" Dom Bartmanów " - kryminał w/g Mikesza ...
#3

II.

W nocy znów śniły mi się koszmarki. Zawsze tak było, gdy wypiłem sobie za dużo. Nad ranem miałem małego kaca, ból głowy , pragnienie i poczucie zmęczenia. W pokoju było zimno, bo kaloryfery jeszcze nie grzały. Zadzwoniłem do Marii i umówiłem się na spotkanie w związku z wizytą w tajemniczym domu.
O dwunastej stawiliśmy się u bram podejrzanego miejsca. Byliśmy bez swoich samochodów. Kobieta zostawiła swój pojazd w warsztacie, a ja moim nie mogłem wyjechać z podwórka, bo jakiś idiota zablokował mi wóz na amen.
Staliśmy przed odrapanym murem z rzeźbionymi kolumienkami na górze, co kilkanaście metrów i bardzo starą zardzewiałą bramą z zasuwą na środku. Nacisnąłem domofon. Długo musieliśmy czekać, kiedy służący w końcu otworzył kraty. Zanim weszliśmy do środka musieliśmy wyjaśnić mu o co nam chodzi.
Przeszliśmy przez zaniedbany, pełnym liści park i stanęliśmy przed średniowiecznymi drzwiami zameczku. Służący wpuścił nas do środka. Na ścianach - niby w przedpokoju –zobaczyłem duże portrety postaci, w rogach pomieszczenia komody, a na nich złotawe olbrzymie świeczniki. Była porcelana schowana w oszklonej gablocie, chyba perski dywan na podłodze, głośno cykający zegar, jakieś posągi, wysoki, biblioteczka. Wysoki, w drewnie sufit. Wszystko było starodawne, jakby z poprzedniej epoki. Nawet zapach powietrza był jakby inny.
Przedstawiliśmy się grzecznie.
- Zapraszamy niespodziewanych gości ... zapraszamy ... proszę wejść dalej . Czym możemy służyć ? Policja już u nas niejednokrotnie była i sprawdzała wszystko, nie rozumiemy tego ... ale proszę bardzo, nic nie mamy do ukrycia ... – kłaniano się nam. – Może herbaty, kawy albo coś mocniejszego ? Taka paskudna pogoda ! Hubercie, zaprowadź państwa do salonu ! – zwrócono się do kamerdynera, zupełnie łysego i otyłego mężczyzny w pasiastej kamizelce.
Gospodarz domu był starszawym jegomościem, ubrany w niemodny już garnitur, a ona chudą i brzydką pięćdziesięcioparoletnią kobietą w długiej spódnicy i różowej bluzeczce z koronkami pod szyją. Oboje wydali się jednak sympatyczni i uprzejmi.
- Czym zawdzięczamy państwa wizytę ?- zapytali, bystro na nas spoglądając.
Wyjaśniliśmy cel naszej wizyty.
- Ach, to ci zaginieni ... – westchnęła ciężko gospodyni. - Wciąż o nich chodzi ? Nie odnaleźli się jeszcze ? Nie rozumiem, dlaczego państwo się trudzą i szukacie ich właśnie tutaj ... ? Dlaczego mieliby tutaj bywać ? My o niczym nie wiemy ! Wyjaśnialiśmy już to policji tyle razy !
- Podobno widziano tutaj tą dziewczynkę i policjanta, są świadkowie, mogą zaświadczyć w sądzie ... – nieśmiało bąknęła Maria.

