" Dom Bartmanów " - kryminał w/g Mikesza ...
#7

VI.

Powoli otwierałem oczy. Starałem się przypomnieć, co ostatnio zaszło. Chyba zalałem się w trupa. Czułem się dziwnie i chyba nie był to zwykły kac. Ciało mi zdrętwiało od leżenia w jednej pozycji. W ustach suchość, a w głowie senność, ale przytomność umysłu zaczynała wracać. Głowa pękała z bólu. Zerknąłem na zegarek, dochodziła 23;oo.
O rany, co się stało i gdzie jest Maria ...?
Wolno podniosłem się z łóżka, byłem słaby. Zaraz zauważyłem ją, leżącą obok w szlafroku.
- Mario ! Mario ! Co z tobą ? Ty też się tak urządziłaś ? – szarpałem gwałtownie dziewczynę. – Obudź się, do licha !
Była blada i mamrotała coś nieprzytomne. Ale nas urządzili ! – pomyślałem i bezradnie rozejrzałem się dookoła. Nie mogłem jej dobudzić.
Co to wszystko na znaczyć ? Spojrzałem w okno. Za szybą ciemność, a w pokoju świeciła się tylko mała nocna lampa na stoliku obok. Z każdą sekundą przybywało mi sił. Zeskoczyłem z łóżka i dopadłem drzwi pokoju. Szarpnąłem za klamkę, ale były zamknięte. Zastanowiłem się i zanalizowałem naszą sytuację.
Wyglądało na to, że mieszkańcy tego zameczku uwięzili nas. Poprzez uprzejmość uśpili naszą czujność, a następnie doprowadzili do nieprzytomności podając nam jakieś narkotyki. A więc, znajdowaliśmy się w pułapce ! Co za łotry ! Pewnie podobnie zrobili z porucznikiem i małą dziewczynką ! Ale dlaczego tak postąpili ? W jakim celu ... ?! Przecież o nic nie podejrzewaliśmy gospodarzy i już mieliśmy wychodzić z tego cholernego domu !
Dochodziłem do siebie i zaczynałem bystrzej myśleć. Doskoczyłem do swej dziewczyny i podwinąłem jej rękawy. Na ramieniu miała wyraźny ślad po ukłuciu igłą. A to sukinsyny ...! – zakląłem. Pewnie jej coś wstrzyknęli ! Sprawdziłem i swoje ręce. Także posiadałem mały ślad na żyle.
Za drzwiami usłyszałem zbliżające się kroki i odgłos rozmowy.
- Gdyby wtedy uciekła, musielibyśmy z nich zrezygnować ... Dobrze, że Hubert znalazł ją w ogrodzie w ostatniej chwili ! Zgubią nas kiedyś te twoje skłonności, mój drogi ...!
Poznałem głos pani Rity. Natychmiast położyłem się z powrotem na łóżku i udałem śpiącego. W umyśle zaświtał mi pewien plan. Drzwi zaskrzypiały i do pomieszczenia weszła starsza para małżonków.
- Przesadzasz kochanie ... – bronił się Bartman. – Wszystko skończyło się pomyślnie, żadnych problemów prawie nie było. Patrz, śpią jak dzieci ... !
- Jesteś zbyt lekkomyślny ! Poza tym mówiłam ci, aby zrobić zastrzyk przed dwudziestą drugą ! Dlaczego mnie nie słuchasz ...? Kamil przyjedzie po nich dopiero jutro w południe ! Muszą być cały czas nieprzytomni, a ty oszczędzasz środki !
- Kochanie, mamy ich bardzo mało, a zdobycie ich jest niełatwe. No i sporo kosztują !
- Śpią jak susły ! Dziewczyna jeszcze pośpi, ale jemu już teraz trzeba podać ... Ale najpierw pobiorę krew, chyba za mało wtedy wzięłam.
Otworzyłem jedno oko. W palcach damulki zobaczyłem strzykawkę z grubą igłą. Poczułem zaciśnięcie gumowej rurki na przedramieniu. Po co im do cholery moja krew ...?
- Trzeba było uśpić ich oboje jednocześnie. Ostatni raz pozwalam ci bawić się z klientami ... – gderała pani Rita, siedząc przy mnie na łóżku.

-23-

- Doskonale rozumien , mój drogi, że dziewczyna bardzo ci się podoba, ale twoje niezdrowe skłonności kiedyś nas zgubią ! Za duże ryzyko, rozumiesz ...? Zawsze może zdarzyć się coś nieprzewidzianego !
- Ależ kochanie, już rozmawialiśmy na ten temat ... – uprzejmym tonem mówił Bartman. – Że popatrzę sobie na bezradnego i bezbronnego człowieka ? Jemu i tak już wszystko jedno !
- Mój drogi, nie tylko na nich patrzysz, ale także robisz inne rzeczy ! Z tą blondyneczką siedziałeś sam przez prawie godzinę ! Co z nią robiłeś ? Pewnie zdjęcia także ...!
- Kochanie ... jej i tak to nie zaszkodzi ... Nic o nich nie wie i nie dowie się już !
- Nie podoba mi się to ! Dochodzisz siedemdziesiątki, a zachowujesz się jak dzieciak !
- Po prostu czuję się młody, kochanie !
Drgnąłem. Czekałem na odpowiedni moment do ataku. Ze złości zaciskałem zęby. Co za cholerny drań !
- Sama chętnie na nią patrzyłam, kiedy była naga, nie powiem ... jest pociągająca, śliczna. Lubię piękne kobiety, tak jak ty Bruno, ale na więcej wobec nich sobie nigdy nie pozwalam !
- Bo nie jesteś mężczyzną, kochanie. Zresztą nasza pani adwokat i tak w końcu sama by się mi oddała. Takie to mają temperament ! – przekomarzał się starszy pan ze swoją żoną. – Jeszcze zdziwiłabyś się Rito ... !
Gospodyni domu pobrała mi krew i sięgnęła po następną strzykawkę. Odwróciła się. Dłużej już nie wytrzymałem. Zebrałem w sobie maksimum sił i poderwałem się nagle z miejsca.
- Och ... ! – krzyknęła zaskoczona starsza pani.
Potrąciłem tacę z medykamentami, która z hukiem upadła na podłogę. Nie wiedziałem jeszcze o co tu chodzi, ale czułem, że walczę o moje i partnerki życie. Doskoczyłem do Bartmana, bo to on był moim głównym przeciwnikiem.
Pchnąłem go na ścianę i zamierzałem go uderzyć. Teraz tylko siła fizyczna decydowała o pokonaniu śmiertelnego wroga.
Niestety, ów mężczyzna, który pomimo, że był ze czterdzieści lat starszy ode mnie, nie dał się łatwo pokonać. Zablokował się ciałem, a potem moje uderzenie pięścią . Z zaciśniętymi ustami i zdziwieniem w oczach przystąpił do kontrataku. Zamachnął się na mnie potężną łapą, ale w ostatniej chwili zdołałem uchylić się. Za sobą usłyszałem wrzask Rity.
Starsza kobieta także rzuciła się z furią na mnie. Zrobiłem drugi unik i żona właściciela posesji zderzyła się ze swoim mężem. Nastąpił moment konsternacji. Wykorzystałem go na ucieczkę i pędem wybiegłem z pomieszczenia.
- Za nim ! Hubercie ! Hubercie ! – słyszałem histeryczny głos chudej damy ! - Złapcie go, nie może nam uciec ...! Bruno, za nim ...!
Wypadłem na korytarz i ile sił w nogach popędziłem w stronę wyjścia. W starciu z dwoma postawnymi mężczyznami nie miałem szans. Drzwi wyjściowe były zamknięte. Nie namyślałem się długo. W piwnicy upatrywałem swoja szansę. Brak światła i wiele zakamarków mogły mnie dobrze ukryć. Z niemałym trudem otworzyłem masywne drzwi, zszedłem po schodach w dół i znikłem w ciemności.
- Gdzie on jest ...? Dokąd uciekł ...?! Pewnie przez okno, tak jak ta dziewucha wyskoczył ...! – słyszałem donośny głos Bartmana.
Nogi ugięły się pode mną, serce waliło jak oszalałe, ale umysł pracował na przyśpieszonych obrotach. Wielki strach, suchość w ustach i ciemność wokół. Dotykałem dłońmi po omacku wilgotnych murów i posuwałem się dalej. Wiedziałem już, że mieszkańcy domu pewnie chcieli nas zabić, tylko nie wiedziałem dlaczego.

-24-

Z kieszeni marynarki wyciągnąłem zapałki. Pot zalewał oczy. Bolała stopa, którą podczas szaleńczego zbiegania ze schodów chyba lekko skręciłem. Przeszedłem przez wybitą dziurę w murze i skuliłem się w ciemnym kącie. Zapaliłem papierosa. Zastanawiałem się, jak ocalić partnerkę i siebie samego.
Bruno Bartman w bezpośrednim krótkim starciu okazał się trudnym przeciwnikiem, ale w nogach byłem znacznie szybszy i nie wiedział, gdzie się skryłem. Malutki ognik papierosa tlący się łagodnie , oświetlał ohydne pomieszczenie. Co robić ...? – myślałem gorączkowo. Czego ci Bartmanowie od nas chcą ...? Gdyby chcieli zabić, już dawno to by uczynili. Z pewnością mają związek ze sprawą zaginięcia dwojga ludzi. W pokoju mówili, że jakiś Kamil ma przyjechać samochodem. Po co ...? Może porwanie ? A co ma znaczyć to pobieranie krwi ...? Wspominali o ucieczce jakiejś kobiety i że znaleźli ją w ogrodzie. Czy była to Maria ...? Niewiele rozumiałem.
Musiałem jak najszybciej niepostrzeżenie wydostać się z tego miejsca , ratować Marię i zawiadomić policję. Bartmanowie nie szukali mnie w lochach. Pewnie sądzili, że uciekłem inną drogą.
Odpocząłem, skończyłem palić papierosa i powoli ruszyłem w stronę wyjścia. Potknąłem się o leżący młot, którym rozwalałem ścianę. Podniosłem go. Z takim narzędziem w dłoni, czułem się pewniejszy.
Ostrożnie wyjrzałem na korytarz. Cisza i pustka. Na palcach podbiegłem do drzwi pokoju, otworzyłem je, doskoczyłem do okna i skoczyłem w dół. Ciężki młot rzuciłem na trawnik i nie oglądając się za siebie popędziłem w kierunku głównej bramy. Sforsowałem ją i tak znalazłem się na ulicy. Było wpół do dwunastej w nocy.
Biegłem pustą ulicą mijając drzewa. Jakże żałowałem, że zawieruszył mi się gdzieś telefon komórkowy ! Pewnie Bartmanowie mi go zabrali ! Musiałem jak najszybciej znaleźć budkę telefoniczną. W końcu zobaczyłem ją i nerwowo wykręciłem numer. Jak to dobrze, że przełożyłem wszystkie swoje dokumenty do kieszeni marynarki Bartmana ! W nich znalazłem wizytówkę majora Jonsona. Długo nikt nie podnosił słuchawki.
- Kto tam ...? – odezwał się zachrypnięty głos.
Przedstawiłem się i dokładnie zrelacjonowałem mu całe zdarzenie.
- Natychmiast jest potrzebna tutaj policja ! Trzeba aresztować Bartmanów i ratować Marię ! Oni jeszcze ją zabiją ! To jacyś szaleńcy ...! – krzyczałem.
- Skąd panu teraz wezmę w środku nocy pluton policji ? Czy pan niemądry ...?
- Musi pan, to sprawa życia lub śmierci !
- No, dobra ... – zastanowił się stróż prawa. – Niech pan czeka na mnie koło tego domu. Zaraz będę z paroma ludźmi.
- Tylko proszę się pośpieszyć ! – byłem cały rozemocjonowany.
Wróciłem pod główną bramę posesji Bartmanów i skryłem się pod wielkim krzakiem. Co te skurczybyki knują ...? – zastanawiałem się. Znów zapaliłem papierosa. Padał drobny deszczyk i wiał zimny wiatr. Raz po raz spoglądałem na ponurą bryłę zameczku i wychylałem się na ulicę, patrząc, czy major nie nadjeżdża. Nie mogłem się jego doczekać i bałem się o Marię. Czas dłużył się niemiłosiernie. Dookoła panowała cisza, zmącona szumem wiatru i uderzeniami kropel wody o zwiędłe liście. Żółtawy blask ulicznych latarni odbijał się od licznych kałuż.
Wreszcie usłyszałem warkot silnika. Wybiegłem na drogę. Niestety, to była tylko taksówka. Zakląłem zawiedziony. W końcu pojawiły się dwa samochody. Cicho podjechały pod bramę.
Wyskoczyło z nich pięciu ludzi po cywilnemu.

-25-


- I mówi pan, że uśpili was jakimiś świństwami ...? Krew pobierali ...? Zaraz weźmiemy się za tych starych ! Niech nie myślą, że można bawić się z nami w kotka i myszkę !- tak przywitał mnie otyły major Jonson.
Chwilę potem wszyscy stanęliśmy przed drzwiami domu. Energicznie uderzyłem w nie pięścią.
- Otwierać, policja ...! Proszę natychmiast otworzyć !
Drzwi skrzypnęły i w progu ukazał się Bartman w pasiastej piżamie.
- O co chodzi ... ? – zapytał zdumiony.
Trafiał mnie szlag. Major przedstawił się i pokazał swą legitymację.
- Możemy wejść do środka ...? Ten pan twierdzi, że przetrzymuje pan tutaj kobietę, jego wspólniczkę !
- Teraz, o północy ...? Co znowu panów do mnie sprowadza ? – drań udawał głupiego.
- Podobno odurzył pan ją jakimiś środkami i zamierza zabić !
- Co takiego ...? ! To jakiś absurd ... !
- Pozwoli pan, że wejdziemy i się rozejrzymy.
Potrąciłem Bartmana i pierwszy co tchu popędziłem po schodach na górę do pokoju, w którym przebywała Maria.
- Ależ proszę bardzo ... po raz kolejny oświadczam, że nie mamy tu nic do ukrycia! Nikogo nie przetrzymuję ! Temu panu coś się pomyliło ! – słyszałem za sobą wyjaśnienia gospodarza domu.
Z impetem wpadłem do pokoju i zastygłem w przerażeniu. Łóżko na którym powinna leżeć moja partnerka było puste.
- Gdzie ona jest ...? – wrzasnąłem. – Co z nią zrobiliście ... ?!
Po kolei zacząłem zaglądać do wszystkich pomieszczeń, ale nigdzie Marii nie było.
- Gdzie ona jest ... ?! ! Gdzie ją ukryłeś, ty draniu ...! – doskoczyłem wściekły do Bartmana, gdy przetrząsnąłem wszystkie pokoje w domu.
Złapałem go za piżamę i szarpnąłem dziada.
- Spokojnie, zaraz to wyjaśnimy ... – uspokajał mnie Jonson. – Panowie sprawdźcie wszystko jeszcze raz ... – zwrócił się do swoich ludzi, którzy rozbiegli się po zameczku.
- Kogo pan chce znaleźć ? Tę kobietę, która była tutaj parę godzin temu z tym panem ? To śmieszne. Przecież razem wyszli koło siedemnastej ... Mieli mały wypadek w piwnicy, ale nic się nie stało ... – bezczelnie kłamał mieszkaniec domu. – Zostali nawet u nas na poczęstunku ... Powtarzam, wyszli razem ...
- Ten pan twierdzi, że było inaczej. Państwo najpierw uśpili ich, a potem pobierali krew i prawdopodobnie chcieli zabić. Temu panu udało się jednak uciec i nas zawiadomić – major patrzył pochmurnie w oczy złoczyńcy.
- Co za nonsens ! Jakiś absurd ! Po co mielibyśmy go usypiać i pobierać krew ...! Proszę pana, ja jestem poważnym, schorowanym starszym człowiekiem ...! Co to ma w ogóle znaczyć ? Ja chyba złożę skargę na panów ... !
- Ale z pana bezczelny typ ! – nie wytrzymałem. - Pan łże ...! Co zrobił pan z moją dziewczyną ?! Gadaj łotrze ...! Ona musi gdzieś tu być ...! – znów wściekły doskoczyłem do właściciela domu.
- Jeżeli jest tutaj, to niech pan ją odnajdzie ...- odezwała się pani Rita, wchodząc do przedpokoju. – Jak panu nie wstyd ponownie nas nachodzić ! Czy niewystarczająco pokazaliśmy wam cały dom ? Czy nie wyjaśniliśmy wszystkiego ? Czego jeszcze od nas chcecie ...?

