" Dom Bartmanów " - kryminał w/g Mikesza ...
#13

XI.

Nieobecność Marii w pracy była dla mnie niepokojąca. Jej samochód stał na parkingu, ale w adwokaturze nie pojawiła się. Czekali na nią umówieni, zniecierpliwieni klienci. Zadzwoniłem pod jej numer komórkowy, ale nikt nie odbierał. Zaczynałem się denerwować. O dziesiątej wystukałem numer majora Jonsona. Instynktownie pomyślałem o Bartmanie.
- Czy może pan wie, gdzie jest teraz moja koleżanka ...?
- A skąd mam wiedzieć ...?
- A czy posiadłość Bartmanów jest nadal obserwowana ...?
- Po co pan pyta ...? Otrzymaliśmy sygnał, że chce wydostać się z kraju promem, więc nad ranem zdjąłem swoich ludzi ... A stało się coś ...?
- Nie ... nic ... ale nie mogę się z nią skontaktować ...
Wewnętrzny głos podpowiadał mi, że może warto sprawdzić dom tego nieobliczalnego człowieka. Nie miałem specjalnie nic do roboty, a Maria nadal nie dawała znaku życia.
Zatrzymałem samochód w wąskiej uliczce i pełen podniecenia ruszyłem w stronę nieruchomości Bartmanów. Z trudem przedostałem się przez mur, brudząc spodnie i ręce. Nie chciałem, aby ktoś mnie zobaczył.
- Ktoś ty ...! ? Co tu robisz, do cholery ...?! – szczupła sylwetka człowieka nagle wyłoniła się zza drzew. – Czego tu szukasz1? Kim jesteś !? Może szpiegujesz ..?! Gadaj ! Glina ... ?
- Skądże .. ! Poszukuję pewnej kobiety ... – odrzekłem niepewnie, czując jak włos na głowie mi się jeży.
- Tutaj nie ma żadnej kobiety , frajerze...!
Coś pstryknęło, błysnęło i zobaczyłem w dłoni mężczyzny nóż.
- Zaraz sprawdzimy coś za jeden ...! Tylko nie stawiaj mi się facet ...! – warknął złowróżbnie stróż. – No, idziemy ...!
Jednym krokiem niespodziewanie zaszedł mnie od tył i zanim się zorientowałem, miałem wykręconą rękę. Ostry metal uciskał mi szyję.
- Tylko ostrożnie z tym narzędziem ! Chciałem się tylko rozejrzeć ! Po co od razu pan mi grozi ...? Nic nikomu nie zrobię ...! – tłumaczyłem się przestraszony, idąc pochylony w przód. – Co się pan wygłupia, stało się coś ...?
- Wszedłeś na teren prywatny, facet ...! – oprych pchnął mnie w otwarte wrota zameczku. – Idziemy ... !
Zasunął za mną żelazne drzwi na zasuwę, puścił moją rękę, a scyzoryk schował do kieszeni.
- Facet szwendał się koło budynku. Zgarnąłem gościa, bo licho wie, co to za jeden ... ! Węszył ... ! – zwrócił się stróż do swego kompana, który wyłonił się za okiennej kotary.