-5-

Uważnie rozglądnęła się po obszernym pomieszczeniu.
- Policjant, owszem bywał, ale wychodził ! – odpowiedział gospodarz domu
Trafiliśmy do dwupiętrowego budynku z czerwonym, spadzistym dachem, po obu stronach którego stały dwie okrągłe baszty. Długi gdzieś na 50 metrów robił ponure wrażenie. Wokół niego rozciągał się zaniedbany ogród, a w nim stała nieczynna fontanna zasypana liśćmi. Zniszczone ławki, klomby, alejki.
- Czy oprócz państwa ktoś jeszcze tu mieszka ? – zapytałem, wyglądając przez duże okno.
- Nie, skądże ! Tylko my jesteśmy tu przedstawicielami i dziedzicami tych wszystkich dóbr. Oczywiście mieszka na nami nasza wierna służba... ale proszę siadać, spocząć ... – wskazała nam krzesła w salonie chuda kobieta.
Siedliśmy na niewygodnych meblach przy olbrzymim okrągłym stole.
- Wierna ? A jak bardzo ? – zaciekawiłem się.
- Bardzo do nas przywiązana ! Od lat nie zmienialiśmy ani kucharki, ani pokojowej czy kamerdynera. Są to osoby bardzo lojalnie wobec nas. – odpowiedział grubym, niskim głosem właściciel podejrzanego zameczku.
- Chcieliśmy obejrzeć dom ... – zażyczyłem sobie. – Czy nie macie państwo nic przeciwko temu ?
- Nie będziemy stawiać żadnych trudności ! - zgodził się mężczyzna. – Choć sądzę, że zdaje sobie pan sprawę, że przystać na to wcale nie musimy. Bez nakazu sądowego mógłbym państwa wyprosić ... – ton gospodarza nieco się zmienił.
Maria spojrzała prosząco w oczy starszemu mężczyźnie.
- Lecz pan tego nie zrobi, prawda ? Pan chyba nie ma nic do ukrycia ?
- Uczynię to tylko dla pani ... Nie mogę odmówić sobie przyjemności towarzyszenia jej po pokojach ... – ukłonił się jegomość i usiłował dotknąć dłoni dziewczyny. – Ale może państwo jednak czegoś ciepłego napiją się ?
Odmówiliśmy, a Maria zaraz cofnęła rękę i spojrzała na mnie nieco zmieszana.
- Chcielibyśmy obejrzeć nie tylko pokoje, ale także piwnicę i strych ...
- W takim razie proszę za mną – skinął głową wysoki i dobrze zbudowany właściciel posiadłości. – Może najpierw przedstawię się ... Nazywam się Bruno Bartman, a to moja żona Rita – skłonił się wytwornie.
Wstaliśmy i podaliśmy sobie dłonie
- Może zaczniemy od samej góry – zaproponowała chuda kobieta, nerwowo poprawiając włosy. – Ale uprzedzam, na strychu jest pełno kurzu i pajęczyn. Ja tam nie wejdę, bo mam alergię !
- Zajmie nam to trochę czasu. Nasza posiadłość posiada wiele pomieszczeń ... – uprzedzał nas gospodarz domu, wskazując dłonią na szerokie, drewniane schody, prowadzące na górę. – Jeżeli państwo pragniecie obejrzeć wszystkie, spędzicie tutaj sporo czasu ....
- Zatem prosimy o wyrozumiałość i zrozumieć, że to nasza praca. Zaginęły dwie osoby i musimy jeszcze wszystko raz sprawdzić ... Wiemy, że przed nami zrobiła to policja , ale ... – zacząłem.
- Ależ nie ma problemu! – przerwano mi. - Powtarzam, nie mamy nic do ukrycia. Państwo pozwolą przodem ...
Strome schody złowróżbnie skrzypiały pod nogami. Pomyślałem, że ów mężczyzna pewnie gapi się na nogi mojej partnerki. Miała na sobie brązową kurteczkę, krótką spódniczkę i wełniane rajstopy na zgrabnych nogach. Od momentu wejścia do tego domu zauważyłem, że oczy gospodarza świecą się na widok młodej kobiety. Zresztą, nic dziwnego. Poza tym

-6-

zorientowałem się, że w tym budynku było tyle przeróżnych pomieszczeń, korytarzy, drzwi, że chyba nie sposób kogoś tu odszukać, jeżeli taki chciałby się ukryć. Było rzeczą niemożliwą zaglądnąć do każdego kąta.
Dotarliśmy zasapani na samą górę.
- Oto strych w całej okazałości ...– wysapał po chwili zamęczony spinaczką po schodach pan Bartman. – To jedno wielkie pomieszczenie, bez ścianek działowych, zatem łatwo będzie je obejrzeć. Nie ma prądu, jakoś nie mogę zabrać się do sprawdzenia instalacji elektrycznej. Zresztą my tu w ogóle nie zaglądamy ... - powiedział, otwierając przed nami drzwi. – Będzie musiało wystarczyć światło przedostające się z tych małych brudnych okienek ...
- Poradzimy sobie, jest wystarczająco widno – stwierdziłem i pierwszy wszedłem do środka.
Strych jak strych. W kacie stał zardzewiały rower bez jednego koła, rozwalone meble pełne pajęczyn, rozprute fotele, duży kufer ze szmatami w środku, zwinięte w rulony dywany, parę pudeł kartonowych, rozkręcona kosiarka do trawy, śmieszny przedwojenny wózek dziecinny, żyrandol, spróchniałe drzwi oparte o ścianę i inne drobiazgi.
Spojrzałem na Marię. Chyba chciała coś wyczuć swym szóstym zmysłem, ale coś ją rozpraszało. Świdrujące spojrzenie właściciela domu było aż za nad to widoczne. Obszedłem cały strych i nie zauważyłem nic podejrzanego. Para gospodarzy domu stała w drzwiach i uważnie się nam przyglądała.
- No i co ... ? Wyczuwasz coś ...? – szepnąłem do ucha swej partnerce.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Zeszliśmy w dół.
- Proszę, wszystko udostępnimy ... – puszczono nas przodem. – Na prawo są pokoje, a na lewo pomieszczenia gospodarcze ...
- Możemy je zobaczyć ?
- Och, to są małe pokoiki, gdzie trzymamy bieliznę, firanki, zasłony, miotły i odkurzacz. To królestwo naszej pokojówki, zresztą proszę spojrzeć ...
- A czy możemy porozmawiać z tą pokojówką ? – wtrąciłem.
- Niestety nie, bo dzisiaj akurat ma wolne. Pracy nie jest dużo, mieszkamy sami – odpowiedziała uprzejmie pani Rita.
- Tylko we dwoje ? W tak olbrzymim domu ? – dziwiłem się, wychodząc z pomieszczenia gospodarczego. – To przecież jest jak mały zamek ! Tyle tu miejsca i wszystko puste ! Naprawdę romantycy z państwa ...
- Raczej przyzwyczajenie. Tu czujemy się najlepiej. Od pokoleń ta budowla służy naszej rodzinie. Niestety, nie posiadamy dzieci, a krewni porozjeżdżali się po świecie, wie pan jak to jest. Zostaliśmy sami. My starsi już nie mamy tylu sił i zapału co kiedyś, by dbać o dom ... – przyznawał pan Bartman, smutno kiwając głową. – Dlatego jest trochę zaniedbany, zwłaszcza ogród ... Ale latem jest tam przepięknie !
- Można byłoby tu urządzić hotel, albo jakąś szkołę. Pieniądze płynęłyby rzeką – stwierdziła Maria. – Nie myśleli państwo o tym ?
Pierwsza weszła do pokoju z brzegu.
- Nam najbardziej potrzeba ciszy i spokoju, a nie hałasu nowoczesnej muzyki czy wrzasku obcej dzieciarni – odparła gospodyni domu, podchodząc do okna. – Bruno, znów będzie padać, a ja tak nie znoszę deszczu !
Pokój wyglądał skromnie. Tapczan i stolik z lat 60 – tych, szafa z książkami, krzesła, wytarty dywan i brzydki obraz krajobrazu wiszący krzywo na przyblakłej ścianie. Podobnie wyglądały pozostałe pokoje. Bez wyrazu, szare i nudne. Tylko jeden odbiegał wyglądem od reszty. Duży, jasny z kominkiem i obszernym, kwadratowym łożem z baldachimem.

