30-09-2011, 22:43
Dąb Jurupa to klonalna kolonia drzew Quercus palmeri (dąb palmowy) w hrabstwie Riverside , Biggers Crestmore Heights w Kalifornii.
Kolonia przetrwała około 13 000 lat poprzez reprodukcję klonalną, po wypaleniu podczas pożarów.
źródło
W wierzeniach wielu prymitywnych ludów dąb stworzony został jako pierwsze drzewo na świecie.
A wyglądał całkiem inaczej niż te, z którymi się owi twórcy pierwszych religii spotykali na co dzień.
Był przeogromny.
Rozłożystą koroną wspierał całe niebo.
W koronie tej, na najwyższych piętrach konarów i gałęzi, gnieździli się bogowie.
Potężne korzenie natomiast zapuścił dąb w ziemię tak głęboko, iż stanowiły filary piekieł.
Pień tego dębu był niezniszczalny.
No, prawie niezniszczalny.
Unicestwić go mógł tylko ogień boży, czyli piorun.
W jednej z naszych starych pieśni religijnych, śpiewanych na Podkarpaciu jeszcze w XIX wieku, mówiących o stworzeniu świata, nie ma jeszcze nieba i ziemi, jeno morze sine, a w tym morzu stoją dwa potężne dęby.
W biblijnym potopie, spuszczonym na ziemię przez Boga dla zatopienia wszelkiego zła i zło czyniących ludzi, w odmętach wód, które niosły z sobą wszystkie zrozpaczone stworzenia boskie, tylko dęby stały niewzruszone i w koronach swych dawały odpoczynek nieszczęśnikom przeznaczonym na śmierć przez utonięcie.
Od najdawniejszych czasów dąb był drzewem świętym.
Źródło tej świętości i przyczynę kultu, jakim otaczano dęby, upatruje się nie tylko w imponujących rozmiarach czy siłach żywotnych tego drzewa, lecz także - a może nawet przede wszystkim - w jego mocy przyciągania piorunów i dawania ognia.
Nasz dziki przodek, żyjący w lesie, zauważył, iż pioruny najczęściej biją w dęby i utożsamił sobie boga grzmotów z tym właśnie drzewem.
Przerażenie kazało mu czcić owego boga, a zmysł praktyczny podszepnął krzesanie ognia przy pomocy dwóch kawałków drewna, naładowanych piorunem.
Dąb, jako "król lasu" czy "król drzew", wystąpił o wiele stuleci później, gdy ludy ukształtowały się już w narody, a te wybierały sobie władców, królów
Starożytni uważali dąb i za drzewo święte, i za króla roślin.
W Grecji dąb był drzewem Zeusa, najwyższego boga, pana światłości i nieba.
Spełniał rolę boskiego wieszcza.
Dodona, najdawniejsze siedlisko wyroczni greckiej w Epirze, pyszniła się całym gajem
świętych dębów-wróżbitów.
Z szumu ich liści starzy kapłani (a później i kapłanki) odczytywali wyroki boskie.
Gdy grecka Pallas Atena, ulubiona córa Zeusa, bogini mądrości, sztuk, rzemiosł, rodziny, wojny i pokoju, uniwersalna, jak widać, władczyni, uczyła Argosa sztuki budowania okrętów, kazała mu użyć arcytwardego drewna świętych dębów dodońskich.
Dęby - zawsze potężne, zawsze święte - szumią w wielu greckich mitach.
Ale jedno podanie jest - w moim odczuciu - szczególnie wzruszające.
Pokazuje serce dębu.
Otóż kiedy Orfeusz po stracie ukochanej żony Eurydyki przez siedem miesięcy płakał u stóp skały na brzegu rzeki Strymon, a łkania jego przechodziły w żałosny śpiew, drzewami, które rozczuliły się nad nim do tego stopnia, że aż zmiękły, były właśnie twarde dęby.
W starożytnym Rzymie dąb poświęcony był Jowiszowi, najwyższemu bogu nieba i piorunów,
władcy bogów i ludzi.
Zarówno sam Jowisz, jak i jego boska małżonka Junona, nosili wieńce z liści tego drzewa.
Pragnący upodobnić się do Jowisza królowie rzymscy - również.
Zwycięskich wodzów podczas triumfalnych uroczystości wieńczono także koronami z dębowych liści, a nie laurem Apollina niby jakichś tam poetów czy innych lekkoduchów.
