A zobacz jeszcze co jest napisane w buddyjskim prawie karmy:
"Prawo karmy a fatalizm
W buddyjskiej karmie nie ma fatalizmu. Prawo karmy opisuje, że działania, których rezultaty „zaowocowałyby” cierpieniem w następnym odrodzeniu, mogą być wyparte przez nowe działania jeszcze przed śmiercią, których rezultaty „zaowocują” szczęściem w następnym odrodzeniu. W buddyzmie tybetańskim podkreślane jest ponadto, że na własną karmę można wpłynąć nawet po śmierci w stanie przejściowym bardo przed kolejnymi narodzinami (reinkarnacja), np. nie ulegając w stanie pośmiertnym bardo rozproszeniu, które prowadziłoby do niekorzystnego po nim odrodzeniu".
Cyt. za: "Słownik buddyjski" Nyanatilkoka Mahathera (online),
https://pl.wikipedia.org/wiki/Karma_w_buddyzmie.
To jest ciekawe, że jednak nie zawsze tę karmę musimy odrabiać.
Nie słyszałam o tej liczbie, ale 17 razem z 15 i 23 jest, co ciekawe, uważane za demoniczne. To w ramach ukrytych wibracji tych liczb, np. w imieniu czy nazwisku. Zresztą znalazłam opis odnoszący się do tego:
"Liczby diabelskie
W ramach poszukiwania ukrytych wibracji numerologicznych, istotne jest wyłapanie wibracji demonicznych. Z liczb dwucyfrowych należą do nich kolejno 17, 15 i 23 poczynając od największego natężenia zła, które liczby ze sobą niosą. Z liczb trzycyfrowych, a więc w sferze Nous najbardziej demoniczne imiona to wibracje 666, później cała rodzina imion od 660-669 z dwiema szóstkami na początku. Potem te, które mają w ogóle dwie szóstki w składzie Nous (trzycyfrowej sumy), np. 566, 626, 606, jest to pewna satanistyczno-okultystyczna gradacja w hierarchii, a posiadanie demonicznej „ksywki” czy personaliów to i stopień zaawansowania w czarnej loży, nawet jak osoba jest nieświadomym narzędziem. Liczba 665 to matka/ojciec Szatana (liczba poprzednia do 666), a liczba 667 to syn/córka Diabła (liczba następna po 666). Niestety, liczba 668 (Polska) to tzw. wnuczka Diabła.
Generalnie przy imieniu lub nazwisku, sześcioliterowym, warto być czujnym. Niektórzy Nauczyciele duchowi dają imiona 5 lub 7-literowe, a sześcioliterowe w ogóle omijają. Z przesadną ostrożnością można też unikać dawania dzieciom imion sześcioliterowych, unikać nazwisk sześcioliterowych. Ale bez paniki, bo przykładowo 665 a 566 niewiele się różnią wibracyjną energią końcową, tym bardziej, że dają 17, najbardziej chyba diabelską liczbę dwucyfrową! Przykładowo 766, 686, 366, 466 to też czortowski syfek w Imieniu, Nazwisku czy nazwie miejscowości. Maryja i Piekło to 662, wibracje energetyczne tożsame, jedno wyraża drugie i do niego prowadzi, jakby się ktoś pytał. To jest wiedza duchowo-naukowa. Wiesia, Tadzio, Antoni, Ziemek, Czechu, Żaneta, Lesław, Iwonka, Aleksy, Julita - cóż, trzeba uważać na osoby o takich zdrobnieniach czy imionach, szczególnie jak są do nich przywiązane. 660 dobre jest dla demonosamobójców, bo tym się kończy.
A jeśli chodzi o demoniczne imiona typu 666 (Diabły) i zbliżone to przykładowa lista imion, osób, na których skłonności trzeba bezwzględnie uważać!"
Tutaj jest tekst i możliwosć pobrania całego pliku:
http://zanotowane.pl/520/7789/gematria,n...ia,525.php
Zaciekawiło mnie to i poczytam w wolnej chwili, zwłaszcza o imionach 6-literowych...
Co do 17 to jeśli ono jest w formie: 17/8 to uczyłam się, że to szczęśliwa liczba, dająca ochronę, choć nawet się o tym nie wie. To opieka sił wyższych, talenty plastyczne lub muzyczne, intuicja, nagrody, bogactwo - to właśnie ona zapewnia.
Gorzej z 15/6 - tu mamy tarotowego Diabła, zmysły, kłopoty, popadanie w pułapkę zmysłów, chęć posiadania, skrajności, zaburzenia emocjonalne a nawet psychiczne. Ale jest tu też atrakcyjność, której nie powinno się jednak używać, żeby zaspokajać swoje potrzeby.
23/5 to szczęśliwa liczba z kolei...
Tak się zastanawiam czy jednak to 17 i 15 nie jest jakąś wskazówką - to jest i opieka sił wyższych i takie powodzenie, bo osoba w 15/6 to jest ktoś atrakcyjny, kto może w ten sposób swoje cele osiągnąć, a zatem czy nie zmieniać tej karmy? W negatywnym znaczeniu tak może być, bo przecież możemy mieć np. karmę pracy, ale jest np. dziewczyna, która wychodzi za mąż za starszego o 30 lat faceta i pławi się w luksusie i - brzydko pisząc - lenistwie, a tym samym tej karmy unika. A jest to możliwe, bo wykorzystała urodę, spryt, manipulację...
A wracając do Twojego pytania: czy mój okres dojrzewania wpłynął na to co mam teraz do przepracowania?
Tak, ale wydaje mi się, że odrobiłam to, a przynajmniej w części. Ja mam w wyzwaniach tylko 8 - i w sumie aż 8
To wartość pieniądza, którego w domu przez pewien okres szczególnie wiele nie było, bo żyłam w domu, w którym zdarzało się, że rodzicom brakowało pieniędzy. Zwłaszcza w okresie kiedy tata stracił pracę, pamiętam jak zamknęli jego fabrykę. Moja mama czuła się gorzej, bo żyliśmy wtedy skromnie, to było widać, że na tle innych ludzi czuje się taka "gorsza". Ja byłam zawsze przez nią upominana, że nie powinnam np. wdawać się w dyskusję z kimś z klasy, bo "to ta córka bogaczy". Więc odczuwałam, że jakoś te pieniądze ją jako kobietę, matkę stawiają w pewnym świetle niekorzystnym, choć wydaje mi się, że przesadzała. Była zaradna, mieliśmy ładny dom, a potem sytuacja finansowa rodziców poprawiła się. Ale moja mama zawsze jakby stawiała samą siebie i nas - dzieci nieco niżej od ludzi bardziej, tj. zamożnych i dawała nam to odczuć. Powiedziałam sobie, że będę kiedyś miała wystarczająco pieniędzy by żyć dostatnio - umiarkowanie, ale żeby nie brakowało nam np. na rachunki jak było to u nas kiedy tata stracił pracę. I będę miałą zdrową pewność siebie.
To było też tak, że moja mama pracowała jako sprzątaczka. To powodowało, że czuła się niżej w tej swoistej hierarchii małej miejscowości w której mieszkaliśmy i gdzie każdy kazdego znał. Uważała, że ja, będąc dzieckiem sprzątaczki powinnam być uległa, pokorna i nie wychylać się, a to powodowało, że miałam kompleksy. Nawet z moich atutów potrafiła - tak uważałam - zrobić wadę, np. mówiąc, że wyróżniam się wyglądem, ciemną karnacją, że nie powinnam ubierać się na biało, bo to podkreślam. Wiele lat miałam to jakby zakodowane w głowie, potem miałam żal do mojej matki, bo zrozumiałam, że przelała na mnie swoje kompleksy spowodowane pracą fizyczną, kłopotami finansowymi w rodzinie i uważała, że nie powinnam nawet próbować w nauce czy np. w wynikach konkursu dorównać dzieciom bogatszych rodziców, choć uczyłam się dobrze. Kiedy w szkole upomniałam się, że powinnam dostać lepszą ocenę z historii to zrobiła mi awanturę, że my nie jesteśmy "x" (nazwisko) i, że ja nie mam prawa domagać się tego, nawet jeśli umiem wystarczająco, że powinnam pokornie przyjać gorszą ocenę. Nie zrobiłam tego, ostatecznie po wizycie u pani dyrektor odpowiadałam na lepszą ocenę przed nauczycielami i w aferze skandalu w szkole, ale dostałam ją. To był chyba moment przełomowy w mim życiu, kiedy moje relacje z matką właściwie zakończyły się. Odsunęłam się od niej, a ona ode mnie. Nie rozumiałyśmy się. Wiedziałam, że kocha mnie, ale nie rozumie. Szybko wyprowadziłam się z domu. Niestety, aż do jej śmierci nie wyjaśniłyśmy sobie nigdy niczego. Chciałam, podświadomie czekałam na to. Ale zrozumiałam już jako 20-letnia dziewczyna, że ona tego nie zrobi, bo takie ma poglądy. W jej świecie to pieniądze określały wartość ludzi i ich pozycję w małej społeczności w której mieszkaliśmy.
Kiedy dostałam pierwszą pracę, zaczęłam dość dobrze zarabiać i zyskałam spore poważanie wśród znajomych z mojej miejscowości to odniosłam wrażenie, że moja mama coś zrozumiała. Ale rozmowy nigdy nie było. Zresztą, ja też musiałam nauczyć się, że pieniądze nie są najważniejsze, nie są celem samym w sobie, bo to moje wyzwanie na to życie.
A moja karma 1/19 - też ściśle wiąże się z tym wychowaniem, bo czułam się dosłownie "stłamszona", stawiana w drugim rzędzie kiedy chciałam walczyć o więcej i bez możliwości wypowiedzenia się. Nie było awantur, ale to się czuje. Mam "1" w cyklu, dwa razy w PZ - ja się uczyłam sama, jako dorosła kobieta już, czym jest poczucie własnej wartości u osoby, która ma talent w danym zawodzie i powinna dązyć do tego, żeby np. dostać awans. Uczyłam się szanowac innych, ale wymagać od nich, będąc przełożonym dla kogoś. Kiedy wychodzi się z domu takiego jak mój będąc numerologiczna 1 i całe dzieciństwo słysząc, że powinnam zadowolić się drugim miejscem, bo nie jestem córką "x" czy "y" i nie ma znaczenia, że umiem więcej od nich, to człowiek jest zagubiony i realizacja ten 1 czasem daje złość i żal, że ja o to poczucie wartości musiałam walczyć i sama budować je jako dorosła kobieta. Czułam się jak dziecko, które w momencie kiedy wyprowadziło się z domu, mając 19 lat i zaczęło studia i pracę, od nowa uczyło się świata, ludzi, szacunku do siebie samej, wartości siebie, swojej urody, walki o to, co powinnam dostać, bo na to zapracowałam.
Dziś mam mnóstwo białych ubrań i chętnie je noszę - to takie smutne echo przeszłości.
Ale mam problemy w relacjach z mężem - nie mam wzoru silnej kobiety, ciepłej matki, żony - moja mama tego mi nie dała, a może nie umiała. Nie oceniam jej, ale zwyczajnie jest mi przykro.
Rozpisałam się, ale chyba na dobre mi to wyszło, że się "wypisałam". Tak jakoś poruszyłeś ten temat, a u mnie to wiele wspomnień, niekoniecznie dobrych. Ale czas robi swoje i leczy rany. Mnie pomogła tez terapia u psychologa, który zbudował moje poczucie wartości, bo w momencie, gdy znalazłam dobrą pracę i zaczełam mieć dobry okres w życiu to znowu o mało mi nie odwaliło - bawiłam się, nie zawsze dobrze traktowałam ludzi. Używałam urody i talentu do tego by stawiać sie ponad innymi i byłam nieprzyjemna, wręcz okrutna czasami - ale, co ciekawe nie mam ani 15 ani 17 w portrecie. Chyba z żalu o to, że nie miałam w dzieciństwie akceptacji i wsparcia - poszło to w drugą stronę. Ale spotkałam męża, on jest bardzo dobrym człowiekiem, mądrym. No ale to długa historia i nie miejsce na to. W każdym razie rzeczywiście dzieciństwo wpłynęło na mnie i to mocno.