-7-

Przy ścianie stał brązowy, błyszczący stół z tuzinem krzeseł. Wiszące portrety postaci patrzyły w dal. Zobaczyłem fotel bujany, kolejną biblioteczkę i zadbany, połyskujący parkiet na podłodze.
- To nasz gościnny – wyjaśniała pani Rita. – Jest bardzo przytulny, prawda ? Oboje go bardzo lubimy.
- Owszem – zgodziłem się. – Jest zdecydowanie ładniejszy od pozostałych. A czy w tym kominku się pali ?
- Rzadko, czasami w chłodne dni – odrzekł gospodarz.
Z Marią starałem się obejrzeć każdy metr pokoju, mebel, ściany, a nawet sufit.
- Państwo pozwolą dalej – poganiał nas starszy jegomość.
Zaglądnąłem pod obrazy a potem siadłem na miękkim łóżku.
- Chyba pan nie myśli, że pod malowidłami pochowałem rozczłonkowane części ludzkie, a pod łóżkiem leży rozkładający się trup ? – uśmiechał się ironicznie pan Bartman.
Zaczerwieniłem się i nieco speszyłem.
- Pan wybaczy, musimy wszystko sprawdzić, takie nasze zadanie – broniła mnie Maria.
- Ależ wybaczam ! Ja pani wszystko wybaczę !
Wyszliśmy z pokoju, zaglądnęliśmy jeszcze do łazienki i zeszliśmy na pierwsze piętro. Tam było podobnie. Parę nieładnych, skromnych pokoi, korytarz, kolejne pomieszczenie dla służby. Znów szturchnąłem dziewczynę i odciągnąłem ją na bok.
- I co ... ?
- Absolutnie nic nie wyczuwam ... ! Ten dom jest bardzo dziwny ... !
- To i ja wiem !
Parter wyglądał już nieco inaczej. Obszerny salon, a w nim dwie kanapy, regały po sufit wypełnione książkami, wysoka, rozłożysta palma w doniczce. W kącie stał nowoczesny sprzęt RTV, dalej szafy, stół, krzesła a na ścianach zamontowane były świeczniki. Grube kotary zasłaniały okno.
- Można otworzyć tą szafę ? – zapytałem.
- Naturalnie. Może pan nawet do niej wejść i sprawdzić, czy nie ma tam tajnych przejść – ironizował właściciel domu.
- Proszę sobie z nas nie kpić – zareagowała Maria.
Pan Bartman uśmiechnął się do niej.
- Tylko żartuję. Rzadko przyjmujemy gości, zwłaszcza tak sympatycznych, jak państwo. Ta wizyta jest dla nas pewną atrakcją, przerwaniem monotonii dnia codziennego, prawda Rito ? – zwrócił się do swojej żony.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w takich starych budowlach jak ta, często były robione przeróżne skrytki i tajne przejścia, które bardzo trudno było odnaleźć.
- Pozostała jeszcze kuchnia, jadalnia, toaleta , piwnice ... no i te dwie baszty – zakomunikowała chuda gospodyni domu.
W kuchni zastaliśmy krzątającą się grubą kucharkę, która spode łba wrogo na nas spoglądała. Dalej była spiżarnia i tylne wyjście. W jadłodajni posępny kamerdyner wolno polerował błyszczący blat okrągłego stołu.
- Do baszty tędy ... – wskazywał kierunek właściciel nieruchomości. – W niej absolutnie nic nie ma. Sam kamień. Kiedyś, parę lat temu tutaj film fabularny kręcili. Historyczny.
Kamienne, strome i wąziutkie schodki pięły się w górę. Dało się wyczuć nieprzyjemny zapach stęchlizny i chłód.

-8-

- A do tej drugiej baszty w tamtą stronę proszę ... – prowadził nas dalej starszy pan. – Czy szanowni państwo znaleźli już jakieś zarzuty wobec nas ? – nie przestawał ironizować pan Bartman.
- A co jest za tą ścianą ? – zainteresowała się Maria, przechodząc z baszty z powrotem do jadłodajni.
- Jak to co ? Przecież pani widzi, że ta baszta ! – trochę nieuprzejmie odpowiedziała Rita.
- Aż taki gruby mur byłby między nimi ...? Będzie przecież ze dwa, trzy metry !
- Proszę pani, kiedyś tak budowano ! To był obiekt obronny ! Te mury muszą być solidne ! – wtrącił pan Bartman, wlepiając gały w moją towarzyszkę.
Druga baszta okazała się identyczna, jak poprzednia. Zimna, brudna, trochę cuchnąca i tonąca w półmroku.
- Wracamy do salonu. Napijemy się dobrej, angielskiej herbaty – zaproponował gospodarz. – Nieco już zmarzliśmy !
- Nie, dziękujemy – odparłem. - Sprawdzimy jeszcze piwnicę i park i na tym skończymy – zdecydowałem. – I tak zabraliśmy państwu dużo czasu.
Byłem zły, że nic nie udało się nam znaleźć. Chciałem wracać do domu, czułem się zmęczony i dokuczał mi mały kac. Zdałem sobie sprawę, że zbyt pobieżnie oglądamy cały dom, by trafić na jakiś podejrzany ślad.
Cała nadzieja była tylko w Marii. Niestety, spoglądając raz po raz dyskretnie na mnie, kręciła przecząco głową.
- Ależ ja nalegam ! – Bartman położył mi dłoń na ramieniu. – Przecież mamy czas ...
- Dobrze, ale tylko na moment ... – wyręczyła mnie moja dziewczyna.
Powróciliśmy do ciepłego, przytulnego salonu i siedliśmy przy stole. Obawiałem się, że nasza krótka wyprawa do tego dziwnego domu zakończy się fiaskiem. Niepotrzebnie zawracaliśmy głowę mieszkańcom i w pewnym sensie kompromitowaliśmy się. Byłem zły na majora Jonsona i na samego siebie. Niezadowolony nie odzywałem się, a inicjatywę rozmowy oddałem pozostałym.
- Hubercie, podaj gorącą herbatę ! – zawołała do stojącego w drzwiach kamerdynera pani Rita. – Tylko pośpiesz się !
Po chwili niezręcznego milczenia, gospodarz domu zapytał wprost.
- A więc, żadnych zastrzeżeń wobec nas państwo nie macie... ?
- Nie – burknąłem tylko.
- Chyba, że w piwnicy znajdą państwo wysuszone szkielety, a w słojach na półkach obok, zakonserwowane ich mózgi ... – dalej drwił sobie z nas pan Bartman.
- A fe Bruno ! Przestań ! Państwo wypełniają tylko swoje obowiązki ! Przepraszam za niego. Jest niepoprawny. Od dziecka uwielbia czarny humor.
Bartman ze swoją żoną siedział naprzeciwko nas i czerwony na twarzy przyglądał się Marii.
- Czemu pan tak na mnie patrzy ...? – zniecierpliwiła się w końcu dziewczyna i poruszyła się niecierpliwie na krześle. – Czy chce mi pan coś powiedzieć ?
- Ach, nie tylko chciałbym z panią rozmawiać ... – mrugnął do niej okiem mężczyzna.
Cicho chrząknąłem, bo ta sytuacja zaczynała mi się nie podobać. Z całą pewnością moja partnerka wpadła w oko postawnemu lokatorowi zameczku.
- Bruno, zawstydzasz panią ...! – ponownie strofowała swego męża Rita. – Gdzie twoje maniery ?
- Chcielibyśmy rozstać się we wzajemnym szacunku .. – dodałem zaraz.
- I tak będzie !

