06-02-2014, 19:55
Hej.
Pod wpływem impuslu, chyba we wrześniu zakupiłam swoją talię.
Nie wiem dlaczego w ogóle Tarot, skoro nigdy wcześniej nie miałam z nim nic wspólnego.
Pisałam już o tym, po prostu któregoś dnia wstałam i wstukałam hasło. Zakupiłam karty.
Mam w swoim życiu dość silne przeczucia, jestem otwarta na ezoterykę, oczyściłam karty, poczułam że są bliskie memu sercu.
Parę razy stawiałam karty (oczywiście z wiedzą zaczerpnięta w necie + książki) innym, sobie również parę razy.
Na początku karty były dla mnie niesamowicie czytelne. Później po prostu nie wiem jak to określić, ale jakby
kłamały.
Odstawiłam je, zapakowałam w drewnianą szkatułkę i raz na jakiś czas wyciągałam je, by sprawdzić czy poczują się wygodnie w mojej dłoni.
Niestety od listopada nie ma szans na komunikację. Jakąkolwiek. Wielokrotnie chciałam współpracować ale to nawet nie jest praca w pozorach, tylko ja je biorę do ręki i czuję, że nie jest ok.
Moje pytanie - czy powinnam je spalić razem z książeczką?
Oczyszczałam je ze sto razy. Tu nie chodzi o to.
Ja nawet tasując je (za strażnika mam Głupca) to wysuwa się praktycznie za każdym razem.
Po wielu razach rozumiem przesłanie i godzę się z nim w zupełności, bez żalu (choć szkoda)
Jednak naprawdę chętnie unicestwię je godnie, mimo, że ze mną rozmawiać nie chciały.
Dodam tylko, na otarcie mych łez, że przez miesiąc było naprawdę jasno, klarownie i czytałam jak z książki.
Proszę o poradę, co zrobić z kartami,
szkoda troszkę je zakopać czy spalić. Są prawie nowiuśkie
Pod wpływem impuslu, chyba we wrześniu zakupiłam swoją talię.
Nie wiem dlaczego w ogóle Tarot, skoro nigdy wcześniej nie miałam z nim nic wspólnego.
Pisałam już o tym, po prostu któregoś dnia wstałam i wstukałam hasło. Zakupiłam karty.
Mam w swoim życiu dość silne przeczucia, jestem otwarta na ezoterykę, oczyściłam karty, poczułam że są bliskie memu sercu.
Parę razy stawiałam karty (oczywiście z wiedzą zaczerpnięta w necie + książki) innym, sobie również parę razy.
Na początku karty były dla mnie niesamowicie czytelne. Później po prostu nie wiem jak to określić, ale jakby
kłamały.
Odstawiłam je, zapakowałam w drewnianą szkatułkę i raz na jakiś czas wyciągałam je, by sprawdzić czy poczują się wygodnie w mojej dłoni.
Niestety od listopada nie ma szans na komunikację. Jakąkolwiek. Wielokrotnie chciałam współpracować ale to nawet nie jest praca w pozorach, tylko ja je biorę do ręki i czuję, że nie jest ok.
Moje pytanie - czy powinnam je spalić razem z książeczką?
Oczyszczałam je ze sto razy. Tu nie chodzi o to.
Ja nawet tasując je (za strażnika mam Głupca) to wysuwa się praktycznie za każdym razem.
Po wielu razach rozumiem przesłanie i godzę się z nim w zupełności, bez żalu (choć szkoda)
Jednak naprawdę chętnie unicestwię je godnie, mimo, że ze mną rozmawiać nie chciały.
Dodam tylko, na otarcie mych łez, że przez miesiąc było naprawdę jasno, klarownie i czytałam jak z książki.
Proszę o poradę, co zrobić z kartami,
szkoda troszkę je zakopać czy spalić. Są prawie nowiuśkie