pięknym przykładem - jest z jednej strony tym, co ludzi kusi, i z drugiej - tym co ogranicza i jeśli człowiek dąży do jakiegoś złotego środka, to nie uważam, żeby to było coś nienormalnego, niezdrowego czy szalonego.
Ok, jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować to stanowisko ale się z nim nie zgadzam.
Nie uważam, żeby wiara miała być przykładem, a już na pewno nie 'pięknym', na to, że decyzje nie ograniczają się do wyboru pomiędzy jedną opcją albo drugą. I nie mówię tu o wierze osobistej (bo w tym kontekście się z tobą zgodzę) ale o zorganizowanej religii z całym bagażem dogmatów, zakazów i nakazów. Sprawa jest prosta - albo się piszesz na to, albo szukasz sobie kościoła, gdzie panują bardziej liberalne zasady. Problem jest w tym, że sprawa wcale nie jest tak naprawdę prosta, gdyż Polska w dalszym ciągu jest krajem konformistów, w którym o wiele łatwiej być 'formalnym katolikiem' niż niepotrzebnie narażać się oficjalnie występując z kościoła. Złoty środek, o którym piszesz, dla mnie jest brakiem podejmowania jakiejkolwiek decyzji - ciężko wystąpić z kościoła, ale też ciężko zrezygnować z włanego widzi-mi-się. Cóż zrobić? Udawać, że wszystko jest ok, a bozia przecież i tak przebaczy.
Zgadzam się jednak z tym, że taki konformizm nie jest ani nienormalny, ani szalony - ot normalna cecha ludzka.
Safira napisał(a):A co do reszty dyskusji to powiem tylko tyle, że katecheza parafialna to zupełnie coś innego, niż np. rozmowa z wykształconym teologiem, który powie, że grzech to jest po prostu kondycja człowieka względem Boga i tak naprawdę grzech liczy się dopiero wtedy, kiedy człowiek sam uzna, że zgrzeszył.
Dlatego unikałem słowa 'grzech' w mojej pierwszej odpowiedzi; chciałem utrzymać wypowiedź w kategorii oficjalnego stanowiska KK i pokazać, że nie ma w nim miejsca na żadne dwuznaczności.
Cytat:I po co w ogóle w tym kontekście sięgać aż po powiązania chrześcijan z wróżbiarstwem? Może zacznijmy od spraw fundamentalnych, jak współżycie przed ślubem (jak sobie z tym radzi 99,999999% wierzących) czy rozwody (mniejszy procent wierzących, ale również liczny).
To nie w kontekście grzechu rozmawiamy o chrześcijanach i wróżbiarstwie, ale dyskusja o stosunku chrześcijaństwa do wróżbiarstwa potoczyła się w stronę pojęcia grzechu. I koncentrujemy się na wróżbiarstwie i tarocie a nie o współżyciu przed ślubem czy rozwodach, ze względu na tematykę forum
Cytat:A może już tak spowszedniały, że katecheza przestała się nimi zajmować, to huzia na wróżki i wróżbitów. Ale wkrótce i oni spowszednieją, to wrzuci się coś innego na tapetę...
Huzia na wróżki i wróżbitów nie jest niczym nowym. Rozpoczęła się w I w. p.n.e. w Cesarstwie Rzymskim, gdyż wraz z napływem cudzoziemców dywinacja, która służyła wcześniej jako narzędzie do trzymania demokratycznego państwa w ryzach arystokracji, zaczęła się wymykać spod kontroli. Dało to solidne fundamenty ku temu, by w IV w n.e. całkowicie jej zakazać z ramienia urzędu, co było bardzo na rękę (a raczej która to ręka ciągnęła sznurki) Kościołowi, który nie znosi konkurencji (no bo kto widział, by pospólstwo na własną rękę konsultowało się z Bogiem?)
Artur napisał(a):W tym zestawieniu szczególnie interesuje mnie praktyczny wymiar owego zjawiska, czyli próba odpowiedzi na pytanie dlaczego przeciętny członek dowolnego kościoła chrześcijańskiego (co w naszych warunkach zazwyczaj oznacza wprost katolika rzymskiego), nie posiada wiedzy (lub posiada ją lecz neguje) na temat tego, iż bycie członkiem kościoła, z prawnego punktu widzenia jego macierzystej organizacji kościelnej, wyklucza możliwość korzystania z pomocy/wsparcia tarocistów/tarocistek i jest wprost przez organizacje kościelne określane mianem grzechu.
Sumując. W tym wątku chciałem porozmawiać (co też robimy) o tym, jak radzicie sobie z tym tematem, czy zastanawiacie się nad nim, czy stanowi przedmiot Waszej troski (domniemuję, że statystycznie większość z tutaj obecnych to chrześcijanie, choćby tylko nominalni).
Myślę Arturze, że mało kto 'radzi' sobie z tym tematem, gdyż mało kto uważa, że trzeba sobie z tym radzić.
Wydaje mi się, że za stan taki odpowiada wspomniany wcześniej konformizm, ale nie tylko. No bo przyjrzyjmy się temu, jak wygląda sprawa z punktu widzenia przeciętnego krajana. Po pierwsze, na samym starcie zostajemy pozbawieni wyboru - rodzimy się i jesteśmy wychowywani w jedynej i prawdziwej wierze. Wieczorem koniecznie paciorek i rączki na kołderkę. Święta są fajne bo są prezenty. Pierwsza komunia - super sprawa, jest nowe PlayStation, komórka, laptop i kasa. Bierzmowanie - niby nie trzeba, ale wszyscy idą, no to i ja. Katecheza: W Starym Testamencie pisze że kobiety podczas okresu są nieczyste i wszystko czego dotykają jest nieczyste? Taaaak, ale Jezus przyszedł i zmienił prawo i to co jest napisane w Starym Testamencie nie jest ważne. O super, czyli nie muszę już czcić ojca swego i matki swojej? Nieeee, to to dalej trzeba. Ale Jezus powiedzał, że kto nie ma w nienawiści ojca swego i matki swojej nie może być jego uczniem? Nieeeee, to tylko taka przenośnia. Dodajmy do tego fakt, że każdy ksiądz na swojej parafii uprawia sobie swoją własną krucjatę walcząc ze swoimi kompleksami i mamy obraz skołowanego, znużonego i zobojętniałego katolika, który ma wrażenie, że wszyscy go próbują robić w balona, i który owszem, pójdzie w tą niedzielę na mszę, żeby przy stole podczas obiadu mieć spokój i nie kłócić się z mężem/żoną/matką/teściową i owszem, wierzy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, i że po śmierci będzie balanga w niebie ale ma już szczerze dość proboszcza, ojca dyrektora i wścibskiej sąsiadki i chce mieć święty spokój. W tym całym bałaganie tarot jest tak nieistotnym drobiazgiem, że szkoda sobie tym głowy zaprzątać.
Takie moje trzy grosze.
Idę spać, bo czuję, że zaczynam bredzić