-9-

Gospodarz domu wstał od stołu, podszedł do okna i otworzył je szeroko. Głośno wciągnął powietrze do płuc.
- Ale świeże ! Samo zdrowie ! Uwielbiam ten zapach !
- Ja jednak mój drogi, jak wiesz, nie znoszę takiej pogody ! Listopad i deszcz ... Brrr ... Proszę cię, zamknij to okno ! – zwróciła się do męża starsza kobieta.
Do salonu wkroczył kamerdyner, niosąc przed sobą tacę z filiżaneczkami i czajniczkiem. Położył ją na stole, skłonił się i wyszedł cicho zamykając drzwi za sobą.
Bartman niechętnie zamknął okno i stanął za krzesłem Marii. Gospodyni domu rozłożyła filiżanki i nalała herbaty.
- Z cukrem czy bez ?
Tymczasem właściciel zameczku dalej kontynuował swój rytuał uwodzenia mojej kochanki. Stanął za jej plecami i rzekł :
- W rozpuszczonych włosach byłoby pani jeszcze ładniej !
- Proszę pana to nie pora i miejsce na komplementy – Maria odwróciła głowę nieco zakłopotana. – Nie jestem tu prywatnie !
- Na to zawsze jest pora ! Wszędzie trzeba doceniać uroki tego świata, wręcz na każdym kroku powinno się je zauważać ...
- Bruno, przywołuję cię do porządku ! – pochmurnie popatrzyła na swego męża pani Rita. – Dość tego !
Ale zaraz potem łagodnym tonem zachęciła nas do poczęstunku.
- Proszę pić herbatę, bo wystygnie.
Starszy jegomość usiadł na swoim miejscu. Napój był wyjątkowo gorzki i niesmaczny. Starałem się go przełknąć bez wyrazu grymasu. Pewnie podobnie czuła Maria, bo piła wolno małymi łyczkami.
Wiedziałem, że przez cały czas starła się uruchomić swoje zdolności i zmysły, wyłapać coś nieuchwytnego gołym okiem. Dałoby to jej jakiś punkt zaczepienia i zrobiłaby pierwszy krok w kierunku rozwiązania zagadki zaginięcia porucznika i dziewczynki. Jednak wydało mi się, że kobieta w ogóle nie mogła się skupić. Niemal przez cały czas czuła na sobie badawcze spojrzenia właścicieli domu.
Po krótkiej wymianie paru grzecznościowych zdań, udaliśmy się obejrzeć piwnice.
- To tylko parę pomieszczeń, nic tam nie trzymamy oprócz opału – uprzedzała pani Rita. – I jest tam bardzo nieprzyjemnie !
- Tak jak i na strychu, brakuje tam światła. Trzeba wziąć latarkę i świecznik. Mamy jedną w domu, tylko gdzie ja ją schowałem ? – zastanawiał się Bartman i wyszedł na chwilę z salonu.
Wrócił po minucie, trzymając ją w dłoni
Od jadalni wychodził mały korytarzyk. To przy nim znajdowały się drzwi od piwnicy. Po ich przekroczeniu otoczenie zmieniło się radykalnie. Zeszliśmy śliskimi, stromymi schodami w dół. Zobaczyłem brudne, cuchnące ceglane mury, betonowe podłoże, wąski tunel i drzwi zbite z samych desek. Sam jakbym zaczął wyczuwać wokół siebie zło. Wyraźne, zimne, czające się gdzieś przed nami w ciemności.
Wątle światło padające ze świecznika i latarki bardzo słabo oświetlało drogę. Zadrżałem. Maria złapała mnie za rękę i przytuliła się do mnie. Poczułem jej ciepły oddech. Spojrzałem na nią. Mimo okoliczności, w blasku świec wyglądała ślicznie. Tańczące cienie migotały na jej subtelnej twarzy, pobłyskiwał złoty łańcuszek na szyi i malutkie kolorowe kolczyki na uszach. Długie rzęsy kładły cienie na policzki i czerwone usta . Poza tym ten jej ciasny sweterek ...
Minęliśmy składzik opału i wolno przeszliśmy dalej. Korytarz nagle kończył się.

-10-

- Dlaczego zamurowano to przejście ? To chyba świeża robota ? – odezwałem się, przyglądając się ścianie. – Niestety, musimy wszystko sprawdzić i trzeba zburzyć ten mur !
Gospodarze tłumaczyli, że zamurowali dalsze przejście, bo walił się strop, szczury stamtąd wychodziły i wody gruntowe zalewały resztę piwnicy.
- Stemplowanie stropu nie pomogło, a na wiosnę mamy plany remontować całą piwnicę. To niebezpieczne miejsce ! – twierdził Bartman. – Czy to konieczne ... ? Zdecydowanie odradzam ... !
- I policja w to uwierzyła ? Nie kazali rozbierać muru ? – pytała z niedowierzaniem Maria.
- Sądzi pani, że zmordowaliśmy ludzi, a ich ciała ukryliśmy za tą ścianą ? Nonsens ! Musieliby mieć jakieś konkretne podejrzenia ! Dlaczego mielibyśmy pozbawiać życia niewinne osoby ? W ogóle wizyty policji i państwa u nas to jakiś koszmar ... – kręcił głową właściciel posesji. – Proszę nie robić nam bałaganu i kłopotów ...
- Pragniemy tylko ciszy i spokoju, a nie hałasującą ekipę budowlaną – wzdychała pani Rita. – Proszę odstąpić !
- To nie jest możliwe – mój ton był stanowczy. – Musimy sprawdzić wszystko, nawet najbardziej nieprawdopodobne hipotezy, państwo wybaczą ... Odnalezienie zaginionych osób to dla nas najwyższy piorytet ...
- Zadzwonię na komórkę majora Jonsona - Maria ochoczo sięgnęła do torebki po aparat. – Niech jutro z rana przysyła ekipę i formalny nakaz.
- Zaraz ... zaraz ... Chwileczkę. Po co od razu cała ekipa ? Nam żaden rozgłos nie jest potrzebny ... – oponował gospodarz zameczku. – Przecież możemy zrobić to zaraz od ręki, raz dwa i po krzyku ...
- Jak to ?
- Przyniosę ciężki młot, paroma uderzeniami wybiję dziurę i będziemy mogli przejść dalej ... mur nie jest gruby, jaki problem ...?
Zawahałem się.
- Apeluję do pana dobrej woli – Bartman znów położył mi dłoń na ramieniu. – Oszczędzimy sobie czasu i niepotrzebnego zamieszania. Daję panu słowo, że za pięć minut znajdzie się pan po drugiej stronie.
Pytająco spojrzałem na Marię. Ta kiwnęła głową.
- To leć pan po ten młot – zdecydowałem się.
Gospodarz w pośpiechu popędził po narzędzie.
- Państwo jesteście wyrozumiali, dobrego serca ... – rzekła pani Rita, gdy czekaliśmy na właściciela domu. – I dobrze wam z oczu patrzy ...
W jednej ręce trzymałem świecznik, a w drugiej dłoń partnerki. Czułem wilgoć, chłód, odór zgnilizny. Słaby blask światła ukazywał odrapane łukowate sklepianie, sypiący się tynk ze ścian, pajęczyny.
- Nie podoba mi się to ... – szepnęła mi do ucha dziewczyna. – Boję się. Może trzeba było wezwać policyjną ekipę ?
- A czujesz coś ?
- Tylko niepokój. Nic konkretnego.
- Już jestem ! – wołał z daleka pan Bartman.
Zdyszany znalazł się tuż przy nas i pomachał dużym, żelaznym młotem.
- Do dzieła ! Proszę odsunąć się, by nie pobrudzić marynarki i spodni !
Zamachnął się i po paru uderzeniach mur zaczął się kruszyć. Mnie pozostało zadanie oświetlania miejsca rozbiórki.

-11-

- Dlaczego nie poprosiłeś Huberta ? – zwróciła się Rita do męża. – Jeszcze sobie coś zrobisz !
- Mam prawie siedemdziesiąt lat, ale stać mnie jeszcze na takie wyczyny – sapał Bartman. - Od czasu do czasu muszę użyć swoich mięśni, aby nie zwiotczały ...
Po paru mocnych uderzeniach ukazał się w ścianie nieduży otwór.
- Może teraz ja ... !– zaproponowałem widząc, że starszy pan się męczy.
Każde moje uderzenie powiększało wyłom. Maria trzymała świecznik w ręce i z pewnym niepokojem patrzyła na mój wysiłek.
- Proszę pana ! – nagle krzyknęła maja partnera. – Co pan robi ?
Znieruchomiałem i spojrzałem za siebie.
- Proszę zabrać te łapy ode mnie !
Zbaraniałem. Najwyraźniej gospodarz domu dobierał się do mojej dziewczyny. Nie wiedziałem, jak zareagować. Co za głupia sytuacja !
- Przepraszam, to przypadkowo ... jest tak ciemno ... – tłumaczył się Bartman. – Proszę o wyrozumiałość ...
Nie odezwałam się, bo cóż miałem powiedzieć ? Pomyślałem, że z nim może być coś nie tak.
Dalej kułem mur, ale raz po raz zerkałem na podejrzanego starszego pana. W chwilę potem otwór w murze był dostatecznie wielki, aby można było przez niego przecisnąć się. Zmęczyłem się, powietrza w piwnicy było mało i oczywiście także cały zakurzyłem się.
- Wchodzimy ... zapraszam dalej, skoro państwo tak sobie życzyli ... – oznajmił pan Bartman.
Wziął od żony latarkę i pierwszy wsunął się w otwór. Ja podążyłem za nim, a przy mnie płochliwie kuliła się Maria. Właściciel zameczku dotrzymał słowa. Nie minęło pięć minut i byliśmy po drugiej stronie przeszkody.
- Teraz musimy poruszać się ostrożnie. Jak wspominaliśmy, to jest niebezpiecznie miejsce, fragment stropu może w każdej chwili się zawalić ... Wprawdzie jest podstemplowany, ale ostrożności nigdy nie za wiele – powiedział Bartman i świecił latarką po murach.
Pomieszczenie było mokre, brudne, śmierdzące, zimne. Kamienny grób. Ciarki przechodziły mi po plecach i u mojej towarzyszki pewnie też. Z boku korytarza odchodziły puste pomieszczenia bez drzwi.
- Czy te piwnice nie mają okien ? – zapytałem.
- Dawno temu zostały zamurowane ... ! – odpowiedziała spokojnie pani Rita, idąc na końcu. – Dlaczego muszę zgadzać się na tego typu bezsensowne eskapady ... ?
- Nie sposób tu wszystkiego sprawdzić. Przy takim świetle i warunkach, to jest niemożliwe ... – stwierdziłem trochę zły.
- A mówiliśmy ! – ton gospodarza domu był pełen satysfakcji.
- A co dalej jest ... ?
- Korytarz zaraz się kończy – informował nas starszy jegomość. – Proszę uważać na szczury, jest ich tutaj mnóstwo i zupełnie nie boją się ludzi ! To ich królestwo, nie możemy ich w żaden sposób wytępić. Potrafią nawet człowiekowi wejść na nogi ... – ostrzegał.
- Niech pan mnie nie straszy ! – pisnęła Maria. – Ja nie znoszę tych stworzeń !
Kobieta przywarła do mnie ciałem.
- Mam dość ! Wracajmy ! – szepnęła mi do ucha. – Ten facet mnie macał ! Dotknął mojej pupy ! To jakiś zboczeniec ! – dodała cicho. – Boję się !


-12-

- Przecież państwo chcieli wszystko obejrzeć, więc proszę dalej... Korytarz już się kończy, jeszcze parę metrów i będziemy mogli wracać – ponaglała nas gospodyni domu.
- Tam cos słychać ... ! – spostrzegła nagle Maria.
Przystanąłem i zacząłem nadsłuchiwać.
- To woda kapie z uszkodzonej rury.
- I nie naprawicie tego państwo ?
- Podczas remontu wszystko się zrobi.
Twarde, betonowe podłoże kończyło się, a zaczynało miękkie. Nasiąknięta wodą ziemia zamieniona była w błoto.
- Moje buty ! – narzekała dziewczyna. – Całe się zniszczą !
- To proszę tu poczekać na nas, bo dalej jest jeszcze gorzej. Zaraz wrócimy ! – uprzedzał właściciel lochów.
- O nigdy ! Idę z wami !
W ciemności kobieta niechcący potrąciła drewnianą belę, podtrzymującą strop. Coś zaskrzypiało i trzasnęło. Zdążyłem tylko krzyknąć – uwaga !
Rozpaczliwie szarpnąłem partnerkę do siebie. Z góry coś zaczęło spadać i sypać się.
Były to resztki mokrego tynku i małe kawałki cegieł. Cuchnąca maź runęła prosto na nas. Uchyliłem głowę, osłoniłem twarz. Świecznik – zbawienne światło utonąło w błocie. Po chwili było już po wszystkim. Zszokowana Maria leżała na ziemi w ceglanej mazi.
- Nic wam nie jest ...? Nic się państwu nie stało ? – zatroskany Bartman zaraz do nas doskoczył i zaczął świecić latarką.
Jemu i jego współmałżonce nic nie było. Szli przed nami jakieś dwa metry.
- Ach, to tylko rozmoczony tynk ... ! Całe szczęście ! – zaraz stwierdził. - A ostrzegałem ! Może pani wstać ... ?
- O Boże ! Jak ja wyglądam ! Jestem cała w jakiejś mazi ! Brudna i mokra ! Moje ubranie i włosy ...! – lamentowała kobieta.
- Spokojnie, nic się nie stało ... Wracajmy ... – powiedział Bartman i pomógł jej wygramolić się z błota.
Byłem znacznie mniej poszkodowany, ale moja marynarka nadawała się do prania. Dopiero po wyjściu z piwnicy można było stwierdzić w jakim stanie są nasze ubiory. Rita uśmiechała się z politowaniem, a ja pocieszałem Marię.
- Jestem oblepiona błotem i cuchnę ! To okropne ! Co ja teraz zrobię ?! Co za pech ! – załamywała ręce. – Moje ubranie jest zniszczone i jak ja teraz pójdę do domu ! Katastrofa !
Właściciele domu okazali się dobroduszni i uprzejmi.
- Ważne, że państwo są cali i zdrowi. Zostaniecie tutaj, przebierzecie się w nasze jakieś rzeczy i wykąpiecie. Brudne ubrania zaraz włoży się do pralki automatycznej i suszarki. Plamy zejdą, to tylko był stary tynk ... – postanowili.
Bez słowa sprzeciwu przyjęliśmy ich rozsądną propozycję. Zresztą, chyba nie mieliśmy wyboru. Przecież w takim stanie trudno byłoby nam wrócić za dnia do domu.
- Pan uda się z moim kamerdynerem do garderoby i coś sobie odpowiedniego wybierze, a pani niech pójdzie z moją żoną na górę, ona pomoże pani ... – mrugnął do niej zachęcająco okiem.
Wróciliśmy na górę.
Uśmiechnąłem się do partnerki na znak, że wszystko będzie dobrze.
- Głowa do góry, nie przejmuj się, nic strasznego nie stało się, jeszcze będziesz się kiedyś z tego śmiała !

-13-

- Jak to, nic nie stało się ? Cuchnę, a moje rzeczy nadają się do wyrzucenia ! – dziewczyna była zdenerwowana.
Podziękowałem gospodarzom domu za okazaną pomoc i przeprosiłem za kłopot. Wyszedłem po chwili z kamerdynerem z salonu, a Maria trzęsąc się z zimna podążyła na piętro z panią Ritą.

C.d.n ...
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości