Muszę przyznać, że ten temat przeczytałam najskrzętniej ze wszystkich tematów na forum. Jeśli chodzi o mój stosunek do talii Tarota, najlepiej określa mnie Rycerz Kielichów: gonię za tym „czymś”, i za każdym razem wydaje mi się, że już, w końcu, odnalazłam właśnie to „coś” w TEJ talii. Pogoń, która nigdy się nie kończy... Pojawiają się kolejne fascynacje, ale nadal nie widzę „spełnienia”. Każda z talii, które mam, jest dla mnie na swój sposób wyjątkowa, ale żadnej nie udało się mnie „usidlić” ;P
Listę ograniczają moje możliwości finansowe i samokontrola, haha!
Pierwsze talie – samoróbki... Druga była lepsza od pierwszej, zdecydowanie bardziej przemyślana, do tej pory czasem na niej pracuje
Jednak od kiedy pojawiły się w mojej (amatorskiej) pracy gotowe, profesjonale talie, nie ma co ukrywać... Kartka z bloku i ołówek to już nie to... Ale też i to, że sama stopniowo tworzyłam kolejne karty, spowodowało, że jako pierwszymi posługiwałam się samymi Wielkimi Arkanami. Ogólnie nawet dobrze mi się w ten sposób pracowało...
Ale potem przyszła miłość do pierwszej talii zobaczonej w internecie: Universal Fantasy Tarot. W ówczesnym czasie przyćmiła wszystkie inne, jakie można było zamówić w różnych sklepach internetowych. Zwłaszcza Wielkie Arkana – do tej pory takie karty jak Kapłan, Sprawiedliwość, Kochankowie uważam za wyjątkowo piękne. Na dzień dzisiejszy jest to najczęściej używana przeze mnie talia, co zresztą widać po bidulce
Jej zalety: bardzo czytelna, bardzo blisko symboliki Ridera-Waita.
Kolejna talia: Tarot tysiąca i jednej nocy
Gdyby nie to, że ilustracje w niej wykorzystane nie miały nic wspólnego z Tarotem, pewnie kupiłabym ją o wiele wcześniej, ale miałam masę obaw, jak można korzystać z czegoś, co w pierwowzorze było po prostu ilustracjami do baśni? A jednak można. Zwłaszcza w sprawach dotyczących relacji męsko-damskich. Kojarzy mi się trochę z taką orientalną wersją Victorian Romantic Tarot. Zupełnie inna stylistyka, ale... no kojarzą mi się i tyle.
Potem był Shadowscapes
Tak precyzyjnie i lekko wymalowany, że nie mogłam się oprzeć... Bałam się, że nakład będzie zbyt mały do potrzeb, i że nie uda mi się go zdobyć. Używam go rzadziej niż poprzednich talii, chyba szkoda mi go... No a że rzadko z nim pracuję, za każdym razem mam takie uczucie „dystansu”, tzn. trudniej mi go interpretować, koło się gdzieś zamyka. Dla mnie dobry w rozkładach, gdzie mało kart ląduje na stole – można się im spokojnie przyjrzeć... Minus dla wydawnictwa: chociaż zestaw nie był tani, około 130 zł książka i karty, nie było porządnego pudełka do kart. Tylko jakieś białe opakowanie z cienkiego kartonika do złożenia... Z mojej strony duża krecha.
Kolejny nabytek hurtowy: Tarot Thota Crowley’a (same karty znałam od dawna, ale zawsze była „inna talia na głowie” do kupienia, a o tej mówiłam sobie „To klasyk. KIEDYŚ na pewno kupię”), razem z Harmonious Tarot Mini (taka byłam ciekawa, co to będzie, to mini?! Że przy filiżance kawki niby?
) i Tarotem Lombardzkim.
Crowley – chyba nie ma sensu opisywać, każdy zna. Korzystam, lubię, najczęściej w łapkach zaraz po Universalu. Harmonious... rety, sama nie wiem dlaczego kupiłam tę talię. Chyba dlatego, że była po prostu tania... Sam zakup szedł z Demona, więc... czy w ogóle jest sens cokolwiek tłumaczyć?
Na szczęście korzystam z niej, więc jednak nie jest tylko zbieraczką kurzu. Lombardzki – z fascynacji do talii stylu marsylskiego (ale nie z fascynacji do Masyla... tej nie mam), bardzo lubię tę talię. Ogromny plus – karty są naprawdę sztywne, mocne, porządne, nawet boki nie ciemnieją. Najporządniejszy papier ze wszystkich talii, jakie mam (nie wiem, z czego to wynika, mam sporo talii wydawnictwa Lo Scarabeo, a każda jest na innym papierze!)
Ostatni nabytek w moim posiadaniu – Crystal Tarot. Też podobał mi się od dawna, aż w końcu zdecydowałam się kupić. Uwielbiam barwy tej talii. Minus – najsłabszy papier ze wszystkich posiadanych talii... I niestety, piękna biel brzegów już zaczyna szarzeć...
Czyli 7 zakupionych talii leżących na półce. Większość, jeśli nie wszystkie, można zobaczyć na stronie <!-- m --><a class="postlink" href="http://taroteca.multiply.com/">http://taroteca.multiply.com/</a><!-- m -->
Lecą do mnie natomiast dwie kolejne talie. Pierwsza: Rider-Waite, hahahaha.... Bidulek, wcale nie był moją pierwszą talią, ani nawet drugą... ale tak się na niego napatrzyłam, że w końcu zdecydowałam się kupić. Nie wiem, czy będę korzystała, ale z tą talią było jak z Crowleyem – „nie wiem kiedy, ale wiem, że kiedyś będzie”... No i chyba „nastał ten czas”, wiele razy już odkładałam ten zakup.
Druga talia to talia, o której jeszcze chyba nikt nie wspomniał: Mary-el Tarot. Tutaj podaję linka do strony, można obejrzeć wszystkie karty: <!-- m --><a class="postlink" href="http://www.mary-el.com/">http://www.mary-el.com/</a><!-- m -->
Każda karta to olejny obraz malowany na płótnie. Dla mnie talia musi być przede wszystkim przemyślana i dopracowana graficznie – co jak wiadomo zabiera wiele czasu przy jej tworzeniu, nie przepadam raczej za „komiksowym stylem” (ale to nie jest reguła, więc w praktyce jest różnie). Niektóre karty nie podobają mi się, na pewno są kontrowersyjne, zwłaszcza Kapłan... W moim odczuciu cała talia dotyka pewnych granic, nie jest „łatwa, lekka i przyjemna”, we mnie na pewno budzi różne emocje. Jednak jest jedną z niewielu talii, która jest zrobiona „na serio” (w moim odczuciu), tu już nie ma słodkiego infantylizmu, który można znaleźć w wielu taliach (pomijam talie celowo stylizowane na mroczne, w stylu czacha tu, czacha tam...
).
W sferze marzeń, które zaczynają się realizować: przepiękny Victorian Romantic Tarot
Dzięki Wam złożyłam swoje zamówienie na tę talię w Baba studio i... czekam... i nie mogę się doczekać!!!)
Długi ten post, ale o tych taliach musiałam się rozpisać!
Pozdrowienia