Dąb to był dąb!
Poeta rzymski Wergiliusz, żyjący w latach 70-19 p.n.e., opiewając chwałę swej ojczyzny w "Eneidzie",epopei narodowej, wzorowanej na "Odysei" Homera, roztacza przed nami wizję zakładającej Rzym dynastii, uwieńczonej dębem.
Dąb był drzewem płodności, mającym wpływ na rozrodczość zwierząt.
Pasterze owiec zganiali pod dęby swoje stada, aby w świętym cieniu nabierały żywotnych sił.
Tam je też dojono, wierząc w szczególną zdrowotność mleka, którego pierwsze krople ofiarowywano właśnie dębom.
Włosy, w których - jak wierzyli zabobonni Rzymianie - gnieździły się siły nieczyste, a także paznokcie, mogące wskazać demonom drogę do kończyn zmarłego, zakopywano pod dębem, unicestwiając wszelkie zło.
Wobec istnienia takiego kultu dla świętego dębu - aż dziwne się wydaje, że właśnie pod tym drzewem albo wręcz w wypalonych piorunem jego dziuplach porzucano dzieci.
Jeszcze do dziś we Włoszech ludzi niewiadomego pochodzenia, o nieznanych rodzicach, nazywa się "urodzonymi z dębu".
W świętych gajach Słowian dąb, po starosłowiańsku dąbr (stąd dąbrowa), był drzewem najdostojniejszym, utożsamiał boga błyskawic, ognia i nieba.
W czystej dąbrowie albo w lesie liściastym czy mieszanym wybierano najpotężniejszy dąb
i jemu okazywano cześć.
Objawami adoracji było odprawianie tanecznych korowodów ze śpiewami i pobrzękiwaniem we wszystko, co robiło hałas, składanie u stóp drzewa ofiar z owoców, nabiału, plastrów miodu, a przede wszystkim
palenie świętych ogni, w których płonęły gałęzie...innych dębów.
Prokopius z Cezarei, zmarły w roku 562 historyk bizantyński, opisujący życie religijne współczesnych mu Słowian, stwierdza: "Jeden tylko bóg, twórca błyskawicy, jest panem całego świata i składają mu w ofierze woły oraz wszystkie inne zwierzęta".
Wypada dodać, że były to woły i inne zwierzęta zabite, a może nawet upieczone i przygotowane do spożycia.
Ponieważ te smakowite dary nocą znikały, naiwni ofiarodawcy wierzyli, że pochłania je święty dąb.
Należy się tylko dziwić istnieniu świętokradców, nie czujących lęku przed bogiem siarczystych piorunów, oraz matołectwu wiernych, którzy po pierwsze, nie podpatrzyli z ciekawości, jak święty dąb zajada się ich darami, a po drugie, nie wyśledzili tego, kto w imieniu świętego dębu pożerał ich ofiary.
Kronikarz z XII wieku, Helmold, proboszcz z Bozowa nad Jeziorem Płońskim, który z biskupem stargardzkim odbył kilka podróży misyjnych dla nawracania zachodnich Słowian i napisał "Chronicon Slavorum", wspomina o świętych dębach Obodrytów.
Podaje, że były one otoczone płotem z dwiema furtami, przez które mogli wchodzić tylko kapłani i książęta dla odprawiania pogańskich nabożeństw.
Wszystkim innym osobom za przedostanie się na ogrodzone miejsce święte, w pobliże dębu,
groziła kara... śmierci.
Jak wielkiej czci doznawały dęby, najlepiej świadczy fakt, że posągi Światowida (właściwie Świętowita), bóstwa, nadregionalnego, boga bogów, wykonywano z drewna dębowego.
A ile walk otwartych i podstępnych stoczyli obrońcy świętych dębów, gdy krzewiciele nowej wiary, chrześcijańskiej, mordowali te ogromne, dostojne drzewa toporami i palili je na stosach!
Przedziwny urok pogańskich klechd, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, sprawił, że jeszcze długo po wprowadzeniu chrześcijaństwa dęby otaczała atmosfera niesamowitości.
Wydawały się ludziskom straszne.
W "Beniowskim" Juliusza Słowackiego, a nie jest to jedyny przekaz, czytamy:
Był to ów sławny dąb, gaduła stary,
Jak czarownica krzywy i wybladły.
Ogniste zeschłe kora miała szpary,
Z konarów liście na poły opadły.
Liść, co pozostał - zwiędły i zwalany.
Szumiał po drzewie jak krwawe łachmany.
Aby rozwiać te zabobonne lęki, pokutujące wśród ludu, kapłani zawieszali na przydrożnych dębach kapliczki lub poświęcone obrazy, najczęściej Matki Boskiej, opowiadając, jakoby tu miała się kiedyś ukazać.
Pustelnicy, wielcy pokutnicy i inni mizantropi, uciekający od społeczeństwa do kniei, zamieszkiwali nieraz w dziuplach wypróchniałych wielkich dębów.
Po prostu dlatego, że obszerne.
Ale nie tylko dlatego.
Na ogół wierzyli w magiczne działanie tego drzewa.
Miało dawać rozum i zdrowie.
Święty Bernard (około 1091 -1153), twórca mistyki kościelnej i przeciwnik racjonalizmu, znaczną część swego życia spędził ponoć w dziupli ogromnego dębu, wypalonego przez piorun, zanim siłą ducha i wymowy począł wywierać doniosły wpływ na duchowieństwo, organizować drugą krucjatę, pisać epokowe dzieła.
Podziwiany za energię i rozum, miał mówić, że jedno i drugie zawdzięcza dębowi.
Zapewne użył przenośni, ale współcześni rozumieli to dosłownie.
Znakomity etnograf i historyk Zygmunt Gloger (1845-1910) pisze w swojej "Encyklopedii Staropolskiej":
"Odgłosem prastarych wierzeń narodu polskiego są liczne jeszcze dotąd podania i mniemania ludowe dotyczące dębu.
W Kieleckiem np., na drodze z Bejsc do Zagórzyc, stoi w lesie potężny dąb, zwany przez lud "doktorem", ponieważ leczyć ma choroby gardła, dziąseł i zębów.
Pacjent udaje się przed wschodem słońca do lasu i obchodzi dąb trzykrotnie, mówiąc:
Powiedzże mi, powiedz, mój kochany dębie,
Jakim sposobem leczyć zęby w gębie.
Tyle Zygmunt Gloger.
O uzdrowicielskich - ba! - nawet cudotwórczych właściwościach dębu mówią liczne podania ludowe, zebrane przez polskich i innych folklorystów z naszym Oskarem Kolbergiem (1814-1890) na czele.
Liście dębowe, żołędzie i całe gałęzie, odpowiednio przygotowane i przyprawione zaklęciami,
leczyły wrzody, kołtuny, kurzę ślepotę i "drygawicę oczów".
A już w bajdach, nie liczących się zupełnie z rzeczywistością, potrafiły... wskrzesić wisielca!
Drewno dębu, użyte na dzieżę, sprawiało, że dąb się w niej darzył, nigdy w pieczeniu nie stał się taki, co to "wiele ma dziur w sobie i gąbczasty, w którym się powietrza wiele zachowa, przeto wiele też w ciele wietrzności czyni".
Znachorzy, zamawiacze i babrusie (babrule też!) używali dębu do zadawania uroków, przerzucania choroby z jednej osoby na drugą, do wykrywania złodzieja i do innych dziwacznych praktyk.
Aby kogoś odchudzić do tego stopnia, żeby się go bały dzieci, należało ususzyć dębowych liści i podawać mu w jedzeniu, gdy na czczo siadał do miski.
Na wykrycie złodzieja był następujący sposób: żołędzie "głuchego dębu", czyli takiego, który się później rozwija, ususzyć, utrzeć na mąkę i dosypać podejrzanemu do jedzenia, gdy przyjdzie w gościnę.
Przyprawa ta, dostawszy się do kiszek złodzieja, wywoła mu burczenie w brzuchu, które wszyscy będą słyszeć, tylko nie on, zdemaskowany tym "wewnętrznym głosem".
A w książce Bohdana Baranowskiego pt. "Pożegnanie z diabłem i czarownicą" znajdujemy taki oto przepis na ukatrupienie całej rodziny: "
Gdy czarownik chce zaszkodzić komu na zdrowiu, rwie liście dębu, suszy takowe i o nowiu księżyca zatyka w ściany domu jego, mówiąc zaklęcie: <<jako te liście uschły, tak z całym domem niech schnie gospodarz i dzieci>>".
Magiczna moc dębów nie byłaby pełna, gdyby nie potrafiły wróżyć.
Kiedy się zdarzało, iż jesienią liście dębów brązowiały wcześniej niż zazwyczaj i wreszcie przybierały barwę czerwonawą, a potem, strącane wiatrem, licznie spadały z drzewa - wróżyło to pożary.
Utrzymywanie się zeschłych liści na drzewie aż do późnej wiosny wróżyło starcom w okolicy,
że zostaną prapradziadkami.
Obfite opadanie żołędzi wróżyło powodzenie w hodowli trzody chlewnej (nic dziwnego, skoro świnie przepadają za żołędziami), ale jednocześnie mogło być zapowiedzią łez.
Do najsławniejszych dębów-wróżbitów w Europie należał jeszcze w końcu XIX wieku dąb rosnący koło zamku hrabiów Dalhousie w pobliżu Edynburga.
Kiedy ktoś z rodziny miał zejść z tego świata, dąb ów przepowiadał to zrzuceniem gałęzi.
Przed śmiercią dzieci zrzucał gałązki młode.
Przed zgonem seniorów rodu - grube konary.
James George Frazer (1854-1941), angielski etnolog, pisze na ten temat:
"Kiedy więc stary gajowy zobaczył, jak pewnego spokojnego pogodnego dnia w lipcu 1874 roku spadł z drzewa duży konar, zawołał: <<Pan umarł teraz!>> - i wkrótce nadeszła wiadomość, że Fox Maule, jedenasty hrabia Dalhousie, wyzionął ducha".
Ani wrodzone właściwości magiczne tych potężnych drzew, ani bogi czy demony przemieszkujące w ich dziuplach nie ratowały dębów od znisty podyktowanej przez ludzką zachłanność na znakomite, trwałe, wielce przydatne drewno tych drzew.
Obroną dębów zajmowali się już pisarze starożytni - Teofrast, Katon, Pliniusz.
Ten ostatni namawiał nawet do siania lasów dębowych.
W Polsce, o której dawnym bogactwie leśnym najlepiej mówi stare przysłowie –
"nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las" - również stosunkowo wcześnie zaczęto dbać o dęby.
Statut Kazimierza Wielkiego z roku 1347 w rozdziale "de incidentibus sylvas" przepisuje kary za wycinanie młodej dębiny w cudzym lesie.
Za szkodę tego rodzaju nakazuje karę tak zwanego fantowania albo ciążenia, czyli obciążania winnego przymusem zwrotu równowartości poczynionych szkód.
Najczęściej fantem takim bywały wody, stado owiec czy odpowiednia ilość zboża.
Później za "gałęzie dębowe albo latorośle w cudzym wycięte gaju" naznaczano karę pieniężną.
Gorącym obrońcą lasów w ogóle, a dąbrów w szczególności, był Jan Ostroróg, żyjący w latach 1565-1622, wojewoda poznański, pisarz i polityk.
W swoim "Kalendarzu gospodarskim na horyzont komarzeński" nie tylko żądał troskliwej opieki nad istniejącymi lasami dębowymi, które uważał za wielkie dobro polskiej gospodarki, ale też wskazywał na pilną konieczność zakładania szkółek i pouczał o siedliskowych wymaganiach dębu.
Potęga i długowieczność dębów sprawiły, że wśród pomników przyrody drzewa te spotykamy częściej niż inne.
A z każdym łączy się jakieś podanie, jakaś legenda.
Wspomnienie, choćby w kilku słowach, każdego z dębów-pomników, naprawdę godnych uwagi, przekracza ramy tej gawędy.
Historycznym dębom polskim należałoby poświęcić całą księgę, a może nawet kilka ksiąg.
Do najsławniejszych ze sławnych należą: Baublis, Bartek, Lech, Czech, Rus oraz Dąb Bażyńskiego.
Baublis rósł w Bordziach na Żmudzi, w majątku Dionizego Paszkiewicza, zmarłego w roku 1831 sędziego ziemskiego i zbieracza starożytnych pamiątek krajowych.
Nazwa "Baublis" nadawana była tam świętym dębom pogańskim, takim, w których pniach, zapewne wypróchniałych, odzywały się głosy wieszcze.
Dąb w Bordziach należał do drzew bliskich sercu Adama Mickiewicza.
Na początku IV księgi "Pana Tadeusza" czytamy:
Drzewa moje ojczyste! Jeśli niebo zdarzy,
Bym was oglądał znowu, przyjaciele starzy,
Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie?
Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię:
Czy żyje wielki Baublis, w którego ogromie.
Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie,
Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem?
Nie, kiedy na paryskim bruku powstawała dyktowana tęsknotą wieszcza polska epopeja narodowa, Baublisa już nie było.
W roku 1811, gdy chorował u schyłku swego ponad tysiącletniego żywota, usychały mu konary, został podpalony przez głupkowatego pastucha krów.
Dla zachowania pamiątki po Baublisie - Paszkiewicz kazał ściąć majestatyczne drzewo w ten sposób, aby w środku jego wypróchniałej kłody stworzyć muzeum dla zgromadzonych "starożytności".
Umieścił tam "zbroje, wykopaliska z mogił żmudzkich portrety znakomitych rodaków, ustawił też śmigownicę z czasów szwedzkich (czyli małokalibrową armatkę, zwaną inaczej falkonetem - M.Z.).
Dziesięć osób mogło we wnętrzu tego pnia usiąść wygodnie.
Wiadomości o tragicznej śmierci starego Baublisa i o przedziwnym muzeum, urządzonym w szczątkach jego potężnego pnia, podawała ówczesna prasa, "Dziennik Wileński" z roku 1823,
"Dziennik Warszawski" z roku 1826 i inne gazety.
Bartek żyje do dziś i chyba jeszcze długo będzie dumą i ozdobą naszej ziemi.
Rośnie między Samsonowem a Zagnańskiem, koło leśnictwa we wsi Bartków.
Według turystycznych przewodników po Polsce - ma on ponad 1000 lat, 27 metrów wysokości i 9 metrów obwodu w pierśnicy, a średnica jego korony wynosi 40 metrów.
Według dendrologów - dąb ten niestety wcale nie jest rówieśnikiem państwa polskiego lecz ma "zaledwie" 640 lat, czyli wykiełkował w czasach Kazimierza Wielkiego (król ten panował od roku 1333 do 1370).
Reszta danych zgadza się co do joty.
Istnieje legenda, że wracający triumfalnie spod Wiednia w roku 1683 król Jan III Sobieski,
który przecież tak bardzo lubił dęby, zostawił w dziupli tego drzewa butlę wina i turecką szablę jako podarunek dla Bartka.
Od tego czasu Bartek, dotychczas czartowski, diabelski, czarodziejski, cudowny, zyskał
jeszcze jeden przydomek - królewski.
Nieco młodsze od Bartka, bo mające od 480 do 590 lat, są Lech, Czech i Rus.
Te historyczne dęby rosną w Rogalinie koło Kórnika w Poznańskiem, w dąbrowie, liczącej kilkaset dębów - pomników przyrody.
Z Lechem, Czechem i Rusem łączą się różne, antydatowane bezceremonialnie legendy na temat zarania państwa polskiego.
"Dęby rogalińskie", sportretowane przez Leona Wyczółkowskiego (1852-1936), można oglądać w Muzeum Narodowym.
Niegdyś dębem świętym, a obecnie pomnikiem przyrody, jest Dąb Bażyńskiego, rosnący w Kadynach koło Elbląga.
Ma on 670 lat i około 10 metrów w obwodzie.
A kto zacz ów Bażyński?
Jan Bażyński (1390-1459) był właścicielem Kadyn.
Nie zasadził wprawdzie tego dębu, ale wsławił się czymś o wiele, wiele ważniejszym.
Nie tylko bronił praw ludności Prus Wschodnich, gnębionej przez Krzyżaków, ale przede wszystkim był jednym z założycieli Związku Pruskiego.
Stał na czele poselstwa, które w roku 1454 poddało Prusy królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi, a potem był gubernatorem tej prowincji. Dąb, o którym mowa w niniejszym akapicie, to pomnik Jana Bażyńskiego.
Stoi, podobnie jak dawne dęby święte, otoczony ogrodzeniem - i niejeden człowiek chyli przed nim głowę.
Gawędy o drzewach - zaczerpnięte z książki Marii Ziółkowskiej pod tym samym tytułem
więcej na tej stronie...
<!-- m --><a class="postlink" href="http://www.puszcza.zaw.net.pl/www13ttdh/drzewa/dab.html">http://www.puszcza.zaw.net.pl/www13ttdh/drzewa/dab.html</a><!-- m -->