-43-

Rozglądnąłem się wokół siebie. Znajdowałem się w niemal pustym pomieszczeniu. Na środku stał tylko stół z krzesłami. Dwaj mężczyźni wyglądali na ludzi pilnujących kogoś albo czegoś. Mimo, że wcześniej myszkowałem w całym zameczku, w tym pokoju nie byłem ...
- Może to glina ...? Trzeba go przeszukać !
- Ależ panowie... co to za cyrk ...? Nie jestem policjantem, ja tylko szukam mojej przyjaciółki ... Panowie spokojnie ...
Jeden z nich dokładnie mnie obmacał.
- Ma tylko prawo jazdy, komórkę i trochę pieniędzy ! To chyba nie jest szpicel ! Poza tym, chyba nie byłby sam ...? – stwierdził ochroniarz domu.
- Oczywiście, że nie jestem policjantem ! – broniłem się, kryjąc lęk na twarzy. – Szukałem tylko kogoś, bo sądziłem, że być może znajduje się gdzieś w okolicy. Pomyliłem się, przepraszam za najście. Pójdę już, nie będę panom zawracał głowy – zrobiłem ruch w kierunku wyjścia.
Nogi uginały mi się ze strachu, a w umyśle wykiełkowała myśl, że trafiłem w dziesiątkę. Ci mężczyźni w siedzibie Bartmana z pewnością mieli z nim związek i prawdopodobnie ze zniknięciem Marii także. Chciałem wydostać się stamtąd i jak najszybciej powiadomić Jonsona o moim odkryciu. Niemal na sto procent byłem pewny, że dziewczyna została uprowadzona i przetrzymywana przez tego łotra.
- Czego tu szukałeś ? Kim jesteś ? – osobnik w czarnej kurtce złapał mnie za klapy płaszcza i przycisnął do ściany. – Nie uwierzę, kurde, że przypadkowo plątałeś się po obcym terenie ! Kitu nam nie wciskaj ! Gadaj, co robiłeś ...!
- Powtarzam panowie, że znalazłem się tutaj przez zupełny przypadek. Szukałem kogoś, nic więcej ...!
- Kogo ?
- Jednej osoby.
- Mówiłeś mi, że chodzi o kobitkę !
- A kobieta to nie osoba ...?
- W trąbę z nami posuwasz ...?! Sądzisz, że nas wykiwasz ...?!
- Spoko stary ... – uspokajał jeden drugiego. – Zrobimy to, co kazał szef. Żadnych świadków, żadnego ryzyka, jasne ...?
Zbiry spojrzeli na siebie i w mig znowu mnie pochwycili w swe mocne łapska.
- Sam się wpakowałeś bracie ...!
Szarpnąłem się, ale nie dałem rady dwóm osiłkom. Zaczęli mnie gdzieś prowadzić.
- Panowie, co robicie ..? Dokąd idziemy ...? Czego chcecie, do cholery !
Oprychy dobrze wiedzieli, co czynić. Wypuszczając mnie, narażali się na duże niebezpieczeństwo. Na pewno brali pod uwagę fakt, że nieznany im facet może zawiadomić policję i wydać ukrywającego się Bartmana .
- Dokąd mnie prowadzicie !? Co chcecie zrobić ...? – powtórzyłem, gdy wlekli mnie do piwnicy. – Dlaczego tam ...?!
Siła fizyczna była górą. Schodząc schodkami w dół do podziemnej części zamku, czułem lekkie przerażenie. Na nic zdały się moje wysiłki, by uwolnić się od bandziorów. W odpowiedzi otrzymałem silny cios w bok. Zabolało i na chwilę zabrakło mi powietrza. Słabiutkie, zimne światło tliło się z paru żarówek. Pewnie naprawili prąd. Oświetlało mokre i odrapane mury piwnicy. Nie przypuszczałem , że znowu trafię w to ohydne miejsce.
- Do tej jamy z nim ...! Niech tam zgnije ...! Nikt go tam nie znajdzie ! Niech nie wtyka nosa w nie swoje sprawy ...! – skazał mnie ten w czarnej kurtce.


-44-

Bandyci zatrzymali się przy wąskich drzwiach, zbitych tylko z samych desek. Otworzyli je i z trudnością przecisnęliśmy się przez prostokątny otwór. Ledwo chwytałem do płuc stęchłe powietrze.
- Panowie, co wy robicie ... ?!
- Przyznaj się, że szukałeś tej ładniutkiej babki ! Co z nią szef wyprawiał ...! Ty frajerze, przyszedłeś po nią sam ...? Skąd do cholery wiedziałeś, że ona tu jest ...? Kto ty w ogóle jesteś ? Myślałeś, że wypuścimy cię, a ty zawiadomisz gliny ...? Nic z tego, zdechniesz w tym dole ! Warto było się poświęcać dla takiej ...? Sam tego chciałeś ... !
Znalazłem się w ciemnej, dusznej celi. Mgliste światełko z korytarza rzucało słaby blask na jakąś dziurę w ziemi. Czyżby te łotry chcieli mnie tam wrzucić ? Strach dodał mi sił. W rozpaczy zdołałem wyrwać się z rąk mężczyzn i rzucić w stronę jasnego otworu wyjścia. Moment potem nastąpiło chwilowe zapomnienie.
Zdezorientowany ocknąłem się leżąc na mazistej ziemi. Bolała cała szczęka, a w głowie głośno szumiało. Zrozumiałem, że otrzymałem bardzo silne uderzenie w twarz. Byłem zupełnie bez sił. Bandyci poderwali mnie za ramiona w górę i ordynarnie przeklinając, zawlekli na krawędź studni.
Lej biegnący pionowo w dół do czarnej czeluści, skojarzył mi się zaraz z drogą do samych piekieł. W najgorszych w swych snach wpadałem w przeróżne przepaście i budziłem się wtedy w środku nocy z rozkołatanym sercem. Tutaj nie mogłem się obudzić, to była rzeczywistość. Spojrzałem jeszcze błagalnie na swych prześladowców. Dłonie drżały, lęk złapał na gardło.
- Panowie, chyba nie wrzucicie mnie tam ...?! – wykrztusiłem z trwogą. – Panowie, na Boga ... nie róbcie tego ...! No, co wy ... !
- Spadaj facet ... – zaśmiali się oprychy i pchnęli mnie w przód.
Straciłem równowagę i zsunąłem się w dół. Krzyknąłem w śmiertelnym strachu i po chwili uderzyłem stopami o rozmiękłe podłoże. Studnia o średnicy półtora metra nie była przyjazna człowiekowi. Duszność, ciemność, smród. Po omacku wyciągnąłem ręce przed siebie. Wokół mnie była zimna, twarda skała.
Spojrzałem w górę i zobaczyłem nad sobą jasny krąg. Oprawcy jeszcze nachylili się i coś do mnie mówili. Potem jasne koło w górze zbledło i w końcu znikło. Nastała całkowita ciemność. Przeraźliwie zawołałem. Pomyślałem, że może chcą mnie tylko nastraszyć, pozostawiając na pewien czas w tym ciasnym grobie. Wpadłem niemal w panikę. Poczułem się pogrzebany żywcem.
Przez chwilę nadsłuchiwałem mając nadzieję, że jest to tylko wredny kawał osiłków. Niestety, tak nie było. Chciałem za wszelką cenę wspiąć się na górę, ale nerwy mi nie wytrzymały. Od uderzeń i prób wydostania się zaczęły mi krwawić ręce. Logiczne myślenie zgubiłem wśród miotania się w dusznym leju. Czy tak wygląda walka i zmaganie się człowieka ze śmiertelną pułapką ...?
Zmęczony opadłem w trwodze na ziemię. Wysiłek i próba wydostania się o własnych siłach okazały się nadaremne. Przed oczami latały białe mroczki, a dotychczasowe życie ukazało mi się jak w przyśpieszonych kadrach filmu.
Długo dochodziłem do siebie, nie potrafiłem określić, ile czasu minęło. Pierwszy szok minął i powoli zmysły wracały do równowagi. Całe szczęście, że otwór w piwnicy okazał się niezbyt głęboki i podczas upadku nic mi się nie stało. To było moje piekło za życia. Pozostawiony w wąskim leju z trudem opanowywałem nerwy, siły wracały, a chęć wydostania się stamtąd była olbrzymia.