-26-

Była w długiej, beżowej nocnej koszuli i złość rysowała się na jej szczupłej twarzy.
- Gdzie jest Maria ...?! – powtórzyłem zdenerwowany swą bezsilnością. – Wszystko słyszałem, co mówiliście przy nas w pokoju, stare łajdaki ...!
- Pan mnie obraża we własnym domu ! Skąd mamy wiedzieć gdzie podziewa się teraz pana narzeczona ? Nie jesteśmy jasnowidzami !
Major Jonson spojrzał na mnie pytająco.
- Kłamią ! Proszę szukać dziewczyny !
- Nikogo nie znajdziecie, tracicie tylko czas ... – ziewnął pewny siebie Bartman. – Temu panu coś się pomyliło. Pewnie wypił za dużo i zostawił dziewczynę gdzie indziej !
- Kamerdyner ! Był jeszcze kamerdyner ! Może on powie prawdę ! – przypomniało mi się. – Proszę go przesłuchać !
- Pracował do dwudziestej i wyszedł do domu – oznajmiła małżonka starszego pana.
- Nieprawda ! Razem mnie goniliście po dwudziestej trzeciej ! – zaprzeczałem.
- Ten pan jest śmieszny ... ! - westchnął Bartman, zwracając się do policjanta. – Chyba coś sobie uroił ! A może się leczy psychiatrycznie ? Proszę o dowody, bo bez nich więcej nie rozmawiam. Powiedziałem swoje !
Przyszli policjanci kręcąc głowami, że nikogo nie znaleźli.
- A byliście w piwnicy i na strychu ...? – zapytałem zrozpaczony. – A w basztach ?
Potwierdzili. Dygotałem z nerwów. Tak mnie zrobić w konia ! Zwróciłem się do Bartmana już innym tonem.
- Dlaczego pan to robi ...? Kim pan jest, u diabła ? Co pan knuje ...? Po co panu nasza krew ? Po co panu moja dziewczyna ...?
- Nie wiem, o co panu chodzi... Co mnie obchodzi pana wspólniczka ? Za przeproszeniem, odchrzań się pan wreszcie ode mnie ! – odrzekł i odwrócił twarz w drugą stronę.
Musiałem przyznać, że doskonale zagrał swoją rolę. Pękałem ze złości.
- Panie majorze, kłamią w żywe oczy ... ! To świetni aktorzy ! – traciłem cierpliwość. -Zamroczyli Marię i gdzieś ją przetrzymują albo ją gdzieś wywieźli ! Mieli na to czas ! Pewnie podobnie zrobili to z porucznikiem i dziewczynką ! To niebezpieczni szaleńcy ! Proszę ich aresztować !
Major Jonson był zdezorientowany. Raz słuchał moich wyjaśnień, raz Bartmanów.
- Za co aresztować ... ?- odezwał się spokojnie gospodarz. - Niepokoicie po nocach prawych obywateli i wmawiacie im jakieś niestworzone rzeczy. Po co miałbym ukrywać obcą kobietę ? Po jakie licho ? Proszę najpierw sprawdzić, czy ta panienka jest u siebie w domu, a potem robić larum i nachodzić kogoś po nocach !
Jonson wziął mnie pod rękę i odciągnął na bok.
- I co ja do cholery mam teraz zrobić ...? Gdzie jakieś dowody ...? Pana słowo jest przeciwko jego ! Wedle prawa nic nie mogę zrobić !
- A widzi pan ... ? – śmiał się Bartman, który usłyszał naszą rozmowę.- Dziewczyna pewnie teraz w swoim domu bierze kąpiel i może nie jest sama ...!
Szlag mnie trafił, ale major zdecydował zakończyć wizytę.
- Dziękuję państwu i przepraszam za najście ...
Byłem w rozpaczy. Nie mogłem uwierzyć, że Bartmanowie kpią z policji. Bydlaki ! Wyszliśmy z zameczku z posępnymi minami i wsiedliśmy do samochodu.
- Ja wierzę panu, ale muszę mieć chociaż najmniejsze dowody winy ...! Co w takiej sytuacji mogłem zrobić ? – pytał mnie także zirytowany. – Zostawiłem koło domu jednego z moich ludzi, niech obserwuje.

-27-

Gryzłem palce z bezradności.
- Łotry, sukinsyny ...bydlaki .. – kręciłem ze złością i z niedowierzaniem głową. – Maria jest w olbrzymim niebezpieczeństwie ...!
- Teraz pojedziemy do mieszkania pana wspólniczki - postanowił major Policji - Jaki to adres ...?

C. d. n ...
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości