Malwi, chyba kojarzę ten wpis, kiedyś coś takiego czytałam - chodzi tam o to, że młody człowiek, zdrowy, bez żadnych objawów, nagle trafił do szpitala i po około 3 dniach zmarł? A pytając w kartach, czy wszystko będzie dobrze, wychodziły ładne karty? Może mylę z innym tekstem, tylko pamiętam, że wniosek był podobny...
Cóż, każdy ma prawo do snucia własnych wniosków i szukania sobie wytłumaczenia pewnych zjawisk - w stylu "karty ukazują nam los, przeznaczenie się nie pokaże", dywagacji na temat, na co mamy wpływ a na co nie mamy... Jak dla mnie, nie ma czegoś takiego jak zdeterminowana przyszłość (los, przeznaczenie), są tylko możliwości, prawdopodobieństwa (sięgające nieraz 100%) oraz konsekwencje. To, że coś się dzieje, w moich oczach jest zawsze konsekwencją czegoś innego. Zawsze określone wydarzenie, sytuacja, do pewnego momentu jest możliwa do przekształcenia, ale w miarę "zbliżania się do niej" wydarzenie staje się "losem". Jedyne, co determinuje nasz los to ograniczenia, jakie każdy z nas niesie w sobie, a jest ich mnóstwo. I tak - z niektórymi obciążeniami, które utrudniają nam życie, radzimy sobie lepiej, z innymi, niestety, nie dajemy sobie rady. Tak, zgadzam się z tym, że pewne wydarzenia "czekają na nas", ale nadal są tylko prawdopodobieństwami, szansami lub niebezpieczeństwami - ale to, że w ogóle są, również jest konsekwencją czegoś innego... Na ten temat mogłabym długo, ale nie chcę kolejnej dygresji wprowadzać
Wracając do Twojego pytania, uważam, że w tego typu wnioskach za mało uwagi poświęca się samemu sobie jako osobie rozkładającej karty oraz konkretnej sprawie, którą chcemy poznać, zrozumieć poprzez karty. W moich oczach nie jest trafny wniosek, że w kartach pokazuje się śmierć, której można zapobiec, a piękny, lecz nieprawdziwy, układ kart ma chronić przed lękiem i "przynieść ukojenie" w ostatnich chwilach. Może być tak, że w konkretnej sprawie otoczenie oczekujące odpowiedzi z kart (być może krewny, być może sam tarocista, szczególnie jeżeli jest to jedna osoba), podświadomie neguje nadchodzące, nieuniknione wydarzenia i odrzuca prawdę. Rozchwiane emocje, zdenerwowanie, presja to naprawdę silne energie, które potrafią wpływać na sensowność odpowiedzi. Do tego dochodzi sam fakt, co konkretnie dzieje się z osobą, na której życie kładziemy karty, na ile poprzez tarota mamy wgląd w jej aktualny stan, a na ile zamieszanie energetyczne, które akurat silnie wpływa na określoną osobę, blokuje wgląd, itd...
Krótko mówiąc, z doświadczenia wiem, że karty pokazują również jak najbardziej śmierć, na którą "nie mamy wpływu" (tzn. przestrzeganie przed nią nie zmieni sytuacji). Co więcej, potrafią pokazać to ostateczne odejście nawet zupełnie nie pytane i zrobić to jednoznacznie.
Przede wszystkim jednak tarot nie jest od przepowiadania komuś, kiedy umrze. Inaczej w kartach pokazuje się wypadek, który może zakończyć się tragicznie - widać w kartach, że określona decyzja źle rokuje, lepiej przemyśleć, zachować ostrożność itd. Przed tym można przestrzec. Zdecydowanie jednak przeważają sytuacje, w których sam zainteresowany nie ma jako takiego wpływu na to, co się wydarzy w jego życiu (np. ciężka choroba jego lub w rodzinie). W takim wypadku każdy musi postąpić zgodnie z własnym wyczuciem, co i jak powiedzieć - i na ile jego słowa, jakiekolwiek, będą w stanie zmienić to, co spotka człowieka, któremu wróżymy.
"Czy ta śmierć o której tu dyskutujemy - mówić nie mówić - wróżącemu to przypadkiem nie jest ostrzeżenie i jeśli o niej nie powiemy to możemy doprowadzić do tragedii."
Jak dla mnie, dziwny punkt widzenia... Mogę kogoś przed czymś przestrzec, ale dopóki poprzez karty nie mam 100% pewności, o jakim wydarzeniu karty mówią i jak ono się rozwinie, trudno brać na siebie odpowiedzialność. Chyba nie jest dobrze nadmiernie upraszczać taką dyskusję...
Bo właśnie, jeżeli ktoś mnie pyta o konkretną sprawę - jak minie mu podróż z punktu A do B: w kartach - same groźne karty, wszystkie krzyczą : nie jedź, zagrożenie życia. Wtedy, jeżeli celowo i świadomie nie powiedziałabym tego osobie, która pyta, pewnie czułabym się rzeczywiście współwinna, po części odpowiedzialna - nie za to, co ją spotkało, ale za nieuświadomienie jej, kiedy sama wiedziałam o problemie związanym z określoną sprawą.
Ale w sytuacji, w której robię duży ogólny rozkład, powiedzmy roczny, a na stole mam również trudne karty - nie jestem w stanie sprowadzić ich do jednoznacznego sprecyzowania, gdzie jest problem (no tu też może być różnie, ale powiedzmy, że jest to bardzo niejasno pokazane). Mogę starać się wyszukać dziedzinę, jakoś ją zinterpretować, ale wszystko krąży wokół dużych uogólnień, i nadmierne sianie lęku w osobie zainteresowanej też nie jest właściwym krokiem.
Po prostu... naprawdę trzeba mieć wyczucie, umieć odróżnić użyteczną informację od blokującej dezinformacji, a także pokorę wobec życia i dystans do wiedzy czerpanej z kart
(Teoretycznie to ujmując, bo to, że tak widzę temat, nie oznacza jeszcze, że sama umiem tak postępować
)