-45-

Chyba już nie mogło być gorzej – wnioskowałem. Ale, nie była to prawda. Mogłem przecież poważnie zranić się lub złamać nogę. Wtedy pozostałaby tylko żarliwa modlitwa o szybką śmierć. Postanowiłem do ostatnich sił walczyć o życie. Gaz w mojej zapalniczce szybko skończył się.
Skalne mury nie były gładkie. Dużo było wystających ostrych krawędzi i wnęk, na których jednak można było oprzeć dłoń lub stopę. To była moja szansa. Z amokiem w oczach przystąpiłem do kolejnych ataków wyswobodzenia się z grobu.
Parę prób wydostania się było nieudanych, upadałem na dno z różnych wysokości. Osuwałem się, kalecząc dłonie i plecy, którymi starałem się opierać o wystające fragmenty skały. Szkoda, że nic nie widziałem. Musiałem wspinać się po omacku. Mój organizm był zmobilizowany na maksymalny wysiłek. Stopniowo uczyłem się topografii otoczenia. Upadając raz po raz, wiedziałem, gdzie można było się uchwycić, podeprzeć nogą, a gdzie ściana była gładka.
W końcu udało mi się ! Zakrwawionymi dłońmi sięgnąłem krawędzi wyjścia. Byłem wolny!
Leżałem u wrót studni i ciężko oddychałem. Wzruszenie chwyciło mnie za gardło z radości. Piekły plecy i ręce. Nie zastanawiając się, chwiejnym krokiem dopadłem wyjścia, przez które wpadało słabiutkie światło z korytarza. Co za szczęście, że udało mi się wydostać z tej potwornej pułapki !
Wyszedłem na korytarz i zrzuciłem z siebie podarty płaszcz. Brud wymieszany z krwią oblepiał ciało. Musiałem odpocząć, grożące mi niebezpieczeństwo nie było przecież zażegnane. Teraz tylko musiałem wymknąć się z tego domu i natychmiast zawiadomić policję. Już raz udało mi się to zrobić.
Nie byłem w stanie sam ratować Marii z rąk zwyrodnialców.
Wyszedłem po schodach z piwnicy i z duszą na ramieniu ostrożnie wyjrzałem na domowy przedpokój. Cisza i spokój. Podbiegłem do pierwszego z brzegu pokoju z zamiarem ponownej ucieczki przez okno. Już miałem otwierać drzwi i czmychnąć, gdy usłyszałem rozmowę mężczyzn.
- ... ją wypuść w nocy, kiedy będę już stąd bardzo daleko ... tak, jak mówiłem ... szkoda jej, ładna jest ... Zrobię jej kawał ... ale wstydu się naje ...
Zaraz poznałem niski i gruby głos samego Bruno Bartmana. Rozmawiał z kimś na górze w korytarzu.
- ... większą satysfakcję niż jej śmierć sprawi mi świadomość, że upokorzyłem ją i będzie musiała z tym żyć ...
- A co z tym jej facecikiem ...? Tego palanta też mamy wypuścić ...?
- Zostawcie go, gdzie tam jest ... nich zgnije ... Kto go tam znajdzie ... ? Tylko, czy aby na pewno nie wydostanie się z tej dziury ...?
- To mięczak i laluś ! Nie da rady !
- Tylko szkoda, że ten goguś w internecie nie obejrzy zdjęć tej swojej ukochanej ... trudno ...!
Jakie znowu zdjęcia ...? Gryzłem palce ze złości. Gdzie jest policja !? Czemu nie obserwowali domu, do licha ...?
- ... za parę godzin mam samolot ... wiesz, co robić ... Hubercie ... Wy już zmiatajcie ... a ty, pamiętaj, wypuść ją nie wcześniej niż po dwudzieste czwartej i pilnuj ...! To żegnamy się panowie ...
Szybo dedukowałem. Niebawem w zameczku pozostanie tylko jeden człowiek z Marią, a pozostali wyjadą, uciekną pewnie zagranicę. Miałem nadzieję, że kochance nic złego nie przytrafiło się. Nie miałem jednak pojęcia w jakim celu ją te łotry tutaj sprowadzili.

-46-

Pojąłem, że w krótkim czasie sytuacja zmieniła się na moją korzyść. Zawahałem się, czy jednak w takich okolicznościach uciekać. W domu pozostał tylko jeden bandzior, który zresztą nie miał pojęcia, że wydostałem się ze studni i - być może- ma przeciwnika. Zwietrzyłem dla siebie szansę.
Wzrastał u mnie gniew na Bartmana i jego ludzi. Poczułem jak rośnie we mnie siła i chęć odwetu za wszystko, co nam uczynili. Pragnąłem odnaleźć zbira i wyrwać z jego rąk dziewczynę. Na razie nie miałem pojęcia w jaki sposób pokonać wroga. Schowałem się pomiędzy biblioteczką, stojącą w przedpokoju, a kotarą przy oknie i czekałem. Tak jak przypuszczałem, oprychy chyba wyszli bocznym wyjściem. Nastała cisza.
Nie wiedziałem, co robić, gdy odnajdę tych dwoje. Przecież oprych był ode mnie silniejszy, a ja nie miałem żadnej broni. Spostrzegłem stojący w kącie zwykły taboret. Zaskoczę faceta i dam mu nim w łeb...! – zdecydowałem. Ale gdy ruszyłem w poszukiwaniu przeciwnika zmieniłem broń. W kuchni znalazłem nóż. Zadowolony zrezygnowałem z mebla, a ostre narzędzie schowałem za pasek spodni.
Dwoje ludzi znalazłem w jednym z pokoi na parterze.
- ... na pewno wypuścisz mnie i nic mi nie zrobisz ...? - od razu poznałem głos mojej dziewczyny.
- Słowo honoru ... Zostaliśmy tylko we dwoje, czemu mi nie wierzysz ? – mówił jeden z mężczyzn, którzy wpakowali mnie do leja. - Nic ci się nie stanie ! Spoko lala ... !
- To dlaczego teraz mnie nie uwolnisz ...?
- Musimy poczekać, jak pan Bartman wyjedzie z kraju. Gdybym puścił cię wcześniej, powiedziałabyś policji o nim ... Zawsze go słuchałem i dobrze na tym wychodziłem, wiesz ...? Lojalność wobec szefa, zawsze mi się opłacała. Ufam mu, a on mnie. Ma wiele znajomości i może dużo ... Ciesz się, że nie ukatrupił ciebie ... Szkoda by było ... Masz szczęście ... ! No, twoje zdrowie, napij się też ...
- Dlaczego miałby mnie zabijać ...? Nic nie zrobiłam ...!
- To szefa sprawy ...! Ja nic nie wiem i się nie wtrącam ... ! Ja wykonuję tylko jego polecenia ... On tu rządzi ...Ale to porządny gość, zawsze płaci w terminie !
U mężczyzny wyczułem nietrzeźwy ton. Ostrożnie zajrzałem do pokoju. Maria siedziała skulona w płaszczu przy długim stole, na którym stała butelka, a przy niej kręcił się wysoki bandzior ze szklanką w ręku.
- ... żyje się tylko raz ... ja do ciebie, mała , nic nie mam ... bez urazy ...Bądź tylko grzeczna, to nic ci się nie stanie ... Wiesz ... ja wcale nie jestem gorszy w tych sprawach od szefa ...! Możesz się przekonać ... – zaniósł się zbir alkoholowym akcentem.
Oparł ręce na blacie stołu i nachylił twarz w stronę Marii. Coś zaczął do niej cicho mówić.
Potem facet wyprostował się i nalał sobie kolejną porcję.
- Czemu nic nie mówisz ...? Napij się za mną do cholery ! Nie lubię pić sam ...!
Maria bez słowa sprzeciwu sięgnęła po swoją szklankę i wypiła jeden łyk.
- A widzisz ...! Może jesteś głodna ?
- Nie, Bartman już mi przyniósł jedzenie.
- Pewnie były to jego ulubione ostrygi z puszki ...! Co za świństwo ...! No ... – mężczyzna spojrzał na zegarek. – Szef niedługo odleci ... a my tu sobie pofiglujemy, nie ...? Bo co mamy do roboty ... ?!
Stwierdziłem, że nastała najwyższa pora, aby wkroczyć do akcji. Po tym, co przeżyłem, nawet nie bałem się. Gotował się we mnie zew zemsty. Szybko doskoczyłem do niedoszłego amanta i z całej siły uderzyłem go pięścią w twarz. Kompletnie zaskoczony, zachwiał się na

