Izydo nie można się nie zgodzić, ale czy w rzeczywistości sami nie prowokujemy takich sytuacji?
Karma to również efekt naszych sentymentów, romantyczności, która jakby mówi: "Jak to cudownie spotkać człowieka, który był naszą miłością 200 lat temu". Bo to cudowne, zgadzam się. Ale po tych 200 latach to my może tyle przeszliśmy i tak wibrowaliśmy, że nie pasujemy już do siebie wogóle, a spotykając się robimy sobie więcej złego niż dobrego albo znów zaciągamy zobowiązania? Więc jak ma się to do zrozumienia co było złe?
Czytałam, że wszechświat działa jak lustro - jest odbiciem naszych przekonań i nastawienia. Tak działa karma. A więc zmieniając je, np. odcinając się od karmicznych partnerów w sposób świadomy i celowy, zmieniamy też to odbicie. Trzeba dojść do takiego etapu rozwoju, traktując to jako proces i rozwój osobisty, wybaczyć sobie i innym, jednocześnie czerpiąc ze zdobytych doświadczeń. W takiej sytuacji zostawiamy to, co było, zakładając, że zmiany są rewolucją w życiu, jednak są dobre. Zmieniamy przekonania, ale czy tym samym zmieniamy karmę?
Przykład tego Pustelnika - nie zmienił przekonań. Nie mógł mieć tej kobiety więc z żalu wybrał samotność. Ale przeznaczenie dało o sobie znać i po wielu latach wreszcie mogli być razem. Bo dusza świadomie wybiera drogę cierpienia - nawet ogromnego, kiedy wyje się z rozpaczy, że nie ma się już sił, ale podświadomie chce w tym tkwić, może po to by potem radość z sukcesu była jeszcze większa. Załóżmy jednak, że Pustelnik odpuszcza i np. żeni się z inną? Teraz pytanie: Czy pokocha ją i zapomni o tamtej? Czy będzie w stanie, czy ta miłość wróci do niego a drugiej zada ból? Czy jesteśmy w stanie "przeskoczyć" ponad to wszystko, ponad karmę, która każe nam patrzeć na przeszłość i na powracających partnerów jak na coś koniecznego i przyjmować bez względu na okoliczności?
Pustelnik zmienił to odbicie lustra, ale czy to się uda?
Albo jeszcze inaczej: Zakładamy, że karma to prawo odgórne, nieuniknione i na ogół związane z cierpieniem, ale przyjmujemy ją. Więc cierpimy. A co jeśli odrzucimy to? Ludzie są dla samych siebie jednak dość surowi, a gdyby to odrzucić? I uznać, że wchodzi się w nowe, a to, co było niech "znika"? Bo zwyczajnie nie chcemy cierpieć...
Karma to również efekt naszych sentymentów, romantyczności, która jakby mówi: "Jak to cudownie spotkać człowieka, który był naszą miłością 200 lat temu". Bo to cudowne, zgadzam się. Ale po tych 200 latach to my może tyle przeszliśmy i tak wibrowaliśmy, że nie pasujemy już do siebie wogóle, a spotykając się robimy sobie więcej złego niż dobrego albo znów zaciągamy zobowiązania? Więc jak ma się to do zrozumienia co było złe?
Czytałam, że wszechświat działa jak lustro - jest odbiciem naszych przekonań i nastawienia. Tak działa karma. A więc zmieniając je, np. odcinając się od karmicznych partnerów w sposób świadomy i celowy, zmieniamy też to odbicie. Trzeba dojść do takiego etapu rozwoju, traktując to jako proces i rozwój osobisty, wybaczyć sobie i innym, jednocześnie czerpiąc ze zdobytych doświadczeń. W takiej sytuacji zostawiamy to, co było, zakładając, że zmiany są rewolucją w życiu, jednak są dobre. Zmieniamy przekonania, ale czy tym samym zmieniamy karmę?
Przykład tego Pustelnika - nie zmienił przekonań. Nie mógł mieć tej kobiety więc z żalu wybrał samotność. Ale przeznaczenie dało o sobie znać i po wielu latach wreszcie mogli być razem. Bo dusza świadomie wybiera drogę cierpienia - nawet ogromnego, kiedy wyje się z rozpaczy, że nie ma się już sił, ale podświadomie chce w tym tkwić, może po to by potem radość z sukcesu była jeszcze większa. Załóżmy jednak, że Pustelnik odpuszcza i np. żeni się z inną? Teraz pytanie: Czy pokocha ją i zapomni o tamtej? Czy będzie w stanie, czy ta miłość wróci do niego a drugiej zada ból? Czy jesteśmy w stanie "przeskoczyć" ponad to wszystko, ponad karmę, która każe nam patrzeć na przeszłość i na powracających partnerów jak na coś koniecznego i przyjmować bez względu na okoliczności?
Pustelnik zmienił to odbicie lustra, ale czy to się uda?
Albo jeszcze inaczej: Zakładamy, że karma to prawo odgórne, nieuniknione i na ogół związane z cierpieniem, ale przyjmujemy ją. Więc cierpimy. A co jeśli odrzucimy to? Ludzie są dla samych siebie jednak dość surowi, a gdyby to odrzucić? I uznać, że wchodzi się w nowe, a to, co było niech "znika"? Bo zwyczajnie nie chcemy cierpieć...