-47-

nogach, ale nie upadł. Powtórzyłem uderzenie, ale tym razem mi nie wyszło.
Opryszek zdołał odskoczyć na bok.
- Leon, co ty tu robisz ...? !– zerwała się kobieta z krzesła. – To ty ...?!
- Odsuń się, ty morderco ! – krzyknąłem głośno, starając się, aby mój głos był stanowczy. – Ta kobieta jest ze mną i wyjdziemy stąd razem !
- Ty ... ty dupku jeden ... – zabulgotał zdziwiony i lekko zdezorientowany łotr. – Przecież miałeś zdychać w tej norze ...! Ty... kurde ... ja cię teraz załatwię ! Już nie żyjesz frajerze ...!
Pewny siebie zamachnął się na mnie raz i drugi, ale nie sięgnął. Alkohol zrobił swoje. Zrobiłem unik. To jeszcze bardziej rozjuszyło bandziora. Zaklnął ordynarnie. Maria patrzyła na mnie z najwyższym niedowierzaniem.
- Leon, skąd ty tu się wziąłeś ... ?!
- Mario, uciekaj stąd !
- Już po tobie gogusiu, zaraz cię zatłukę ... ! – wystękał ze złości oprych i stanął naprzeciwko mnie w pozycji bokserskiej.
Nadal nie bałem się jego. Chęć walki wcale mi nie przeszła, było wręcz odwrotnie. Pragnienie odwetu wzmogło się. Mój umysł zdominował chyba zwierzęcy instynkt walki o swoje życie i samicę.
- Zaraz cię załatwię, a potem przelecę twoją panienkę ...! – chrypiał dalej podpity bandyta w czarnej skórzanej kurtce.
- Jedna próba zabójstwa na pana koncie, to bardzo dużo ! Niech pan dalej się nie pogrąża, bo grozi panu za to wieloletnie więzienie ! Lepiej będzie, gdy pozwoli nam pan stąd spokojnie wyjść ...! – starałem się załatwić incydent polubownie, choć we mnie aż kipiało ze złości.
- Ty lalusiu ... Straszysz mnie ...? Ty, mnie ...?! – wybełkotał zbir i po raz drugi rzucił się na mnie z pięściami.
- Mario, uciekaj stąd ! Na co czekasz ...?! – zdążyłem jeszcze krzyknąć, zanim sięgnąłem w tył za pasek.
Błyskawicznym ruchem nożem pociągnąłem po brzuchu napastnika. Właściwie on sam, przymroczony alkoholem, robiąc krok w przód nadział się na szerokie ostrze. Znieruchomiał zaskoczony, otworzył usta i spojrzał w dół na swój korpus. Nóż wszedł głęboko. Momentalnie jego biała koszula nasiąkła krwią.
Maria zaczęła histerycznie wrzeszczeć. Niedoszły amant jęknął, upadł najpierw na kolana, a potem zaraz przechylił się na bok i powalił się na podłogę. Obiema dłońmi trzymał się za brzuch, a między jego palcami toczyła się gęsta krew.
- Ty kurde ... – wymamrotał jeszcze przerażony opryszek. – Co mi zrobiłeś ... ja cię ...
Dziewczyna przestała krzyczeć, dłońmi zakryła przerażone usta. Dysząc, stałem nad broczącym krwią bandytą i patrzyłem jak dogorywa. Wielka czerwona plama rozlała się przed ciałem mężczyzny. Blady jak papier poruszał tylko wargami. Zastygł wkrótce w bezruchu z otwartymi oczyma i ustami.
Nie mogłem z siebie wydobyć głosu. Agresja uleciała ze mnie w mgnieniu oka. Byłem w szoku. Czy chciałem zabić ...? Sam nie wiem. Pierwszy raz w życiu widziałem bezpośrednią śmierć człowieka. Wszystko odbyło się bardzo szybko. Zadziałał u mnie impuls, odruch, jakiś niezależny od woli zwierzęcy instynkt.
Maria zaczęła łkać i wlepiła wzrok w agonię niedawnego jej rozmówcę.
- Co teraz będzie ...?! On nie żyje ...!
- Cholera jasna ...! – ja także byłem wstrząśnięty.
Nie mogłem pozbierać myśli.

-48-

- Co miałem robić ...? Dać się zabić ...? Już raz próbowali i o mały włos udałoby się im to ...! Ja albo on ...! Zresztą, sama widziałaś ! Przecież ci wszyscy tu to świry i gangsterzy ... ! Musiałem ...!
Po chwili pierwszy szok minął i rozsądek zaczynał górować nad emocjami, ale Maria nie mogła się uspokoić. Cała dygotała, była wstrząśnięta.
- Zabiłeś człowieka ! To straszne ...! Co my teraz zrobimy ?! – biadoliła kobieta. - Wsadzą nas do więzienia ...! Boże, ja nie mogę na to patrzeć ...!
Faktycznie, widok był porażający. Martwe ciało leżało w nienaturalnej pozycji. Kałuża krwi rozlała się po kamiennej posadzce.
- Trzeba uciekać ... – wyszeptałem, chowając narzędzie zbrodni za pasek spodni. – Muszę zatrzeć wszelkie ślady ...! Zabierz stąd wszystkie swoje rzeczy i zwiewajmy stąd ...! Do licha, w co my się wpakowaliśmy ...!?
Przyjaciółka porwała swą torebkę i uważnie rozejrzała się dookoła. Nie chciała po sobie nic zostawić. Chusteczką dokładnie przetarła stół, krzesła i swoją szklankę.
- Nie było nas tu ...!
Wybiegliśmy z zameczku , przeszliśmy przez rozlecianą furtkę i dopadliśmy samochodu. Nikt nie powinien nas zauważyć. Roztrzęsieni, ciężko łapaliśmy oddech. W drodze do mojego mieszkania opowiedziałem dziewczynie ze szczegółami, w jaki sposób znalazłem się w domu Bartmanów, o próbie zamachu na moje życie, pobycie w leju i o cudownym uratowaniu się.
- A ty ... jak się tam znalazłaś ...? – pytałem Marię.
- Porwano mnie, gdy szłam do pracy. Na siłę wciągnięto mnie do furgonetki .
- Ale po co ...? Nic ci nie zrobili ...? Co chciał od ciebie Bartman ...?
Kobieta zakłopotała się.
- No wiesz ... On chyba porobił mi wtedy jakieś zdjęcia, kiedy mnie uśpił ... Byłam przecież rozebrana po tym wypadku w piwnicy ... Leon, ja się boję, że on je opublikuje albo porozsyła do pracy czy znajomych ...
- A skąd wiesz ...?
- Sam mi to powiedział ...!
- Ale dlaczego ...? – nie rozumiałem. – Co on u siebie w domu w ogóle robił ...? Przecież ściga go policja ! Nie uciekł ... ?! W jakim celu znów dzisiaj cię ściągnął ... ?!
- Chce mnie skompromitować ...! A ściągnął mnie po to, by ... – i tu Maria się zawahała. – Masz papierosa ...?
- Przecież nie palisz !
- No daj ...
- No po co ...? Czego chciał ?
- Zaproponować mi wspólny wyjazd za granicę i wielkie pieniądze ...
- Co takiego ...?!
- Podobno zakochał się we mnie i żyć beze mnie nie może ... – przyjaciółka zaciągnęła się dymem. – Bardzo nalegał ... Sam widziałeś, jak na mnie patrzył ...
- No co ty ...! – nie mogłem uwierzyć. – Do reszty staruch zwariował !
- Gdy zdecydowanie odmówiłam, zagroził, że te fotki porozsyła i jeszcze coś w dodatku nakłamie na mnie ...! Szantażował mnie ... !
- Co nakłamie ...?
- No wiesz ... że z nim kochałam się ...
Zatkało mnie. Nie wiedziałem, co o tym myśleć.
- Proponował ci seks ...?
- Coś w tym rodzaju.

-49-


- Nic ci nie zrobił ? To przecież niebezpieczny zbereźnik ...! Mario, nie oszukuj mnie, powiedz prawdę !
- Właśnie ci mówię ! Wszystko jest w porządku ... Leon, możesz otrzymać moje fotki ... Nie wiem, co robić ... – martwiła się dziewczyna. – Kazał mnie wypuścić dopiero, gdy odleci samolotem ... Te zdjęcia mogą mnie skompromitować ...!
- Na pewno cię nie tknął ...?
- Leon, nikt mi nic nie zrobił ...!
- Całe szczęście ...!
Zastanowiłem się.
- E, tam ...! – machnąłem ręką po chwili. – Trudno, przeżyjemy ... Co tam zdjęcia, mamy poważniejszy problem ... ten trup nie daje mi spokoju ...
- Jak biłeś się z tym mężczyzną, nie poznawałam ciebie ... ! – zmieniła temat kobieta. – Nie sądziłam, że będziesz miał odwagę walczyć z silniejszym od siebie ...!
- Okazałem się sprytniejszy. Gdybym go nie dźgnął, z pewnością skończyłbym jak on i ty razem ze mną ... – byłem tego pewny. – Oprych nie pozostawiłby świadka morderstwa.
Podjechałem pod swój dom. W drodze na chwilę zatrzymałem się na moście. Narzędzie zbrodni znikło w wartkich nurtach rzeki. Nie miałem wyrzutów sumienia. Wiadomo było, że z tej konfrontacji cało wyjdzie tylko jeden. W dobie wszędobylskiej elektroniki i techniki człowiek w określonych sytuacjach nadal pozostał zwierzęciem. W walce o swoją godność, słusznie zaryzykowałem swoje życie.
W mieszkaniu zaraz wzięliśmy gorącą kąpiel, a potem Maria przystąpiła do opatrywania moich ran. Rozebrałem się i do pralki wsadziłem swoje rzeczy. Nie mogło na nich być żadnego śladu mojego dzisiejszego pobytu w siedzibie Bartmana.
- Kochanie, zrobię kawy ...
Potem jeszcze długo rozprawialiśmy nad tą sprawą.

C. d. n ...
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości